czwartek, 18 lutego 2016

Rozdział 6: ,,No co ty? Dać się uwieźć Jokerowi?"

UWAGA - WAŻNA WIADOMOŚĆ U DOŁU STRONY. PROSIŁABYM O ZAPOZNANIE SIĘ Z INFORMACJĄ!



               Informacja na temat naszego wyjazdu jest ściśle zastrzeżona i tylko dla wspólników. Gdybym dowiedziała się o czymkolwiek na temat podróży, to zapewne musieliby mnie zabić. Parodia.
               Akcja „Jedziemy Na Wakacje” zaczęła się bardzo wcześnie rano. Nie miało to większego znaczenia. Całą noc spać nie mogłam. To z wrażenia. Chyba trzeba się do tego przyzwyczaić. Zaraz po śniadaniu (oczywiście, jeżeli mogę tak nazwać kilka łyżek płatków owsianych z dodatkiem owoców i kleksem mleka) ruszyliśmy na lotnisko. Tym razem jednak nie wsiedliśmy wszyscy do jednego samolotu. Zorientowałam się dopiero, gdy byłam już na pokładzie, a odrzutowiec zaczął startować. Oczywiście – z kim lecę?

               - Chciałabyś się czegoś napić? – zapytał Justin zaraz po wyjściu z łazienki. Spojrzałam w jego stronę.
               - Nie, dziękuję. – zaprzeczyłam delikatnym ruchem głowy.
               - Na pewno? – dopytał, przeglądając się w lustrze. Zmarszczył czoło. Sugeruję, że nie patrzy na siebie przez wpływ samouwielbienia. Dłońmi zaczął gładzić materiał bluzy w czarno-czerwoną kratkę, co jakiś czas zahaczając palcami o złoty (zapewne ciężki) łańcuch. – Kawa? Coś gazowanego? Może coś mocniejszego?
               - Naprawdę niczego nie chcę. – uniosłam lekko kącik ust w górę.
               Mruknął coś pod nosem, a jego czoło zdawało się być coraz bardziej pomarszczone. Klapnął się w klatkę piersiową, po czym podszedł do barku. Przyjrzał się uważnie jemu zawartości.
               - Za mną się nie napijesz? – westchnął, ale jakby bardziej do siebie. Postawił szklankę. Nalał sobie do niej jakichś płynów. Nie wiem, co to takiego. Za daleko siedzę. – Nie chcesz się rozluźnić? Do lądowania z pewnością wytrzeźwiejesz z tych kilku procent. – uśmiech pojawił się pod jego nosem.
               Nie muszę się rozluźniać. Jest wcześnie, po co komu o tej porze alkohol?
               Zamknął barek. Wziął szklankę i powoli zaczął się kierować w moją stronę. Spojrzał na mnie jakimś takim zaspanym wzrokiem. Chociaż nie wiem, czy to kwestia niewyspania. Cały jest jakiś taki ociężały, zmęczony. Zmarnowany. Teraz już wiem, czemu cały ranek chował twarz za ciemnymi okularami.
               - Coś się stało? – zapytałam, gdy był już przy kanapie, na której siedziałam.
               - Nie. – zaprzeczył od razu. Chyba jednak coś nie gra. Posunęłam się z rogu kwadratowej kanapy na środek. Z kolei Justin zajął moje wcześniejsze miejsce. Wiedziałam, że właśnie o nie mu chodzi. Rozpostarł swoje umięśnione ramiona i położył je na oparciach kanapy. – Jest zbyt wczesna pora na taki lot. – mruknął po chwili. Upił łyka ze swojej szklaneczki.
               Zwykła bluza, jasne, przedarte i z opuszczonym krokiem jeansy, sportowe buty. Mam rozumieć, że nie jadę na wakacje z Jokerem, ale z Justinem? Będziesz normalny? Tak?
               - Sami lecimy na te wakacje?
               - Nie. To w ramach ostrożności. Nie chcemy, by sytuacja z wczoraj mogła się znowu powtórzyć. – oparł szklankę na swoim kolanie. Ciarki przeszły przez moje ciało.
               - Jak to? Mogliby nas zestrzelić?
               Skierował swój wzrok na mnie.
               - Gdybyśmy lecieli wszyscy, to i owszem. – przytaknął.
               - A teraz nie mogą tego zrobić?
               Uśmiechnął się. Najwyraźniej moja troska o życie go znowu bawi.
               - Ronnie, tu nie chodzi o to, by zabijać, ale by przeciwnika wystraszyć. Czerpie się większą przyjemność ze znęcania się nad ofiarą. Nad patrzeniem jak wymięka. W tym biznesie trzeba zastraszać, by dostać więcej tego, czego się chce. Nie można dać sobą manipulować, bo się zginie. – mówił o tym w taki sposób, jakby nie było w tym nic nadzwyczajnego. Może w świecie zwierząt takie realia są normalne, ale tu?!
               - Czyli wczoraj strzelali do nas, by nas wystraszyć, bo chcieli czegoś od was? – zapytałam cicho, by się upewnić, że dobrze myślę.
               - Nie. – zaprzeczył, a jego uśmiech znacznie się poszerzył. Jak to nie?! – Zaatakowano nas wczoraj, byśmy nie zapomnieli o umowie, którą zawarliśmy.
               Zwariowałam. Albo on coś mataczy albo ja nie rozumiem. Ewentualnie chce ze mnie zrobić głupią.
               - Nie dało się wysłać listu czy zwykłego smsa? Trzeba było od razu do nas strzelać?
               Zaczął się śmiać. Jasne. Super. Kabaret.
               - To tak nie działa, Ronnie. – zaprzeczył, powoli się uspakajając.
               Drogi Boże, dziękuję Ci, że nie urodziłam się facetem i nie muszę grać w jakąś chorą grę, zamiast po ludzku podejść do sprawy! Nie rozumiem tego! To tak samo, jakbym ja co wieczór strzelała do okna do pokoju Lisy, by jej przypomnieć o zadaniu domowym! Męska logika!
               - A ten wybuch? Ogień?! – zapytałam trochę poważniej. Naprawdę nie rozumiem.
               - To tylko efekt uboczny. – mruknął z uśmiechem, a potem znowu upił łyk swojego napoju.
               Odwróciłam głowę z cichym westchnieniem. Nie, to jednak nie jest Justin. Justin mnie nie denerwuje i nie gada od rzeczy.
               Poczułam ruch ciepłych palców na swojej szyi. Zakręciły przy szczęce w stronę gardła. Gdy znalazły się pod moją brodą, ruch palców został wstrzymany przez kciuk, który wylądował przy kąciku moich ust. Justin odwrócił moją głowę w swoją stronę. Na jego twarzy wciąż tkwił uśmiech.
               - Nie jestem winny temu, że nie rozumiesz, w jakim systemie musimy działać, więc proszę, byś się na mnie nie obrażała. – kąciki jego ust mimowolnie uniosły się jeszcze wyżej. Przesunął kciukiem po mojej dolnej wardze, po czym zabrał rękę. Nie obrażam się. Gdzie jego magiczna szklaneczka? A, przy nodze. Już widzę.
               - Dobrze. – przytaknęłam. Byleby tylko się odczepił.
               - Cieszę się. – spuścił wzrok. Położył dłoń na moim kolanie. Zaczął nią powoli sunąć do połowy uda po wewnętrznej stronie i z powrotem. Nie spieszył się. Uważnie wzrokiem śledził swoje poczynania.
               Również przez chwilę przypatrywałam się jego ręce, ale po chwili spojrzałam na jego twarz. Uśmiech zniknął. Wróciło przygnębienie. Coś go dręczy. Czy to… ta wczorajsza sprawa?
               Złapałam oburącz jego dłoń, tym samym wstrzymałam jej ruch. Nie musiałam długo czekać, aż Justin uniesie głowę i na mnie spojrzy.
               - Naprawdę nie chciałam, byś miał przeze mnie kłopoty. – powiedziałam prawie szeptem.
               Gwałtownie zabrał rękę.
               - Nie wszystko się dzieje z twojej winy. – mruknął. Wziął szklankę. – Nie czuj się wiecznie winna, bo sobie w życiu nie poradzisz. – burknął, a następnie upił sporego łyka, jednocześnie odwracając głowę.
               Nie chciałam go urazić. Chcę dobrze, a wychodzi zupełnie inaczej. Znajome? Jak zawsze. Ale… może wiem, jak mu poprawić humor.
               Przysunęłam się do niego. Blisko. Bardzo blisko. Noga przy nodze. Pewnie tego gorzko pożałuję. Oparłam się swoim ciałem o jego. Po tym ruchu, Justin odwrócił głowę w moją stronę. Jego brew tkwiła wysoko w górze, co sugeruje, że bardzo go zainteresowałam. O to chodziło. Osunęłam się trochę, bym mogła swobodnie położyć głowę na jego ramieniu. Wzięłam głęboki wdech. Zaciągnęłam się aż po same zakończenia płuc jego męskim zapachem. Tylko błagam Justin, nie wykonuj gwałtownych ruchów.
               - Coś się stało? – zapytał niepewnie. I co, fajnie jest, gdy się zupełnie nie wie, o co chodzi!?
               - Tak. – przytaknęłam. – Skoro już musiał mnie spotkać taki dziwny scenariusz, to cieszę się, że trafiłam na ciebie. – uśmiechnęłam się szeroko. Kup to, kup to, błagam, kup to!
               Zaśmiał się cicho. Jego ramię osunęło się z oparcia na moje barki. KUPIŁ TO!
               - Wiedziałem, że się w końcu przyznasz, że ci się podobam. – zaśmiał się, a potem przyłożył szklankę do ust. – Moja cierpliwość w końcu się opłaciła. – mruknął, a jego głos odbił się od ścian szklanki.
               No kurwa nie wytrzymam! Cofnęłam się gwałtownie na poprzednie miejsce.
               - Słucham!? – zawołałam rozzłoszczona. Może za głośno, ale… czy on sobie nie pozwala?! Nawet jak na Jokera! – To ja ci się podobam!
               Prychnął.
               - No jasne. W przeciwnym razie, już byś nie żyła. – wywrócił oczami z ironicznym uśmiechem. – Jakbyś o tym nie wiedziała.
               Zgasił mnie. Ale przecież… nie zgadza się tu coś!
               - Skoro… - zacięłam się na moment, by się dobrze zastanowić. – Skoro jestem tu dlatego, że ci się podobam, to dlaczego… nie robisz ze mną… no wiesz… - przerywałam. Nie bardzo wiem, jak mam się wysłowić, by nie zabrzmiało to ani jak propozycja, ani jak obelga. Cholera, po co pytałam!?
               Justin wybuchł śmiechem. O kurwa… Pochłonął całą zawartość szklanki, po czym odstawił ją na bok. Oczywiście śmiech dalej wydobywał się z jego ust. Ale taki… nieprzyzwoity. Co mam zrobić?! Przecież nie ucieknę! Jezu!
               Zaczęłam się minimalnie odsuwać od Justina, jednak on nachylił się, złapał mnie za nogi i przeciągnął po kanapie do siebie. Automatycznie znalazłam się w pozycji leżącej, bo jakby inaczej!? I już rozgrzana, BOŻE, POMOCY!
               Justin wsunął się między moje nogi. Oparł się rękoma o kanapę po moich bokach na wysokości… moich cycków. Stoi nade mną i się cieszy jak głupi do sera. Wyciągnęłam ręce, które natychmiast położyłam na jego ramionach. Boże, nie wiem, czemu. Taki odruch. Nie, że się go boję, ale… nie dam się omamić!
               - Oo, teraz się bronisz? – zapytał, a zaraz potem znowu się zaśmiał. – Od pieprzenia mam kogo innego, więc nie musisz się o to martwić.
               - To nie rozumiem. – zmarszczyłam brwi. – Do czego mnie potrzebujesz?
               Justin uniósł swoje ciało, nadal stojąc na kolanach na kanapie. Zaśmiał się gardłowo.
               - To ty mnie potrzebujesz. – mrugnął do mnie okiem, a zaraz potem – jak na zawołanie – zaczęła mu wibrować kieszeń. Wyciągnął telefon ze spodni, powoli osuwając się na podłogę. Zmarszczył czoło, gdy zobaczył, kto dzwoni. – Przepraszam na moment. – mruknął i wyszedł.
               Ja go potrzebuję? A do czego? No… do przeżycia. Zapomniałam. Ale… to i tak nie ma sensu. Skoro to ja go potrzebuję, a nie on mnie… to po cholerę tu jestem? Znowu nic nie wiem, z każdym dniem coraz gorzej. A jak o coś kogokolwiek zapytam, to co dostaję w odpowiedzi? Plątaninę słów, które mimo, iż może spójną całość tworzą, ale nijak odnoszą się do odpowiedzi na moje pytania. Pewnie rozmawiam ze złą osobą… Ale kto umiałby mi coś więcej powiedzieć? Daisy? Mike? Harry? Ale gdzie tam, oni wszyscy należą do mafii! Nikt mi nic nie powie!

