sobota, 26 marca 2016

Rozdział 7: ,,Postaraj się nie okazywać niepotrzebnych emocji"

               Korytarz. Wiem, że korytarz. Dudni w nim od moich kroków. Trochę jak w studni, ale to nie jest studnia. Studnia ciągnie się ku górze, a ja idę przed siebie. Korytarzem. Pustym korytarzem. Pustym korytarzem bez oświetlenia. Trochę jak w tym tunelu pod kawiarnią.
               Drzwi? Drzwi. Skąd tu drzwi? Wyjdę drzwiami. Pchnęłam je ręką. Ustąpiły, ale z piskiem. Stare. Nie naoliwione. Wyszłam. Ej, zaraz… Jestem przecież… na tyłach B&P. Jak to możliwe?
               Drzwi trzasnęły za mną, na co się gwałtownie odskoczyłam, odwracając się do nich przodem. Nikogo nie ma. Wiatr nie wieje. Skąd ruch tych drzwi?
               Kroki. Odbijają się od ścian korytarza. Nie jestem na korytarzu. Stoję na zewnątrz. Skąd taki dźwięk? Na prawo jest tylko tył innego budynku. Nie wiem jakiego. Nigdy nie byłam po tamtej stronie. Nie świadomie. Dlatego kroki są po prawej. Nie chcę tam spojrzeć. Nie chcę wiedzieć, kto tam idzie.
               Odwróciłam się w prawo. To nie mój ruch! Skąd to się wzięło?! Ktoś tam idzie. Nie widzę. Mgła. Ciemność. Nie widzę, ale ktoś idzie. Jedna osoba. Nie, dwie. Nie, trzy. Stanęli. Co się stało? Mgła zanika. Ciemność jakby zaczęła się cofać. Ludzie! W trzech czarnych bluzach! To oni! Ale czemu tu stoją? Nie ma tego faceta. Nic mi nie grozi. Tylko ja stoję.
               Ruszyłam w ich stronę. Co się dzieje? To nie ja! Nie chcę! Stój!
               Chwila, czy to… to Justin! Tak! Te tatuaże, ciemne oczy. Justin! Za nim Harry! Obok Robin. Jeju, jak się przestraszyłam! Co się stało? Czemu tu stoimy?
               Ktoś mnie trącił w plecy. Spojrzałam przez ramię ze zmarszczonymi brwiami.
               Nie! To niemożliwe! Jestem w klubie. Ludzie tańczą. Pełno ludzi. Gra muzyka. Nie słyszę jej, ale czuję, jak drży podłoga od basów.
               Coś przeskoczyło. Przy uchu. Dziwny dźwięk. Odwróciłam się. Jezus.
               Patrzą na mnie! Wszyscy trzej! Dużymi, okrągłymi, białymi oczami! Nie mają powiek. Jezu. Na środku białych gałek ocznych po jednej czarnej, nieruchomej źrenicy. Patrzą na mnie! Te dzikie spojrzenia. Jak w tych wszystkich najgorszych horrorach!
               Puk-puk. Słyszę! Puk-puk. To serce! Puk-puk. Chyba moje! Puk-puk. Puk-puk. Puk. Puk. Puk. Puk. Stop. Wszystko się zatrzymało. Głucho. Cicho. Nic nie mogę zrobić. Patrzę na nich. Oni patrzą na mnie. Nie ruszam się! Nie mogę.
               Kap. Kapie woda! Kap. Z kranu! Kap. Ale gdzie?! Kap. Uderza o umywalkę! Kap. Blisko. Kap.
               Stuk. Co to? Stuk. To palec? Stuk. Uderza. Stuk. O blat. Stuk. Zniecierpliwienie. Stuk. Znajome. Stuk. Jak ojciec. Stuk. Gdy był zły. Stuk. Stuk. Stuk.
               Cisza.
               Justin przekręcił głowę. Nie wiem, kiedy. Wygląda jeszcze straszniej niż chwilę temu. Jego kąciki. Unoszą się. Coraz szybciej. Odkrywa zęby. Białe. Spiczaste. Ostre.
               Chcę się cofnąć. Nie mogę! Nie mogę ruszyć niczym! Patrzę na niego! Nie ruszam oczami.
               Podniósł rękę. Ma w niej pistolet. Lufą wycelowany w moją stronę. Serce ustaje. Zadrżałam.
               - Ufaj mi, Ronnie. – odezwał się Justin, ale to nie Justin. Nie jego głos. To rasowy psychopata.
               Strzał!
               Podniosłam się gwałtownie do pozycji siedzącej, biorąc kilka głębokich wdechów. Przez zaschnięte gardło zaczęłam charczeć. Po policzkach zaczęły mi cieknąć łzy, a serce tłucze tak mocno, że chyba widzę, jak drga mi klatka piersiowa.
               Kurwa, co to było?! Nie, gdzie ja jestem?! Podniosłam głowę i zaczęłam się nerwowo rozglądać po… To pokój! Leżę na łóżku! To… to tylko sen! Ja nie wierzę!
               Poczułam wewnętrzną ulgę, po czym opadłam z powrotem na miękkie łóżko. Moje ciało wprawiło materac w ruch. Trochę tak, jakby był wypełniony wodą.
               Pokój nie jest duży. Łóżko zajmuje sporo miejsca. Chyba czteroosobowe. Ściany i meble jasne. Białe. Tylko niektóre detale w kolorze piasku, np. rolety. Pogoda na zewnątrz musi być piękna, skoro nad drzwiami jest włączona klimatyzacja. Tak, widzę, że papierki się unoszą.
               Dobra, ochłonęłam trochę. Jak raz dobrze zasnęłam, tak musiało mi się przyśnić jakieś gówno! Co to w ogóle miało być?! Wydedukowałam dwie sprawy, mianowicie – nigdy więcej nie będę oglądać horrorów! Ja dziękuję ponownie mieć takie schizy w snach! I po drugie – czy to możliwe, żeby Justin, Harry i Robin to byli ci spod B&P? Jedni i drudzy mieli na sobie czarne bluzy. Te tatuaże. Dwóch facetów i dziewczyna. Przypadek? Nie wiem. Pewnie mi się wydaje, ale… Nie. To mógłby być zbieg okoliczności, bo przecież z jakiego powodu mieliby tam być? To było dawno. Nie sądzę, by oni wtedy wiedzieli o moim istnieniu, bo i po co? A nawet, jeśli zrobiliby to dlatego, by obronić zwykłą dziewczynę w opałach, to z jakiego powodu mieliby być akurat pod tą meliną? Jest wiele więcej szanujących się lokali.
               Nie rozumiem. I ciężko mi się skupić. To przez ten wczorajszy alkohol. Nic nie pamiętam. Nie nawaliłam się jeszcze w życiu tak, by zupełnie nie pamiętać, co się działo. W sumie grunt, że żyję i nic mnie nie boli. Nowa zasada do zapamiętania – nie pić w członkami mafii.
               Podniosłam się do pozycji siedzącej. Faktycznie, może w głowie trochę dudni, ale kaca nie mam. Chyba, że moralny. Nic mnie nie boli, więc zgwałcona też nie zostałam. A siniaki… hm… Odkryłam się. Przejrzałam ręce. Nie, siniaków też nie ma. Czyli jednak nie jest tak źle, że nie pamiętam niczego z zeszłego wieczora. To najważniejsze.
               Zeszłam z łóżka. Skierowałam się powoli w stronę łazienki.
               Chociaż to nie tak, że zupełnie nic nie pamiętam. To, co się działo w domu, ogarniam. Gorzej, gdy weszliśmy do tego klubu i zaczęłam pić z Niallem oraz całą resztą. Potem tańczyłam z Liamem. Chociaż może to był jednak Zayn… Coś się stało Daisy. Następnie zobaczyła Justina, Harry’ego i Robin. Tańczyłam z Justinem… I dopiero tu się film całkiem urywa. Fatalne uczucie. Naprawdę, fatalne!
               O, lustro. Chociaż… nie. Nie wiem, czy chcę siebie zobaczyć. Pewnie jestem cała rozmazana, bo nie sądzę, że zmyłam sobie przed snem makijaż. Tym bardziej, że spać poszłam w ciuchach z wczoraj. Nie chcę nawet wiedzieć, czy ten nieprzyjemny zapach jest rzeczywiście ode mnie. Ale z czystej ciekawości zobaczę, jak wyglądam.
               Wzięłam głęboki wdech i stanęłam przed lustrem. Hm, nie wyglądam wcale źle. Może każdy włos jest wykręcony w inną stronę, ale poza tym… CO TO, KURWA?!
               Nachyliłam się do lustra. Odchyliłam lekko głowę na bok. CZY TO JEST MALINKA?! Przesunęłam ostrożnie palcami po sinej skórze. Ja pierdolę… Napadł na mnie odkurzacz? Albo… nie, to raczej jakiś wieloryb. Albo niesamowicie spragniony, bezzębny wampir chciał mi wychłeptać krew, ale mu się to nie udało. Nieważne! Mam lepsze pytanie – CZEMU TEGO NIE PAMIĘTAM?!
               Wzięłam gwałtowny wdech, prostując nagle całe swoje ciało. Skoro mam malinkę, to co jeszcze musiało się dziać na tej imprezie?! Muszę znaleźć Justina! I resztę! Ale najpierw kąpiel, bo własny smród mnie zabije!

