Przełknęłam
głośno ślinę. Złapałam delikatnie jego ciepłą dłoń, po czym wyszłam z samochodu.
Zamknął go za mną. Weszliśmy na chodnik. Justin wyciągnął z kieszeni spodni pęk
kluczy z jakimś breloczkiem. Nie wiem, co to takiego. Jakiś czarny znaczek z
czerwoną obwódką. Podszedł do bramy wykonanej z czarnych prętów. Klasyczne
obramowanie wokół domu. Nie ma na celu ochrony przed nieznajomymi, a raczej
wyznaczenie granicy. Wzdłuż przechodzą czarne, metalowe pręty powyginane w
fale. W wolnych miejscach zostały niegdyś wstawione liście na niby gałęziach
przypominających literę „S”. Oczywiście wszystko w ciemnych kolorach.
Justin
wsunął stary klucz w dziurę, po czym przekręcił. Wejście ustąpiło. Niestety nie
obyło się bez drażniącego w uszy dźwięku zawiasów, których najwidoczniej nikt
od bardzo dawna nie raczył naoliwić.
-
Zapraszam. – mruknął, układając dłoń na moich plecach pomiędzy łopatkami, po
czym delikatnie pchnął mnie na ścieżkę z czerwonych kamieni.
Podwórko
nie należy do największych. Po prawej stronie stoi drzewo. Mimo ciepłej pory,
jest całkiem pozbawione liście. Cienkie, nagie gałęzie zwisają nisko nad
chodnikiem. Dookoła drzewa został wyodrębniono niewielki, kolisty obszar z
połówek czerwonej cegły. Rosną tu sobie malutkie skupiska z białymi kwiatkami.
Po lewej stronie sam trawnik. Pozornie mogłoby się wydawać, że to zaniedbana
część. Jednak mam wrażenie, że to po prostu taka odmiana trawy.
Dom
jest piętrowy. Przy budowie postawiono na długość niż szerokość budynku.
Chociaż w tej okolicy się nie wyróżnia. Budownictwo podobne do angielskiego.
Dom wykonany z cegły, ale pomalowany na kolor… trudno mi go określić.
Jasno-bladoniebieski wchodzący delikatnie pod zielony, jednak to nie turkus.
Dziwna barwa. Szczególną uwagę przykuwa wejście do domu. Cztery,
brudno-pomarańczowe stopnie. Po obu stronach biały, ubrudzony ziemią murek. Na
każdym po jednej, zaniedbanej doniczce z usychającymi kwiatkami. Drzwi
podwójne, wysokie w kolorze jasnego brązu wchodzącego w pomarańcz. Dookoła
wejście zdobi siwy, prostokątny łuk. Nie znam się na architekturze, ale wygląda
trochę jak na rzymskich budowlach. Po prawym boku ma dodatkowo wyryty numer
„612” pisany z góry do dołu. Z kolei po obu stronach łuku zostały przyczepione
małe, czarne lampiony. Okna również długie, ale pojedyncze, rozsuwane. Nad
każdym oknem półkolisty, siwy łuk. Pomiędzy oknami na parterze rośnie sobie
dziko bluszcz. Pomiędzy domem a murem, oddzielającym już drugą posiadłość,
została wstawiona kolejna brama. Niestety nie widzę, dokąd prowadzi ta droga.
Mimo, iż miejsce nie wygląda na bogate, to i tak robi wrażenie. Bardzo tu
przytulnie.
Mam
jedno, bardzo ważne pytanie – gdzie my, u licha, jesteśmy?!
Justin
zamknął bramę. Niestety nawet ostrożne ruchy ponownie sprawiły, że z zawiasów
wydobył się ten okropny dźwięk. Jego twarz przybrała taki wyraz, jak w
chwilach, w których nie chce się zwrócić na siebie czyjejś uwagi. Nie rozumiem,
boi się? Zatrzasnął po cichu wejście, po czym spojrzał na mnie.
-
Chodź, chodź. – powiedział cicho, po czym powoli ruszyliśmy w stronę drzwi.
Po
paru krokach dostrzegłam, że na łuku nad drzwiami jest wygrawerowany napis.
Kiedyś był zapewne pomalowany farbą. Teraz dopiero z bliska można odczytać
nazwisko „BIEBER”.
Drzwi,
pod wpływem mocnego pociągnięcia, szybko się otworzyły. Ukazała się nam niska
kobieta. Na oko daję jej 40 lat. Ma miły wyraz twarzy, a duże, szafirowe oczy
sprawiają wrażenie bardzo życzliwych. Kasztanowe włosy schowała pod jasnym,
domowym sweterkiem. Nie wzięła za bardzo pod uwagę mojej obecności. Zmierzyła
tylko łagodnie Justina, po czym westchnęła. Chyba zmarnowana.
