środa, 23 grudnia 2015

Rozdział 4: ,,Nie spóźnij się!"

               Obudziłam się nagle. Na podłodze. Nie wiem, co mi się śniło, ale musiała być to zacięta walka na śmierć i życie, skoro aż mnie zepchnęło z łóżka. Nawet w śnie mnie atakują. Ciągle pod górkę. Podniosłam się, a potem usiadłam na… o, jednak to kanapa. A no tak! Przecież jestem u Harry’ego, tego… mordercy. Oh. No tak.



               Przetarłam dłońmi zaspaną twarz. Trzeba się ogarnąć. Zaraz pewnie ktoś przyjdzie. Muszę chociaż sprawiać wrażenie gotowej na wszystko.
               Ogarnęłam wzrokiem całe mieszkanie. Jasno. Spomiędzy niedbale złączonych ze sobą zasłon przedostał się strumień światła. Zobaczyłam na stoliku kartkę zgiętą na pół, na której napisano niebieskim długopisem „Ronnie”. Pewnie to do mnie. Wzięłam list do ręki. W środku napisano:


Weź telefon.
Napisz do Kevina sms o treści „TAK”.
Od momentu wysłania wiadomości masz 40 minut na to,
by wziąć prysznic i ubrać się w przygotowane w
łazience rzeczy.
Zamknij mieszkanie.
Dobrze schowaj kluczy.
Zejdź na hol główny, powinien tam już na Ciebie
czekać.
Nie spóźnij się!

               Przynajmniej tak mi się wydaje, że to jest napisane. Nie dość, że Justin ma okropny charakter, to jeszcze nieczytelnie pisze. Nie mogę rozszyfrować, co napisał na końcu, po „PS.” Hm… „Wiadomość ulegnie samozniszczeniu” chyba. CO?!
               Odruchowo odrzuciłam kartkę w górę, a sama zeskoczyłam z kanapy. List jednak powoli i zawile zaczął opadać z powrotem na kanapę. W między czasie zdążyłam zauważyć, że coś jest jeszcze napisane na spodzie. „Żartowałem”. Ale żartowniś. Super. Jak ja w ogóle mogłam pomyśleć, że kartka może eksplodować? Muszę się serio ogarnąć, bo ośmieszyłam się już sama przed sobą!
               Dobra. Mam napisać do jakiegoś Kevina „Tak”, ale… to oznacza, że zostałam w mieszkaniu sama. Pozwolił mi zostać samej? Nie boi się, że ucieknę czy coś? No tak, bo przecież z Londynu mam dokąd uciec. Ale wymyśliłam.
               Poszłam do kurtki, w której (o ile pamiętam) schowałam telefon. Nadal tam jest. Dobra. Kontakty. Kevin. „Tak”. Wysłałam. To teraz się ogarnąć.