~*~

               Wyszłam powoli w białych, krótkich trampkach na chodnik. Matko jedyna, tak lśnią, że się boję w ogóle ruszyć. Tęsknię za czasami, w których mogłam się sama ubierać. Oczywiście, nie mam nic przeciwko ciuchom, które wybiera mi Daisy. Ładnie leżą, pasują mi i są stosowne do pogody, ale w życiu nie kupiłabym sobie białych trampek! To jak samobójstwo! Cały dzień będę patrzeć pod nogi, no!
               Słyszę głosy. Są po drugiej stronie domu, przy basenie. Ruszyłam chodnikiem między moim pokojem a innym pomieszczeniem. Nie wiem, co tam jest. Nie ma po tej stronie nawet okien, bym mogła obczaić.
               Widzę ich. Zayn i Liam leżą na dmuchanych materacach na środku basenu i popijają… drinki? Drugi dzień z rzędu? Mocne chłopaki. Louis leży plackiem. Też na materacu, ale na piasku. Albo się opala albo ma dość. Stawiam na to drugie.
               Przy rogu basenu najbliżej mnie siedzi na leżaku Justin w rozpiętej, czerwonej w niebieską kratę koszuli. Spod białych, luźnych spodenek do kolan, wydostają się niepozornie bokserki w tym samym kolorze. Tylko nie wiem, po co mu ten kapelusz. Co nie zmienia faktu, że się facet nieziemsko prezentuje. Przy krawędzi basenu leży na brzuchu Robin. Podparła część swego ciała na łokciach. Na jej nosie widnieją czarne okulary. Harry stoi w basenie tuż przy niej i wciera jej coś w plecy.
               Robin uśmiechnęła się. Najwidoczniej mnie zauważyła. Wyciągnęła rękę w moją stronę i zaczęła machać. Na pewno mnie zauważyła. Teraz trzeba wyjść. Powoli wyłoniłam się spomiędzy dwóch części budynku. Zaraz zapiekły mnie w skórę promienie słońca. Jak to dobrze, że dostałam krótkie szorty i jasną bokserkę. Po paru krokach zauważył mnie Harry, który powitał mnie serdecznym uśmiechem. On też ma niczego sobie ciało. Może trochę tatuaże w nieładzie, ale za to artystycznym!
               - Ronnie! – zawołał Liam, na co Zayn aż podniósł w moją stronę głowę.
               Nic nie odpowiedział. Tylko uśmiechnął się i mi pomachał. Odmachałam im obu. Taka dziwna sytuacja.
               - Śpiąca Królewna w końcu raczyła się obudzić. – zaśmiał się cicho Justin.
               - Musiałaś mieć piękne sny, skoro śniłaś aż do południa. – oznajmił, jak zwykle, powoli i spokojnie Harry. Nawet nie wiesz, jak bardzo się mylisz.
               - Powiedzmy, że w końcu się wyspałam.
               - Ronnie… - zaczęła Robin. Ściągnęła okulary, po czym spojrzała na mnie przymrużonymi oczami. – Masz coś na szyi czy mi się wydaje?
               Jak na zawołanie, Justin zaśmiał się gardłowo. No nie. Spodziewałam się tego, ale… co?!
               - To twoja sprawka? – zapytałam cicho, wskazując palcem ogromną plamę na szyi.
               Po pytaniu skierował na mnie wzrok. Mina tak rozbawiona, jak jeszcze chyba nigdy.
               - Oo, tak zabalowałaś, że nie pamiętasz, co się działo? Nieładnie, Ronnie. – mruknął zadziornie. Szybkim ruchem zgarnął z malutkiego stolika przy leżaku szklankę ze słomką i czymś w środku. Tak. Zabalowałam. Bardzo zabawne.
               - Naprawdę nie przypominasz sobie warunków zakładu, jaki sama zaproponowałaś? – zapytał Harry, będąc również rozbawionym.
               Zmarszczyłam brwi. Jakiego zakładu? I jak to, ja sama?
               - Ten, który kolejno wpije cztery kolejki i żadnej nie zwróci, będzie cię miał na całą noc do dyspozycji. Taka była umowa. – oznajmił poważnym tonem Justin, po czym posłał mi zadziorny uśmiech. Chwycił ustami słomkę.
               Ale ja odważna po pijaku… Zaraz, co?!
               - Ty wygrałeś?
               Upił łyk napoju.
               - Oczywiście. – przytaknął dumnie. Odstawił szklankę z powrotem na stolik. – Przecież nie mogłem pozwolić, by mi ktoś zgarnął tak dobrą partnerkę do tańca. – uśmiechnął się.
               Kpi sobie teraz, czy jak?!
               - Ale skąd ta malinka?! – zawołałam zniecierpliwiona i… może trochę zrozpaczona. Nie chcę nawet myśleć, co mógł mi zrobić.
               - Malinka? – uniósł na moment obie brwi, ale zaraz potem jego uśmiech poszerzył się do tego stopnia, że ukazały się przede mną jego zęby. Oczywiście nie spiczaste ani ostre. – Musiałem cię jakoś oznaczyć. Inaczej by się zaczęli do ciebie kleić.
               Co za bezczelny…
               - Jesteście uroczy. – oznajmiła Robin. Posłałam jej zdziwione spojrzenie. Uroczy?! Nie wytrzymam. Spuściłam głowę.
               - Wykorzystałeś fakt, że jestem pijana, prawda? – zapytałam cicho.
               Po dłuższej chwili dostałam odpowiedź w postaci cichego, krótkiego śmiechu. Justin odstawił szklankę, a zaraz potem podniósł się z leżaka. Cofnęłam się o kilka drobnych kroków i prawie od razu uniosłam głowę. Cholera, nie tego chciałam.
               Spojrzałam na jego twarz. Trochę zmęczona. Chyba się znowu nie wyspał. Cieszy się w moją stronę.
               Jego krok do przodu oznaczał mój krok w tył. Ta kombinacja nie trwała długo, ponieważ wyciągnął w moją stronę rękę. Ułożył ją u dołu moich pleców, a zaraz potem przyciągnął moje ciało do siebie. Że też nie umiem się przed tym obronić! Zamortyzowałam rękoma zderzenie się z jego gorącym ciałem. Cały aż płonie.
               - Naprawdę uważasz mnie za takiego geniusza zła? – zapytał ironicznie, a jego uśmiech się poszerzył. Wolę nie odpowiadać na takie pytania. – Poza tym – zaczął. – wiedziałaś, na co się godzisz, pijąc tyle alkoholu. Nie będę się przecież bez przerwy kontrolować.
               I to ma mnie pocieszyć?
               - Malinka jest oznaką braku kontroli? – zapytałam cicho, kierując wzrok na jego złocisty tors. Ten krzyż na mostku, liczby rzymskie na obojczyku. Wszystkie te tatuaże. To ciało. Cholera, jest mi coraz goręcej.
               - Nie przypominam sobie, byś przy czymkolwiek protestowała.
               Podniosłam sztywno głowę. Uczucie, jakbym została oblana lodowatą wodą.
               - To było coś jeszcze? – wbiłam wzrok w jego twarz.
               Ten widok wydaje mi się być znajomy.
               - Nie to, co byś chciała. – mrugnął do mnie okiem.
               Przez moment sprawił wrażenie, jakby się chciał nade mną pochylić, ale zatrzymał go przed odważniejszym ruchem dźwięk telefony z kieszeni. Zabrał ze mnie rękę, po czym wyciągnął telefon z kieszeni. Zmarszczył czoło, po zobaczeniu, kto do niego dzwoni. Odebrał, ale się nie odezwał. Spuścił wzrok. Z każdą kolejną chwilą skóra między jego brwiami zaczęła się coraz bardziej marszczyć. Cofnął się krok, zwilżając koniuszkiem języka swoje wargi.
               - Rozumiem. – oznajmił poważnym tonem. Odwrócił się i powoli ruszył ku krawędzi górskiej półki.
               Interesy, co?
               Westchnęłam, po czym ruszyłam wolno przed siebie. Wszyscy w skupieniu przypatrują się Justinowi. Coś mi się wydaje, że to nie do końca może chodzić o sprawy związane z biznesem.
               Po zakończonej rozmowie, wsunął obie ręce do kieszeni spodenek. To dziwne, że wygląda tak, jak chwilę przed powiedzeniem mi o tych wakacjach? Nawet nie musi mieć na sobie garniaka, by wyglądać jak mafiozo.
               - Justin? – zapytała Robin, podnosząc się powoli do pozycji siedzącej. – Co się dzieje?
               Justin spuścił głośno powietrze nosem. Odwrócił się na pięcie, a następnie skierował żwawym krokiem w stronę domu.
               - Muszę jechać do szpitala. – mruknął beznamiętnie, mijając mnie.
               Zmarszczyłam brwi. Odwróciłam się w jego stronę.
               - Dlaczego?
               Zatrzymał się na moment tuż przed drzwiami do salonu. Spojrzał na mnie przez ramię.
               - Napadli twojego brata. – zaczął, a ja już poczułam, że mam dość. Kurwa, całkiem o nim zapomniałam! Ale… Andrew?! Tu w mafii? Zaraz… Co?! – Muszę załatwić mu przeniesienie, bo miejski szpital nie jest dla niego bezpieczny. – mruknął. Następnie szybkim ruchem ściągnął z siebie koszulkę i wszedł do salonu.
               - Justin! – krzyknęłam, bez zastanowienia kierując się za nim. – Muszę jechać!
               - Wykluczone. – oznajmił poważnym tonem, wychodząc prawie biegiem z pokoju.
               - Ale to mój brat…
               - Wyraziłem się wystarczająco jasno. – burknął, wchodząc do innej części budynku.
               Drzwi zatrzasnęły się tuż przed moim nosem. Zadrżałam. Łzy zaczęły mi się cisnąć do oczu. Nie, nie teraz. Proszę, nie.
               - Przecież… - zaczęłam cicho, by wypróbować swój głos. Nie drży ani się nie załamuje, więc nie mogę mówić normalnie. – Przecież powiedziałeś, że spotkam Andrew, jeśli będę posłuszna. A tylko on mi został… - zacisnęłam mocno powieki, by nie uronić ani jednej z gorących łez. – Justin, proszę…
               Stuknęłam może dwa razy palcem o drzwi, gdy nagle się otworzyły. Odsunęłam się kawałek. W wejściu stanął Justin w białej koszulce i czarnych spodniach opuszczonych w kroku. Sugeruję po jego minie, że nie jest zachwycony moim zawodzeniem…