-
Justin. – zaczęła, zakrywając się szczelnie sweterkiem. – Przecież prosiłam,
byś nie przychodził tutaj w służbowym stroju. Widuję Cię tak rzadko. Wiem, że
masz teraz dużo pracy, ale możesz chociaż sprawiać wrażenie takiego, który
przychodzi do mnie w odwiedziny. – oznajmiła spokojnym, może trochę smutnym
tonem.
Kątem
oka zerknęłam na Justina. Stoi opanowany. Niby nie powinien okazywać żadnych
emocji, ale jego usta wykręciły się w grymas znużenia wymieszanego z lekkim
zażenowaniem. Znam ten wyraz twarzy. Nawet bardzo dobrze. Nie… Czy to możliwe,
że ta kobieta jest jego…
-
Dobrze, matko, postaram się bardziej następnym razem. – odrzekł znudzony, jakby
ta sama rozmowa była przeprowadzana już któryś raz z rzędu.
Nie
wierzę. ON MA MATKĘ?! Znaczy… Nie, źle się wyraziłam. To nie tak, że sądziłam,
iż mógłby jej nie mieć. To byłoby głupie. Każdy z nas powstał z plemnika i
komórki jajowej, czyli to oczywiste, że musiało dojść do zbliżenia mężczyzny z
kobietą. W tym wypadku był to Joker z… z tą drobną, niepozorną kobietą… Chyba
czegoś nie ogarniam. Albo ominęłam jakiś ważny wątek z życia Justina. Jak to
możliwe, że Ojciec Chrzestny, którego boi się pół świata, mógł się związać ze
zwykłą kobietą z przedmieść. BOŻE, CO?!
-
Nie mam za dużo czasu. Możemy wejść? – zapytał, przyciągając mnie do siebie.
Dopiero
po tym ruchu wzrok kobiety spoczął na mnie. Posłała mi delikatny uśmiech.
Cofnęła się w głąb domu, patrząc przelotem na Justina.
-
Wejdźcie, śmiało.
Weszliśmy
spokojnie po schodkach, ale do środka budynku zostałam już wepchnięta.
Rzeczywiście się mu spieszy. Zamknął drzwi za sobą.
Przeszedł
przez niewielką werandę na korytarz, którego nie tylko podłoga, ale także i
ściany są pokryte panelami. Już chciał wskoczyć na pierwszy stopień schodów,
gdy z pokoju naprzeciwko wybiegła malutka dziewczynka.
To
najsłodsze stworzenie, jakie od bardzo dawna przyszło mi zobaczyć. Nie wiem, w
jakim wieku ją postawić. Dwa latka? Może jeszcze nie. Malutka dziewczynka z
jasnymi, kręconymi włosami we fioletowej sukience i różowych rajstopkach we
wzroki podbiegła do Justina, tupiąc swoimi malutkimi bucikami w cholernie
uroczy sposób.
Justin
skierował wzrok na małą istotkę, gdy tylko znalazła się w jego polu widzenia.
Posłał jej szeroki uśmiech. Nachylił się nieco, wyciągając rękę w kierunku
dziewczynki.
-
Cześć, laska. – zaśmiał się cicho. Ostrożnie palcem przesunął po pulchniutkim
policzku jasnowłosej, ale zaraz się wyprostował i ruszył schodami na piętro.
Z
kolei dziewczynka stanęła tuż przed stopniami. Uniosła rączki na wysokości
swojej malutkiej klatki piersiowej. Złączyła je ze sobą i ze spokojem zaczęła
przyglądać się temu, jak Justin znika na piętrze. Dopiero po dłuższej chwili
odwróciła się. Teraz doskonale widzę jej prześliczne, duże, zielone oczka
niczym u kociaka.
-
Idę zaparzyć herbatę. – oznajmiła ciepło mama Justina, mijając mnie. Pokiwała
palcami do dziewczynki, a następnie przeszła przez drzwi po boku.
Nie
jestem w stanie oderwać wzroku od tej uroczej istotki. Wydaje się być wyjątkowo
mądra. I – o dziwo – nie boi się mnie. Dzieciaczki są przeważnie wstydliwe przy
obcych.
Mam
pytanie – skąd takie cudeńko się tu wzięło?
