Przez
całą drogę siedziałam, a właściwie prawie leżałam na Justinie. Nie mogłam się
prawie wcale ruszyć, bo mocno mnie do siebie przyciskał. Jakby się bał, że
ucieknę. I Bogu dzięki, że jest tu Daisy, a ten samochód nie posiada szyby,
która oddzielałaby nas od tych dwóch gości z przodu. Pewnie by było gorącej.
Chociaż… może, gdybym miała więcej siły, to udałoby mi się z nim porozmawiać?
Bo skoro nie jest Jokerem, którego zna świat, to jaki on jest? Ich kopią?
Lepszy? Gorszy? Zupełnie inny? Udaje przede mną czy przed nimi? Może przed
wszystkimi? Masakra, tyle pytań. Głowa mnie boli.
Zajechaliśmy
pod ogromny budynek wykonany w gotyckim stylu. Na pierwszy rzut oka mogłoby się
wydawać, że jest to jakiś uniwersytet lub muzeum. Nie myliłam się co do jednego
– to uniwersytet. Jednak nie taki, jak by się mogło wydawać. Na pierwszych
trzech piętrach rzeczywiście jest uczelnia. Jednak wyżej, tam, gdzie powinno
znajdować się archiwum szkoły, jest zupełnie inny świat. By się do niego
dostać, należy wejść na trzecie piętro szerokimi schodami pożarowymi. Budynek
jest wielki. Każdy krok, a nawet najmniejsze dotknięcie odbija się od starych
ścian i niesie wysoko w górę. Trzecie piętro to właściwie długi korytarz. Kolor
ścian przypomina mi klatkę schodową z kamienicy. Tylko tutaj, w odróżnieniu do
innych części uniwersytetu, został położony dywan. Nic specjalnego. Taki, jaki
leży w domu u większości dziadków. Na korytarzu są tylko dwa przejścia. Jedno
prowadzi do biblioteki połączonej z czytelnią. Więc, czego się można było
spodziewać, na trzecim piętrze cisza jak makiem zasiał. Dywan zagłusza kroki.
Nawet, jeżeli ktoś byłby w bibliotece, to pewnie nie wiedziałby, że ktoś
właśnie przechodzi. Niebezpiecznie. Z kolei drugie przejście to metalowe drzwi.
Tuż obok na ścianie, za obrazem umieszczono czytnik linii papilarnych i skaner
twarzy. Tylko dane ważniejszych osób (czyt. tych, do których najtrudniej się
dostać) zostały wprowadzone do komputera. Nikt poza nimi nie może otworzyć
drzwi.
Po
drugiej stronie metalowego przejścia pełno ochroniarzy z karabinami w dłoniach.
Tata Joker nie oszczędza na bezpieczeństwie. Swoim bezpieczeństwie. Skierowano
nas do pokoju, który do złudzenia przypomina salę szpitalną. Kilka łóżek i
pielęgniarek. Jedna z nich poprosiła mnie na najbliższe łóżko i dokładnie mnie
przebadała, co skutkowało, że musiałam się rozebrać do bielizny. Nie
wiedziałam, że mam zdartą część koszulki na plecach i w życiu bym nie
pomyślała, że pobyt w piwnicy może mnie kosztować zdarciem skóry i to tak
konkretnie. Jakby mnie dopadł papier ścierny. I nic nie bolało. To znaczy, póki
pielęgniarka nie zaczęła mi tego przemywać. Brzydko mówiąc, byłam pewna, że się
zesram z bólu. Tym bardziej, gdy zobaczyłam, jak rana na ramieniu się aż pieni.
Justina
przeniesiono do innej sali z tego, co mówił Liam, który – o ironio – leżał na
łóżku po drugiej strony i przyglądał się mojemu „striptizowi”.
Zauważyłam go dopiero, gdy wychodził z sali, by powiadomić Justina o stanie
pozostałych i o tym, co się działo. Takie oględziny sprawy. Gdy wrócił, byłam
już opatrzona i odziana w inne rzeczy. Usiadł obok mnie i opowiedział mi trochę
o tym, co się działo. Nikt bardziej nie ucierpiał. Wyglądają podobnie do mnie.
Przez chwilę wysłuchiwałam śmiechu, który powstał na skutek tego, że z nikim
nie walczyłam, a wyglądam, jakby stoczyła walkę z napastnikami, których – jak
się okazało – było dziesięciu. Ale wróćmy do teraz.
- Nikt do
końca nie wie, kim oni byli. Przynajmniej mi nie chcą powiedzieć. – oznajmił
Liam, patrząc tępym wzrokiem w ścianę przed nami. Oparł się łokciami o kolana,
a głowę delikatnie opuścił.
- Ktoś w
ogóle ośmieliłby się strzelać do syna Jokera? Myślisz, że wiedzieli, kim
jesteście? – spytałam cicho.
- Nie
wiem. Zupełni popaprańcy. Nie takie przeżycia się w życiu miało. – wzruszył
ramionami. Przeniósł wzrok na swoje palce, którymi zaczął się bawić. Zamartwia
się czymś.
- Coś się
stało?
-
Spaprałem sprawę. Nie powinienem ufać światu na tyle, by chodzić bez żadnej broni.
– mruknął, ale bardziej do siebie.
- Ale
przecież miałeś w kawiarni… - zaczęłam łagodnym głosem, ale mi przerwał.
- Jedną,
marną spluwę. – mruknął. – Gdybym tylko pomyślał, to nie musielibyśmy uciekać
jak tchórze. – wyrzucił dłońmi do przodu ze złością, po czym wyprostował się.
Biała koszulka zacisnęła się na jego umięśnionym ciele, gdy brał głęboki wdech
w płuca. Matko, zaraz pęknie. Po chwili dopiero spuścił powietrze. – Nieważne
już. Nie popełnię więcej tego błędu.
- Wszyscy
żyjemy, więc nie jest źle. – powiedziałam. Nie chcę, byśmy zostali w
niekomfortowej ciszy.
- Co z
tego, skoro ci, którzy do nas strzelali, uszli bez szwanku? – rzucił mi
mordercze spojrzenie. Odruchowo odsunęłam się kawałek. Jakby mnie zdzielił z
nerwów tą umięśnioną łapą, to by mnie rozgniótł.
- Racja.