~*~

               - Ronnie? – szepnął męski głos. Jak przez mgłę. – Obudź się. Zaraz będziemy na miejscu. - dodał, jednak tym razem trochę głośniej. Coś zaczęło mnie miziać po plecach. – Wiem, że leży się na mnie lepiej niż na najdroższym materacu, ale za wygodę też trzeba płacić. – zaśmiał się zadziornie. Boże, to Justin. Co on gada? I czego ode mnie chce?
               Mruknęłam cicho, po czym powoli otworzyłam powieki. Kanapa, ciemna wykładzina na podłodze, ściana z szybą od połowy przede mną. Chwila, to nie samolot, a samochód. Tyle spałam? Ale jak to możliwe?
               - Może pocałunek by cię zbudził? – zapytał cicho, w między czasie palcami przeczesując moje włosy. Coś mi się nie wydaje, by przy uchu dudniło mi bicie własnego serca.
               Podniosłam się gwałtownie, ale tylko kawałem. Inaczej, delikatnie oderwałam się od ciała Justina, bo zdążył przytrzymać mnie rękoma. Posłał mi cwaniacki uśmiech.
               - Nie powiedziałem, że masz wstawać, ale się obudzić. – poruszył brwiami w zabawny sposób. Pił jeszcze coś, poza tą szklaneczką? Czy nie zdążył wytrzeźwieć?
               Przeniosłam ciężar ciała na jedną rękę, z kolei drugą przetarłam swoją twarz.
               - Długo spałam?
               - Jest grubo po południu. – wzruszył ramionami. Zaczął mnie smyrać dłońmi u dołu pleców przez materiał koszulki. – Przespałaś cały lot i dobre pół godziny jazdy samochodem. – przyjrzał mi się, po czym pociągnął lekko w swoją stronę. – Połóż się.
               Zaparłam się mocno rękami o kanapę.
               - Mówiłeś, że będę musiała zapłacić za wygodę. – mruknęłam ospale. Zaraz potem spuściłam głowę, bo zachciało mi się ziewać.
               Justin wykorzystał tę okazję i bez większych ceregieli wymusił na moim ciele, by się położyło. Ręką przyparł moją głowę do swojego torsu.
               - Majaczysz. Lepiej jeszcze chwilę poleż. – zaśmiał się cicho, co wprawiło moją głowę w drganie. No oczywiście. Ja mówię od rzeczy, no przecież.
               - Spodobało ci się, co? – zapytałam cicho po chwili.
               - O czym mówisz?
               - O tym, że na tobie leżę. – westchnęłam, a zaraz potem automatycznie zamknęłam oczy. Jeszcze się nie wyspałam.
               - Dziwki zaraz po skończonej robocie wychodzą, więc nie mógłbym sobie tak z nimi poleżeć. Nawet w sumie bym nie chciał. Nie sądzę, byśmy mieli o czym rozmawiać. Chociaż, te od Snake’a, to co innego. Są inteligentne i dobre w swoim fachu. Ale i tak trzeba im zapłacić. Co innego jest sobie tak poleżeć dobrowolnie. To przyjemne, przyznaję. – wprawił ręce w ruch po moich plecach.
               - Jak można to robić z dziwką? – szepnęłam, ale bardziej do siebie.
               Zaśmiał się cicho.
               - Te kobiety robią to dobrowolnie.
               - Skąd wiesz? – uniosłam głowę, by na niego spojrzeć. Nie mogę tego słuchać! Te biedne dziewczyny często z przymusu oddają swoje ciało. Nie można się oddawać dla pieniędzy! – Przecież nie znasz ich historii!
               Uniósł wysoko brwi.
               - Znam. – przytaknął. – Dla Zayna pracują tylko te dziewczyny, które tego chcą. To dla zabawy. By poszaleć i mieć jeszcze z tego zysk. Zapewniana jest ochrona, zabezpieczenie prywatności i pewność, że klient będzie się zachowywać tak, jak na człowieka przystało. Czego chcieć więcej? – wzruszył ramionami.
               On chyba nie rozumie, o czym ja mówię…
               - Ale ja mówię o tych biednych dziewczynach, które są do tego zmuszane i-
               - Te „biedna dziewczyny” – przerwał mi. - … są przez Zayna wykupywane. Załatwiana jest im praca u nas lub u ludzi, którzy mają u nas dług. One odpracowują z drobnym procentem cenę, za jaką zostały wykupione. Jeżeli otworzą własny biznes lub chcą pracować dalej dla nas, to określony procent ich dochodów przechodzi na nasze konto. To nie jest problem. Wierz mi. -  jedna z jego brwi powędrowała dumnie w górę.
               Cofnęłam zdziwiona głowę.
               - Was… obchodzą te zwykłe dziewczyny? – zapytałam. Jakoś trudno mi w to uwierzyć, że zadają sobie trud tylko po to, by uratować kogoś, kto nie jest dla nich ważny.
               Justin wziął wdech, a oczami zatoczył koło.
               - Nie. – zaprzeczył. - One chcą przeżyć, nam zależy na pieniądzach. Tych dziewczyn, jeśli nie kombinują, nie spotyka nic złego, a na nasze konto nieustannie rośnie w siłę. – zadowolony wsunął ręce pod swoją głowę. – Sądzę, że to dobry interes.
               Całe życie być uwiązanym z mafią? To takie dobre? Chociaż z drugiej strony, lepsze to niż robić przymusowo w burdelu.
               - My nie jesteśmy źli. – zaczął. – Wiem, w jakim świetle ukazują nas media i ludzie, ale zdziwiłabyś się, ile korporacji z nami współpracuje. I to się dzieje na całym świecie. Oni od nas to, my od nich tamto. Krótka piłka, bez kombinowania nie ma prawa się nie udać. Sęk w tym, że to ludzie chcą się najmniej narobić i najwięcej zyskać. U nas się oszustw nie toleruje. Tego ludzie zrozumieć nie potrafią. Nie jesteśmy źli. Po prostu biznes to biznes. – poruszył brwiami, a jego uśmiech momentalnie się poszerzył.
               Mimo wszystko, brzmi sensownie. Podle, ale sensownie. Pieniądz rządzi światem. To przykre.
               - Rozmowa na poziomie, leży się przyjemnie. Takie życie to ja lubię. – zaśmiał się. Całe życie na lajcie. Zaraz, chwila…
               - A skąd wiesz, że leżę na tobie dobrowolnie? – uniosłam brew.
               - Odpowiedź na to pytanie jest jeszcze łatwiejsza. – oznajmił wesoło. Przesunął jedną z dłoni po swojej twarzy. – Ponieważ widzę, że tego chcesz.
               Dowalił. Jak zwykle.
               - Skąd takie przypuszczenie?
               - Ponieważ zasnęłaś podczas lotu. Nie obudziłaś się, gdy cię głaskałem, przenosiłem z samolotu do auta, tutaj obudziłaś się dopiero, gdy cię zacząłem budzić. Czułaś się bezpiecznie, więc mi zaufałaś. – przesunął palcem po moim policzku, a następnie z powrotem podłożył rękę pod swoją głowę.
               Otworzyłam szeroko oczy.
               - Głaskałeś mnie w samolocie?
               - I tutaj też. – przytaknął.
               - Czemu?! – zawołałam zdziwiona.
               - By się upewnić, że mi ufasz i podświadomie wiesz, że niczego nie chcę ci zrobić. – uniósł brwi.
               Racja. Nie mam powodu, by mu nie ufać. W sumie mam i nie mam, ale… chwila, on mi miesza w głowie!
               - To nadal nie jest odpowiedź na moje pytanie. – zmarszczyłam brwi.
               - No… tak. – skrzywił się. – Wiem, że leżysz na mnie dobrowolnie, bo jesteś tu, chociaż już cię przy sobie nie trzymam.
               Cofnęłam głowę z niezrozumienia. Ej… racja. Znaczy… nie to, że nie podoba mi się fakt, że na nim leżę, ale… no… Zgubiłam się. CHOLERA, czas się obudzić! I jakoś wybrnąć z sytuacji.
               - Dobra. Przyznam ci rację. Wygodnie się tak leży. – westchnęłam, a zaraz potem powoli i ostrożnie zsunęłam się z Justina na kanapę. Przetarłam twarz dłońmi. Serio muszę się ogarnąć. Czas najwyższy.
               - Ronnie. – mruknął niezadowolony Justin. – Wracaj.
               - Panie Joker? – odezwał się głos z… nie wiem skąd. Samochód powoli się zatrzymał.
               - Tak? – zapytał Justin.
               - Jesteśmy na miejscu.
               - Dziękuję. – przytaknął.
               Podniósł się z pomrukiem. Nacisnął jakiś guzik, który wymusił na dachu otworzenie się. Justin spojrzał w moją stronę z uśmiechem.
               - Chodź. – objął mnie ręką w pasie, a zaraz potem pociągnął na środek pojazdu, tuż pod otworem w suficie.
               Powoli wysunęliśmy się w samochodu. Zaciągnęłam się mocno w płuca świeżym powietrzem. Trochę, jakbyśmy byli gdzieś nad morzem lub jeziorem. Czysto tu. Dookoła gładkiej, asfaltowej drogi zielony las. Chyba tropikalny, bo prawie same palmy. A może się nie znam.
               Nasz samochód stanął tuż przed wysoką ścianą z metalu lub czegoś podobnego. Ciężka brama. Po obu stronach dwie wierze, na których strażnicy. Gdzie jesteśmy, że takie tyle straży? Biały dom? W środku lasu? Znowu?
               - Mam zacząć klaskać, byście łaskawie otworzyli? – warknął chamskim, donośnym tonem Justin. Jednocześnie docisnął mnie do swojego boku.
               Jak na zawołanie, brama zaczęła się powoli otwierać, a my wjechaliśmy.
               Powinnam się przyzwyczaić do bezsenności, do adrenaliny co dzień lub dwa, jednak nigdy nie przyzwyczaję się do tak pięknych widoków jak ten.
               Samochód właśnie zaczął zjeżdżać do… nie wiem, jak to nazwać. Wygląda to jak półka wyrzeźbiona w górze otulonej zielonymi krzaczkami. Na owej półce przykrytej jasnym żwirem, postawiono niebanalny budynek. Nie jest on piętrowy, ani jednolity. Wydaje się, że każde pomieszczenie jest oddzielną formą, połączoną łączeniami u góry i jasnym chodnikiem oraz, co ciekawe, cały budynek wydaje się być ściśle związany z otoczeniem. Wygląda to… rewelacyjnie. Modnie, elegancko i ekologicznie.