-
Darjeeling [czyt. Dardżelin] Dorothy Angel Styles… - odezwał się dobrze mi
znany głos Harry’ego. Mężczyzna wyszedł pośpiesznie z pokoju, z którego chwilę
wcześniej wybiegła mała dziewczynka. Chciał kontynuować swoją wypowiedź, ale
nasze spojrzenia spotkały się ze sobą. Zatrzymał się, a na jego ustach w
mgnieniu oka ukazał się szeroki uśmiech. – Veronico… - położył dłoń na swoim
torsie. Jednocześnie delikatnie mi się ukłonił. Wzroku ode mnie nie oderwał.
-
Harry. – odwzajemniłam jego entuzjastyczny uśmiech oraz skinęłam głową.
-
Niezmiernie miło mi cię widzieć. Wybaczysz na krótką chwilę? Muszę dokończyć
pewną niezwykle ważną sprawę. – wyprostował się. Przytaknęłam na jego słowa.
Dopiero po moim geście skierował się do dziewczynki, która wyglądała na bardzo
zadowoloną z powodu tego, iż Harry do niej przyszedł.
Mężczyzna
stanął w niewielkim rozkroku. Co on ma na nogach? Puchate, damskie kapcie?
Naprawdę? Jego elegancki ubiór w zestawieniu z tym obuwiem wygląda zabawnie.
Ułożył luźno dłonie na swoich biodrach.
-
Droga Darjeeling, na litość boską. – te słowa Harry’ego wystarczyły, by wywołać
u dziecka radość. Podsunęła się pod samą ścianę, tuż przy schodach, chichocząc
przy tym w taki uroczy sposób. – Damie nie wypada pozostawiać mężczyzny swojego
życia samemu sobie w pustym pokoju podczas spożywania popołudniowej herbatki.
Dama nie powinna wybiegać bez słowa z pomieszczenia. Zwłaszcza po schowaniu pod
posłaniem swego pluszowego przyjaciela ojcowskiego obuwia, które zacna dama
doradziła mu zakupić, chociaż upierał się przy skórzanych. Nie chciałbym być
wulgarny ani sprawić przykrości, ale powinna się panienka wstydzić swoich
dzisiejszych wybryków. – jego ton był poważny, jednak fakt, że kieruje to do
dziecka, sprawiał, że ledwie powstrzymałam się od wybuchnięcia śmiechem. A
dziewczynka zupełnie nic sobie nie zrobiła ze słów Harry’ego. Mówiąc jaśniej –
śmiała się, jakby ktoś ją łaskotał. CHWILA, ZARAZ, OJCOWSKIEGO?!
Harry
zerknął na mnie kątem oka.
-
W rzeczy samej. – przytaknął. – Los powierzył mi opiekę nad jednym z
największych cudów tego świata. Przyrzekłem, iż dołożę wszelkich starań, by
wychować tę istotę na pełną godności i honoru damę oraz nauczę zasad etyki, by
olśniewała swym niepowtarzalnym wdziękiem i charakterem przyszłe pokolenia.
Zdaję sobie sprawę, iż pierwsze lekcje są zawsze najtrudniejsze, dlatego w
chwili obecnej cierpliwie obserwuję postępy w zachowaniu, by wiedzieć, nad czym
będzie trzeba popracować w przyszłości. Z czystym sumieniem mogę stwierdzić, iż
już wykazuje się w byciu duszą towarzystwa, a zalotny chichot urzeka nawet
mnie. – zaśmiał się cicho.
No
jasne… Justin – Mafiozo ma niewyróżniającą się niczym mamę na przedmieściach, a
Harry – Morderca jest troskliwym ojcem. Przecież to takie logiczne!
Dziewczynka
powoli zbliżyła się do Harry’ego. Uważnie przyglądała mu się przez cały czas,
aż w końcu wyciągnęła ręce ku niemu. Zapewne z prośbą o podniesienie. Harry
westchnął.
-
Och, jakże mógłbym odmówić? – wywrócił oczami, po czym wziął córkę na ręce.
Szczelnie, jednak delikatnie otulił Darjeeling ramionami. – Miałabyś ochotę na
herbatę? – zapytał, odwracając powoli głowę w moją stronę.
-
Nie, dziękuję. – zaprzeczyłam.
Zmarszczył
brwi. Zaczął podchodzić w moją stronę.
-
Czyżby coś się stało, Veronico? – spytał, będąc może krok ode mnie.
Zacisnęłam
usta w cienki pasek, po czym spuściła głowę. No, stało, stało…
-
Takie tam, drobne zmartwienia… - wzruszyłam ramionami.