– zaczęłam. Przełknęłam głośno ślinę, bo poczułam, jak bardzo trzęsie mi się
głos. – Przepraszam. Nie wiem, co powiedzieć. To dla mnie zupełna nowość. –
posłałam mu wymuszony uśmiech.
Jego
spojrzenie złagodniało. A nawet stało się smutne. Westchnął ciężko.
- Tak. To
nie była twoja wina. Niepotrzebnie ci o tym mówię. – jeden z jego kącików
delikatnie drgnął w górę. – Jak się czujesz?
- Jest
dobrze. Nic mnie nie boli, ale czuję się trochę jak mumia. – ponownie wymusiłam
uśmiech, jednak tym przybrał on głupawy charakter. Chyba tego nie zauważył, bo
sam uśmiechnął się szeroko. Przysunął się trochę do mnie. Wysunął w moją stronę
prawą dłoń, wewnętrzną częścią do góry.
- Widzisz
to? – zapytał, wskazując palcem dziwne wgłębienie od nadgarstka do połowy
dłoni. Przytaknęłam. – Chciałem kiedyś złapać kulę, ale tu mi przeleciała i
zatrzymała się tu. – wskazał palcem bliznę kawałek nad zgięciem w łokciu. –
Byłem młody i głupi. – zaśmiał się cicho.
-
Rozumiem. – westchnął Justin od strony drzwi. Oboje skierowaliśmy całą uwagę na
niego. To „rozumiem” było ostatnim słowem, jakie Justin skierował do osoby, z
którą chwilę temu prowadził zapewne rozmowę telefoniczną. Schował telefon do
kieszeni.
Oparł się
bokiem o ramę drzwi. Teraz dla odmiany ubrał się w jasne, w niektórych
miejscach podarte jeansy i jasną, dłuższą koszulkę z krótkim rękawem.
Zabandażowano mu prawe ramię od łokcia w górę. Nie wiem, gdzie się kończy. Rękawek
koszulki ogranicza pole widzenia.
- Niall
leży w szpitalu. – westchnął. – Został postrzelony. – dodał, a zaraz potem
szybkim ruchem języka zwilżył usta.
- Jak to?
– zapytał Liam.
- Szedł
na spotkanie spóźniony, bo musiał jeszcze załatwić pewną sprawę. Kula uderzyła
o obojczyk. Marny strzelec, ale dobrze się ukrył. – mruknął Justin, szukając
czegoś wzrokiem po podłodze.
-
Wiadomo, kto do nas strzelał? Albo chociaż dlaczego? – dopytał dalej Liam.
- Nie
wiem. – zaprzeczył Justin. – Nic jeszcze nie wiem. Ale to tylko kwestia czasu.
– zmarszczył brwi.
- Idziesz
do… - zaczął Liam.
- Tak,
idę. – przytaknął Justin, przerywając wypowiedź Liama.
- Dobra.
– mruknął cicho pod nosem Shark, a potem podniósł się z łóżka. Wyszedł z sali,
mijając Justina w drzwiach.
Zapadła
cisza. Justina chyba coś męczy. Nie wie, jak zebrać myśli, bo jego wzrok w
dalszym ciągu mknie między kafelkami na podłodze. Westchnął w końcu głęboko.
Spuścił głowę, a potem powoli ruszył w moją stronę. Usiadł obok mnie, ze
wzrokiem nadal wbitym w podłogę.
Przekręciłam
głowę delikatnie na bok.
- Stało
się coś? – zapytałam cicho. Może potrzebuje kogoś, kto go wysłucha. A nie
sądzę, by jego zachowanie miało jakiś związek z Niallem. Swoją drogą, ma ten
biedny diler pecha.
Odwrócił
głowę w moją stronę. Wyciągnął do mnie rękę. Ujął w palec wskazujący i kciuk w
moją brodę.
- Jak się
czujesz? – zapytał. Zupełnie tak, jakby nie usłyszał mojego pytania.
- Dobrze.
– przytaknęłam delikatnie. – A co z tobą? – uniosłam brew.
Zerknął
na swoje ramię, a potem wzrokiem ponownie wrócił na moją twarz.
- Żyję. –
jeden z kącików jego ust pomknął w górę.
Cofnęłam
głowę, by się od niego uwolnić. Zabrał powoli rękę.
-
Postrzelili cię w ramię? – kontynuowałam. Cholera, głupie pytanie! Przecież nie
założyli mu opatrunku, bo miał taką ochotę! Jak ja coś czasem walnę…
Jego brwi
drgnęły delikatnie ku górze. Przytaknął pewnym ruchem głowy. Też pewnie sądzi,
że głupio zapytałam.
- Boli? –
znowu walnęłam. Ale to tylko dlatego, by nie zapadła ta cholerna, krępująca
cisza.
Uśmiechnął
się.
- Teraz
już nie, ale… - mruknął. Jeszcze raz na moment zerknął na swoje ramię. – Nie
sądzę, byś ty to wytrzymała. – zaśmiał się cicho i oczywiście, z nutką
zadziory.
Insynuujesz
mi coś? Czy po co ta uwaga? Skąd wiesz, co by było, gdyby mnie dostała
pociskiem w ramię? Trzeba było mi pozwolić samej biec do… O matko…
- Trafili
cię, gdy biegliśmy do piwnicy, prawda? – zapytałam niepewnie.
Zamiast
udzielić mi odpowiedzi, wyprostował się trochę. Rzucił mi łagodne spojrzenie.
Obronił mnie swoim ciałem? Czyli… wiedział, że będą strzelać. Wolał osłonić
mnie niż pozwolić mi się skręcać z bólu? Ale dlaczego? Przecież jestem nikim
ważnym dla jego interesu. Niczego mu nie dostarczam. Nawet, jeśli miałabym
pełnić funkcję jego przyzwoitki, to i tak obojętne czy miałabym dziurę w
ramieniu czy ogólnie w ciebie czy też nie. Czemu to zrobił?
Wzdrygnęłam
się.
-
Dlaczego nie pozwoliłeś mi samej biec?
Zaczęłam
uważnie mierzyć każdy skrawek jego twarzy, by nie pominąć czegoś, co mogłoby
mnie naprowadzić na prawdopodobną odpowiedź, jeżeli znowu miałby mi nie
odpowiedzieć.
Uśmiechnął
się. Wstał z łóżka. Wyciągnął rękę w moją stronę.