~*~

               Zgarnęłam klucz z półki. W biegu złapałam kurtkę. Dać kobiecie 40 minut, żeby się ogarnęła. Chamstwo! Zamknęłam drzwi. Popędziłam do windy. Powoli zjeżdżałam w dół. Wsłuchiwałam się w miłą melodyjkę, czekając, aż dotrę na parter. Drzwi rozsunęły się. Wyszłam z widny. Skierowałam się wolno w kierunku drzwi, wpatrując… no właśnie, kogo? Mężczyzny. Tyle wiem. Chyba, że Kevin to imię kobiety. Wyjątkowo mały dzisiaj tłok. Nie ma nikogo poza mną i dwoma facetami z recepcji. Jestem za późno? Spóźniłam się? Rozejrzałam się jeszcze razu uważnie po holu. Serio nikogo tutaj nie ma.
               - Przepraszam? – usłyszałam wyjątkowo zniewieściały, męski głos dochodzący z recepcji. Odwróciłam się niepewnie.
               - Tak?
               - Kazano mi przekazać, że ma pani wyjść na parkingi przed hotelem. – powiedział facet przypominający ludzką żyrafę. Całe ciało miał nienaturalnie rozciągnięte. I głosik taki, jakby się bardzo mocno uderzył w przyrodzenie.
               - Dobrze, dziękuję za informację. – przytaknęłam, jednocześnie posyłając skrzywdzonemu przez matkę naturę facetowi delikatny uśmiech.
               Odwróciłam się i wyszłam z hotelu. Rozejrzałam się uważnie. Gdzie tu jest parking? Chodzi o ten przy parku? Możliwe. Jest tam jeden samochód. Staromodny. Niebieski ze zdejmowanym dachem. Tuż obok stoi mężczyzna w jasnym płaszczu i szarych spodniach. Czeka na mnie?
               Powoli udałam się w kierunku parkingu. Na skrzyżowaniu prawie mnie przejechali. Cholera, zapomniałam, że tu jest ruch w drugą stronę! No dobra, to nic! Najważniejsze, że żyję. Wsunęłam ręce do kieszeni kurtki. Swoją droga, to trochę dziwne, że Justin zaufał mi na tyle, by zostawić mnie samą. Faktycznie, nie mam dokąd uciec, ale skąd wiedział, że nie będę kombinować? Może zaczepię jakiego policjanta i opowiem mu o wszystkim? Wiem, że byłoby to dla mnie jak zupełne samobójstwo, ale to jest do zrobienia.
               Mężczyzna stoi przy samochodzie, oparty tyłem o maskę, ale z boku, więc nawet nie wie, czy idę czy nie. Pewnie jest zły, że się spóźniłam. Chociaż… może to nie on i się zbłaźnię?
               - Szybko przyszłaś. – powiedział nagle, gdy byłam kilka kroków od samochodu. Zatrzymałam się. To było do mnie? Uniósł lewą rękę do siebie. – Sądziłem, że przyjechałem za szybko i będę musiał czekać, a ty rzeczywiście się postarałaś. – przytaknął. – Joker cię nie docenił.
               Czułam, jak wszystko w brzuchu mi się przewraca, gdy usłyszałam ostatnie zdanie. Nie rozumiem, to był jakiś test? Jeżeli nie zdam, to wylatuję? Czy po prostu znowu chciał mieć nade mną przewagę?
               Mężczyzna odbił się delikatnie od samochodu, a potem powoli podszedł do mnie. Ma cwaną twarz, ale mimo to sprawia wrażenie miłego. Kasztanowe włosy zaczesane luźno do góry. Według mnie, są za długie na takie uczesanie, ale przyznam, że wygląda to ciekawie. Przymknął oczy, bo delikatne promienie słońca padają prosto na jego twarz. Są małe i niebieskie, ale samo spojrzenie jest bardzo ciepłe, budzące ogromne zaufanie. W takiej branży pewnie jest to przydatny detal.
               - Witam. – przytaknął. – Możemy ruszać?
               - Jeżeli musimy. – odpowiedziałam cicho, a przy tym delikatnie uniosłam ramiona.
               - To zapraszam. – odwrócił się na pięcie, po czym podszedł do drzwi od strony pasażera. Otworzył je. – No chodź. – kiwnął głową porozumiewawczo w stronę samochodu.
               Szybko wsiadłam do auta i zapięłam się pasem. Zamknął za mną drzwi, a potem obszedł samochód, ale nie spieszył się przy tym za bardzo. Nie do końca wiem, w jakim kolorze jest to auto. Z daleka byłam pewna, że jest niebieskie, a teraz sądzę, że może bardziej niebieskie, ale podchodzące pod turkus. Nie wiem, ale prawie całe wnętrze jest wypełnione tym kolorem. Tylko kierownica jest brązowa oraz kilka drobiazgów jest metalowych. Ładny samochód.
               Ruszyliśmy. Kurczę, nie mogę się przyzwyczaić do tego ruchu prawostronnego, ale Londyn. Jeju, jak tu ślicznie. Jesteśmy chyba gdzieś niedaleko przedmieść. Zresztą, kto to w tej Europie wie. Tu jest wszystko inaczej. Zdaje się, jakby po obu stronach jezdni były dwa oddzielne parki. Wszędzie pełno drzew, jest tak pięknie zielono. Nawet trawa wydaje się mieć bardziej żywy kolor. Dużo ludzi siedzi na ławkach. Nie ma prawie żadnych samochodów. Jakbym była po zupełnie innej części świata niż wczoraj.
               - Zerknij w prawo. – zasugerował mężczyzna. Zupełnie jakby wiedział, że zainteresuje mnie to, co zobaczę. Zatem spojrzałam w prawo.     
               Zauważyłam ok. 10 osób w różnym wieku na koniach. Ubrani w granatowe lub różowe kurtki. Na głowach wszyscy, bez wyjątku mieli specjalne czarne kaski. Wygląda to uroczo. Naprawdę, zwłaszcza mała dziewczyna, która jechała przedostatnia na ciemnym jak gorzka czekolada koniu.
               - Pierwszy raz w Londynie? – zapytał, gdy stanęliśmy na skrzyżowaniu na światłach.
               - Tak. – przytaknęłam.
               - Rozumiem. Mam nadzieję, że będziesz miała czas zwiedzić parę miejsc. To bardzo interesujące miasto. – uśmiechnął się. Skręcił w lewo.
               Wygląda tu tak, jakby w środku parku ktoś zrobił jezdnię. Niesamowite uczucie. Przelotnie zerknęłam kilka razy na przednie lusterko, które było akurat między nami. Za każdym razem widziałam, że chłopak mi się w nim przygląda. Pierwsze dwa razy mogło się zdarzyć, ale kilkanaście razy pod rząd?
               - Jesteś głodna? – zapytał, gdy nasze spojrzenia spotkały się w lusterku. Odwróciłam odruchowo głowę.
               - Może trochę.
               - W schowku jest coś dla ciebie. Nie wiedziałem, co lubisz, więc wziąłem cheeseburgera, frytki i colę. – złapał kierownicę w jedną rękę. Przechylił ciało na bok. Otworzył przede mną schowek, z którego wydobył się niesamowity zapach McDonalda.