-
Nie ma drobnych zmartwień. Natomiast, jeżeli nie chcesz o tym rozmawiać, to
byłbym szczęśliwy, gdybyś zechciała mi potowarzyszy w spędzaniu czasu z
Darjeeling. – poczułam jego dużą, ciepłą dłoń na swoim ramieniu. Podniosłam
wzrok na wysokiego mężczyznę. Przywitał mnie ciepłym uśmiechem. Zresztą, nie
tylko on, ale dziewczynka również posłała mi pogodny wyraz swoje pulchniutkiej
buźki.
Uniosłam
delikatnie kąciki ust.
-
Pewnie. Nie ma problemu.
Uśmiech
Harry’ego poszerzył się. Objął mnie ramieniem. Ruszyliśmy do pokoju na wprost
korytarza.
Pomieszczenie
niewielkie, acz przytulne i urokliwe. Przede wszystkim jasne. W niektórych
miejscach na ścianie zostały naklejone różowe i niebieskie kaczuszki. Meble
wykonane z jasnego, szarego drewna. Łóżeczko zaraz po lewej, przy wejściu. Tuż
pod oknem stolik z krzesełkami. Pomiędzy stolikiem a łóżeczkiem – okrągły,
włochaty dywanik, na którym leżą porozrzucane zabawki.
-
Spocznij sobie, Veronico. – oznajmił, wskazując ruchem ręki stolik. Nie
czekając na nic, zajęłam miejsce. – A Ty, Darjeeling, możesz kontynuować pomoc
swemu bezimiennemu przyjacielowi misiowi, by w wyrafinowany sposób spędził czas
w kawiarni z tą uroczą blondwłosą damą. – oznajmił Harry, układając dziewczynkę
na samym środku różowego dywaniku. On naprawdę jest tak poważny w wychowywaniu
córki, czy tylko się zgrywa? Bo jeśli to żarty, to mógłby układać własne sceny
kabaretowe.
Jak
się im tak teraz przyglądam, to są do siebie bardzo podobni. Zwłaszcza z oczu.
-
Nie chciałbym uchodzić za nachalnego. – zaczął, siadając na krześle po drugiej
stronie. - Lecz widzę, że coś cię trapi. Jeżeli mógłbym pomóc chociażby
wysłuchaniem, to nie musisz się krępować. Piękne kobiety nie powinny się
smucić, moim zdaniem.
-
Nie ma o czym mówić, Harry. – westchnęłam. Wbiłam wzrok w stolik. To naprawdę
miłe, że jednak nie jestem mu obojętna.
-
Rozumiem. – przytaknął. – Mógłbym wiedzieć, czy z twym bratem już lepiej?
Doszły mnie słuchy, iż nie uszło mi na sucho spotkanie z…
-
Żyje. – przerwałam mu. Nie powinnam, ale nie mogę tego słuchać. Powoli
podniosłam głowę. – Żyje. To najważniejsze. Poradzi sobie, bo jest silnym
człowiekiem.
Uśmiechnął
się niepozornie.
-
To dobrze.
Zaczęłam
się rozglądać po pokoju. Czegoś mi tu brakuje. Coś nie gra.
-
Um, Harry? – zapytałam cicho. Dopiero po chwili spojrzałam na niego. Chyba
wcale nie oderwał ode mnie wzroku. – Mogę o coś spytać?
-
Oczywiście.
-
Dlaczego jesteś ze swoją córką w domu mamy Justina? – może to zabrzmi zbyt
ciekawsko, ale chcę mieć cały obraz. Z Harrym jeszcze się dogadam. Nie to, co z
szanownym przyszłym panem Jokerem.
-
Matka naszego przyjaciela to złota kobieta. Zaoferowała mi pomoc w wychowaniu
oraz zajmowaniu się Darjeeling podczas, gdy Robin oraz ja jesteśmy zajęci. –
przytaknął, a jego uśmiech zdawał się być bardziej widoczny.
Zmarszczyłam
brwi.
-
Robin?
-
W rzeczy samej. – kątem oka zerknął na dziewczynkę.
Coś
tu nie gra.
-
Robin jest mamą Darjeeling?
Harry
wziął głęboki wdech, po czym powoli spuści powietrze nosem. Jego uśmiech nagle
zniknął. Chyba zadałam niewłaściwe pytanie.