- Chodź,
przejdziemy się. – ruchem głowy wskazał na drzwi.
Uśmiechnęłam
się delikatnie, po czym podniosłam się z łóżka. Razem wyszliśmy z sali.
Następnie skierowaliśmy się wzdłuż korytarza. Delikatnie objął mnie ramieniem.
Tym nieuszkodzonym, rzecz jasna.
- Bo
widzisz… - zaczął. – Zaproponowałem, byśmy spotkali się wszyscy w jednej z
małych kawiarenek, które należą do Louisa. Można zatem powiedzieć, że byłem pod
pewnym względem gospodarzem. Oznacza to, że wziąłem pełną odpowiedzialność za
wszystko, co miało mieć miejsce. Nie mógłbym pozwolić, by moim gościom
cokolwiek się stało. Nie byłoby to zgodne z moimi zasadami. – przez cały czas
patrzył w moją stronę.
Ja z
kolei czasami odrywałam od niego wzrok, by przypatrywać się mężczyznom, którzy
stali przy drzwiach. Nie byli poubierani w garnitury, ale wszyscy mieli na
oczach ciemne okulary. Nie wiedzieć czemu. Ciemne okulary w ciemnym korytarzu.
Dobrze, że dba o tych, z którymi przebywa.
Korytarz
prowadził do małego holu. Kawałeczek dalej na wprost były czarne jak smoła
drzwi. Po prawej czarne barierki oraz schody, które po półkolu prowadziły na
dół. Poza drzwiami i barierkami wszystko było białe, jednak nie była to farba.
Wydaje się, jakby ten kawalątek budynku został zrobiony z czystej, białej
porcelany. Tu już nie przydzielono żadnych strażników.
Minęliśmy
schody, a potem Justin stanął przy barierce. Złapał się jej, a potem nachylił.
Sprawdził chyba, czy nikogo na dole nie ma. Odwrócił się do mnie. Oparł się
tyłem o barierki. Złączył ręce i opuścił je luźno.
Westchnęłam
cicho.
- Jednak
nie musiałeś mnie osłaniać własnym ciałem. – uniosłam ramiona. Nie mogę pojąć,
że zrobił dla mnie coś bezinteresownie. Możliwe, że później przyjdzie mi za to
zapłacić, ale… cholera, mogłam nawet umrzeć!
Wzruszył
ramionami, a jego uśmiech znacznie się poszerzył.
-
Działałem pod wpływem chwili.
To
skromność? Mogę to tak nazwać? Tak po prostu zrobił coś dla mnie i nie oczekuje
niczego w zamian? Chociażby długu wdzięczności czy czegoś takiego? Ja… nie
spodziewałabym się czegoś takiego po własnym ojcu czy Sam, a co dopiero po nim!
Synu ojca mafii! Następcy króla zła! Jak człowiek o tak dobrym sercu może być
jednocześnie zły? Aż nie wiem, co mam powiedzieć. Zniszczył mój zarys o sobie.
Pogubiłam się! Tak nie można, no ej!
Spuściłam
wzrok. Wessałam usta do środka. I co ja mam teraz o nim myśleć? Jest zły czy
dobry? Mam mu wierzyć czy nie? Następca Jokera! Ale mnie osłonił! Dlaczego to
musi być ze sobą aż tak sprzeczne?! Podrapałam się lewą ręką po prawym
ramieniu. Westchnęłam, a potem powoli uniosłam na niego wzrok.
- Justin?
– szepnęłam. Zupełnie zdewastował moje myślenie.
Uniósł
brwi jako sygnał, że mogę mówić dalej. Ale ja… ja nie wiem! Bo… Joker uratował
mi życie. Joker dobrowolnie uratował mi życie. Joker dobrowolnie uratował mi
życie i się tym przy mnie nie afiszuje. Co do diabła tu się dzieje?!
- Słucham
cię, Ronnie? – zapytał w końcu.
Chyba za
długo stoję w zadumie. I pewnie wyglądam głupio, gdy tak sterczę przed nim i
się w niego wpatruję, ale… On mi uratował życie. I to dwa razy. Dobrowolnie.
Nikt jeszcze dla mnie tyle nie zrobił.
Wzięłam
głęboki wdech, a potem nagle na moich ustach pojawił się szeroki uśmiech.
Podeszłam do niego. Odruchowo wyciągnęłam ręce, którymi zaraz potem otuliłam go
w pasie i mocno się do niego przytuliłam.
Może
popełniam błąd. Może nie powinnam się tak spoufalać. Ale jestem mu tak
cholernie wdzięczna, że słowa tego nie opiszą.
-
Dziękuję. – szepnęłam, gdy mój policzek wylądował na jego ramieniu i ponownie
mogłam poczuć ten męski zapach.
Nie wiem,
nawet kiedy Justin zabrał ręce i oparł się nimi o barierki. Cały się napiął, a
po układzie jego głowy mogę stwierdzić, że się na mnie patrzy. Nie jest chyba
pewny tego, co właśnie zrobiłam. Spoko, ja też nie. Przełknął głośno ślinę.
Odpuścił mięśniom i otulił mnie ramionami. Przyjemny dreszcz obiegł całe moje
ciało od pasa w górę.
- W
porządku. – oznajmił. Chyba się nawet uśmiechnął.
Zabrzmi
to dziwnie, ale zrobiło mi się cholernie dobrze. Tak bezpiecznie. I ciepło.
- Justin?
– zapytał niski, męski głos.
Nie
zdążyłam zobaczyć kto to, bo Justin odepchnął mnie w stronę barierek, a sam
stanął przede mną.
- Tak,
ojcze? – odezwał się Justin. Serce mi prawie stanęło.
Zerknęłam
przez ramię Justina. Ciekawość wzięła górę. Korytarzem kierował się w naszą
stronę mężczyzna w białej, lśniącej koszuli. Spodnie od ciemnego garnituru utrzymuje
skórzany, solidny pas. Szedł wyprostowany. Prawie się nie ruszał. Głowa prosto,
nawet delikatnie uniesiona. Wyraz twarzy wzbudza postrach. Pewny siebie i chyba
nie jest rad z tego powodu, że widzi Justina. Stanął kawałek przed nami. Posłał
mi mordercze spojrzenie. Momentalnie schowałam głowę za Justinem. Może i
zachowanie godne tchórza, ale… kurde, cała się trzęsę!
- Kim
jest ta dziewczyna?