~*~

               Ominęło mnie coś? Umknęła mi jakaś część życia? Jak to możliwe, że zapomniałam o istnieniu brata? Czy to ta presja po porwaniu? Śmierć rodziców przysłoniła mi wszystko? A może to zdezorientowanie przy tych ludziach? Albo instynkt przetrwania? Co się ze mną stało? Czuję się taką egoistką…
               Na całe szczęście, Justin zabrał mnie ze sobą. Nie wiem, czym go do tego skłoniłam. Po prostu powiedział, że za dziesięć minut odjeżdża i, jeżeli po upływie tego czasu nie będę przy samochodzie, to nie będzie na mnie czekać.
               Z tego, co widzę na zegarku, jedziemy już dobre dwie godziny. Co dziwne, bo od samego początku Justin miał na liczniku prawie dwieście. Robiłam kilka podejść z pytaniem o Andrew. Zdążył mi tylko odpowiedzieć, że nie wie jeszcze, z jakiego powodu trafił do szpitala. Na inne pytania nie odpowiedział, ponieważ co chwilę ktoś do niego dzwonił lub on oddzwaniał. Starałam się nie przysłuchiwać rozmowom. Tym bardziej, że z każdym kolejnym telefonem Justin wydawał się być coraz bardziej rozdrażniony. Te ceregiele skończyły się dopiero, gdy wjechaliśmy na teren jakiegoś miasta. Mam chociaż nadzieję, że Andrew mi opowie, co się stało.