-
Matką Darjeeling nie jest Robin – zaprzeczył. Odwrócił głowę z powrotem w moją
stronę. – Miała na imię Dorothy. Wyjątkowa kobieta o europejskiej, acz
nietypowej urodzie. Wnosiła wiele światła, nadziei oraz ciepła do życia
każdego, kogo znała. Nigdy wcześniej ani nigdy później nie było mi dane
poznanie osoby, która chociaż w małym stopniu potrafiłaby jej dorównać. Każdą
swoją zgodą na moje pytania, dotyczące przejścia naszej znajomości na kolejny
etap, czyniła mnie coraz to szczęśliwszym człowiekiem. – przerwał na moment
westchnięciem. Wszystko ładnie, pięknie, ale ten czas przeszły… Niech to szybko
zakończy, bo się znowu rozkleję. – Nie posiadałem się z radości, gdy oznajmiła,
że za parę miesięcy na świecie pojawi się najwspanialsze dzieło, jakiego w
życiu mógłbym się dorobić. Czuła, że urodzi płeć piękną i bez ogródek
stwierdziła, iż mieć na imię będzie Darjeeling. O okolicznościach nadania jej tego
tytułu miałem dowiedzieć się dopiero po narodzinach. Nie doczekałem się. –
ostatnie zdanie bardziej mruknął. Zmarszczył brwi, a jego dłonie zacisnęły się.
To już nie smutek. Raczej złość. – Niecały miesiąc przed wyznaczonym terminem,
Dorothy, zmierzając w wyznaczone przeze mnie miejsce spotkania, została
zastrzelona. Strzał prosto w serce, z ogromnej wręcz odległości, ponieważ z
wysokiego budynku. Zawodowiec. Gdybym nie był naocznym świadkiem tegoż
morderstwa, mógłbym przysiąc, iż byłem wykonawcą. Po dziś dzień zastanawiam
się, z jakiego powodu sprawca oszczędził mą potomkinię. Możliwe, iż uważał, że
nikt nie będzie w stanie jej uratować. – rzucił mordercze spojrzenie w stronę
drzwi. – Pewnego dnia znajdę niegodziwca, który pozbawił mnie Dorothy. Poznam powód
jego czynu, by z nienawiścią, a także ogromną satysfakcją go zabić. –
przymrużył oczy, zniżył głos. Z kolei po moich plecach przeszedł lodowaty
dreszcz. On chyba nie żartuje…
Po
dłuższej chwili i kilku głębszych wdechach, Harry wyprostował się, a jego
twarzy przybrała swój naturalny wyraz. Spojrzał na mnie. Delikatnie uniósł
kącik ust.
-
Robin jest inna niż Dorothy, lecz również nietuzinkowa. Wiele jej zawdzięczam,
między innymi uratowanie skóry oraz opiekę nad Darjeeling jak nad własną córką.
Mam nadzieję, iż w niedalekiej przyszłości będę mógł nazwać Robin matką
zastępczą. – zaśmiał się wesoło pod nosem.
Przyznam,
że trochę wystraszył mnie wizją pozbycia się zabójcy ukochanej. Ale czego się
spodziewałam po płatnym mordercy?
Posłałam
Harry’emu wymuszony uśmiech. Boże, jeszcze się trochę trzęsę.
-
Droga Veronico, nie musisz się mnie obawiać. Jest ze mnie honorowy człowiek. A
swojego fachu nie traktuję jak hobby, lecz jako wyrównanie porachunków z
ludźmi, którzy wyrządzili i mogą wyrządzić wiele złego. Przyjaciół nie byłbym w
stanie skrzywdzić. Zaręczam. – przesunął się na krześle do tyłu, co
zatriumfowało dźwiękiem szurania.
Dziewczynka
oderwała wzrok od pluszaka, by przenieść go na Harry’ego. Jednak, z
niewiadomych przyczyn, postanowiła swoją uwagę poświęcić mi. Te śliczne,
zielone oczy. Mężczyzna zaśmiał się cicho.
-
Sądzę, że jest zafascynowana twą urodą, Veronico. – oznajmił, nachylając się po
dziecko. Szybko, lecz ostrożnie, usadził ją sobie na kolanie.
Nie
wydaje mi się. Przygląda mi się pewnie dlatego, że mnie nie zna.
-
Ona jest ładniejsza ode mnie. – posłałam im obu delikatny uśmiech. Harry to
odwzajemnił, po czym ucałował córkę w skroń.
Chciałabym,
by kiedyś ktoś mi poświęcał tyle uwagi i zainteresowania.
Doszedł
nas dźwięk ciężkiego tupania po schodach. To Justin. Gdy tylko zszedł na
parter, zaraz wbił do naszego pokoju.
-
Harry. – zwrócił się do mojego towarzysza po drugiej stronie stołu. Zaczął
bawić się z zapinaniem guzika na końcu rękawa. – Możesz zabrać Ronnie ze sobą,
gdy będziesz jechał? Nie mam czasu, by ją odstawić do pokoju. Muszę załatwić
jeszcze parę spraw po drodze. – mówił pospiesznie, z nutką zdenerwowania. Nie
dziwię się. Też bym się zirytowała, gdybym miała się męczyć z takim
miniaturowym guziczkiem.