               - Wszyscy już są z tego, co widzę. – mruknął pod nosem Justin, patrząc na samochodu tuż przy górskiej ścianie.
               Przyznam szczerze, że w tej chwili mnie to nie interesuje. Moją uwagę przykuła z kolei dolina w dole otoczona równie zielonymi zboczami. Tylko daleko, daleko przy górze naprzeciwko widać spore zbiorowisko domów. Może to swego rodzaju miasteczko? Niesamowicie tu. Czyste powietrze i taki przyjemny chłód. Jak zupełnie na innej planecie. Aż mnie ciarki przeszły!
               Samochód zatrzymał się. To dobrze. Muszę sama się przejść po całości, bo nie wytrzymam!
               - Można wyjść? – zapytałam nagle Justina. Uniósł zdziwiony brwi.
               - Jasne. – wzruszył ramionami. Nie zapytam o więcej.
               Z powrotem zanurkowałam do samochodu, następnie otworzyłam drzwi i wyszłam.
               Ciepło. Chłodno. Świeżo. Idealnie. Ponownie armia ciarek przeszła dumnie przez całe moje ciało.
               Podeszłam do budynku, udekorowanego dookoła ogródkiem z roślin, które rosną wszędzie dookoła. Całość została pomalowana w kolorze brązowym. Dokładnie ten sam odcień, co kora małych drzewek, które stoją między ogromnymi, zasłoniętymi oknami. Cudownie! Po prawej stronie zapewne są sypialnie. Dlatego okna pozasłaniane. Po drugiej… hm… chwila, muszę podejść. O matko. Chodnik to prostokątne, białe, kamienne kloce, ułożone blisko siebie. W szparach pomiędzy nimi zostały wsypane drobne czarno-białe kamyczki. Przepięknie. Tylko niektóre części zostały ze sobą połączone u góry takim… nie wiem, jak to nazwać. Kurde, że też tak mało się znam na architekturze i budownictwie! To taka jakby część sufitu, która nie została wypełniona. Ma jedynie pomiędzy sobą szczeble. Jak tak teraz się przyglądam, to pomiędzy nimi jest szyba. Pomysłowo. Kurcze, trochę jak korytarz hotelowy, ale na zewnątrz i z samymi pokojami! Niesamowite! Na każdej ścianie po dwie lampy z czujnikami. Budowla składa się z wielu pomieszczeń. I wcale nie wszystko z zewnątrz jest w kolorze brązu, ale i jest tu ciemna czekolada, prawie wchodząca w czerń oraz dużo bieli i najróżniejsze odcienie piasku, aż po kolory żółte. Słowa tego nie opiszą, naprawdę!
               Czyjaś ręka wylądowała nagle na moim ramieniu, na co aż się zatrzęsłam. Odchyliłam głowę. O, to Justin. Nawet nie słyszałam, kiedy się tu kierował.
               - Idź nad basen, poszukam wszystkich. – mrugnął do mnie okiem, po czym ruszył przed siebie.
               Basen?! To tu jest jeszcze basen!? Nie! Tylko… Jak się do niego dostać? Teraz budynek bardziej przypomina labirynt. Spokojnie! Jestem tu pierwszy raz, na bank nie umrę. Aa!
               Ruszyłam w prawo. O, tu jest ogródek z warzywami i… tak, to chyba wszystko do jedzenia. Kawałek dalej w skale wybudowano garaż z przezroczystymi drzwiami. I… osz ty w mordę kopany! Wysunięta oddzielna półka z basenem. A woda w nim tak niebieska, że aż szafirowa. Tuż przede mną jednak jest… nie wiem, jak to nazwać. Podłużny, metalowy stojak z ogniem, a wokół tego krzesło-leżaki. Nie wiem, dokładnie co to. Wygląda i na krzesło i na leżak. Nie wiem, jak nazwać to połączenie. Elegancki grill? A może to „ognisko” jest tylko dla ozdoby? Nie wiem. Chwila. W basenie jest ustawiona półka, na której są dwa eleganckie i zapewne wygodne krzesła oraz mały stoliczek.
               Boję się odwrócić, by zobaczyć budynek z tej strony. Zaryzykuję. Uwaga!
               Ile sypialni! I w jakim stylu! A ten przepiękny, gigantyczny, otwarty salon! A ta jasna, przestrzenna kuchnia! A jadalnia w przejściu między kuchnią a salonem! Nie! Muszę usiąść! Muszę usiąść i to zaraz, bo mnie jeszcze ten widok zwali z nóg. Nie. Bóg pewnie na to spojrzał i ze wzruszenia zaczął płakać jak dziecko. W życiu czegoś takiego nie widziałam! Chcę tu umrzeć! Nigdy stąd nie odejdę! Przykuję się kajdanami do jednego z tych królewskich łoży! Czuję, że to tu jest moje miejsce na ziemi!
               - Veronica? – zawołał znajomy głos. To Harry! Spojrzałam w jego kierunku. Ubrany w luźną, jasną, prześwitującą koszulę zapiętą tylko do połowy, czarne, dopasowane spodnie i zabawne, czubate buty. W ręku ciemny kapelusz. Elegancko i z klasą. Jak zawsze. Powoli wszedł w końcu na górką półkę, na której ustawiono budowlę. Wygląda na to, że był się trochę rozejrzeć po okolicy. – Jak ci mija dzień? – zapytał, gdy tylko znalazł się na tyle blisko, by nie musiał krzyczeć, abym go usłyszała. Uśmiechnął się.
               - Dobrze. A nawet bardzo dobrze. – zaśmiałam się cicho. – A jak twój dzień?
               - Cieszę się w takim razie. – przytaknął, po czym wsunął kapelusz na głowę. – Przyznam, że ten dzień należy do tych, które z pewnością będę w przyszłości mile wspominał. – oznajmił, jak zwykle, wolno i wyraźnie. – Również uważasz, iż w tym miejscu panuje rzadko spotykana harmonia z naturą, a wszelkie kontrasty i aura otoczenia są wręcz magiczne?
               Oo! Magiczne! Idealnie to ujął! To miejsce jest magiczne!
               - Tak, dokładnie. Zgadzam się z tobą w stu procentach! – westchnęłam, śmigając jednocześnie wzrokiem gdzieś między drzewami w dolinie.
               - Poza tym małym miasteczkiem w dole, najbliższa cywilizacja znajduje się dobre dwie godziny drogi stąd. Droga do tego miejsca nie należy do najłatwiejszych czy też najprzyjemniejszych, dlatego mamy pewność, że nikt nie będzie nas niepokoił. Drzewa oraz ukształtowanie terenu są nie tylko przyjemne dla oka, ale i zapewniają niską wykrywalność. Muszę przyznać, że jestem pod ogromnym wrażeniem. Nasz przyjaciel Justin wie, gdzie się mieszka najlepiej. – zaśmiał się gardłowo.
               Mieszka?
               - To jest dom Justina? – zapytałam, siadając prosto na leżaku. To by wyjaśniało, skąd ta brama i strażnicy.
               - Zaiste. Jeden z kilku, ale tutaj wraca najchętniej, czemu wcale się nie dziwię. Ja również bym jeszcze kiedyś wrócił w to miejsce, a dzięki tobie, jestem tu po raz pierwszy. Za co chciałbym ci szczerze podziękować. – skinął w moją stronę głową, a zaraz po tym jego uśmiech się poszerzył, co rozjaśniło jego twarz.
               - Dzięki mnie? – zmarszczyłam brwi z niezrozumienia. – Przepraszam, ale chyba nie rozumiem.
               - Widzisz… - zaczął, podchodząc do krzesło-leżaka tuż obok mojego. Powoli zajął miejsce, twarzą do mnie. – Jesteś niebanalną osobą. Pewnie wywnioskowałaś to sama na skutek tego, iż w dalszym ciągu znajdujesz się w naszym gronie, więc zdaję sobie sprawę, że nie powiedziałem ci w tym momencie nic, co zmieniłoby twój światopogląd. Jednak dodam od siebie, że nasz drogi Justin trzyma twoją skromną osóbkę z celów osobistych.
               Osobistych? Biegam wszędzie za nim, bo się mu podobam? Nie, coś tu nie gra. Przecież taki Joker ma od cholery lasek takich, jakie sobie tylko zażyczy, więc… po co mu taka zwykła dziewczyna, jaką jestem ja?
               „Tu są!” zawołał… Niall? Ojeju. Już go wypuścili ze szpitala? Biedak, ma zabandażowane całe ramię. Potargane włosy, koszula tak pognieciona, że widać to aż stąd i jeszcze wskazuje na nas palcem zdrowej ręki. Jak mały chłopiec.
               Wysunął głowę w stronę salonu. Ktoś coś do niego powiedział, ale trudno zrozumieć. Głos się całkiem zamazał przez echo. Niall się zaśmiał, a zaraz potem krzyknął: „Chodźcie tutaj, wszyscy już są!”. Przywołał nas ręką, ale niestety tą uszkodzoną i zaraz zaczął się zwijać cicho z bólu. Z grymasem wypisanym na twarzy zniknął za ścianą pomieszczenia.
               Harry odchrząknął, a następnie podniósł się z krzesła. Wyciągnął rękę w moją stronę.
               - Pozwoli pani? – posłał mi szarmancki uśmiech. Odwzajemniłam go, po czym chwyciłam ciepłą dłoń mężczyzny. Podniosłam się.
               - Dziękuję. – skinęłam głową.
               Ruszyliśmy swobodnym krokiem do salonu.    
               Piękne pomieszczenie. Ściany i podłoga w białym kolorze. Siwo-brązowa kanapa tuż przy wejściu. Przed nią cztery okrągłe stoliki. Jakby wycięte z pnia cztery kawałki, wygładzone i wylakierowane. Zaraz za tym druga kanapa, a na podłodze siwy prostokątny dywanik. Po prawej długa komoda z jasnego drewna z książkami. Kawałek za nią wycięto w ścianie duży otwór, po środku którego umieszczono telewizor. Z kolej u dołu ściany po lewej znajduje się niewielki kominek za szybą. Ładnie.
               Niall miał racje. Wszyscy są. Chociaż… nie, nie ma wszystkich. Justin za drzwiami po drugiej stronie rozmawia z jakąś kobietą. Niall, Liam i Zayn siedzą na kanapie. Louis przegląda coś w telefonie, opierając się jednocześnie o komodę. A gdzie Daisy i Mike?