               - Nie, dziękuję. – zaprzeczyłam, ale bardzo niechętnie. Jeszcze pamiętam tę akcję z naleśnikami. Nie dam się dwa razy złapać w tę samą pułapkę.
               - Dobra, więc pozostawię to otwarte. Może ktoś głodny się zgłosi po wyjątkowo niezdrowe śniadanie. – oznajmił sarkastycznie. Tylko zerknęłam w jego stronę. Uważnie kątem oka śledził każdy mój ruch, a na jego twarzy widniał zadziorny uśmiech. A to wredne stworzenie. Usiadł normalnie. – Smacznego.
               Smacznego? Chyba nie sądzi, że rzucę się na Fastfood. Ale w brzuszku tak burczy… Brzuch mnie zawsze wyda. Chwyciłam papierową torebkę z jedzeniem. Rozpakowałam ją szybko. Czapnęłam w palce jeszcze ciepłą bułkę. Matko. Można byłoby pomyśleć, że zostałam sprzedana po to, by mnie rozpieszczano. Ciekawe, kiedy i czym przyjdzie mi za to wszystko zapłacić?
               - Dziękuję. – posłałam mojemu towarzyszowi ciepły, wdzięczny uśmiech.
               - Nie ma sprawy, Veronico. – uśmiechnął się, ale tym razem nie oderwał wzrok od drogi. Wiem, bo nie patrzy się ani na mnie, ani na moje odbicie w lusterku.
               - Wystarczy Ronnie.
               - Dobrze, Ronnie. Do mnie możesz mówić Louis.
               Przełknęłam głośno ślinę. Spojrzałam na mężczyznę trochę wystraszona.
               - Ale… miałam jechać z Kevinem. – powiedziałam cicho. Mężczyzna poszerzył uśmiech.
               - Kevinem też jestem. – zaśmiał się. Aha, to pseudonim?
               - Czyli ludzie rozpoznają cię po ksywce „Kevin”? – uniosłam pytająco brew.
               - Dokładnie tak. – przytaknął rozbawiony.
               Skończył mi się cheeseburger. Zapiłam to colą, a potem zabrałam się za frytki.
               - Dlaczego akurat Kevin? – zapytałam cicho. Może nie powinnam. Odchrząknął.
               - Kiedyś, gdy byłem mały, bałem się gołębi. Pewnego razu tata zabrał mnie do gołębnika. Wybrał dla mnie gołębia pocztowego, by mi pomóc przezwyciężyć strach. Nazwałem go Kevin. Dzielnie mi służył przez kilka lat. Mój pseudonim jest na jego cześć. – oznajmił, a potem skręcił na parking.
               - A czym się zajmujesz, jeśli mogę wiedzieć? – zapytałam.
               Wyłączył silnik. Oparł się swobodnie o fotel, a łokieć położył na drzwiach.
               - Widzisz… - zaczął, jednocześnie nadgarstkiem ręki, którą opierał się o drzwi, zakręcił kilka razy. Odwrócił głowę w moją stronę. – Jestem trochę detektywem, trochę szpiegiem. Lubię się przebierać. Chodzę za ludźmi. Wkręcam się na różnie imprezy. Często udaję przyjaciela własnych nieprzyjaciół. Płacą mi za kłamstwa i donoszenie na innych. Tak w dużym skrócie mówiąc. – mówił o tym tak, jakby opowiadał mi żart. Mnie coś takiego wcale nie śmieszy. Z trudem przełknęłam ostatnie frytki.
               - Jesteś za Jokerem czy przeciwko niemu? – starałam się nie okazywać, że się znowu troszkę wystraszyłam. Zaczął się śmiać.
               - Przecież wrogowi nie przedstawiłbym się z imienia i nie opowiedziałbym swojej historii. Czyż nie? – uniósł brew, a potem szybko wyszedł z samochodu. Boję się go. Jak zresztą wszystkich znajomych Justina. Skąd on wziął tych ludzi?!
               Louis zaczął się zbliżać do moich drzwi. Odpięłam pas. Wyszłam, gdy miałam taką okazję. Wyssałam resztkę coli z kubeczka, po czym pobiegłam do pobliskiego śmietnika, by się pozbyć zbędnego balastu. Usłyszałam dźwięk pyknięcia. Włączył w samochodzie bez dachu alarm. Mądrze.
               - Justin i Harry czekają na nas na ławce przy rzece. Idziesz, czy chcesz poczekać? – zapytał, wchodząc na chodnik. Zapewne to pytanie retoryczne.
               - Idę. – westchnęłam cicho. Ruszyliśmy wolny wzdłuż długiej uliczki, na końcu której rzeczywiście było widać rzekę.
               Wyjątkowo ładny dziś dzień i nawet nie jest zbyt zimno. Promienie słońca przedostają się między drzewami, próbując zetknąć się z samą ziemią. Nad głową mamy zielony sufit. Dookoła słuchać krzyki bawiących się dzieci oraz piękne trele ptaków. Londyn to piękne miejsce.
               - Nie lubisz go, prawda? – zapytał nagle Louis. Spojrzałam w jego stronę.
               - Pytasz o Jokera? – chciałam się upewnić, że mówimy o tej samej osobie. Przytaknął, wsuwając jednocześnie ręce do kieszeni płaszcza.
               Dobre pytanie. Skierowałam wzrok przed siebie. Lubię Justina czy nie lubię. A może to inne uczucie. Może go raczej nienawidzę. Nie, to za mocne słowo. Nie przepadam za jego osobą, ale ma w sobie coś, co mnie do niego ciągnie. To „coś” zarazem mnie również od niego odpycha, bo mam dziwne wrażenie, że źle skończę, jeśli się na to „coś” zgodzę. Pogmatwane to.
               - A czy ma to jakieś znaczenie? – westchnęłam cicho. Spuściłam wzrok na chodnik.
               - Nie. Pytam z ciekawości.
               - Powiedzmy, że jeśli bym nie musiała, to nie chciałabym z nim przebywać. – zagryzłam delikatnie policzek od środka.
               - To pewnie jak my wszyscy. A Justina lubisz?
               Zmarszczyłam czoło. Uniosłam powoli wzrok na Louisa.
               - A to nie jest jedna i ta sama osoba?
               - Tak, ale ludzie w pracy i prywatnie są zupełnie inni. Po to używamy pseudonimów, by oddzielić robotę od nas. Kevinem jestem wtedy, gdy np. muszę śledzić dyrektora banku. Tu i teraz jestem Louisem. Dlatego pytam jeszcze raz, czy lubisz Justina?
               Tu mnie ma. Mądry i jednocześnie chytry człowiek z tego Louisa. Dobra, czas się zastanowić – kiedy rozmawiałam z Justinem, a kiedy z Jokerem? Z Jokerem zaraz po moim przyjeździe, na spotkaniu ze Snakem, Sharkem, Magnum. W czasie każdej podróży też był pewnie Jokerem, więc… Justinem był w apartamentach. Czyli jaki on dla mnie był? Czegoś ode mnie chciał. Był taki… czuły? Wrr, aż mi ciarki po plecach przeszły. Nie wiem.