-
Nie ma najmniejszego problemu, przyjacielu. – zaprzeczył powoli Harry. – Będę
zaszczycony podróżą w towarzystwie tak uroczej damy, jeśli tylko wyrazi ona na
to zgodę. – przekręcił delikatnie głowę w moją stronę.
-
Bardzo chętnie. – przytaknęłam.
-
Cieszę się, że się dobrowolnie zgadzasz. Tym bardziej, że nie masz innego
wyjścia. – mruknął Justin. W końcu udało mu się zapiąć ten guziczek. Odetchnął
z ulgą. Dłońmi przesunął po rękawach smokingu.
Cóż,
muszę się pogodzić ze swoim losem, skoro nie mam go za bardzo jak zmienić…
-
Dobra, to…
-
Justin… - przerwał Justinowi głos matki. Mężczyzna odwrócił się w kierunku
drobnej kobiety. – Już idziesz?
-
Tak.
-
A nie zapomniałeś o czymś? – uśmiechnęła się przyjaźnie, a następnie nadstawiła
swój policzek.
-
W życiu bym o tym nie zapomniał. – wymamrotał zirytowany przez zaciśnięte zęby.
Trochę mało taktowne zachowanie z jego strony. Przecież ona chce tylko trochę
jego uwagi…
Nachylił
się do kobiety, następnie złożył na jej policzku delikatne muśnięcie i czym
prędzej udał się do wyjścia. Matka odwróciła się za nim.
-
Tylko nie podejmuj pochopnych decyzji, synku. – rzuciła troskliwie.
Synku…
Do „Wielkiego Pana Jokera” powiedzieć „synku”. Urocze. Zabawne, ale urocze.
~*~
Wyjechaliśmy
z Harrym może pół godziny po wyjściu Justina. Może niekoniecznie tylko we
dwóch… Przyjechali po nas. Harry zajął miejsce pasażera z przodu, a mnie
usadzili z tyłu, pomiędzy dwoma gorylami ubranymi na czarno. Po tym, jak jeden
z takich ochroniarzy podał mi chusteczki, zaczęłam inaczej patrzeć na tych
ochroniarzy. Nie uważam ich już za bezmózgich wykonawców czarnej roboty, ale
jako ludzi, którym trafiła się taka robota.
Podróż
trwała trochę ponad godzinę. Było całkiem przyjemnie mimo, iż większość czasu
po prostu przemilczałam. Odpowiadałam tylko na zadawane co jakiś czas pytania
Harry’ego, czy nie mam do niego żalu, że siedzi z przodu i jak się czuję. Miły
facet. Naprawdę.
Wycieczka
zakończyła się w samym sercu ogromnego miasta. Wysiedliśmy pod jednym z
wysokich (ale nie najwyższych) budynków. Pierwsze kilka pięter zajmują różnego
rodzaju biura. Weszliśmy do windy, otoczonej lustrami weneckimi, więc w spokoju
mogłam się przyglądać wszystkiemu i wszystkim. Ludzi zaczęło z każdym kolejnym
piętrem ubywać, aż do tego stopnia, że na korytarzach stało po kilku
ochroniarzy. Naszym celem jednak było przedostatnie. Szliśmy długim holem aż na
sam koniec, do drzwi pod numerem „P570”.
-
Zapraszam. – oznajmił miłym tonem Harry, ukazując przede mną całe
pomieszczenie.
Weszłam
do środka.
Pokój
nie jest za duży. Jasny mimo, iż na zewnątrz zapada już zmrok. Na środku
stolik, po jego obu stronach dwie kanapy obite białą skórą. Po prawej, jest
niezbyt długa lada z mini barem. Kilka półek z alkoholem, niewielka zamrażalka,
a przed ladą cztery wysokie krzesła. Z kolei po lewej, ogromne okna od ściany
do ściany i od podłogi do sufitu. Dodatkowo całe pomieszczenie wyposażone
zostało w same znajome mi twarze. Są tu wszyscy, poza Justinem i Michaelem.
Swoją drogą, martwię się o Mike’ego. Dawno go już nie widziałam. Szkoda bardzo,
bo nie wydawał się być złym człowiekiem.
-
Witajcie! – zawołała Daisy zza mini baru. – Jak podróż?
-
Sądzę, że świetnie. – oznajmił za moimi plecami Harry. Do moich uszu doszedł
odgłos zamykanych drzwi. – Nie mam się na co skarżyć. A jakie jest twoje
zdanie, Veronico?