~*~

               - To tu. – oznajmił cicho Justin, gdy winda zatrzymała się na trzecim piętrze.
               Chwycił mnie za rękę i, gdy tylko drzwi się otworzyły, pociągnął mnie za sobą zachodnim skrzydłem do sali nr 534. Im zapuszczamy się bardziej w budynek, tym intensywniejszy jest ten okropny, szpitalny zapach. Wszystko mi się przewraca w żołądku. Albo będę rzygać albo dostanę sraczki. Trochę to dziwne, że idziemy sami. Nie ma z nami żadnej ochrony ani nic takiego. Może to po to, byśmy nie zwracali na siebie zbyt dużej uwagi. Też racja, jakby nie spojrzeć.
               Nie wydaje mi się, by to piętro było przeznaczone dla ludzi z delikatnymi urazami. Okna z widokiem na salę przeważnie zasłonięte, a jak już coś widać, to pusty pokój. Boję się tego, co zobaczę za drzwiami. Naprawdę się boję.
               Justin stanął tuż pod drzwiami nr 534. Dziwne, bo od tego miejsca do końca korytarza już się światła nie świecą. Zapomnieli wymienić czy uznali, że tutaj prąd już potrzebny nie jest?
               - Ronnie – zaczął cicho Justin, łapiąc za klamkę. – Postaraj się nie okazywać niepotrzebnych emocji. To nikomu nie pomoże.
               Podniosłam powoli na niego wzrok. Tak tu ciemno, że ledwie widzę jego twarz. Nie o to jednak chodzi. On sądzi, że z Andrew jest źle czy stwierdza, że z nim jest źle? Jak mam się do tego odnieść?
               - Postaram się. – odpowiedziałam równie cicho oraz delikatnie przytaknęłam, jednak ani na moment nie spuściłam wzroku z Justina.
               Nacisnął na klamkę, a drzwi wnet od razu ustąpiły. Przepuścił mnie, więc weszłam pierwsza, ale już po chwili stanęłam.
               Andrew… on wygląda okropnie. Jest cały siny. Oczy tak fioletowe i napuchnięte, że pewnie nawet nie może ich otworzyć. Na nosie ma jakieś rusztowanie, które zostało przytwierdzone dodatkowo bandażem. Jego usta zostały na ukos potraktowane czymś ostrym. Rana ledwie zdążyła się zabliźnić. Na szyi ma ślady od jakiegoś pasa lub sznura. Nie wiem, jak to nazwać. Dalej nic nie widać. Ręce na całe zabandażowane. To pewnie świeże opatrunki, bo ich biel razi po oczach.
               Zaraz się pode mną nogi ugną. Boże, co oni mu zrobili?! On wygląda jak zombie!
               - Ronnie…? – wydobył się cichy głos spomiędzy poszarpanych ust Andrew.
               Wodospad łez, jak na zawołanie, zaczął się wylewać z moich oczy. Odruchowo zakryłam dłońmi usta.
               - A-Andrew? – zająknęłam się cicho. On mnie widzi? On kontaktuje? Wie, że tu jestem.
               Westchnął. Musi mieć zaschnięte gardło, bo bardzo przy tym zacharczał.
               - Ronnie, co ty tu robisz? – zapytał. Widać, że każde wyduszone słowo sprawia mu ogromny ból.
               Drgnęłam. Podeszłam powoli bliżej do jego łóżka. Boże, cała się aż trzęsę.
               - J-ja… - zaczęłam. Chciałam złapać go za rękę, by jakoś dodać otuchy. By wiedział, że jestem i nie pozwolę mu zrobić krzywdy, ale nie mogę. Spomiędzy cienko ułożonego bandażu na ręce widać niewielkie, okrągłe, przypalone miejsca. Jakby ktoś gasił wielokrotnie papierosa na jego dłoni. O Boże, zaraz mnie z bólu wewnętrznego zegnie! Przez ścianę łez już zupełnie nic nie wiedzę. Jak można być takim potworem?!
               - Dlaczego tu jesteś? – zapytał ponownie. – Co masz na szyi? – przełknął ślinę tak głośno, że dosłownie poczułam, jak rani jego zaschnięte gardło. Potem jego oddech jakby zaczął drżeć. – Obiecałeś… - powiedział głośniej, ale jego głos się załamał. On… on płacze? – Obiecałeś, że zapewnisz jej bezpieczeństwo. Że zabierzesz ją daleko stąd, by nikt jej nie znalazł. Prosiłem tylko o to! – ostatnie zdanie zostało przez niego wykrzyknięte. Nawet się delikatnie podniósł, ale zaraz potem opadł z przeraźliwym jękiem bólu.
               - Andrew, proszę cię. – jęknęłam, wyciągając ręce w jego stronę, ale nie dotknęłam go. Nie wiem, jak mam go przytrzymać przy łóżku, by nie sprawić mu jeszcze większego bólu.
               - Powoli wykonuję plan. Nie sądziłeś chyba, że wszystko tak łatwo pójdzie. – oznajmił donośnie Justin, ze stoickim spokojem w głosie. – Nic nie grozi twojej siostrze. Zapewniam.
               - Przyprowadziłeś ją tu. – sapnął Andrew.
               - Zgadza się. Ponoszę pełną odpowiedzialność za swój czyn. – oznajmił Justin, stając tuż przy łóżku, na wprost mojego brata.
               - Oni tu przyjdą. – warknął niespokojnie Andrew, przechylając głowę z stronę zasłoniętego okna na korytarz. – Przyjdą.
               - To niemożliwe. – zaprzeczył Justin. - Jesteśmy w garażu, na każdym piętrze i tam, gdzie zajdzie taka potrzeba. Za piętnaście minut zostaniesz stąd bezpiecznie przetransportowany do…
               - Miałeś pilnować Ronnie! – przerwał mu krzykiem. – To jej miało nic nie grozić! Ona sobie z nimi nie poradzi! Oni ją znajdą! – z każdym kolejnym wypowiedzianym zdaniem czułam, że serca wali mi ze strachu coraz mocniej. Odsunęłam się kilka drobnych kroków od łóżka. Kto mnie znajdzie? Co mi grozić? O co chodzi?
               - Zrobili ci to przeze mnie? – zapytałam niepewnie.
               - Ronnie – zaczął Justin, akurat, gdy chciałam kontynuować. Oparł się jedną ręką o poręcz łóżka, z kolei drugą wskazał na drzwi. – Mógłbym cię prosić, byś zostawiła nas samych?
               Samych? Przecież… Andrew mnie potrzebuje. Ja go potrzebuję! Nie mogę go od tak zostawić. Nie mogę!
               - Ale… - stęknęłam cicho.
               - Ronnie, przyjechałem tu, by porozmawiać z twoim bratem. Obiecałem, że się z nim zobaczysz. Słowa dotrzymałem. Teraz proszę, byś poszła na korytarz, bo chcę się dowiedzieć, co się stało. – oznajmił stanowczo Justin.
               I nie mogę przy nim zostać? To śmieszne! Przecież nie będę przeszkadzać! Też chcę się dowiedzieć, co się mu stało i o co chodzi, bo ty mi nie powiesz! Tylko wciśniesz jakieś zagmatwane opowieści i… i… i…
               Westchnęłam ciężko i spuściłam głowę.
               - Dobrze, Justin. – szepnęłam, kierując się powoli w stronę drzwi.
               - Justin? – zawołał Andrew, niedowierzając. Chyba wrobiłam Justina. Nie chciałam.