               - Nie znam chyba Justina. – odpowiedziałam w końcu. Niepewnie, ale chyba szczerze. Znam Jokera, nie Justina. Chyba, że jest taki sam prywatnie i w pracy.
               Usłyszałam cichy śmiech.
               - Znasz go. Może jeszcze nie wiesz, ale go znasz. – pogłaskał mnie delikatnie po ramieniu. Tu wszyscy wiedzą o mnie więcej niż ja sama. To okropne!
               Doszliśmy na koniec uliczki, jednak Louis ruszył w lewo, w kierunku niedużego, żółtego budynku z czarnym dachem.
               - A co z Justinem i Harrym? – zapytałam, doganiając Louisa.
               - Idziemy do nich. – spojrzał na mnie przez ramię.
               Ale przecież… Mój wzrok przyciągnął duży napis nad drzwiami budynku. Kawiarnia „Na ławce przy rzece”. Myślałam, że chodzi o dosłowną ławkę przy rzece. I chyba miałam tak myśleć. Louis otworzył przede mną duże drzwi w kolorze dachu.
               - Zapraszam. – oznajmił przyjaźnie.
               Weszliśmy do środka. Bardzo tu ciepło. Na wejściu Louis już poprosił o moją kurtkę. Podałam mu. Popatrzyłam, jak zawiesza ją razem ze swoim płaszczem na wieszaku.
               Pomieszczenie nie jest duże, ale przytulne. Dwie szafy z ozdobnymi zastawami i sześć stolików. Pięć po cztery krzesła, ale przy jednym sześć krzeseł. Na czterech z nich zasiadły dobrze mi już znane męskie twarze. I wszystkie skierowane w naszą stronę. I, o dziwo, nie było poza nami tutaj nikogo. Czuć ten sarkazm?
               - Dzień dobry, panie Tomlinson! – zawołała uroczo starsza pani zza lady.
               - Witam panią Rollinson! – odpowiedział Louis.
               - To samo, co zawsze?
               - Oczywiście. – przytaknął. Położył dłoń na moich plecach, a potem pchnął mnie delikatnie w stronę stolika, przy którym siedział (od lewej) Liam, Zayn, Justin i Harry. Jest mi niedobrze. Jak na spotkaniach rodzinnych.
               - Co tak szybko? Mieliście być za pół godziny? – zapytał zdziwiony Zayn, zerkając przelotnie na zegarek.
               - Jak się okazało, Justin nie docenił skarbu, o jaki się niedawno wzbogacił. – zaśmiał się cicho Louis, a zaraz za nim wszyscy. Poza Justinem. On tylko zadziornie uniósł kącik ust w górę.
               - To żadna nowość. – oznajmił donośnie Liam, patrząc każdemu przy stoliku w oczy, a zaraz potem ponownie wszyscy się zaczęli śmiać. Tylko nie Justin.
               - Kto to widział, by dama stała wśród siedzących mężczyzn. Spocznij sobie tutaj. – oznajmił głębokim głosem Harry, odsuwając od stołu krzesło między sobą a Justinem. Oczywiście. Cokolwiek by się nie stało, zawsze Joker obok.
               Podeszłam do wyznaczonego dla mnie miejsca. Harry chciał się podnieść, ale Justin był szybszy. Odsunął mi krzesło, bym miała dość miejsca.
               - Dziękuję. – spojrzałam na niego przelotnie, a zaraz potem usiadłam.
               Pospiesznie przyszła do nas staruszeczka zza lady z metalowym wózkiem na kawę i ciastka. Każdemu podała białą filiżankę z kawą. Tak stwierdzam po zapachu.
               - Dziękujemy bardzo za fatygę. – przytaknął Louis, siadając na ostatnim wolnym krześle przy tym stoliku.
               - Sama przyjemność. – zaśmiała się cicho. Odeszła razem z wózeczkiem.
               - Jest taka sprawa… - zaczął Louis, a ja się automatycznie wyłączyłam.
               Nie interesują mnie ich przewroty, więc zajęłam się sobą. Nasypałam sobie trzy łyżeczki cukru do kawy. Dolałam mleka. Podczas mieszania kawy metalową łyżeczką, zaczęłam przyglądać się niepozornie wszystkim przy stole. Justin wygląda z nich wszystkich najmłodziej, ale zachowuje się tak, jakby był najstarszy. Siedzi wyprostowany w dopasowanym garniturze i każdemu uważnie się przygląda. Nie ufa im, udaje lub bardzo nad czymś rozmyśla i nie wie, gdzie ma ulokować wzrok. W końcu spojrzał na mnie. Powoli mierzył każdy najdrobniejszy kawałek mojej twarzy. Rozsiadł się luźno na krześle i uniósł zadziornie kącik ust. Jego oczy jednak przepełnia… smutek.
               - Jak się spało? – zapytał cicho. Rozmowa z kolegami przestała być interesująca?
               - Dobrze, dziękuję. – upiłam łyk kawy z filiżanki. – A jak tobie się spało?
               - Nie spałem. – zaprzeczył. – Musiałem załatwić parę spraw. – westchnął, spuściwszy wzrok. Przełknął ślinę. Uśmiechnął się do siebie delikatnie, po czym spojrzał na mnie. – Cieszę się, że nie nadużyłaś mojego zaufania.
               Posłałam mu uśmiech.
               - Nie ma… - nie zdążyłam dokończyć. Przerwał mi dźwięk tłuczonej szyby, a zaraz potem piekielny gwizd tuż przy uchu.
               „Na ziemię!”, „Padnij!” to jedyne głosy, które po tym usłyszałam. Nawet nie wiem, kto to mówił. Za chwilę tylko szuranie krzesłami, coś ciężkiego spadło na podłogę, coś innego strasznie mocno zaczęło zgrzytać. Tłuczone szkło, szyby. Potem poczułam ból ramienia, za chwilę tyłka i kolana. Cały czas strzały. Aż w końcu… cisza. Jakbym przygłuchła. Tylko serce. Wali jak oszalałe. Ze strachu. Otworzyłam powoli oczy. Nie mam pojęcia, kiedy je zamknęłam.
               Jestem na podłodze. Plecami opieram się o metalowy tył szafy. W kawiarni trochę dymu. Jezu, co to było?! Nic nie słyszę! Stolik, przy którym przed chwilą siedziałam, leży na podłodze. Jest tarczą ochronną dla Liama. Siedzi na podłodze z pistoletem w ręku i krzyczy do.. do Justina, który stoi tuż obok mnie. Też skrywa się za szafą. Odwrócił głowę do Zayna, który stoi też obok mnie, ale po drugiej stronie. Obaj trzymają w dłoniach pistolety. Umknęli mi gdzieś Harry i Louis. A nie, widzę! Harry jest kawałek dalej za ladą. Kevin pewnie też tam jest. Cholera, jaki syf!
               - Ronnie! – usłyszałam głuche zawołanie, zaraz potem poczułam rękę na ramieniu. Odwróciłam się do Justina. Gdyby mnie nie dotknął, pewnie wcale bym nie zareagowała. – Ronnie, wszystko dobrze?! – usłyszałam nieco wyraźniej niż przed chwilą, ale nadal słabo. Co dziwne, bo widziałam, że krzyczy.