Sam jego
głos wzbudza we mnie przerażenie. I zaraz się zimno dookoła zrobiło. Złapałam
barierkę, bo się zaraz przewrócę.
Justin
wziął głęboki wdech. Chyba próbował się uspokoić, ale wraz z wydechem opuścił
głowę w dół.
- To Veronica.
– zadrżał mu głos.
-
Travis?! – syknął, a jego mina wskazywała na to, że nieźle się w nim zagotowało
z nerwów. Z kolei mi podskoczyło tętno. I ciśnienie.
Justin
się nie odezwał. Tylko przekręcił głowę w drugą stronę. Mężczyzna szybkim
ruchem złapał go za kark. Najwidoczniej włożył w to dużo siły, bo Justin aż się
zgiął. Pociągnął go do czarnych jak smoła drzwi, a następnie dosłownie go tam
wepchnął. Wszedł chwilę potem i z całej siły trzasnął drzwiami, aż poczułam moc
uderzenia.
Schowałam
w dłoniach nos, usta i brodę. Nie chciałam, by ktokolwiek miał przeze mnie
kłopoty! Ja nic nie zrobiłam. A ojciec i Sam i tak… już nie żyją! A jak mu
przeze mnie krzywdę zrobi? Pobiłby własnego syna? Nie. W końcu to jego
następca. Nic mu chyba nie zrobi. A może… Jezu, nie chciałam! On nic nie
zrobił! Co się stało? Czemu on się tak zdenerwował?! No czemu?!
-
Veronica? – usłyszałam znajomy głos z dołu schodów. Spojrzałam przez ramię na
wchodzącego powoli po stopniach Harry’ego.
- Mhm… -
przytaknęłam cicho.
- Czyżby
coś się stało? – zapytał, gdy dzieliło nas już tylko kilka schodków.
Spojrzałam
na drzwi, a potem z powrotem na niego.
-
J-Justin i-i… Tam, je-ego o-ojciec… - próbowałam coś z siebie wykrzesać, ale
głos drżał razem z całym moim ciałem.
Podszedł
do mnie zupełnie blisko.
-
Słucham? – wysunął głowę w moją stronę, próbując mnie zrozumieć. Zmarszczył
brwi.
Złapałam
się barierek. Ze strachu zaraz zacznę tracić grunt pod nogami. Odchyliłam
trochę głowę do tyłu. Wzięłam kilka głębszych wdechów, ale to nic nie dało.
Wręcz przeciwnie. Łzy zaczęły mi się na siłę przeciskać do oczu.
- Veronica?
– szepnął cicho, łapiąc mnie delikatnie ciepłą, ogromną dłonią za ramię. Ujął w
drugą dłoń mój policzek. Nakierował moją głowę na siebie. Musiała na niego
spojrzeć. Ledwo mu sięgam do ramienia. – Co się dzieje? – zapytał. Minę miał
tak przejętą, jakby widział mnie leżącą w kałuży krwi.
Wzięłam
głęboki wdech.
- Tam
jest Justin. – udało mi się w końcu odezwać, ale szeptem. Miałam tylko
nadzieję, że mnie usłyszał, bo nie wiem, czy będę w stanie to powtórzyć.
Położył
rękę również na moim drugim policzku. Nie przestawał wpatrywać się w moje oczy.
- Dobrze.
– przytaknął. Koniuszkiem języka przesunął po swoich wargach. – Coś jeszcze?
- Joker
wepchnął go do pokoju siłą, gdy mnie zobaczył. – wyszeptałam szybko, a zaraz
potem zacisnęłam usta w cienki pasek, by za wszelką cenę nie pozwolić moim łzom
spłynąć.
Po moich
słowach Harry odsunął się kilka kroków ode mnie. Również otworzył szeroko oczy.
Najwidoczniej oszołomiło go coś, co powiedziałam. Przeczesał palcami obu rąk
swoje włosy. Zatrzymał swoje ruchy dopiero przy karku. Spojrzał na drzwi, a
potem na mnie.
- Joker
dowiedział się, że żyjesz? – zapytał szeptem, jakby próbował się powstrzymać od
zaskoczonego krzyku.
Niestety
tym pytaniem mnie zabił. Przestałam się zupełnie trząść.
- Miałam
nie żyć? – szepnęłam, ale wcale nie chciałam znać odpowiedzi. Po moich
policzkach spłynęły grube, ciężkie łzy.
To
dlatego rozmawiałam z Justinem od początku? Dlatego tak późno dowiedziałam się,
że jest następcą Jokera? Nie… O nie… Justin oszukał ojca. Justin chciał ukryć
prawdę przed Jokerem, mafiosem, ojcem chrzestnym! Przecież on go zabije! A
skoro ja miałam nie żyć… to mnie też zabije… Tracę czucie w nogach.
Moment
zanim runęłam na ziemię, przytrzymały mnie czyjeś silne ręce. Uniosły i
przytuliły do zniewalająco pachnącej koszuli Harry’ego.
-
Najmocniej przepraszam. Źle się wyraziłem. – powiedział cicho i jeszcze wolniej
niż zazwyczaj. Dłonią zaczął mnie głaskać po plecach. Nie można się było chyba
lepiej wyrazić.
- Miałam
zginąć razem z ojcem i Sam? – zapytałam cicho. Tym razem chyba też nie chcę
znać odpowiedzi.
-
Absolutnie nie. – zaprzeczył. – Zaszło swego rodzaju nieporozumienie. Justin
miał zamiar o tym poinformować swego ojca, jednakże najwidoczniej ten zjawił
się zbyt szybko i negatywnie odebrał to, co zobaczył. Nie powinnaś się
przejmować. Justin jako jeden z nielicznych potrafi rozmawiać z tym, którego
znasz z nazwy Joker.
Dyplomatyczna
wypowiedź powiedziana tak ciepłym i spokojnym głosem uspokoiła mnie. Chociaż
trochę przeraża mnie fakt, że przytula mnie do siebie płatny morderca. Nie
jestem przesądna, ale to dobry czy zły znak? Jednak, mam wrażenie, że trochę
nie wierzył w to, co mówił. Może to przez jego reakcję na początku. Mimo
wszystko, uspokoił mnie.
Odsunęłam
się kawałek. Od razu skierowałam swój wzrok na jego twarzy.