-
Dobrze. – przytaknęłam, rzucając Harry’emu przez ramię niepozorne spojrzenie.
Zaraz potem ponownie skupiłam swoją uwagę na Daisy.
-
Cieszę się. – uśmiechnęła się. – Mamy poczekać, aż Justin wróci. Może to trochę
potrwać, więc możesz sobie po prostu gdzieś usiąść. – wskazała ręką na kanapy
przed sobą. – Chcecie coś do picia? – zapytała, kierując wzrok raz na mnie, a
raz na Harry’ego.
-
Drinka? – szepnął Harry w stronę mojego ucha, a jedna z jego dłoni spoczęła na
moim ramieniu po drugiej stronie.
-
Nie, nie. – zaprzeczyłam szybko, odwracając głowę w jego stronę. – Podziękuję.
– rzuciłam porozumiewawcze spojrzenie Daisy, jednocześnie również delikatny
uśmiech wyrósł na mojej twarzy. Lepiej, żebym już z nimi alkoholu nie
spożywała.
-
W takim razie, nie będę nalegał, ale ja jestem chętny. – oznajmił wesoło Harry.
Zdjął ze mnie dłoń, po czym usiadł przy ladzie.
-
Coś konkretnego? – zapytała Daisy tak, jakby bardzo się ucieszyła, że mężczyzna
w ogóle się do niej odezwał.
-
Zdam się na ciebie. Zawsze wiesz najlepiej, co mi podać. – odpowiedział
wyjątkowo ponętnym tonem, po czym oboje zaczęli się cicho śmiać.
Uroczy
ludzie. Naprawdę.
-
Ronnie? – usłyszałam głos Zayna z drugiego końca pokoju, więc tam też
skierowałam swoją uwagę.
Mężczyzna
stoi przy oknie i trzyma w ręku szklankę. Zapewne z jakimś trunkiem.
-
Tak? – uniosłam brwi.
-
Mógłbym cię tu na chwilę prosić? – zapytał, a ruchem głowy dodatkowo przywołał
mnie w swoja stronę.
Tylko
przytaknęłam i ruszyłam w jego stronę. Po drodze minęłam obie kanapy, na
których siedzieli Niall, Louis, Liam i Robin. Cała czwórka na moment przerwała
głośną rozmowę, by się ze mną przywitać. Odpowiedziałam wszystkim. To miłe, że
nikt mnie tutaj nie olewa, a wręcz przeciwnie. Zawsze odnoszę wrażenie, że
jestem w centrum uwagi mimo, iż nie zawsze wszyscy muszą mi ją poświęcać. To
trochę tak, jak bycie najpopularniejszą dziewczyną w szkole.
-
Słucham cię. – oznajmiłam, stając tuż przed Zaynem.
Uśmiechnął
się szeroko, gdy tylko się odezwałam. Wsunął rękę do kieszeni jeansowych,
podartych i delikatnie opuszczonych w kroku spodni, a po chwili wyciągnął
telefon. I to mój!
-
Kiedyś go naprawdę zgubisz. – zaśmiał się cicho, podając mi urządzenie.
-
To z roztargnienia, dziękuję. – wzięłam telefon do ręki.
Cholera,
jak to możliwe, że znowu nie było go przy mnie?! To do mnie niepodobne. Nigdy
niczego nie gubiłam, a tu? Może nie czuję jakiegoś przywiązania do tego
telefonu.
Zayn
oparł się ramieniem o szybę.
-
Michael powiedział, że zadzwoni, by ci coś wytłumaczyć. Nie wiem, o co mu
chodziło, ale masz po prostu być pod telefonem. – zmarszczył brwi. Uniósł
szklankę do ust.
-
Dobrze. – przytaknęłam.
-
Nie musisz się martwić o Andrew. Jest już bezpieczny. – oznajmił, a jego głos
zadudnił od ścian szklanki. Upił trochę napoju.
-
Dziękuję, że mu pomagacie dojść do siebie. – odpowiedziałam cicho.
-
O pracowników powinno się dbać. – odsunął dłoń ze szklanką od swojej twarzy. –
Nie ma to znaczenia, czy mowa o mafii, o piekarni czy jeszcze o czymś innym.
Jeżeli sumiennie i rzetelnie wypełniają swoją pracę, to powinno się im za to
odwdzięczać. Nie tylko w sprawach finansowych, ale także mówiąc o opiece.
Wypadki się zdarzają i trzeba mieć to na uwadze.