               - Coś nie tak? – zapytał zaniepokojonym tonem Harry.
               - Wiesz może, gdzie są Daisy i Michael? – podniosłam powoli wzrok na zielonookiego mężczyznę.
               - Istotnie. Michael spełnia teraz swoje służbowe obowiązki, więc nie będzie mógł nas zaszczycić swoją obecnością. Bynajmniej nie w czasie obecnym. Z kolei panienkę Daisy zatrzymały drobne sprawy. Powinna się niedługo zjawić. – przytaknął, a jego czoło zaczęło się nagle marszczyć, gdy skierował wzrok na drzwi.
               Spojrzałam w tamtym kierunku. Justin zaczął je otwierać mimo, iż w dalszym ciągu rozmawiał.
               - Domaga się ciebie. – szepnął Harry. Skąd wiesz?
               Po chwili, jak na zawołanie, Justin wysunął głowę zza drzwi. Uniósł brwi, gdy jego wzrok natrafił na moją osobę. Zaraz potem skinął głową, dając mi wyraźny znak, bym przyszła. Chyba muszę iść.
               Zerknęłam na Harry’ego.
               - Wybaczysz mi na moment?
               Uśmiechnął się. Położył dłoń na swojej klatce piersiowej.
               - Będę czekał z utęsknieniem. – ukłonił mi się delikatnie.
               Zaśmiałam się cicho. Jak można być tak szarmanckim i uroczym jednocześnie? Trzeba być Harrym. Skinęłam, po czym ruszyłam do Justina. Swoją droga, ciekawe, czego on ode mnie chce.
               Chwyciłam za drzwi, gdy byłam już blisko, a zaraz potem ostrożnie wyszłam na „korytarz”. Wzrok Justina i kobiety momentalnie padł na mnie.
               - Ronnie. – zaczął Justin. Wyciągnął w moją stronę rękę, którą następnie mnie objął, na skutek czego przysunęłam się do jego ciała. – To jest…
               - Jestem Robin. – wtrąciła kobieta, która natychmiast podała mi dłoń i miły uśmiech. Delikatnie chwyciłam jej rękę. – Cieszę się, że nareszcie mogę cię poznać osobiście.
               Oo, znowu wszyscy o mnie wiedzą. Niedługo ludzie na ulicy będą mnie prosić o autografy.
               - Też się z tego powodu cieszę. – posłałam dziewczynie ciepły uśmiech.
               Jest podobna do Skylar. Też ma ciemne oczy i włosy. Ma wyrobione, kobiece kształty. Z tą tylko różnica, że Skylar… jakby to delikatnie powiedzieć… Jej uroda nie umywa się przy Robin.
               - Tak? Czyli rozumiem, że Justin ci już o wszystkim powiedział? – spojrzała przelotnie na Justina, ale ostatecznie jej wzrok zatrzymał się na mnie. Zmarszczyłam brwi. O czym?
               Po usłyszeniu pytania, Justin mechanicznie zacisnął dłoń na moim ciele i w ogóle na moment całe jego ciało się spięło. Podniosłam odruchowo na niego wzrok. Posłał Robin mordercze spojrzenie. Mina dziewczyny zrzedła.
               - Czyli jej nie mówiłeś… – splątała swoje palce ze sobą. Po jej minie stwierdzam, że jest i zmieszana i skrępowana.
               - O czym? – zapytałam cicho. Wiem, ciekawość to pierwszy stopień do piekła, ale ile można nic nie wiedzieć?
               - O niczym ważnym. – mruknął pod nosem. No oczywiście! – Później ci powiem.
               Później… akurat.
               - Justin?! zawołał przerażony głos Daisy gdzieś z labiryntu odłamów budynku. Serce mi zadrżało. Zaraz przypomniał mi się jej krzyk z wczoraj.
               - Przy salonie! – odkrzyknął Justin.
               Doszło do nas dudnienie obcasów. Coraz bliżej.
               - Justin?! – zawołała jeszcze raz tym samym tonem. Po chwili postać szczupłej dziewczyny wyłoniła się zza rogu.
               - O co chodzi? – zapytał zdezorientowany Justin.
               Daisy oparła się ręką o ścianę, próbując złapać oddech. Musiała biec spory kawałek.
               - O co chodzi?! – krzyknął w końcu zniecierpliwionym głosem.
               - Kim tu jedzie! – odkrzyknęła zmęczona.
               Momentalnie Justin zdjął ze mnie rękę i odsunął się, jakby ta informacja go odepchnęła. Patrzył na Daisy z niesamowitym żalem, ale i jednocześnie widać, że chce, by mu powiedziała, że to nie prawda.
               - Co ty mówisz? – zapytał po chwili półszeptem.
               - Jak to? - odezwała się zdezorientowana Robin. Daisy powoli ruszyła w naszą stronę. – Przecież powiedziałeś, że wszystko z nią już załatwione. – po tych słowach Justin się delikatnie zgiął. – Powiedziałeś, że to skończony epizod. Że nie będziemy już musieli do tego wracać! – warknęła Robin.
               - Wiem, co mówiłem! – krzyknął, zakrywając swoją twarz dłońmi. Ale co się dzieje?
               Justin oparł swoje ciało o ścianę naprzeciwko. Zacisnął mocno powieki, a potem uderzył pięścią w ścianę, klnąc pod nosem.
               - Nie wiem, czego ona jeszcze chce. – syknął po chwili. Wziął głęboki wdech. Wyciągnął telefon z kieszeni, jednocześnie druga ręką zaczesał włosy do tyłu. – Ale zaraz się dowiem. – powiedział raczej do siebie, a potem ruszył do przodu. – Pilnujcie jej! – nakazał chwilę przed tym, nim zakręcił w uliczkę i zniknął za rogiem. Jak mniemam, chodzi o mnie. Jasne, ucieknę.
               - To pewne? – rzuciła do Daisy Robin, gdy ta była już całkiem przy nas.
               - Niestety. – spuściła zmarnowana głowę.
               - Czego ona chce?
               - A czego ona może chcieć? – podniosła smutny wzrok na Robin.
               Ciemnowłosa kobieta opadła plecami na ścianę. Zaczęła przecierać ostrożnie twarz dłońmi.
               Nagle spomiędzy drzwi wyłonił się Harry ze zmarszczonym czołem.
               - Nie chciałbym być uznany za natrętnego lub ciekawskiego, ale zaniepokoiły nas te krzyki. Dostałbym odpowiedź, gdybym zapytał, co się stało? – jedna z jego brwi powędrowała wysoko w górę.
               - Kim chce się zobaczyć z Justinem. – westchnęła smutno Daisy.
               Ta wiadomość wstrząsnęła Harrym. Widać to po jego szeroko otwartych oczach. Kim jest ta Kim? I co takiego zrobiła, że ludzie się aż boją o niej wspominać?
               - W jakim to celu? – zapytał, wychodząc na „korytarz”.
               Daisy w odpowiedzi tylko wzruszyła ramionami. Powoli podniosła wzrok, rzucając Harry’emu smutne spojrzenie.
               - Przecież… - zaczął Harry, ale zaraz spuścił głowę. Ręka uniósł dłoń, która delikatnie w powietrzu zaczęła falować. – Przecież on sobie nie poradzi. – rzucił krótkie spojrzenie Robin oraz Daisy.
               - Teraz będzie inaczej. – burknęła ledwie zrozumiałym tonem Robin spomiędzy swoich dłoni.
               - Na podstawie jakich wniosków doszłaś do swej tezy, droga Robin? – zapytał nieśmiało Harry, powoli podchodząc do dziewczyny pod ścianą.
               - To proste. – odciągnęła nagle ręce od twarzy, a następnie uderzyła nimi o ścianę. – Teraz ma ją do pilnowania. – skinęła głową na mnie. Jak to, mnie do pilnowania? Nie mam 3 lat, nie trzeba za mną biegać. – Nie może od tak jej zostawić, więc może tym razem nie wpadnie w jej sidła.
               Po tych słowach Daisy wyprostowała się, a jej twarz rozjaśniała. Zupełnie, jakby dostała nowe życie. Nową szansę od losu. Spojrzała na mnie z taką niesamowitą nadzieją w oczach.
               - Robin ma rację. Ty mu pomożesz. – delikatny uśmiech zawitał na jej twarzy.
               - Ja nie wiem… - tylko tyle zdążyłam wydukać.
               - Żyjecie tu? – zapytał Zayn, którego głowa ujawniła się spomiędzy drzwi. Przesunął wzrokiem po naszych twarzach.
               - Kimberly pragnie za wszelką cenę zniszczyć kruchą teraźniejszość naszego młodego Jokera. – oznajmił Harry, przesuwając dłonią po swoim karku.
               - Oo… - westchnął zdziwiony. Otworzył drzwi na oścież, po czym oparł się o nie, by się nie zamknęły. Spojrzał do pokoju. – Kim wraca.
               - Jak to?! Znowu? – zawołał z pokoju Liam. Zayn w odpowiedzi posłał mu grymas oraz wzruszenie ramionami.
               - Czyli… - zaczął Snake, wracając twarzą w naszą stronę. – na dzisiejszą imprezę nie ma co liczyć? – westchnął zmarnowany.
               - Przeciwnie. – zaprzeczyła Daisy. – Sądzę, że z tego powodu tym bardziej będzie chciał odreagować. Wszystkim nam się to przyda. Pomyślimy nad tym jutro.
               - A kiedy ona zamierza się zjawić? – wtrąciła Robin, zaczesując palcami ciemne włosy do tyłu.
               - Jutro. Między południem a wieczorem. Tak czy tak, w późnych godzinach. – westchnęła cicho.
               - No! – klasnął w dłonie Zayn. – Do tego czasu zdążymy wytrzeźwieć i przemyśleć wszystko. – spojrzał przelotnie na zegarek na ręce. – To my z Harrym pójdziemy ogarnąć coś do jedzenia. – poklepał Magnum po ramieniu, po czym ruszył korytarzem w przeciwnym kierunku.
               - Chętnie. – mruknął Harry. Położył dłoń na klatce piersiowej. – Panie wybaczą. – posłał krótkie spojrzenie dziewczynom, a na końcu spojrzał na mnie i się uśmiechnął. – Veronico. - odwrócił się i skierował do kuchni. Uwielbiam go. Nawet zapomniałam już, czym się zajmuje.