               Wyszłam z pokoju. Tu już zupełnie nic nie słychać, poza krzątaniem się pielęgniarek. Podeszłam do ściany, naprzeciwko okna do pokoju Andrew i usiadłam na podłodze. Podciągnęłam kolana. Objęłam je rękoma, po czym przytuliłam do nich twarz.
               To nie ma sensu! Ta sprawa jest coraz bardziej pogmatwana. Justin miał mi zapewnić bezpieczeństwo? Dlaczego? I przed czym? A co Andrew ma wspólnego z tym wszystkim?! Kto go tak skatował? Za co? Przecież on nigdy nikomu nic nie zrobił! Ja… ja nic nie wiem! Dostał przeze mnie? A co ja komu zrobiłam? Nie wiem, o co im wszystkim chodzi! Niech to się wszystko okaże tylko cholernym snem, błagam! Nie wytrzymam tego psychicznie! Niech wszystko wróci do normy! Ma wrócić ojciec, Sam, Lisa! Chcę odzyskać swoje stare, czarno-białe życie! Nie chcę się martwić, czy mnie za rogiem ktoś zabije za coś, czego nie zrobiłam! Nie chcę, by ludzka nienawiść doprowadziła mojego brata do takiego stanu! Nie chcę takiego życia! To nie może się tak dziać! Jak scenariusz do jakiegoś filmu akcji! Takie rzeczy się nie przytrafiają normalnym ludziom! Dlaczego ja muszę być inna?! Dlaczego padło akurat na mnie?! Co ja zrobiłam światu, by się tak na mnie odgrywał?! Płacę za błędy ojca i Sam? Za nich mi się obrywa?! Czy o co chodzi?!
               Usłyszałam stukanie obcasów w korytarzu. Tu, blisko. Podniosłam powoli głowę. Rzeczywiście. Nieoświetloną częścią korytarza mknie postać w czarnym wdzianku. Płaszcz delikatnie rozwiewa od prędkości. Gdyby nie to, że postaci podskakują bujne włosy, byłabym pewna, że zbliża się w moją stronę Voldemort. To kobieta. Ubrana całkiem na czarno. Okulary na nosie. Może ktoś jej umarł?
               Przy mijaniu mnie, odwróciła głowę w moją stronę na tyle, na ile tylko starczyło, by nie musiała się cała odwracać. W dużych, okrągłych szkłach okularów przeciwsłonecznych, mogłam się dokładnie przejrzeć. Wyglądam okropnie. Potem gwałtownym ruchem spojrzała przed siebie i zaczęła się cicho śmiać.
               Aha. Ktoś chyba pomylił szpitale. Tu pomagają chorym fizycznie, a nie psychicznie. Głupi świat. A ludzie jeszcze gorsi!
               Chwila… Jak to możliwe, że mój brat jest z „Potężnym Jokerem” na „ty”? Znają się na tyle dobrze, by tak do siebie mówić? Andrew nie boi się Justina?
               Justin wyszedł po cichu z pokoju Andrew. Szybko mu to zeszło. Albo straciłam poczucie czasu przy tym ryczeniu.
               Rozejrzał się niepozornie po korytarzu. Jakby sprawdzał, czy jest bezpiecznie. Schował coś, co miał w ręku, do kieszeni wewnątrz kurtki. Podszedł powoli do mnie. Przykucnął.
               - Musimy iść. – szepnął, wodząc wzrokiem po mojej zapłakanej twarzy. Westchnęłam cicho w odpowiedzi. Pokręcił nosem. Wstał, odsuwając się ode mnie, po czym wyciągnął dłoń w moją stronę. – Obiecałem twojemu bratu, że zapewnię ci bezpieczeństwo, ale nie będę mógł tego zrobić, będąc tutaj.
               Podniosłam na niego wzrok.
               - A on będzie bezpieczny? – spytałam cicho.
               - Im szybciej stąd wyjdziemy, tym lepiej dla niego. Zapewniam. – przytaknął, a jedna z jego brwi pomknęła wysoko w górę.
               Muszę mu uwierzyć. Złapałam go za rękę i z jego pomocą podniosłam się z podłogi. Objął mnie drugą ręką w pasie. Ruszyliśmy żwawym krokiem nieoświetloną częścią korytarza. Zeszliśmy na dół schodami pożarowymi. Zatrzymaliśmy się na moment przed ostatnimi schodami, które prowadziły na parking. Zmarszczył brwi, przypatrując się ciemnemu wejściu. Chyba coś mu nie pasuje. Racja. Mówił, że jego ludzie są na parkingu. Więc pewnie wszystkie wejścia powinny być obstawione… o kurwa…
               Serce mi na chwilę stanęło, co spowodowało, że napięłam wszystkie mięśnie. Justin to chyba wyczuł, bo przeniósł wzrok na mnie. Obrócił mnie, po czym szybko weszliśmy na schody wyżej. Na tym poziomie były drzwi pożarowe. Justin chwycił za klamkę. Rozejrzał się jeszcze raz po całej klatce schodowej, jednocześnie zdawał się nasłuchiwać jakichkolwiek dźwięków. Cicho, jak makiem zasiał. Wzdrygnęłam się. Mam przeczucie, że jak tylko ktoś (lub coś) wyskoczy, to zacznę krzyczeć.
               Justin pchnął powoli drzwi. Wyjrzał przez szparę między nimi. Rozglądał się chwilę, po czym przyciągnął mnie do siebie. Delikatnie je przymknął. Zapewne dlatego, by nie narobić hałasu.
               Po tej stronie nic nie ma. Tylko parking dla karetek i wjazd.
               Ruszył w stronę bramy, trzymając mnie bardzo blisko siebie. Mimo, iż jego głowa przez cały czas była zwrócona przed siebie, oczy co chwilę biegały na obie strony. Nie czuje się tu bezpiecznie. Ja, zresztą, też nie. Jest cicho. Za cicho. I nikogo dookoła.
               Justin zmienił kierunek. Zaczęliśmy powoli obchodzić budynek dookoła. Domyślam się, że nie taki był jego plan. Naprawdę mogło nam coś grozić, gdybyśmy zeszli na parking? Muszę przerwać tę ciszę, bo zwariuję.
               - Justin…
               - Słucham cię? – zapytał, nawet na mnie nie patrząc.
               - Boję się. – szepnęłam, uważnie mierząc wzrokiem każde z okien budynku.
               - Niepotrzebnie, zapewniam. – mruknął.
               - Mogę wiedzieć, co się dzieje?
               - Opowiem ci o wszystkim, ale najpierw musimy się dostać do samochodu.
               Dreszcz przebiegły po moich plecach.
               - A on nie jest czasem na parkingu? – zapytałam niepewnie. On chce tam wyjść?!
               Wyszliśmy zza rogu. Ulżyło mi. Nigdy nie sądziłam, że ucieszę się tak bardzo na widok podejrzanych ludzi w czarnych garniturach.
               - Tamten mi się znudził. – zaśmiał się cicho. Chyba humor mi się poprawił. Cieszę się bardzo.
               Za ok. dziesięcioma mężczyznami stał przy bramie czarny samochód. Jest napisane BMW, ale mi wygląda bardziej na Jeepa. Zupełnie nie znam się na samochodach.
               - Ronnie, wejdź już do samochodu. – oznajmił, po czym delikatnie pchnął mnie w stronę samochodu.
               - Ok. – przytaknęłam, ale bardziej do siebie, bo Justin jakby zajął się przemawianiem do facetów w czerni.
               Niesłychane, ale teraz czuję się bezpiecznie. Nigdy bym nie przypuszczała, że będę tęsknić za ochroniarzami mafijnymi.
               - Proszę. – przemówił jeden z mężczyzn, ówcześnie otwierając mi drzwi do samochodu.
               - Dziękuję. – odpowiedziałam cicho. Posłałam mu delikatny, wymuszony uśmiech, po czym wsiadłam do samochodu.
               Chciałam zapiąć pas, ale zauważyłam rękę mężczyzny z opakowaniem… chusteczek?
               - Mokre chusteczki. Miętowe. Dobrze ścierają makijaż, ale nie podrażniają przy tym skóry. Przeciwnie. Dają uczucie orzeźwienia. – powiedział jakimś takim… dziwnym tonem. Homoseksualistów też przyjmują?
               - Bardzo dziękuję, ale poradzę sobie. – wymusiłam uśmiech. Dziwnie się trochę czuję.