-
Dziękuję. Już mi lepiej. – posłałam mu delikatny uśmiech. Odwzajemnił to.
Zabrał ze mnie ręce. Tylko jeszcze wskazującym palcem prawej ręki otarł mokre
ślady po łzach.
- Cieszę
się, że mogłem pomóc. – oparł się tyłem o poręcz. Nadal nie spuścił ze mnie
wzroku nawet na moment. Odczułam chwilowy dyskomfort.
Złapałam
się barierki.
Drzwi
otworzyły się hukiem. Szybkim krokiem wyszedł na hol mężczyzna. Wydawał się być
jeszcze bardziej rozzłoszczony, a jego koszula… czymś się trochę ubrudził.
Aż się
wzdrygnęłam, gdy gwałtownie jego wzrok wylądował na mojej osobie. Podsunęłam
się zaraz pod samą poręcz. Chyba jednak nie zrozumiał tłumaczenia syna. Zerknął
na Harry’ego, który momentalnie spuścił wzrok razem z głową. Uniósł lekceważąco
brew. Podszedł powoli do wysokiego Magnum. Zacisnęłam dłonie.
- Powiedz
reszcie nieudaczników, że chcę was widzieć za 15 minut u siebie. – syknął
złowrogo. Skręcił gwałtownie w stronę schodów. W mgnieniu oka znalazł się na
dole. Potem tylko dźwięk jego ciężkich kroków rozchodził się po ścianach
budynku.
Wzdrygnęłam
się potężnie.
- To nie
z twojej winy. – westchnął cicho Harry. Oczywiście, że nie. Przecież…
Usłyszałam
dźwięk okropnego, duszącego kaszlu z pokoju. Tam jest Justin! Zawahałam się,
ale w końcu zaczęłam powoli podchodzić do drzwi. Oby tylko ten straszny
człowiek nie wrócił.
- Justin?
– szepnęłam, a potem pchnęłam ręką przymknięte drzwi.
Na wprost
drzwi postawiono bokiem ciemne biurko. Po jednej stronie ciemny, potężny fotel.
Z kolei po drugiej dwa mniejsze. Pomiędzy tymi dwoma, czyli przed biurkiem stał
Justin. Tyłem do mnie. Stał zgarbiony i w rozkroku. Chyba łapie oddech i
jednocześnie próbuje coś wykrztusić. Jedną ręką podparł się o blat. Drugą
trzyma chyba na torsie. Nie widzę dokładnie. Ślęczy nad czerwoną plamą na
bialuśkim dywanie. Nie jest ona zbyt duża, ale nie trzeba pytać, by wiedzieć,
co to jest. To samo, czym była ubrudzona koszula Jokera.
Łzy ponownie
napłynęły mi do oczu, ale tym razem już nie poinformowały o swoim nadejściu. Od
razu zaczęły się wydostawać na zewnątrz. Weszłam powoli do pokoju.
- Justin?
– szepnęłam nieco głośniej i trochę bardziej rozpaczliwie.
- Odejdź.
– sapnął.
Zabolało.
Nie, nie odejdę. Uratował mnie, a teraz przeze mnie dostał. Nie ma mowy!
- Justin,
przepraszam. Ja pomo…
-
Powiedziałem, że masz odejść! – warknął, a zaraz potem znowu zaczął kaszleć.
Krew wymieszana ze śliną spadła, a zaraz potem roztrzaskała się o dywan,
nasączając bardziej plamę. Co on mu zrobił…
- Proszę
cię, Justin… - jęknęłam. Zaraz z rozpaczy zacznę wyć.
Zerknął
przez ramię ręki, którą opierał się o biurko. Z nosa w dalszym ciągu ciekła
krew, która schodzi się kawałek nad wargami, a następnie wypełnia miejsce
między nimi. Nadmiar wpływa kącikami ust. Justin nie patrzy na mnie. Kieruje
spojrzenie aż za drzwi.
- Zabierz
ją stąd! – krzyknął. Dopiero teraz usłyszałam, jak ciężko mu się oddycha.
Nie
chciałam, żeby ktokolwiek przeze mnie cierpiał! Ja nie…
- Wybacz
mi, Veronico. – usłyszałam za plecami głos Harry’ego. Objął mnie w pasie, a
następnie uniósł. Gdy odruchowo delikatnie podkurczyłam nogi, podłożył pod nie
drugą rękę. Odwrócił się i wyniósł mnie pospiesznie z pomieszczenia jak
dziecko. – Potrzebna pielęgniarka. – oznajmił donośnie. Powoli skierował się w
stronę schodów.
Nie, to
nie może tak być! Nie może to tak wyglądać! Nie mogę go tam zostawić! Krwawi w
tym pokoju przeze mnie! Muszę mu pomóc!
Zanim
Harry zsunął się nogą na pierwszy stopień, usłyszeliśmy przerażający, kobiecy
pisk. Czy to… to Daisy? Głośno trzasnęły drzwi. Scena jak z jakiegoś chorego
horroru! Najpierw Justin, teraz Daisy! Potem inni. Nie, błagam nie!
Harry
wzdrygnął się, a zaraz potem zaczął schodzić po schodach na dół. Z każdym
kolejnym schodkiem czułam, jak mnie w środku roznosi strach przed tym, co czeka
mnie piętro niżej. Czułam, jak szybko mu serce wali. Chociaż może to ja. Coraz
niżej. Nie, nie, nie, nie!
Na dole
był tylko niewielki hol. Jak do przemówień w szkołach lub do jakichś akademii.
Z kolei po obu stronach ciągnął się korytarz z drzwiami. Cisza. Martwa cisza.
- Boję
się, Harry. – szepnęłam, próbując powstrzymać lament.
-
Niepotrzebnie. – mruknął. Rozejrzał się. Ruszył do holu. – Ciebie wezwanie nie
dotyczy.
- On
pobił Justina! Teraz to samo spotka Daisy! – zawyłam tłumionym płaczem.
-
Veronico, proszę cię. – szepnął mi do ucha. – Nawet tak nie myśl.
Nie
umiem. Nie mogę! Pobił własnego syna do tego stopnia, że pluł krwią! A teraz
ten krzyk! Ja zwariuję, zwariuję, zwariuję!
Ruszyliśmy
przejściem w holu. Wcale go nie zauważyłam. Dalej za drzwiami na salę
treningową dla bokserów. Pusto. Absolutnie nikogo. Powybijał wszystkich!