~*~

               Im dłużej z nimi wszystkim jestem, tym ciężej jest mi się czegokolwiek dowiedzieć. Nawet nie wiem, ile już razy pytałam o to, kim jest ta dziewczyna, której wszyscy się tak obawiają. Po Harrym i Daisy było widać, że chcą mi powiedzieć, ale nie mogą. Wszyscy zostali przy wersji, że „nadejście Kim nigdy nie oznaczało nic dobrego” oraz „to sprawa Justina”. Zatem tylko on może mi coś na ten temat powiedzieć. Fajnie. Gdyby objaśniał mi to w taki sposób, jak mówił, gdy jechaliśmy tutaj samochodem, to byłoby pół biedy, ale na moje pytania nigdy nie odpowiada tak, bym zrozumiała.
               Po obiedzie zdążyłam się chwilę poopalać. Potem razem z Daisy szukałyśmy w szafie czegoś odpowiedniego na imprezę do klubu. Ubrałyśmy się podobnie. W czarne, dopasowane niczym druga skóra legginsy z wysokim stanem. Do tego top. Nawet nie musi chamsko odkrywać dekoltu, bym wyglądała nad wyraz nieprzyzwoicie. To przez ten makijaż.
               Tak czy tak, aktualnie jadę limuzyną z Daisy. Niall i Louis już w domu coś wypili, więc pojechali razem. Niedawno widziałam, że White wystawiał głowę z samochodu. Mam tylko nadzieję, że nic mu jej w drodze nie utnie. Zayn i Liam pojechali dużo wcześniej, ponieważ chcieli zgarnąć na imprezę swoje dziewczyny. Zayn Dianę, a Liam… z tego, co zrozumiałam, chyba ma jakąś nową dziewczynę. Nie wiem, nie dopytywałam.
               Wiem tyle, że nasza impreza będzie się odbywać w tym miasteczku w dolinie. Jest jakieś święto i z tej okazji jest co jakiś czas wyprawiane disco. Nie wiem, nie bardzo zrozumiałam, bo Daisy plącze się język, gdy się trochę napije. Może Daisy wypiła odrobinę za dużo, bo jest bardziej rozgadana niż normalnie. Ma słabą głowę. Ze mną… faktycznie, ze mną źle nie jest, ale ciut mną telepie. Trochę mnie przyćmiło.
               Zaraz będziemy na miejscu. Słyszę już muzykę, która dudni samochodem. Zatrzymaliśmy się.
               - Ronnie, mam do ciebie prośbę. – powiedziała Daisy, gdy drzwi się przed nią otworzyły.
               - Jasne.
               - Mogłabyś mnie z tyłu asekurować? Zaraz dojdę do siebie, ale nie chcę w między czasie wylądować na ziemi. – spojrzała na mnie nieprzytomnym wzrokiem. Zachichotałam cicho.
               - Nie ma problemu. No, wysiadaj. – delikatnie pchnęłam Daisy do przodu, by wydostała się z samochodu. Stanęła na chodniku, ale nogi zaczęły jej tak drżeć, jak nowonarodzonemu źrebakowi.
               Wyszłam za nią z samochodu. Drzwi zamknął za nami jeden z ochroniarzy.
               - Dzięki za podwózkę. – posłałam mu uśmiech.
               - Proszę bardzo. Powinniście znaleźć pana Jokera z przyjaciółmi przy stoliku na końcu sali po prawej. – oznajmił grubym, ciężkim głosem. – Miłej zabawy.
               - Dziękujemy. – przytaknęłam.
               Już chciałam złapać Daisy, ale zorientowałam się, że już ruszyła do drzwi.
               - Poczekaj na mnie! – krzyknęłam za nią. Podeszłam żwawym krokiem, gdy zauważyłam, że wymija ochroniarzy. Wpuszczą mnie?
               - Ronnie, chodź! – zaśmiała się, patrząc na mnie przez ramię. – Chodź, widzę już wszystkich!
               Wyminęłam ochroniarzy, który nawet na mnie nie spojrzeli. Impreza otwarta czy co?
               Objęłam Daisy w pasie, tak na wszelki wypadek, a potem weszłyśmy do środka.
               Uderzyła w nas głośna, klubowa muzyka już po samym uchyleniu drzwi. Ciężkie powietrze, skażone potem i alkoholem. Smród nie z tej ziemi, ale mimo wszystko, raz na jakiś czas przyda się być w takim miejscu.
               - Dziewczyny przyszły! – krzyknął z końca sami Niall, a ledwo zdążyłyśmy wkroczyć na salę. Zaraz po jego okrzyku, inni zaczęli również wykrzykiwać. Już wiem, gdzie siedzimy i wiem, że wszyscy mają wychlane.
               - Idziemy! – odkrzyknęła Daisy i wyrwała do nich żwawym, ale chwiejnym krokiem.
               Ruszyłam za nią. Boże, nie wytrzymam z tą dziewczyną. Zupełnie, jakbym pilnowała… Lisy. Na ostatniej naszej imprezie. Tak. Po pijaku są prawie takie same. Jak małe dziewczynki.
               Po całym klubie roznosiły się co chwilę okrzyki, uderzenia kieliszków. Wesoło. Stoliki kilkunastoosobowe stoją tylko pod ścianami. Środek jest cały wolny. Budynek jest ogromny, a na taki wcale nie wyglądał z zewnątrz. Ludzi przy stołach – pełno.
               „Ronnie!”, „Chodź do nas!”, „Ominęłaś już cztery kolejki!”. Te i inne tekstu musiałam wysłuchiwać, zanim usiadłam przy stoliku. Kieliszek z wódką oraz wysoka, pusta szklanka już na mnie czekają. Usiadłam na kanapie przy Daisy, która już bujała się w rytm muzyki. Jest z nią źle.
               Gdzie są Justin, Harry i Robin? Już w domu przepadli jak kamień w wodę. Sądziłam, że chociaż tu już będą. Tak, jak sądziłam, Liam znalazł sobie nową dziewczynę. Kobieta z burzą loków już odleciała, bo siedzi oparta o kanapę i cieszy się sama do siebie. Diana zaraz usiądzie Zaynowi na głowę, bo długo na jego kolanach już nie wytrzyma.
               - Dawaj, Ronnie! – wykrzyknął Niall, trzymając w ręku kieliszek z wódką. – Wypijmy za twoje zdrowie!
               Skoro nalegasz.
               Wzięłam ze środka stołu butelkę z wodą gazowaną. Nalałam sobie płynu do połowy wysokiej szklanki.
               - Wodę pijesz?! – skwasił się Liam.
               - Przy słodkim alkohol szybciej uderzy do głowy! Z wodą można pić dłużej! – mruknęłam, próbując przekrzyczeć muzykę.
               - Nie gadaj, tylko pij! – krzyknął Niall, unosząc wysoko swój kieliszek. Wszyscy przy stole unieśliśmy swoje szkło, a zaraz potem opróżniliśmy ich zawartość.