               - Jest w szoku, daj jej chwilę! – zawołał Zayn. To już lepiej usłyszałam.
               Nagle poczułam, jakby coś walnęło mi w uszy od środka głowy. Kurwa, zabolało! Ale chwila! Słyszę! Tak! Szum po ostatnich strzałach jeszcze roznosi się po pomieszczeniu.
               - Żyję. – odezwałam się. Cholera, co to jest?!
               - Jest tam ktoś?! – zapytał półgłosem Liam, patrząc na Justina.
               - Nie widzę nikogo. – mruknął Zayn.
               Justin wyciągnął telefon z kieszeni. Wybrał numer i zadzwonił do kogoś.
               - Liam, masz coś jeszcze ze sobą? – zapytał Harry.
               - Mam dziś tylko to. – pomachał pistoletem, który miał w ręku.
               - Handlarz bronią i ma tylko jedną spluwę? – zadrwił Zayn, dalej wypatrując czegoś w szparze między ścianą a szafą.
               - Wybacz, nie sądziłem, że pod hasłem „chodź na kawę” kryje się „weź gacie z miejscem na broń, bo mogą do nas strzelać”. – odpowiedział ironicznie Liam.
               - Kurwa! – warknął cicho Justin. Chyba nikt nie odebrał. Wybrał inny numer, a potem przyłożył telefon do ucha.
               - Nikt nie odbiera? – zapytał zdziwiony Zayn.
               - Może zły numer? – odezwał się Louis z… nie wiem, skąd.
               - Ja ci kurwa dam „Halo”! – syknął zdenerwowany Justin do telefonu. – Za co ja wam płacę, uzbrojona po zęby bando tchórzliwych sukinsynów?! Żebym sam biegał z damskim pistoletem po mieście?! – prawie wykrzyczał przez zaciśnięte zęby.
               - Spokojnie, wszyscy żyją. – mruknął Liam.
               - I wypraszam sobie, nigdy bym ci nie sprezentował damskiego pistoletu. – wymamrotał urażony Harry.
               - W dupie, kurwa! Mam lepsze pytanie! Gdzie wy jesteście?! – kontynuował Justin niezmiennym tonem. – Zapierdalaj tu! Ale w tej chwili! Nie, nie chcę! – warknął ostatni raz, a potem schował telefon.
               Poczułam wibracje w mojej kieszeni. Wyciągnęłam powoli telefon. Rany, ale mi się ręce trzęsą. To Daisy. Odebrałam.
               - Tak? – spytałam cicho.
               - Ronnie, co się dzieje?! – krzyknęła zaniepokojona.
               - Strzelali do nas. Nie wiem. – zerknęłam na Justina, potem Zayna. Obaj patrzyli na to, co dzieje się po drugiej strony szafy.
               - Skup się, ile was tam jest i czy każdy ma się czym bronić? – zapytała trochę spokojniejszym tonem. Chyba próbuje się opanować.
               - Jest Louis, Harry, Liam, Justin, Zayn i ja. Tylko Justin, Liam i Zayn mają pistolety. – głos zaczął mi drżeć. Kurde, jaka spóźniona reakcja.
               - Nie jest dobrze. – mruknęła cicho.
               - Powiedz jej, że zaraz uciekniemy piwnicą. – powiedział stanowczo Justin. – I tam mają czekać.
               - Justin mówi, że uciekniemy piwnicą i macie tam czekać. – przekazałam.
               - Co?! – zapytała Daisy, jakbym powiedziała o jakiejś głupocie.
               - Rozłącz się. – mruknął Justin przez ramię. – Nie mów nic, tylko się rozłącz, a potem wycisz telefon.
               - Dobrze. – przytaknęłam. Rozłączyłam się bez słowa. Weszłam w ustawienia i całkiem wyłączyłam głos i wibracje.
               - Magnum – otwórz drzwi na zaplecze. Kevin – osłaniaj Veronicę. Ronnie… - zaczął Joker, ale nagle przerwał. Podniosłam się. Ja? Czego on może ode mnie chcieć? Westchnął głośno. Spojrzał na mnie przez ramię. – Ronnie, jak policzę do trzech, to pobiegniesz na zaplecze.
               Otworzyłam szeroko oczy i zamarłam w bezruchu.
               - Co?! – krzyknął Zayn.
               - Zwariowałeś! – odezwał się Liam z podłogi.
               - Raz… - mruknął Justin.
               - Ale oni… mogą mnie… - wydukałam, czując, że tracą czucie w nogach.
               - Nie zrobisz jej tego. – powiedział Harry, wychylając delikatnie głowę w naszą stronę.
               - Dwa…
               - Justin… - jęknęłam cienkim głosem. Oczy zapełniły mi się łzami. Nie dam rady!
               Mruknął coś pod nosem. Zaraz poczułam, jak męska ręka mnie obejmuje.
               - Chodź! – krzyknął Justin, po czym wybiegł w stronę zaplecza, ciągnąc mnie mocno tuż przy sobie.       Znowu padły strzały. Drzwi do zaplecza otworzyły się z piskiem pod wpływem kopnięcia. Zdążyłam jeszcze tylko zauważyć, jak Justin rzuca swój pistolet do Louisa, który siedział spory kawałek za ladą.
               Wbiegliśmy na zaplecze, a potem dalej korytarzem prosto na ścianę z półką na wina. Justin wyciągnął rękę. Pchnął z całej siły ścianę, która okazała się być grubymi drzwiami. Dobrze, iż przyjęłam, że zaraz za tym są schody. Zbiegliśmy natychmiast na dół. Nagle zapaliło się światło. Wyglądało, jakbyśmy byli w średniowiecznych lochach. Zapach zresztą też podobny. Złapał mnie za nadgarstek i pociągnął wzdłuż jednego z ciemnych korytarzy. Biegliśmy kawałek, aż usłyszeliśmy dźwięk strzału. Justin stanął gwałtownie.
               - Są tu. – mruknął do siebie, a potem pociągnął mnie jeszcze kawałek dalej. Cały czas biegł przy ścianie. Zatrzymał się. Wepchnął mnie w jakąś szczelinę. – Siedź tu. Nie wychodź i nie odzywaj się, dopóki po ciebie nie przyjdę. – oznajmił stanowczo.
               - Justin. – westchnęłam cicho. Zaraz potem poczułam rękę na swoich ustach.
               - Jakby cię tu nie było. – szepnął, a potem odbiegł z powrotem.
               Boże, serce mi wali, zaraz wyskoczy z piersi. Padły kolejne strzały. Teraz jakby były bliżej. Nie! Słyszę kroki. Coraz bliżej. Coraz szybciej. Ktoś tu idzie. Ciarki przyszły przez całe moje ciało. Boże, nie! Idź stąd! Zacisnęłam mocno oczy i wstrzymałam oddech, byleby tylko nikt mnie nie usłyszał. Spod zaciśniętych powiek wyciekły mi gorące łzy. Jest coraz bliżej. Boże, niech tylko nie boli!