- Skylar?
– zawołał Harry, a jego donośny głos rozszedł się po całym pomieszczeniu.
- No? –
odezwał się kobiecy głos zza drzwi. Zapewne prowadzących do szatni.
Schylił
się. Powoli postawił mnie na podłodze, ale nie puścił. Bardzo dobrze. W
przeciwnym razie trzeba byłoby mnie zbierać.
- Wszyscy
poszli? – kontynuował.
- Tylko
Shark i Snake. – odpowiedziała.
- Dobrze.
– westchnął do siebie. – Pozostawię kogoś pod twoją opieką. Mam nadzieję, że
nie masz nic przeciwko.
Po tych
słowach dobiegł zza drzwi hałas krzątaniny. Potem na sale weszła kobieta. Mniej
więcej mojego wzrostu. Ciemne, krótkie włosy. Nieufny wyraz twarzy. Odziana
jedynie w puchaty, biały ręcznik sięgający prawie do jej kolan. Postawna,
wysportowana. Powoli kroczyła do nas w jasnoróżowych japonkach. Drugim,
mniejszym ręcznikiem osuszała sobie włosy przez całą drogę. Również od samego
wejścia zaczęła mi się przyglądać. Marszczyła przy tym coraz bardziej swoje
brwi.
- Kto to
taki? – zapytała.
- Skylar,
proszę cię. – oznajmił speszonym tonem Harry. Gdy na niego zerknęłam, miał
odwróconą głowę. – Prosiłbym, abyś przy następnej okazji uprzedziła, że nie
jesteś odziana.
Kobieta
zaśmiała się cicho.
- Dobrze,
postaram się.
-
Dziękuję. – przytaknął. – Przyprowadziłem Veronicę. Zabranie tej duszyczki ze
sobą lub pozostawienie samej sobie byłoby jednym z największych błędów, jakich
przyszło mi się w życiu dopuścić. Dlatego byłbym wdzięczny, gdybyś dotrzymała
jej towarzystwa. Zwłaszcza teraz, po tak tragicznych przeżyciach.
- Właśnie
widzę, że jest coś nie tak. – przeniosła wzrok na ręcznik, którym osuszała
jeszcze chwilę temu włosy. Złożyła go na pół, a potem przewiesiła sobie kawałek
za nadgarstkiem. Nie dziwię się. Wyglądam zapewne jak opętana.
-
Istotnie. Usłyszała i zobaczyła zbyt wiele.
- To
znaczy? – zapytała niepewnie.
-
Wiadomość o przygarnięciu niewinnej istoty nie została przekazana przez syna.
Pan dowiedział się przypadkiem. Obawiam się, że jest dziś w tak negatywnym
nastroju, gdyż najwidoczniej nie usłuchał tłumaczeń. – odchrząknął.
- A więc
to o dziewczynie chce rozmawiać? Myślałam, że chodzi o napad na was i uzgodnienia
względem porozumienia. – oznajmiła, a następnie odwróciła się na pięcie i
ruszyła z powrotem do szatni.
- Zapewne
zostanie dziś poruszone wiele tematów. – przytaknął Harry.
Niedługo
potem kobieta zniknęła za drzwiami.
- Z
przykrością stwierdzam, iż będę musiał cię tutaj pozostawić. Równo o umówionym
czasie przychodzą tylko samobójcy, a ja zostałem wybrany, by przekazać
informację innym. Nie obrazisz się, jeżeli teraz odejdę? – rozluźnił uścisk, w
którym mnie trzymał.
Odsunęłam
się. Odwróciłam powoli w kierunku Harry’ego.
- Nie
chcę, byś i ty miał przeze mnie kłopoty. – szepnęłam, przecząc.
Uśmiechnął
się nieznacznie.
- Nie
powinnaś się niepotrzebnie obwiniać. A dodatkowo pamiętaj, że damą nie wypada
ronić łez z byle powodu. – przesunął zewnętrzną stroną wskazującego palca po
moim wilgotnym policzku. – Teraz panie mi wybaczą. – dodał bardziej donośnie. –
Veronica. – przytaknął do mnie, a potem cofnął się krok. – Skylar.
- Tak,
tak. Możesz już iść. Do zobaczenia. – odezwała się kobieta, a Harry, jak na
komendę, udał się pospiesznie w stronę drzwi.
Może mi
się wydaje, ale jest tu tak cholernie duszno, że zaraz zemdleję. Może za mocno
przeżywam, ale to było straszne. To dla mnie zbyt wiele. Zbliżyłam się do
drewnianej ławki przy ścianie. Zajęłam na niej miejsce. Muszę dojść do siebie.
Nie miałam okazywać słabości. Muszę być silna. Jednak nie mogę bezczynnie
przyglądać się cudzemu cierpieniu. Tym bardziej, że jest ono z mojej winy.
- Proszę.
– usłyszałam głos kobiety, a potem ujrzałam przed oczami butelkę z wodą. Nawet
nie wiem, kiedy tu weszła. Wzięłam butelkę.
-
Dziękuję. – westchnęłam, po czym upiłam spory łyk chłodnej wody.
Kobieta
ukucnęła przede mną. Już nie miała na sobie ręcznika, ale czarną marynarkę i
spodnie.
- Jak się
czujesz?
Przesunęłam
dłonią po swojej twarzy.
- Źle. –
westchnęłam ciężko.
-
Fizycznie czy psychicznie? – dopytywała dalej.
- Tak i
tak.
- To
chodź. – mruknęła, podnosząc się. – Położysz się. Nie będę cię trzymać na
zasmrodzonej sali.
Muszę
iść, nie mam wyboru. Mam tylko nadzieję, że się po drodze nie przewrócę.
Wstałam.
Powoli ruszyłyśmy przez szatnię do innej części budynku. Schodami tylko
weszłyśmy piętro wyżej. W tej części uniwersytet prezentuje się jak blok
mieszkalny lub tańszy hotel. Weszłyśmy do pokoju numer 37.
Pomieszczenie
niezbyt duże. Drewniana posadzka. Ściany białe, z czego jedna z nich (po mojej
lewej) wypełniona starymi oknami. Na środku zwykła, siwa kanapa. Przed nią
ciemny, drewniany stolik. Pod nimi kolorowy, okrągły dywanik z frędzelkami
naokoło. Na ścianie przed kanapą plazmowy telewizor. Poniżej niska komoda na
różnego rodzaju sprzęty. Z kolei za kanapą, tuż pod oknami stoi długie,
jednoosobowe łóżko. Na nim koc, który wygląda, jak ogromny biało-czarny,
włochaty pies.