               Dobra wódka. Dobrze schłodzona, w smaku też spoko. Weszła jak woda. Nawet nie muszę zapijać.
               - Oo, taka młoda a taka wytrzymała?! – zawołał zdziwiony Niall.
               Zaśmiałam się. Ja? Wytrzymała? Litości! Wódka dobra.
               - Tak wyszło! – wzruszyłam ramionami.
               - A jeszcze jedną kolejkę wytrzymasz?!
               Podstawiłam Niallowi kieliszek pod sam nos.
               - Polewaj!
               Na rezultat nie musiałam długo czekać. Zayn otworzył nową wódkę i polał wszystkim przy stoliku. Szkło w górę, a zawartość do gardła.
               O kurwa. To gówno było mocne. Fuj! Niall, widząc mój grymas, wybuchł nieopanowanym śmiechem. To było niedobre. Chwyciłam szybko wysoką szklankę z wodą i opróżniłam ją na raz. Niedobre to było. Znowu mnie telepie. Fuu…
               - Założę się… - zaczął Louis, który odkleił się nagle od kanapy. Nawet go nie zauważyłam. Ma już taką fazę, że ledwo siedzi. To niedobrze. Wskazał na mnie palcem. – Że za trzecim się porzygasz!
               Spojrzenia wszystkich przy stole wylądowały na mojej osobie. Zaśmiałam się.
               - Jeżeli wytrwam, to wszyscy idziemy tańczyć! – zawołałam.
               Zgodzili się wszyscy. Więc Zayn zaczął polewać wódka, ja poleciałam z wodą. I poszło. Trzecia kolejka weszła najgorzej. Moment! Chwila! Uf, przyjęło się! Ale głowa ciężka, a w niej pusto. Zapiłam wodą, po czym wstałam od stolika. Chwiejnie.
               - Idziemy tańczyć! – krzyknęłam.
               Pomruczeli z niezadowolenia, ale w końcu wszyscy wstali. Podbiegłam do Louisa. Jezu, jeszcze by się zderzył z podłogą.
               - Daj spokój, Ronnie! Dam se radę! Idę zapalić, nie szukajcie mnie! – machnął ręką i zniknął gdzieś w tłumie. No spoko, nie narzucam się.
               Objęły mnie czyjeś silne, mocne ręce, a zaraz potem do mojego nosa dotarł niesamowity zapach męskich perfum.
               - Mogę prosić? – usłyszałam głos Liama przy uchu. Odwróciłam się do niego przodem zgrabnym ruchem.
               - A twoja dziewczyna nie będzie zazdrosna? – jedna w moich brwi oraz kącik ust po tej samej stronie uniosły się wysoko, wysoko.
               - Coś ty! – machnął niedbale ręką. – Poszła staczać się w łazience z Dianą! Nie zwracaj na nią uwagi! – warknął, po czym wciągnął mnie na środek sali.
               Też ma wypite. I to ostro, ale czuje rytm, więc dałam się z nim ponieść w tańcu. Seksownie wywijał biodrami. Czasem nawet lepiej ode mnie. Gdybym miała przy sobie pieniądze, to już dawno wsunęłabym mu je za bokserki, które ukazywał przede mną za każdym razem, gdy za mocno unosił ręce. Wczuł się.
               Tracę poczucie czasu, leci już druga piosenka. Albo nawet trzecia. Zajebiście się z nim tańczy. Chwila… To Zayn? Ale kiedy? Przed chwilą straciłam w ogóle Liama z rąk. Pewnie wtedy się wymienili. Coś okropnego, tracę kontakt! Tak być nie może! Już mną nie telepie! Jedyne dobre.
               Zayn przyciągnął mocno moje ciało do siebie. Przyłożył usta do mojego ucha.
               - Gdybym nie był z Dianą i trafiłabyś w moje ręce, a nie w Justina, to już dawno wziąłbym cię w obroty. – mruknął. Cieszyłabym się dotykiem jego aksamitnych ust, gdyby twardy zarost mnie nie drażnił.
               Odwróciłam głowę tak, by nasze policzki się zetknęły.
               - Nie dałabym się tak łatwo. – odmruknęłam, a zaraz potem mimowolnie się zaśmiałam.
               - Żebyś się nie zdziwiła. – zaśmiał mi się cicho do ucha. Zaraz potem jedną wargą zahaczył o płatek mojego ucha. Groźnie.
               Przed oczami przemknęła mi postać Daisy. Chyba biegnie do łazienki.
               - Przepraszam na chwilę! – rzuciłam do Zayna, odsuwając się kawałek.
               - Będę czekał na ciebie przy stole. – przesunął palcem po moim policzku. Potem językiem zwilżył górną wargę i odszedł.
               Dużo wypił. Za dużo wypił. Ale mniejsza z tym, dokąd biegła Daisy?
               Ruszyłam w tłum ludzi. To ryzykowne. Skąd ich się nagle tu tyle namnożyło? Jeszcze przed chwilą tańczyło tylko parę osób. Koniec! Basta! Na dzisiaj przestaję pić! Chyba mają mocniejszą wódkę. Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek odlatywała po kilku kieliszkach! Może poszła do łazienki? Cholera, ludzi jak mrówek! I jeszcze te migoczące światła. Ogarnęliby ten sprzęt! Padaczki można dos… Nie. Niemożliwe. Przed oczami przeszły mi trzy czarne bluzy. Nie. Wydawało mi się. Nie! Tam stoją. Pod ścianą. Dwóch mężczyzn i kobieta. W czarnych bluzach. Cała trójka z podwiniętymi rękawami do łokci. Każdy ma coś na rękach, ale ten jeden. Tatuaże od nadgarstków w górę. Spuściłam głowę. Alkohol dudni mi w głowie razem z muzyką! Wydaje mi się. Oczywiście, to alkohol!
               Czyjeś palce dotknęły mojego podbródka. Odruchowo wystrzeliłam głową w górę. O Boże! To Justin! Zakrył się za tym cholernym czarnym kapturem! Stoi i się cieszy!
               - Nie strasz mnie! – krzyknęłam, kładąc rękę na sercu.
               - Nie miałem takiego zamiaru! – zaprzeczył, marszcząc brwi.
               - Pójdziemy odpocząć przy stole! – odezwał się donośny głos za ramieniem Justina. Harry! Więc ta dziewczyna to Robin! Potrafią ludzi wystraszyć! W końcu to mafia!
               Justin odkiwnął im głową, a potem jego wzrok znowu utkwił na mojej osobie. Szeroki uśmiech nadal się nie odkleił od jego twarzy. Wyciągnął rękę w moją stronę. To prośba do tańca. Nie odmówię. Ledwie zdążyłam chwycić jego rękę, a on lekkim ruchem sprawił, że się okręciłam.