               - Ronnie? – usłyszałam cichy, damski szept. To tu? Czy w mojej głowie? – Ronnie? – zapytał ktoś ponownie. Tym razem lepiej usłyszałam szept. To Daisy! – Ronnie, odezwij się. Błagam, powiedz, że tu jesteś… - szepnęła, a w między czasie głos kilka razy jej się załamał.
               Wydostałam się powoli ze szczeliny.
               - Tu jestem. – odszepnęłam. Kurwa, ciemno tu jak w dupie, nic nie widzę!
               - Ronnie? – usłyszałam już niedaleko.
               Ruszyłam powoli w stronę głosu Daisy. Poczułam jej rękę przy swojej.
               - O Boże, Ronnie! – szepnęła, a potem mocno mnie do siebie przytuliła. Nie pozostałam jej dłużna. – Tak się bałam, że cię nie znajdę. – chyba się rozpłakała. Nieważne. Najważniejsze, że nie jestem już sama. Egoistyczne, wiem.
               Znowu strzały! Tu! Gdzieś blisko. Rozmazane głosy. Ktoś biegnie. Odsunęłyśmy się od siebie. Czemu tu jest tak ciemno?! Nie zdążyłam zareagować. Tylko poczułam, jak ktoś mnie łapie za nadgarstek i ciągnie w przeciwnym kierunku.
               - Szybko! Migiem! – krzyknął. To Justin!
               - Ale tam nic nie ma! – odkrzyknęła Daisy.
               - Zamknij się i mi zaufaj!
               Rzeczywiście! Na końcu korytarza jest światło! Ale nie na wprost, tylko po lewej. Delikatne światło. Im bliżej jesteśmy, tym bardziej mam wrażenie, że ktoś tam stoi.
               - Szybciej! – krzyknął postać, która stałą w świetle.
               Moment przed zakrętem, Justin wziął mnie na ręce. Odbiliśmy się od ściany, a potem otwartym tunelem wybiegł na zewnątrz. Tam czekał już czarny samochód. Dosłownie wskoczyliśmy do niego. Zaraz potem wbiegła Daisy. Samochód ruszył z piskiem, jeszcze zanim zamknęła drzwi. Moment po naszym odjeździe z tunelu wydobył się dym, a potem płomień. Ten widok szybko przysłoniła mi ulica, bo zjechaliśmy akurat z górki. Parę sekund dzieliło nas od śmierci... Jezu! Kurwa! Ja pierdolę!
               Zrobiło mi się cholernie słabo. Bezwładnie opadłam na ciało Justina. Oddychał szybko, głęboko i cholernie nierówno, aż cała falowałam. Nieważne, co tam się działo. Najważniejsze, że żyjemy!
               - Dziewczyny, żyjecie? – drgnął gwałtownie Justin do pozycji siedzącej.
               - Tak, spokojnie. – pokiwała ręką Daisy, sapiąc przy tym ciężko.
               Zaczęłam zjeżdżać. Przytrzymały mnie mocne ręce Justina. Przyciągnęły mnie bliżej. Czy ja mu siedzę na kolanach?! A, nieważne!
               - Ronnie? – zapytał cicho. – W porządku?
               - Nie wiem. – zaprzeczyłam prawie niesłyszalnie.
               Oparł się plecami o oparcie. O, tak o wiele lepiej. Zostań!
               - Przepraszamy, panie Joker. – zaczął kierowca. - Gdybyśmy wiedzieli, to bylibyśmy cały czas przy panu.
               - Porozmawiamy później. Teraz jedźcie. – oznajmił sucho. Objął mnie czule ramionami. Nie mam nawet siły myśleć. – Co z innymi?
               - Wybiegli przed panem. – oznajmił pasażer w srebrnym garniturze.
               - Ktoś ucierpiał?
               - Trochę odrapani, ale żyją. – odpowiedział.
               - Dobrze. – westchnął Justin do siebie, a delikatnymi ruchami policzka zaczął się ocierać o moją głowę. Docisnął mnie do siebie trochę mocniej.
               Dopiero teraz poczułam jego zapach. Raczej resztki, które zostały na koszuli. O, zgubił gdzieś po drodze marynarkę. Koszula rozszarpana. W ciągu tej chwili zdążyli go tak potraktować? A może to wszystko trwało dłużej? Przez to wszystko chyba straciłam poczucie czasu.
               Jego ciepła, duża dłoń zaczęła sunąć po moim piekącym ramieniu. Nie chcę wiedzieć, jak bardzo zostało podrapane.
               - Justin? – zaczęła cicho Daisy, na co w odpowiedzi Joker uniósł gwałtownie głowę. Spojrzała na niego, po czym spuściła wzrok, wzdychając przy tym ciężko.
               - Przyjechał? – zapytał stanowczym głosem.
               - I chce cię widzieć. – przytaknęła.
               - Chce rozmawiać o…
               - Tak, właśnie. – przerwała mu Daisy, ale chyba nie musiał nawet kończyć.
               Westchnął zmarnowany, a potem odchylił głowę.
               - Wiedziałeś, że to nastąpi. – powiedziała łagodnie.
               - On wie o tym, co się stało? – zapytał dopiero po dłuższej chwili.
               - Wszyscy zostali powiadomieni, że strzelano do następcy Jokera. – odezwał się pasażer z przodu.
               To zdanie dodało mi jakiejś magicznej mocy.
               - Następcy Jokera? – zapytałam cicho, unosząc jednocześnie głowę, by móc spojrzeć na Justina.
               Westchnął ciężko, a potem spojrzał na Daisy.
               - Powiedz jej. – szepnęła.
               Przełknął głośno ślinę, a potem spojrzał na mnie z góry. Na jego twarzy zaczął pojawiać się zadziorny uśmiech.
               - Wiem, że jestem sam w sobie niesamowity, ale nie byłbym w stanie tyle osiągnąć. Nie w takim wieku. W zasadzie jestem wnukiem Jokera, którego znasz z opowiadań i synem tego, którego ukazuje obecnie Internet czy telewizja.
               W sumie… To brzmi logicznie. Jokera znają doskonale starsze panie, więc… Tak, Justin właściwie nie pasował do tego wszystkiego. Że też się wcześniej nie skapnęłam! Musiałby być wampirem, żeby ludzie od tak dawna o nim wiedzieli. To zaraz… Skoro Joker z opowiadań to Justina dziadek, a obecny Joker to jego ojciec… To sam Justin jest kim? Albo jakim?
               - Ja jestem kochaną kuzynką. – Daisy uniosła dłoń, śmiejąc się cicho.
               - Zawieźć do pańskiego ojca? – zapytał niepewnie kierowca.
               -  Jak najszybciej. – burknął Justin w odpowiedzi.
               - To… - zaczęłam cicho. Muszę się chwilę zastanowić nad tym, jak sensownie zapytać. – Jaki ty jesteś?
               Jego kącik ust zadziornie zawinął się ku górze.