Odruchowo
poszłam zająć sobie łóżko. Może nie dlatego, że jestem zmęczona, ale stoi ono
przy starych oknach. Szczelinami dochodzi świeże powietrze, a tego potrzebuję
najbardziej. Usiadłam na miękkim meblu, które zaczęło falować pod moim
ciężarem. Postawiłam butelkę na malutkim stoliczku przy łóżku. A może to
taboret...
- Kładź
się, kładź. – usłyszałam głos kobiety. – Odpocznij, bo siły pewnie ci się
jeszcze dziś przydadzą.
Powędrowałam
za nią wzrokiem. Usiadła na kanapie. Włączyła jakiś kanał. Nie znam go, ale
jest cicho. To najważniejsze. Przechyliłam się od niechcenia na bok. Głową
wylądowałam na mięciutkiej poduszce. I tak urwał mi się film.
~*~
- Ronnie…
- usłyszałam cichy głos, jakby przez szybę. – Ronnie, wstawaj. Jesteś
potrzebna. – teraz słychać wyraźniej. Dodatkowo zostałam szturchnięta ręką w
ramię. Powoli otworzyłam oczy. W pierwszej chwili oślepiło mnie trochę światło
z sufitu. Jest już tak ciemno, że lampy są zapalone? Tak długo spałam?
Podniosłam
się powoli do pozycji siedzącej. Przetarłam dłońmi zaspana twarz.
- Śpiąca
Królewna się obudziła? – zapytał męski głos, a potem się zaśmiał. To Niall czy
mi się tylko wydawało? On żyje?
Spojrzałam
po pokoju. Tłoczno się zrobiła. I głośno. Dziwne, że obudził mnie dopiero…
właśnie, kto mnie obudził? Na łóżku, tuż obok mnie, siedziała Daisy. Delikatnie
uśmiechnięta, jak zwykle.
- Cześć.
Jak się czujesz? – po tym pytaniu jej uśmiech mimowolnie się poszerzył.
- Dobrze.
– kiwnęłam powoli głową. Ogarnęłam jeszcze raz wzrokiem pokój. Skylar, Zayn i
Liam siedzą na kanapie. Niall stoi i się śmieje sam do siebie. Harry i Louis
stoją przed stolikiem. A gdzie Justin? – A co z tobą? – zerknęłam w stronę
Daisy.
Zmarszczyła
brwi.
- Ze mną?
-
Usłyszałam twój krzyk. – mimowolnie przemierzyłam każdy widoczny skrawek ciała
Daisy. Właściwie tylko twarz, bo reszta była zakryta. – Wam też coś zrobił?
Zacisnęła
usta w cienki pasek, kierując na chwilę wzrok w prawy róg. Puściła usta,
wydając z siebie cichy dźwięk mlaśnięcia. Spojrzała ponownie na mnie.
- Wszyscy
żyją, nie musisz się niczym martwić. – posłała mi nieszczery uśmiech.
- To
dlaczego krzyczałaś? – zapytałam ciszej z cichą nadzieją, że po prostu nie chce
mówić przy ludziach.
- Bo się
przestraszyłam. – odpowiedziała szybko, a zaraz potem wstała. Chyba nie sądzi,
że w to uwierzę. – Justin chciał z tobą porozmawiać.
Tak.
Wypadałoby pogadać. Również wstała.
- To
gdzie mam iść?
- Chodź,
zaprowadzę cię. – uśmiech przemknął przez jej usta. Odwróciła się na pięcie, a
potem udała się do drzwi. Posłusznie ruszyłam za nią.
-
Veronico? – zatrzymał mnie przed drzwiami głęboki głos Harry’ego. Odwróciłam
się.
- Tak?
Zapadła
na chwilę cisza. Wzrok wszystkich zgromadzonych zatrzymał się na mojej osobie.
Jak ja nie lubię być w takim centrum uwagi!
- Czy
drzemka pomogła? – wziął ze stolika szklankę wypełnioną w ćwiartce jakimś
brązowym płynem. To chyba nie jest herbatka.
- Tak, a
jak było na spotkaniu?
- Dobrze.
– odpowiedzieli wszyscy mężczyźni w pokoju jednogłośnie. Najwidoczniej nikt
spoza nie może wiedzieć, co było mówione na obradach czy jak to nazwać.
- To
dobrze. – odpowiedziałam, po czym wyszłam z pokoju. Zamknęłam po cichu drzwi.
Daisy
stała już przy schodach prowadzących na górę. Westchnęłam, a następnie ruszyłam
za nią. Zaprowadziła mnie dwa piętra wyżej. Tam na całym piętrze znajdowały się
tylko jedne drzwi. Tam czeka Justin.
- To tam.
– wskazała ruchem głowy na drzwi.
- Dalej
dojdę sama, dziękuję. – posłałam jej wdzięczny uśmiech i od razu ruszyłam do
drzwi.
-
Poradzisz sobie sama?
Usłyszałam
za plecami. Poradzę. Justin mi nic nie zrobi. Tak sądzę. A nawet, jeśli…
poradzę sobie.
-
Poradzę. – odpowiedziałam, ale nawet się nie odwróciłam. Wręcz przeciwnie.
Przyspieszyłam, by jak najszybciej dowiedzieć się, o co mu chodzi.
Stanęłam
przed drzwiami. Obleciał mnie strach, ale i podniecenie. Uczucie porównywalne
do spotkania z niedawno poznanym chłopakiem.
Zapukałam.
Nie uzyskałam odpowiedzi ani znaku, że w ogóle mogłabym wejść. Ale chciał mnie
widzieć, więc… Otworzyłam drzwi. Wsunęłam tylko głowę w szparę, by się upewnić,
że ktoś tu rzeczywiście jest. Pokój wyglądał tak samo jak ten, w którym się
zdrzemnęłam. Z jednym drobnym szczegółem – tu jest zupełnie pusto. Tuż przed
oknami stoi mężczyzna w garniturze. Dłonie ma wsunięte w kieszenie spodni.
- Wejdź.
– mruknął nagle. A starałam się zachowywać cicho.