               - Moja żona ich zawsze używała. Naprawdę polecam. – oznajmił serdecznym głosem, układając mi opakowanie na kolanach.
               Żona używała? Aa, pewnie ją stracił. Rozwód albo śmierć. Kurczę, a ja od razu wzięłam go za geja. Wychodzę na uprzedzoną i nietolerancyjną. Co dziwne, skoro mój brat nie jest hetero. Nie mam nic do osób, które wolą tę samą płeć. Jeśli celowo nie ranią innych ani siebie, to mogą być szczęśliwi. Mi w niczym nie przeszkadzają. No tak. Tłumaczę się przed samą sobą. Jeszcze tego brakowało.
               Mężczyzna zamknął drzwi. Posłałam mu życzliwy uśmiech przez szybę. Wydaje się być dobrym człowiekiem.
               No dobra. Otworzyłam schowek w suficie samochodu (czy jak to się tam nazywa). Następnie odsłoniłam lusterko. O Boże, wyglądam okropnie. Nie dziwne, że nawet strażnik mafii się nade mną zlitował. A ta kobieta się śmiał. Chociaż i tak sama w sobie była jakaś dziwna. Wyciągnęłam chusteczkę z opakowania. Zaczęłam nią powoli ocierać swoją twarz. Rzeczywiście delikatna. A ta mięta naprawdę orzeźwia skórę. Coś niesamowitego.
               Drzwi po drugiej stronie samochodu zostały otworzone przez Justina.
               - Nie obchodzi mnie, kto tam jest i czego chce. Ma się obejść bez ofiar. Odstrzelcie mu rękę, nogę. Obojętnie! Byleby był żywy. Może uda się nam z niego coś wykrzesać. Żadnych ofiar, żadnych świadków, żadnych dowodów na to, że cokolwiek niepokojącego miało tam miejsce. FBI i tak już depcze nam po piętach. Nie mam zamiaru dorabiać się ze wścibską bandą snobów. Załatwcie nakaz przeniesienia dla naszego człowieka z sali 534 do nas. Mówcą może być Daisy. Jej wszyscy uwierzą. – oznajmił sucho Justin, po czym wsiadł do samochodu. – Jakby nas tu nie było, panowie. – dodał na końcu. Zamknął drzwi. Odpalił samochód i powoli zaczęliśmy opuszczać szpital. Gdy tylko zdążyliśmy wyjechać na miasto, szyby zostały przysłonięte ciemnymi. Zapewne dlatego, by nikt nie wiedział, kto jedzie takim samochodem.
               Zamknęłam schowek z lusterkiem.
               - Nie można szperać w cudzym samochodzie. – rzucił Justin.
               - Nie szperałam. – oznajmiłam w obronie. Spojrzałam na niego kątem oka. Ma uniesiony kącik ust. Zgrywa się.
               - To skąd masz te chusteczki?
               - Dał mi jeden z tych facetów.
               - Ten, który otwierał ci drzwi? – zmarszczył brwi.
               - Tak. – przytaknęłam.
               - Dobry człowiek. Lojalny. Perfekcjonista. Aż szkoda, że wybili mu rodzinę. – mruknął. Stanął przed przejściem dla pieszych. W między czasie, gdy ludzie przechodzili z jednej strony na drugą, Justin zaczął przyglądać się samochodowi.
               Czyli jednak żona nie żyje. Naprawdę mi przykro. Nikt nie zasługuje na coś takiego.
               Samochód ponownie ruszył.
               - Możesz otworzyć? – zapytał, wskazując palcem na schowek nad moimi nogami.
               - Przecież mówiłeś, że nie można szperać w cudzym samochodzie…
               Zaśmiał się cicho. Dłoń, którą wskazywał schowek, opadła na moją nogę.
               - Otwórz, otwórz. – jego uśmiech znacznie się poszerzył.
               Nie pozwala sobie za dużo?
               Otworzyłam schowek. Drzwiczki opadły. Wlepiło mnie w fotel, gdy zauważyłam pistolet wymierzony lufą we mnie.
               - Co tam jest? – zapytał poważnym tonem.
               - Pistolet. – rzuciłam prawie od razu.
               - Mhm. – zaśmiał się. – Jesteśmy w samochodzie Robin. A pistoletu bać się nie musisz.
               Bardzo zabawne. Wrzuciłam chusteczki do schowka, po czym go zamknęłam. Brudną chusteczkę wsadziłam do kieszeni spodenek. Cholera, nie wzięłam telefonu! Ale nie w tym rzecz…
               - To… - zaczęłam niepewnie. Zapytać czy nie zapytać? Oto jest pytanie. – Wytłumaczysz mi, o co chodzi? – odwróciłam głowę, by cały czas mieć go na oku.
               - Masz na myśli sprawę z twoim bratem?
               - Tak. A jest coś jeszcze innego? – zmarszczyłam brwi.
               Westchnął głęboko.
               - Myślałem, że chcesz wiedzieć wszystko… - mruknął.
               Przekręciłam się tak, by mniej więcej usiąść przodem do Justina.
               - To jest coś więcej?
               Samochód stanął na światłach. Akurat zapaliło się czerwone. Justin oparł się plecami o siedzenie. Westchnął głęboko. Opuszkami palców zaczął drażnić skórę mojej nogi.
               - Tak naprawdę, to nie wiesz nic o tym, co dzieje się w twoim życiu od jakichś dwóch lat. – ledwie zaczął, a mi to już przestało się podobać.
               Zmarszczyłam brwi.
               - Co masz na myśli?
               - Twój brat tak naprawdę nie jest orientacji homoseksualnej. Powiedział, że to jedyny sposób, by ojciec pozwolił mu odejść z domu. Delikatnie mówiąc. W przeciwnym razie, pewnie zacząłby go szukać. – ruszył samochodem. Za skrzyżowaniem skręcił. Andrew się wysilił. Ja bym na coś takiego nie wypadła. Racja. Ojciec sprawiał wrażenie, jakby zupełnie zapomniał o Andrew, gdy ten uciekł. To straszne. – Nigdy nie dowiem się, jakim sposobem twój brat dostał się w nasze szeregi. Nie chciał się do tego przyznać. Jestem pewien, że ktoś mu pomógł, ale nigdy nie chciał powiedzieć, kto to był. Lojalny wobec ludzi. To muszę przyznać. – uśmiechnął się. – Wracając do tematu. Twój brat został przydzielony do mojego oddziału. Nie wiem, jak skubany to zrobił. Jak się wybił. Przy następcy Jokera nie mogą pracować zwykli ludzie. Od zawsze trzeba było sprytu, zręczności, umiejętności zabijania, szybkiego myślenia. Andrew dał sobie radę, bo miał w życiu jakiś cel. Za to go podziwiam. Za wytrwałość, oczywiście. Zajmowałem się wtedy drobnostkami, jak przenoszenie różnych towarów od wytwórni do dostawców lub bezpośrednio do zainteresowanych. Goniłem dłużników. Drobnostki w porównaniu do tego, co było później, ale po kolei. – odchrząknął. – Pewnego dnia musiałem donieść spory towar do jednego z ulubionych nabywców mego ojca. Byłem jeszcze wtedy zbyt głupi na taką robotę. Nie przejmowałem się nią za bardzo, dlatego zaraz po podpisaniu papierów z tym wpływowym mężczyzną, niechcący wjechałem swoim gratem w jego samochód wart… - wziął głęboki wdech. Przy spuszczaniu powietrza zmarszczył pół twarzy. – Zważywszy na to, że był pozłacany, w wielu miejscach tkwiły diamenty i inne świecidełka, to był wart naprawdę dużo. Mężczyzna był zawsze w dobrym nastroju. Tym razem także, o dziwo, był. Co mi się już z góry przestało podobać. Powiedział, że nie będę musiał płacić za szkody, mój ojciec się o niczym nie dowie i całkiem zapomnimy o sprawie pod jednym warunkiem. – zamilkł na chwilę. – Miałem przez 24 godziny być na jego usługi. – ponownie zamilkł. – Seksualne. – dopowiedzenie aż mnie zmroziło. Że co?! – Facet miał te swoje 62 lata. Świrował na