~*~

               Okazało się, że ma świetne poczucie rytmu. Dobrze się rusza. Dzikimi, łóżkowymi ruchami bioder nawet mnie rozbawił. Ujawnił przede mnie nie tylko fakt, że jest niezłym tancerzem, ale i to, że również ma dość wzięte. Jakoś się z tą świadomością lepiej poczułam przy rozpinaniu jego bluzy, pod którą była tylko cienka, biała bokserka.
               Nie jestem w stanie zliczyć, ile piosenek z nim przetańczyłam, ale było zajebiście. Nadal jest! Przez cały czas… Nie wiem. Jakby znał moje ruchy. A ja jego. Tak, jakbyśmy zaliczyli razem już kilka wspólnych imprez. Jak widać, po pijaku znajomość lepiej się nam klei.
               Odważny jednak zrobił się dopiero przy wolniejszej piosence. Chamsko mnie do siebie przyciągnął, zaraz potem przycisnął do swojego ciała. Dłonie osadził u dołu moich pleców. Trochę niżej, niż w rzeczywistości powinien, ale do mojej pupy i tak jeszcze kawałek. Nie pozostałam mu dłużna. Zrzuciłam w końcu ten cholerny kaptur z jego głowy. Wcześniej tez próbowałam to zrobić, ale on z uporem maniaka z powrotem go zakładał. Tym razem nie dałam mu tej możliwości, bo rękoma owinęłam jego szyję dookoła. Głowę oparłam o jedną z nich i… tak. Zaraz minie pół piosenki, gdy się tak swobodnie kołyszemy.
               - Gdzie mi dziś uciekłeś? – mruknęłam wprost do jego ucha. Uśmiechnął się.
               - A co, tęskniłaś?
               - Żebyś wiedział. – zachichotałam.
               - To tu. To tam. – zaśmiał się cicho. – Musiałem załatwić parę praw.
               - Nudziło mi się bez ciebie.
               Przekręcił głowę w moją stronę.
               - Tak?
               - No. – przytaknęłam. – Nie miał mnie kto denerwować.
               Zaśmiał się wesoło.
               - Ja cię denerwuję?
               - Tak! – powiedziałam donioślejszym tonem, a zaraz potem też się zaczęłam śmiać. – Nie chcesz mi normalnie odpowiedzieć. To mnie drażni.
               - Wiem. – uniósł lekko ramiona, posyłając mi przy tym zadziorne spojrzenie. – Robię to celowo.
               - Jesteś wredny. – mruknęłam, chichocząc. Nie mogę się opanować.
               - Wiem, ale zrobię ci tę przyjemność i teraz odpowiem normalnie na jedno z twoich pytań. Taki… - uniósł głowę. Wziął głęboki wdech, a gdy tylko powietrze uszło z jego płuc, jego uwaga znowu skupiła się na mnie. – bonus do dzisiejszego dnia.
               - O! – zawołałam z udawanym zaskoczeniem. – To w takim razie odpowiedz mi, kto to jest ta cała Kim?
               Jego uśmiech z niewiadomych przyczyn zaczął się poszerzać. Dłońmi powoli zsunął się na moje pośladki, aż wsunął dłonie do kieszeni. Aż się cała napięłam. Odpowiedź będzie tak fascynująca? Przekręcił głowę jeszcze bardziej, a jego usta wylądowały przy moim kąciku. Brzuch mi się napiął na moment.
               - Dla takiej Kruszyny jak ty jest nikim ważnym, więc nie chciałbym, byś sobie zaprzątała głowę jej tematem. – przy każdym wypowiedzianym wyrazie jego usta w niesamowicie chamski sposób ocierały się o kącik moich ust. Nawet nie zwróciłam uwagi na to, co mówi. Skupiłam się tylko na tym, by niepostrzeżenie i powolutku odwracać głowę, by jego usta przesuwały się na moje. Serce zaczęło mi bić coraz szybciej. A dreszcze stawały się coraz przyjemniejsze. Jeszcze chwila. Momencik.
               Cofnął głowę, zabrał usta. Czemu?! Jak mogłeś?! Co ty robisz?! Wracaj! Wracaj tu, cholero jedna!
               - Ronnie, no co ty? Dać się uwieźć Jokerowi? – spojrzał na mnie z góry z poważna miną i uniesioną brwią.
               Gwałtownym ruchem oderwałam głowę od swojego ramienia. Ustawiłam głowę tuż naprzeciw jego.
               - Przykro mi, Justin, ale nie wiem, o czym mówisz. – nawet nie ruszyłam głową. Zaczęłam nerwowo przeskakiwać z jego jednego oka na drugie. Daj się złapać! Chcę tego! Bardzo chcę! Ciebie! Tak mocno! Tętno rośnie. Z każdym kolejnym oddechem coraz bardziej.
               Są w życiu momenty, które po prostu się czuje. Jeden z nich właśnie nadszedł. Nasze głowy w ułamku sekundy równocześnie przybliżyły się do siebie i… jego usta. W końcu. Miękkie, przyjemne w dotyku. Jak rozkoszowane się czekoladą. Cofnęłam ręce. Jedną zatrzymałam na jego ramieniu, drugą na rozgrzanym karku. Pocałunki delikatne, niewinne, ale zachłanne do tego stopnia, że już powoli zapominam oddychać. Nie słychać muzyki, nie czuć obecności ludzi. Brak światła. Został ten cudny, męski zapach. Tylko serce wali coraz głośniej, gdy jego usta pieszczą moje wargi. Gdy mogę w końcu chwycić kawałek jego ciała i mieć go przez chwilę tylko dla siebie. A jego smak mimo, iż pomieszany z alkoholem, mógłby być jedynym wyczuwalnym. Smak szczęścia, ukojenia, bezpieczeństwa. Potrzebuję go. Tak cholernie bardzo go potrzebuję.
               Odsunął się. Powoli, ale pozostawił po sobie uroczy dźwięk cmoknięcia, który aż mną wzdrygnął. Zaraz po nim wróciła cała rzeczywistość. Głośna muzyka, ludzie dookoła, a gdy otworzyłam oczy, te cholerne, migające światła. Nachylił się do mojego ucha.