Przełknęłam
ślinę. Weszłam ostrożnie do pokoju, zamykając za sobą drzwi.
-
Chciałeś ze mną rozmawiać? – zapytałam, podchodząc bliżej.
- Tak,
chciałem. – westchnął. Nawet na mnie nie spojrzał. Wpatrywał się w to, co
dzieje się na ulicy.
Stanęłam
tuż obok niego. Z profilu wygląda normalnie. Jak gdyby nic się nie stało. Tylko
trochę ma jeszcze wargę napuchniętą. Westchnęłam ciężko.
- Nie
chciałam, byś miał przeze mnie kłopoty.
Zmarszczył
brwi. Dopiero po chwili rzucił mi poważne spojrzenie. Nie ma już śladu po tym,
jak został poturbowany.
- To nie twoja
wina. Powinienem być bardziej ostrożny w tym, co robię.
Spuściłam
głowę.
- Mimo
wszystko, przykro mi.
-
Przykro? – prychnął. – Tata nie nauczył cię, że nie należy okazywać przy ludziach
słabości?
- Nie
chcę być jak ojciec.
- Ale w
tym wypadku przypadałoby się posłuchać rady rodzica. – zaśmiał się. Wyciągnął z
kieszeni… cygaro. Świetnie.
- Nie
zapalaj, proszę. – westchnęłam. – Nienawidzę tego smrodu.
Spojrzał
na mnie z uniesioną brwią. Szczerze nie wierzyłam, że mnie usłucha. Wręcz
przeciwnie, miałam wrażenie, że jeszcze zapali i specjalnie będzie kierował dym
w moją stronę, ale schował cygaro z powrotem do kieszeni.
- Tym
razem ci odpuszczę. Nie mam przy sobie ognia. – uśmiechnął się zadziornie.
Niech ci będzie.
- O czym
chciałeś porozmawiać?
- A tak.
– przytaknął. Zerknął jeszcze raz na ulicę. Westchnął. – Wszystko wyjaśniłem
ojcu. – zaczął. Palcami odgarnął włosy z mojego ramienia.
- I już
dobrze? – wtrąciłam. Tak to przedłuża, że się zaczęłam trochę niecierpliwić.
Uśmiechnął
się. Przesunął dłonią u dołu moich pleców. Złapał za bok. Przyciągnął do
siebie.
-
Jedziemy na wakacje. – oznajmił, a jego uśmiech z każdą chwilą był coraz
szerszy.
Zmarszczyłam
brwi.
-
Wakacje?
~*~
Przepraszam,
że się tak wlekłam z tym rozdziałem, ale miałam trochę gorsze dni, co zresztą
można stwierdzić po samym stylu pisania lub chociażby po wydarzeniach. Tak czy
tak, jest lepiej. A jak tam Wasze święta i sylwester? Ponownie dziękuję za
wszystkie komentarze, które było oraz za te przyszłe. To naprawdę bardzo
motywuje. Poza tym ciekawi mnie bardzo Wasze zdanie na temat opowiadania. W
razie czego - pisać! :D
Madam Le`Bieber
Wakacje!.
OdpowiedzUsuńHahaha dobre żarty! Ja tu muszę sie uczyc!
Oby cos sie pomiedzy nasza dwójka wydarzyło na nich ❤❤
Jejku jest niesamowity :) kocham tego bloga <3 z niecierpliwością czekam na następny rozdział :)
OdpowiedzUsuńO matko kochana! Nie mogę nic więcej napisać, wybacz mi, ale nie potrafię... To było zbyt genialne. Wczułam się w Ronnie i przeżywałam wszystko razem z nią. Serce wali mi jak oszalałe. Cudo! Tak jak pisałam wcześniej, nie umiem opisać uczucia, które towarzyszy mi przy czytaniu oraz po nim, ale to jest to. To, co powinno przynosić każde opowiadanie/historia/książka/film/itd. Oniemiałam. Po prostu! Z nieopanowaną ciekawością oraz niecierpliwością czekam na kolejny rozdział!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie,
Zixi
Świetny <3 czekam na następny <3
OdpowiedzUsuńŚwietny
OdpowiedzUsuńZapraszam wszystkich czytelników do dodawania na moim blogu najlepszeff.blogspot.com w zakładce "zgłoszenia " swoje ulubione opowiadania które później wybierzemy na najlepszy blog miesiąca
Zabiję Cię kiedyś. Rozdział jest tak bardzo pełen emocji, wrażeń i akcji, że miałam łzy w oczach, czytając o Ronnie. O tym co przeżywa. Biedny Justin. Jejku, nie wiem nawet co powiedzieć.
OdpowiedzUsuńHarry... JEZU, Harry.. Z takim płatnym mordercą to ja bym mogła i lód na Alasce sprzedawać.. Cholera...
Rozdział niesamowity. Wszystko niezawodnie, cudownie napisane. Dokładne opisy pomieszczeń, które pomogły pobudzić wyobraźnię i idealnie opisany strach, który sprawił, że sama poczułam dreszcz. Jestem dumna, Kinga. Czekam na kolejny rozdział. x
Kocham <3 <3 czekam na następną notkę :)
OdpowiedzUsuńNareszcie jest ;D wspaniały jak zwykle *0*
OdpowiedzUsuńCudo *,* super juz czekam na kolejny myslalam ze Juss bedzie zly na roonie a tu wyskakuhe wakacje haha dobre :D zycze weny pozdrawiam cieplutko xoxo
OdpowiedzUsuńMega!jak wszystkie zresztą �� Czekam na kolejny rozdział mam nadzieje ze wkrótce sie pojawi �� ❤ ❤ ❤ ❤ ❤
OdpowiedzUsuńWow! Jestem pod wrażeniem! Mega rozdział, mega blog! Cudo po prostu! Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział! ❤❤❤❤ /~rebellious. ❤
OdpowiedzUsuńRozdział boski i dodawaj jak najszybciej bo nie mogę się doczekać co będzie dalej:**
OdpowiedzUsuńCzekam niecierpliwie na nowy rozdział :*
OdpowiedzUsuńDawaj szybko następny :)
OdpowiedzUsuńStrasznie mnie zaciekawiłaś tymi wakacjami! Czekam na kolejny rozdział! ������
OdpowiedzUsuńCudo. Kocham ;*
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział! Kiedy kolejny?
OdpowiedzUsuń