~*~

Witam! :D

               Chciałabym przeprosić, że jest może stosunkowo krótkie opowiadanie, ale nie chcę zaczynać nowego wątku, bo boję się, że się wszyscy pogubią w przebiegu wydarzeń (włącznie ze mną). Chociaż akcja i tak się mocno posunęła do przodu, a ze względu na wolne, nowy rozdział to kwestia paru dni, maksymalnie tygodnia, sądzę.
               Mam nadzieję, że rozdział się udał. Jeżeli ktokolwiek chciałby się wypowiedzieć w tym temacie, to nie musi się krępować. Można pisać nawet anonimowo, nie ma problemu. Po prostu chciałabym znać waszą opinię o wszystkim i wszystkich w tym FanFiction.
               Tak na marginesie – ja wiem, że przeplatam czasy. Kilka osób zwróciło mi uwagę, ale tak ma być. Chciałabym, byście mieli świadomość, że to mimo wszystko dzieje się tu i teraz, a nie wczoraj czy miesiąc wstecz. Nawet czasem się pilnuję, by myśli pisać w teraźniejszym, jeżeli jest to możliwe. Także spokojnie, jestem świadoma tego, co wyprawiam. Może poza niektórymi błędami, które czasem umkną mojej uwadze, za co szczerze przepraszam.



Dziękuję za wszystkie komentarze i życzę wszystkim Wesołych Świąt! <3
               MADAM LE`BIEBER



20 komentarzy:

  1. JAK ZAWSZE BOSKI I PEŁNY NIESPODZIANEK ROZDZIAŁ (*¯︶¯*)❤♥

    LASKA OBY TAK DALEJ: 3

    OdpowiedzUsuń
  2. Aż mi się chumor poprawił jak dowiedziałam się że jest już 4 rozdział!
    Oby tak dalej! Z niecierpliwością czekam na 5 rozdział kochana! <3

    OdpowiedzUsuń
  3. O. Mój. Rajku.
    Znów mi to do cholery jasnej robisz.
    Ta akcja w tym budynku. Pełen dreszcz emocji dopadł moje ciało. Przeżywałam wszystko razem z bohaterami. Nawet serce mi się zatrzymało na niedługą chwilę. Kolejny cudowny opis.
    W końcu wszystko zaczyna się wyjaśniać, jeśli chodzi o Jokera. Mogę odetchnąć z ulgą i pozwolić sobie zaczekać na kolejną akcję.
    Teraz pora na reklamację. Jak to możliwe, że bardziej podoba mi się Harry od Justina?! Cholera, uwielbiam takich facetów. Trafiłaś idealnie w mój gust.
    Uwielbiam te zabawne przeplatanki jak ten budynek o śmiesznej nazwie, a z tej kartki na początku zaśmiałam się nagłos. Cudowne po prostu.
    Świetnie opisałaś Anglię. To prawda, tutaj wszystko jest inne. Sama nie mogę się jeszcze przyzwyczaić do tej zmiany ruchu i muszę uważać, żeby samochód na mnie nie wpadł (?) lub żebym ja na niego nie wpadła. Dobrym wyjściem są specjalne latarnie przy pasach. Wtedy samochody Cię przepuszczają, a Ty dziękujesz im uśmiechem i zgrabnym ruchem dłoni do góry. :)
    Rozdział świetny. Jak zwykle mnie nie zawiodłaś. Jestem pod ogromnym wrażeniem. Bardzo podobała mi się akcja. Idealny opis sytuacji. Dziękuję Ci za te cudowne opowiadanie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Uwielbiam to ff masz talent nie marnuj go