starość. Pukał nawet swoje własne zwierzęta, że się tak wyrażę. Szczerze chciałem wtedy, by mój ojciec się o wszystkim dowiedział. Doskonale wiedziałem, czy mi to groziło. Jestem pewien, że dziś by mnie tu nie było, gdyby twój brat sam się nie zaoferował. Przekonał bogacza tym, że będzie na jego usługach przez okrągły tydzień. Że przyłoży się do jego każdej erotycznej fantazji, byleby tylko zapomnieć o całym zajściu. Twój brat… - zamilkł kolejny raz. I dobrze, sama potrzebuję odpoczynku, bo nie wierzę w to, co słyszę. Justin zabrał dłoń z mojej nogi, po czym przetarł nią swoją twarz. – Naprawdę nie wiedziałem, co mam powiedzieć. Twój brat powiedział potem do mnie na stronie, że robi to tylko z jednego powodu i poprosił, bym go wykonał. Więcej nie zdążył powiedzieć, bo mężczyzna zgodził się na natychmiastowe zawarcie umowy i wykonanie. – przełknął głośno ślinę. – Stary bogacz dotrzymał słowa. Tajemnicę zabrał nawet ze sobą do grobu. Twojego brata zobaczyłem dopiero po prawie dwóch tygodniach. Po tygodniu spędzonym ze starym zboczeńcem od razu trafił do szpitala. Wyglądał fatalnie, gdy do mnie przyszedł, więc mogę się tylko domyślać, co tam się działo. Twój brat nigdy o tym nie wspomniał. Nie wypytywałem, jeśli musisz wiedzieć. – nie zgadłabym. Sama bym chyba nie pytała, co tam się działo. Boże… to okropne. – Można powiedzieć, że dopiero on otworzył mi oczy na powagę mojej działalności. Twój brat to pierwsza osoba, która dobrowolnie się za mną wstawiła. Przez cały ten czas zastanawiałem się, czy Andrew przeżyje. Czułem się za niego odpowiedzialny. Przecież był w mojej grupie. Ja nią dowodziłem. To przez moje szczeniackie zachowanie został dosłownie wyruchany. Z każdej strony. – błagam, Justin. Skończ. Rozumiem. – Poczułem ogromną ulgę, gdy zobaczyłem go w naszej, nazwijmy to, siedzibie. Nie wiedziałem, jakimi słowami mam przekazać mu swoją wdzięczność i podziw. Nie powiedziałem nic. Pierwsze słowa, jakie mi przekazał, to była prośba, bym zapewnił jednej osobie bezpieczeństwo. Mówił o tobie.
               Zatkało mnie. Ja… ja nie wiem, czy chcę dalej tego słuchać. Andrew się poświęcił? Dla mnie? Ale dlaczego?
               - Poszliśmy do mojego biura, jeżeli oczywiście mogę tak nazwać pokój ze stolikiem z dorobioną szufladą i dwoma krzesłami, po jednym z każdej strony. Taka melina, jak dla ćpunów i dilerów. Joker wiedział, jak wytresować swojego następcę. – uśmiechnął się pod nosem. – Spędził kilka godzin na opowiadaniu mi wszystkiego o tobie. Gdzie lubisz chodzić, z kim się przyjaźnisz, co lubisz i czego nie. W jakich rejonach miasta można cię spotkać. Przyniósł mi kilka zeszytów z każdą, najdrobniejszą informacją na twój temat. Mam je do dziś. Prosił mnie przez łzy, bym wziął sprawę na poważnie, bo on sam nie da sobie rady. Nie oczekiwał niczego w zamian. Powiedział, że może zrobić wszystko, bylebym tylko miał cię na oku. Do mojego ojca nauczyłem się naprawdę wiele. Jedną z tych spraw było to, by zawsze dotrzymywać słowa. Obojętnie, komu byśmy coś obiecali: przyjacielowi, wrogowi, rodzinie, dziecku. Jeżeli osobiście coś przysięgniemy, to zawsze należy słowa dotrzymać. Tak budzi się szacunek i zaufanie. A w tym zawodzie to podstawa. – skręcił gwałtownie samochodem w uliczkę. – Nie będę ukrywał, że na początku trochę tę sprawę zlałem. Pilnowaniem ciebie miałem się zająć osobiście, ale nie miałem czasu, bo musiałem się zająć swoją robotą. Nie chciałem się zajmować niańczeniem małolaty. Bez urazy, oczywiście. – spojrzał na mnie przelotnie, a jego kąciki ust mimowolnie się uniosły. Spoko. Nie wzięłam tego do siebie. – Dlatego zleciłem komuś, by cię od czasu do czasu miał na oku. Sprawy się odwróciły, gdy wykonałem wszystkie zlecenia i mogłem już pracować na, powiedzmy, własną rękę. Miałem sobie powoli dobierać godny zaufania skład. Z początku byli to tylko Harry i Robin. Innych poznałem i dobrałem sobie z czasem. Tak czy tak, twojego brata wysłali wtedy na drugi koniec kraju, na przeszpiegi. Zdążył mi wtedy tylko jeszcze powiedzieć, że wrobił waszego ojca w dług i to kwestia czasu, zanim trzeba będzie go ścigać. Dopiero, gdy nie miałem już twojego brata na głowie, stwierdziłem, że chcę zobaczyć, o kogo robi tyle krzyku. Od jednego z informatorów dowiedziałem się, do jakiej roboty ojciec cię zmuszał w weekendy. To był naprawdę żałosny człowiek. – ostatnie zdanie wypowiedział ze słyszalną pogardą. – Przyszedłem jeszcze parę razy. Potem dostałem wiadomość, że twój ojciec zalega z oddaniem nam pieniędzy. Resztę już znasz. – westchnął.
               - Tak. – spuściłam wzrok w dół. – Resztę już znam. – odwróciłam się w drugą stronę.
               Ja… Ja nie wiem, co mam o tym wszystkim myśleć. To za dużo. Za dużo, jak na jedno życie. Doceniam, że Andrew chciał mi pomóc. To dobrze, że jednak słowa dotrzymał, ale… ale on naprawdę chciał doprowadzić do zabicia ojca i Sam? Nie byli najlepszymi ludźmi, ale nie zasługiwali na coś takiego! Może to przez ten… przez ten okropny tydzień, który musiał spędzić z tym starym, pewnie obleśnym… Boże, jaki ten świat jest okropny! Jak ludzie mogą tak żyć?!
               - Faktycznie. Andrew prosił, by cię zabrać do takiego miejsca, w którym będziesz bezpieczna i w spokoju rozpoczniesz nowe, lepsze życie. Miałem się też nawet z tobą nigdy nie zobaczyć. Teoretycznie miałaś nie wiedzieć o moim istnieniu. Jednak nigdzie nie będzie tak bezpiecznie jak przy mnie. – zaśmiał się cicho.
               Rzeczywiście. Przy przyszłym Ojcu Mafii będzie bezpieczniej niż gdziekolwiek indziej. Racja. Bo tyrana na bank nikt nie chce zabić.
               Oparłam się skronią o szybę.
               - Przed kim Andrew chciał mnie uchronić? – zapytałam cicho. Znowu głos mi się łamie.
               - Przed twoimi rodzicami.
               Zmarszczyłam brwi.
               - Andrew nie mógł zostać tak brutalnie pobity przez moich rodziców. Przecież oni nie żyją.
               - Ach, o tym mówisz. – oznajmił ze zdziwieniem. Czyżby udawanym? – Sądzę, że to po prostu drobne nieporozumienie, które należy wyjaśnić.
               Oczy zalały mi się łzami.
               - Chcesz powiedzieć, że mój brat został skatowany za nic?!
               Samochód zatrzymał się. Po chwili poczułam jego palce na swoim podbródku. Powoli odwrócił moją głowę w swoją stronę. Nie stawiałam oporów. Cofnęłam się trochę dopiero, gdy zauważyłam, że jego twarz jest tuż przy mnie. Nie spodziewałam się go tak blisko.
               - Ronnie. Nie bierz tak dosłownie moich słów. Miałem na myśli, że da się to wyjaśnić i zapobiec na przyszłość takich incydentów. I chyba prosiłem cię, byś nie okazywała niepotrzebnych emocji. – oznajmił łagodnym tonem. Kciukiem starł łzę, która mi się wymknęła.
               Cofnął rękę. Wyszedł z samochodu. Obszedł go dookoła, by zatrzymać się przy moich drzwiach. Otworzył je.