               - Chodź do stołu! – mruknął, by przekrzyczeć muzykę.




~*~

Cześć. Mam nadzieję, że jeszcze nie zapomnieliście o Jokerze. Przepraszam za nieobecność. Ostatnia klasa liceum potrafi wykończyć. Tym bardziej, że nauczyciele dopiero teraz się obudzili, że już za chwilę matura. Tak czy tak, następny rozdział postaram się dodać wtedy, gdy będę miała chwilkę. Proszę jedynie o cierpliwość. <3
A teraz ważna wiadomość - otóż postanowiłam, że będę RÓWNIEŻ dodawać Jokera na wattpadzie. Nie lubię tej strony, ale chciałabym, by moje opowiadanie doszło do jak największej liczby osób.
W najbliższym czasie też chciałabym trochę "poświrować" w zakładce z bohaterami, więc... o wszystkim poinformuję, ale bądźcie czujni! :D



Madam Le`Bieber

23 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wow... opłacało się czekać! W sumie chciałam zostawić to sobie na jutro, żeby po męczącym tygodniu się rozluźnić, ale nie wytrzymałam :-D Chłonęłam każdą cholerną literkę. Powoli zaczynam się czuć jak narkomanka, która jest na odwyku (czekanie na rozdział) i w końcu dostanie swoją działkę (czytanie rozdziału). Uwielbiam czarne charaktery, dlatego Joker i jego mafia awww <3 Matko, powtarzam się, niedobrze. No, ale to jest tak świetne, że się inaczej nie da :-D
    Ściskam mocno, pięknie dziękuję za rozdział i z niecierpliwością (ale i zrozumieniem) czekam na kolejny rozdział!
    Pozdrawiam,
    Zixi

    OdpowiedzUsuń
  3. Całowali się aaaaaa! Nareszcie! Tylko kim do cholerny jest ta Kim? Coś czuję że ona dużo namiesza w ich życiu.. Obym się myliła! Pozdrawiam i weny życzę! Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Genialny ❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
  5. No i kiss!!! I jestem happy ▔□▔)/▔□▔)/▔□▔)/

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetny kurcze uwielbiam twoje ff !!!

    OdpowiedzUsuń
  7. Świetny rozdział a ich taniec na końcu boski <3333

    OdpowiedzUsuń
  8. Więc tak...
    Znasz mnie i wiesz, że się rozpiszę. Joker to moje ulubione ff, więc trzeba je dobrze skomentować i nakręcić autorkę, żeby dodała rozdział szybciej, nie?
    No właśnie.
    Zacznę od opisu miejsca, w którym się znajdowali. Byłam pod ogromnym wrażeniem. Dosłownie na chwilę się tam przeniosłam. Wszystko tak idealnie opisane. Jezu. Zachwycać mogłabym się godzinami. Nie było to jakieś poplątane, wszystko do siebie pasowało i wszystko się uzupełniało. Przyznam, że sama chętnie zamieszkałabym w takim miejscu, ale bez basenu, bo nie umiem pływać. ;P
    Okay, teraz chyba moje ulubione. Moment, w którym Justin tłumaczy Ronnie, że ona mu ufa. Jak dla mnie scena bardziej romantyczna od samego pocałunku. Rozmawiali ze sobą w sposób taki... Naturalny, otwarty. Justin nawet za bardzo nie cwaniakował. I jej zaufanie do niego... Jeju, z tego musi być coś prawdziwego.
    Kim. Kim do cholery jest Kim?! Jakkolwiek to brzmi... Um, cały czas miałam przed oczami, że Kim Kardashian jedzie się z nim spotkać, tak więc pozdrawiam. Ja Ciebie też kc cnie.
    No, ale przyznać muszę, że to świetna zagadka z tą osobą. Mam nadzieję, że nie popsuje nic między Ronnie i Justinem, gdy wszystko zaczęło się już układać.
    Magnum i Snake. Moi ulubieńcy. <3 Zayn jak blisko Ronnie. Jezu. Chyba będę shippowała kolejną parę. Serio. Taki trochę dupek, ale jednocześnie ich bliskość bardzo mi się spodobała.
    Co do pocałunku.. Nie ma co długo komentować. Wszyscy na to czekali.
    Ten rozdział to perfekcja. Dziękuję Ci za niego. Świetnie piszesz i po prostu nie wiem co zrobię, gdy przestaniesz pisać te opowiadania, bo pójdziesz na studia, czy coś. Pozostanie mi wtedy czekać na książkę od Ciebie.

    OdpowiedzUsuń
  9. Cudownyy, czekam na nexta (^o^)/

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie wiem, jak tego dokonałaś, ale jesteś jakąś cudotwórczynią! Chłonęłam wszystkie rozdziały i jakieś bite 3 godziny siedziałam w bardzo niewygodnej pozycji (na równie niewygodnym fotelu) i dałam radę dotrzeć tutaj. Tym opowiadaniem mnie dosłownie kupiłaś. Wielbię, wielbię o królowo.
    Kocham Twój styl, kocham głównych bohaterów, kocham fabułę. Tyle mogłabym teraz powiedzieć, ale nie wiem jak ubrać to w słowa. Dosłownie mnie zatkało, a uwierz, jestem osobą dość wygadaną. Joker od dziś jest zdecydowanie na liście ulubionych opowiadań.
    Jednak wracając do rozdziału.
    To było tak urocze i słodkie, kiedy Justin 'sprawdził' zaufanie Ronnie. Prawie się rozpłynęłam, kiedy tak leżeli. Popieram komentarz wyżej, że było to nawet słodsze od pocałunku.
    W dodatku kim jest ta cała Robin? Oby nie namieszała za dużo w relacji Justina i Ronnie. Tak swoją drogą cieszy mnie też to, że akcja rozwija się Powoli, ALE nie jest nudno (wręcz przeciwnie ciągle się coś dzieje).
    Na koniec chciałabym życzyć Ci duuuuuuużo weny. Nawet jeśli rozdział pojawi się późno, to jestem przekonana, że warto będzie czekać!

    OdpowiedzUsuń
  11. Jest cudny.. Piszesz najlepiej! Czekam na kolejny! :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Jeju! Cudowny rozdział! Jestem pod wrażeniem! Masz talent dzkewczyno! *-#
    Twoje rodziały mnie tak pochłaniają, że nie mogę oderwać oczu od literek. Chcę więcej i więcej! Z niecierpliwością czekam na next! <3
    A co do rozdziału to szok! Pocałowali się, awwww *O* <333 Tylko kim jest ta Kim, hm? Coś czuję, że nieźle namiesza...
    Wgl kocham to jak Justin i Ronnie się ze sobą droczą, to takie słodkie i urocze *-*
    I ten szarmancki Harry, ahh :3
    Czekam na następny rozdział i życzę weny! ;*

    OdpowiedzUsuń
  13. Hmm cos malo tu justina bylo...

    JustynaMickey

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *Justina. Szacunek jakiś do ludzi też należy mieć, nie tylko do siebie.
      To nie jest autobiografia Jokera, by był non stop na tapecie. Jakaś akcja być musi być. Moja własna inwencja twórcza.
      Jeśli się nie podoba, to wyjdź, nie czytaj i nie wyprowadzaj ludzi z dobrej passy. Jeszcze z anonima, naprawdę. Obraz nędzy i rozpaczy. Dla mnie liczy się przebieg akcji, rozwijanie fabuły. Gdybym chciała pisać kolejny fanfik o tym, że po 4 rozdziale główna bohaterka jest w trzeciej ciąży z jakimś badboy'em, który ciągle ją zdradza, to wcale nie brałabym się za pisanie czegokolwiek.
      Nie masz się masz się czego uczepić, by zrobić człowiekowi na złość czy jest to efekt zazdrości, skoro wyrażasz swoje wręcz śmieszne zdanie z anonima?
      Jak wspomniałam wyżej - nie podoba Ci się, to idź poszukaj sobie 'typowego FF'. Nie mam zamiaru się dopasowywać pod kogoś, kto robi mi tylko na złość.
      Głupota ludzka nie zna granic.

      Usuń
  14. Kiedy nowy? :(((

    OdpowiedzUsuń
  15. Ej nie ma nic od dawna dodaj coś bo płacze..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piszę w tym roku maturę, so ciężko u mnie z czasem.

      Usuń
  16. kiedy następny ? :(

    OdpowiedzUsuń