    OdpowiedzUsuń
  5. To jest świetne! Ta strzelanina <3 Damski pistolet :'-D Może jestem nienormalna, ale kiedy oni strzelali, a Justin tak klął to ryczałam ze śmiechu... To było cudowne, właśnie coś takiego kocham. Nie umiem tego opisać, nazwać, pokazać, ale to co robisz, styl w jakim to robisz, to jest coś czego szukałam przez dłuuugi czas! Jestem niezmiernie ciekawa jaki jest Justin, następca Jokera <3
    Czekam na następny rozdział i dziękuję za powiadomienie!
    Pozdrawiam,
    Zixi

    OdpowiedzUsuń
  6. ok, to opowiadanie definitywnie ma coś w sobie! idk co to, ale nwm, lubię to czytać. trochę moim zdaniem za dużo postaci, idzie się w tym pogubić :/ i jak ona mnie denerwuje z tym "wyglądał na miłego" CZY WSZYSCY TAM WYGLĄDAJĄ NA MIŁYCH WEDŁUG NIEJ??? głupia :/ sorka, że nie komentowałam prędzej, ale czytałam to opowiadanie w pośpiechu i jakoś nigdy nie znalazłam czasu na jakieś dłuższe skomentowanie, a krótkie komentarze według mnie są bez sensu :/ pisałam do Ciebie na asku o te zmienianie czasu, że raz jest teraź, a zaraz przeszły i odpowiedziałaś mi, że zapisujesz w czasie teraźniejszym myśli bohaterki czy coś, nie wiem teraz co dokładnie odpisałaś, ale szczerze mówiąc to nie wiem czy tak można, nie jestem żadną polonistką czy coś, ale nigdy nie spotkałam się z czymś takim (oczywiście w dobrych książkach i ff), broń Boże, nie karzę Ci tego zmieniać czy coś, tylko chciałam rozwinąć swoją myśl. tak czy siak no opowiadanie jest fajne, nawet bardzo, (piszę to w wigilię spędzając czas z rodziną, więc o czymś to świadczy!). Justin ciągle uśmiecha się zadziornie, można też to zaliczyć do robienia głupich min, a jak było się małym i robiło się głupie miny to rodzice mówili, że nie mamy tak robić, bo nam tak zostanie, więc może Justinowi tak zostało? XD NIE WIEM CO SIĘ DZIEJE, ALE WSZYSCY, ALE TO WSZYSCY POZA GŁÓWNYMI BOHATERAMI MNIE DENERWUJĄ, SERIO! ta cała Daisy i Zayn... RZYGAM, że się tak brzydko wyrażę XD no może lubię też Dianę, ale tego kolesia od pizzy też nie lubię :/ mam nadzieję, że Veronica spędzi trochę czasu z Justinem(nie z Jokerem!). no więc pozostaje mi jeszcze życzenie Ci zdrowych, wesołych świąt oraz udanego sylwestra! i niech wena kwitnie! Pozdrawiam autorka http://nie-opuszczaj-mnie-ff.blogspot.com/
    P.S DZIĘKUJĘ ZA POLECENIE MOJEGO BLOGA <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, ale co złego jest w mieszaniu czasów, jeśli robi się to umiejętnie? Bardziej logicznie będzie brzmiało "zamknęłam drzwi" niż "zamykam drzwi", bo brzmi to jak czynność niedokończona. W tych czasach ludzie wpadają już na najróżniejsze pomysły dotyczące stylów pisania książek. Możemy się spotkać nawet z pisaniem dwoma punktami patrzenia, choć z tym też najczęściej spotykamy się w fanfiction, a nie w książkach.
      Jeśli chodzi o ilość postaci to musi być ich dużo, dlatego, bo są to gangi. Łatwiej zapamiętać postacie dopasowane wyglądem, które znajdują się w zakładce: "Bohaterowie", niż pisać co chwila ten mężczyzna to, ten tamto. Idzie się bardziej pogubić, uwierz mi.
      Ludzie mogą jej wyglądać na miłych, bo została wyrwana ze swojego zwykłego świata i wciągnięta w te całe gówno, gdzie już nikomu nie może ufać. Może te szukanie dobroci to jej wewnętrzne szukanie pomocy? Bohaterka jest zagubiona i ślepo ocenia sytuacje. Chce mieć tylko kogoś obok, została absolutnie sama. Nie można jej się dziwić, że szuka kogoś, na kim mogłaby polegać, a analizując ich wygląd, większość z nich naprawdę wygląda miło, wręcz przeuroczo.
      Jeśli chodzi o bohaterów, których lubisz i nie, to kwestia gustu. Nasza Kinga specjalnie tworzy takie postacie, by ktoś mógł trzymać, którąś ze stron. Ja na przykład nie wiem na którą oko zawiesić, bo każda ma dla mnie pozytywne strony. Najbardziej jednak irytuje mnie Joker. Główna postać mnie irytuje. To kolejny dowód umiejętności Kingi. Wiele osób, trzyma różne strony.

      Usuń
  7. Uwielbiam <3 rozdział genialny tylko... Pogubilam sie z tym Jokerem. Czekam na kolejny <3 Wesołych świąt :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Niesamowity jak zwykle! Już nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału!

    OdpowiedzUsuń
  9. Mimo, że na początku miałam jakieś "ale" to w tym momencie wszystko rozumiem:)
    Naprawdę świetna fabuła i nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału :)

    OdpowiedzUsuń
  10. kiedy bedzie kolejny rozdział ? :(

    OdpowiedzUsuń
  11. Swietny rozdzial ;) kim okarze sie nasz kochany justin hihi tak szczerze mowiac to twoj blog jest moim ulubionym a uwierz mi czytam ich cgyba z 20 i kilka juz skonczonych jednak twoj kocham od razu przykul moja uwage bo wiekszosc blogow to od poczatku romansidla i nie ma takich akcji jak twoj roonie nie od razu sie do niego przekonala choc teraz nic sie raczej nie zmienilo dobra nie bede przedluzac po prostu you are the best xoxo i zycze weny ;*

    OdpowiedzUsuń