               - Chodź. Muszę coś jeszcze załatwić. – podał mi rękę.




~*~

Cześć wszystkim!
Zacznę od tego, że rozdział mi się nie podoba. Miałam zaplanowane zupełnie coś innego, ale cóż... Najwidoczniej będzie to musiało poczekać do następnego razu. W życiu bym nie przypuszczała, że sam opis tej sytuacji mi tyle zajmie. Tak czy tak, musimy obejść się smakiem i poczekać do następnego rozdziału, który... Mam nadzieję dodać w kwietniu, ale nie chcę niczego obiecywać. Mam maturę i... wiem, że to tłumaczenie może jest nudne, ale tak się boję, że czasem o niczym innym nie myślę. Proszę zatem o zrozumienie.
I przepraszam, że może ostatnio komuś narobiłam smaku na zmianę strony z bohaterami, ale pomysł mi się zmienił, a nie mam czasu, by go zrealizować. Na wszystko przyjdzie czas, jak to mówią.
ŻYCZĘ WSZYSTKIM WESOŁYCH ŚWIĄT! 

Madam Le`Bieber

17 komentarzy:

  1. Pierdolona perfekcja.
    Gdy byłaś w trakcie tworzenia rozdziału, napisałaś mi, że Ci się nie podoba. Tak samo napisałaś i w notce pod rozdziałem. Co Ci się w nim nie podoba? Powiedz mi - co?
    Rozdział jest idealny, jak zawsze. W końcu wyjaśniło się parę spraw, na które czekaliśmy. Jest o tyle dobrze, że po tym poście jest więcej pytań niż odpowiedzi. Tym bardziej nie możemy doczekać się kolejnej oznaki Twojej twórczości.
    Co do Andrew... Miałam łzy w oczach, czytając to. Nie wiem czy dobre jet to, że Ronnie dowiedziała się o tym wszystkim. Bardzo mi jej szkoda. Podzielam jej bezsilność. Zapewne ma też żal do samej siebie, ponieważ to wszystko stało się po to, by była bezpieczna. Widać więź pomiędzy rodzeństwem, która jest niesamowita i której zazdroszczę.
    Jeśli chodzi o Justina... Niesamowite jest dla mnie to, że tak się otworzył. Że tyle powiedział dziewczynie, do której tak naprawdę podchodzi z pewnego rodzaju... Hm... O, podchodzi do niej pobłażliwie. Nie bierze jej na poważnie. Jednak tutaj okazuje się, że może jej powiedzieć tak wiele. Że potrafi wypowiedzieć tak wiele zdań, w tak krótkim czasie.
    W ogóle... Shippuję Robin i Harry'ego. Tak. Jeśli między nimi nic nie będzie, przylatuję z Hull i daję Ci łomot. Tak. Obiecuję Ci to. Żeby nie było, że nie ostrzegałam. c:
    Dalej... Twoje opisy uczuć Ronnie, sprawiają, że przeżywam ból razem z nią. Jej żal do świata, do tego, że wszystko tak się potoczyło. Bardzo jej współczuję, że nie ma normalnego życia. Że nie ma po prostu poczucia bezpieczeństwa, którego potrzebuje dosłownie każdy człowiek. Jest to nawet w tej durnej piramidzie, idk jaką to ma nazwę, ale wiadomo o co mi chodzi.
    Czekam na kolejny rozdział, życzę powodzenia podczas matury, wierzę w Ciebie skarbie i wiem, że sobie poradzisz. Trzymam mocno kciuki.
    ilysm

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zacznę w końcu odpisywać na komentarze :D
      Nie podoba mi się to, że tak mało zawarłam w tym rozdziale, gdyż - jak wspomniałam - miałam zaplanowane więcej, np. odpowiedzenie na pytanie - kto to Kim? Tak czy tak, trzeba będzie jeszcze trochę poczekać. A chciałam iść dalej ;-; No trudno. Najwyżej dopracuję kolejne wydarzenia. Może rzeczywiście tak miało być.
      Cieszę się, że Ronnie tak emocjonalnie oddziałuje na czytelnika. Nie bez potrzeby płaczę przy pisaniu :')
      A co do Justina... Niech Cię to nie zwiedzie, Bejbi. Pozory mylą :*
      Love

      Usuń
  2. Wiem, ze komentarze w stylu "wow, genialne, nie mam słów, czekam na next" są nudne, ale:
    1. Każdy cholerny rozdział pozbawia mnie możliwości normalnego wypowiedzenia się.
    2.Żadne słowo nie opisze emocji, których doświadczyłam dzięki temu co napisałaś.
    3.Nie umiem pisać komentarzy...
    Po prostu rozdział jest fenomenalny! Jeśli chodzi o brata Ronnie... wow, nie spodziewałam się, że... tydzień na usługach seksualnych starego oblecha? Cholera... nie byłaś dla niego łaskawa! :-D
    Skup się maturze (dasz radę, na pewno!), nie stresuj się, że nie dodasz rozdziału w kwietniu (choć liczyłabym na to, bo czekać cały miesiąc na kolejną dawkę tego cuda, to zdecydowanie za długo jak dla mnie), dodasz wtedy, kiedy będziesz mogła ;-)
    Pozdrawiam serdecznie,
    Zixi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Można mi po prostu pisać o swoich odczuciach. Nie pogardzę niczym, bylebym tylko wiedziała, że mam dla kogo pisać ^^
      Ja wiem, że trochę to drastyczne, ale na samych błahostkach się takie sprawy ciągnąć nie mogą... Tak teraz myślę, że jestem sadystką o.o" No cóż... Przynajmniej się coś dzieje XD
      Dziękuję za słowa otuchy. Przyda mi się.
      Love ♥

      Usuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. uwielbiam cie oklaski dla cb za wspanialy rozdział i oczywiscie cale opowiadanie ciesze ze znalazlam, trudno mi dogodzic bo nie kazdy umie pisac jak mozna to zauwazyc u niektorych :* trzymaj tak dalej i czekam na ciag dalszy :* Wesołcyh Świąt kochana

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Takie słowa naprawdę podtrzymują na duchu. ^^
      Pozdrawiam ♥

      Usuń
  5. Uwielbiam Twój styl pisania.
    Ciekawie piszesz, sprawiasz, że chce się czytać więcej.
    Lubię ten rozdział. Lubię ich relacje.
    Lubię też Harrego. Jest ciekawą postacią w tym ff.
    Chciałabym kiedyś przeczytać Twoją książke. Naprawde piszesz świetnie.
    Spokojnie, zdasz mature, wierze że Ci się uda.
    Życzę weny! ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że Heri sprawia dobre wrażenie. Nad nim muszę pochylać najbardziej. Dbać o stosowną wymowę i bycie dżentelmenem. Od początku miał się wyróżniać. ^^
      Na asku pisałam, ale tu powtórzę - również bym chciała wydać kiedyś książkę. Dżoksa, moje drugie (planowane) FF lub jakąkolwiek inną opowieść. Pomysłów mi szczerze nie brakuje. Gorzej z czasem. Wolnym czasem.
      Naprawdę dziękuję za miłe słowa. Tyle osób mi dobrze życzy. Aż się rumienić zaczynam. Dziękuję. <3

      Usuń
  6. Rozdział genialny, wybacz że tak krótko komentuje ale czytma to jadąc autobusem i musze zaraz wysiadać <3

    OdpowiedzUsuń
  7. To jest totalna perfekcja tyle emocji zawartych w jednym rozdziale!💜

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło, że ktoś decenia mój płacz nad opowiadaniem. <3 :P

      Usuń
  8. Kochana, kiedy następny? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak wspomniałam - mam niedługo matury, więc z moją weną, humorem i ogólnym samopoczuciem jest naprawdę różnie. Nie jestem w stanie się wypowiedzieć. :c

      Usuń
    2. Mimo to życzę Ci powodzenia, mnie za rok czeka to samo i juz się boje więc rozumiem jak możesz się czuć :)
      Będę wyczekiwac powrotu ;)

      Usuń
    3. Dziękuję bardzo. Z pewnością mi się przyda.
      Tak? W takim razie życzę wytrwałości i, aby Twoim nauczycielom się 3 tyg. przed wystawieniem ocen nie przypomniało o maturze tak, jak moim. Serio. Człowiek cały rok popylał jak mały samochodzik, by w poniedziałek przed wystawieniem ocen dowiedzieć się, że z 3 najważniejszych przedmiotów ma 2 na koniec, bo system oceniania się nagle zmienił. Nie chcę Cię straszyć, ale przygotuj się na każdą możliwą okoliczność i wykorzystaj swoją szansę. Ja z ocenami już nic nie zrobię, postaram się z maturą. Ty możesz jeszcze dużo zdziałać.
      Postaram się napisać rozdział w wolnej chwili. C:

      Usuń