Z
każdą taką rozmową odnoszę coraz większe wrażenie, że mafia to nie jest tylko
spółka zajmująca się szerzeniem zła na świecie. Ludzie tutaj mają zasady i to
bardzo realne do spełnienia. System jest, mimo wszystko, prosty i logiczny.
Wystarczy robić to, do czego zostało się przydzielonym i nie robić nikomu
wbrew. Trochę tak, jakby ci ludzie tutaj mieli więcej honoru niż „zwykli”
mieszkańcy ziemi.
Nagle
telefon zaczął mi wibrować w dłoniach. Na ekranie pojawił się napis MICHAEL.
Spojrzałam
na Zayna.
-
Przepraszam cię na moment. – oznajmiłam, odchodząc kawałek. Zayn tylko uniósł
rękę i przytaknął. Uśmiechnęłam się delikatnie.
Odwróciłam
się na pięcie, a następnie odebrałam.
-
Tak?
Odpowiedziało
mi niepokojące westchnienie. Zmarszczyłam brwi.
-
Mike? – zapytałam trochę zdenerwowane.
-
Um, nie… Calum… - Michael przemówił
jakimś takim zdeformowanym głosem, a potem zaczął się śmiać. Ma chyba za dobry
humor.
-
Calum? Nie stać cię na wymyślenie jakiegoś prawdziwego imienia? – zaśmiałam się
cicho.
-
Ale Calum to jest prawdziwe imię! –
zawołał oburzony. – Mój ziomek się tak
nazywa!
-
Wymyślony przyjaciel się nie liczy. – zachichotałam. Nie wiem, skąd mi się
wzięła taka złośliwość, ale czuję, że w końcu mogę się z kimś podroczyć, a to
jedna z rzeczy, których mi naprawdę brakuje.
-
Jaki wymyślony… Ej, pocisnęłaś mi! –
zaśmiał się wesoło. – Tak nie można! Zobaczysz,
odegram się! Profesjonalnych hakerów się nie hejtuje. Zemszczę się na tobie.
-
Spoko. Będę cierpliwie czekać.
Czy
to dziwne, że za nim tęsknię? Tak, to dziwne, bo wcale go nie znam. Jednak
wydaje się być najmniej poważny z całego towarzystwa. Przydałaby mi się taka
odskocznia od tych ludzi.
-
Doigrasz się! – zawołał złowieszczym
głosem, ledwie powstrzymując się od śmiechu. – Dobra, ale teraz tak na serio, bo mam ci coś do przekazania, a mam
stanowczo za mało czasu. Dostałem ważne zadanie. – oznajmił dumnie.
-
Słucham cię, w takim razie.
-
Joker zauważył, że często gubisz swój
telefon, więc powiedział, że mam go w wolnej chwili ulepszyć. Wiesz, tak na
wszelki wypadek. – mruknął. W tle słuchać dudnienie palców o klawiaturę.
Chyba serio ostro pracuje. – Jak
przejrzysz „Listę kontaktów”, to zauważysz, że są w niej imiona wszystkich
tych, których znasz, a oddzielnie są też wpisane nasze ksywki. Jeżeli będziesz
chciała czegokolwiek od nas, to pisz do imion, dobra? – zaśmiał się krótko.
– Jakkolwiek dziwnie to brzmi. Joker boi
się, że telefon może się dostać w niepowołane ręce. Dlatego ten, kto dostanie
Twój telefon do swoich rąk, to pewnie najpierw wybierze którąś z ksywek, a
wtedy dostanę cynk o tym ja oraz Joker. Telefon zostanie namierzony, a zaraz po
tym nastąpi samozniszczenie. Więc z dobrej woli nie radziłbym ci się pomylić. –
ostatnie zdanie oznajmił ironicznie, ale nie wrednie. – Opcja dzwonienia pod inne numery niż te podane z natychmiastowym
przekierowaniem do Jokera została bez zmian, ale chyba o tym przypominać nie
muszę.
-
Nie, nie trzeba. – zaprzeczyłam. Zresztą, do kogo i po co miałabym dzwonić? –
Dzięki za informację.
-
Żaden problem. – oznajmił bez
ogródek. – A tak w ogóle, to wszystko
gra?
Uniosłam
brwi. Jego też interesuje moje życie? Jakoś tak zerknęłam na dół, przez okno. Z
tej strony są „tyły” budynku. Po drugiej stronie wąskiej ulicy jest tylko jakaś
fabryka. Na chodniku, właśnie pod tamtym budynkiem, stoi kilka czarnych
samochodów. Dookoła już powychodzili ochroniarze. Coś tu nie pasuje.
-
Ronnie? – zapytał Mike i właśnie
swoim odzewem przypomniał mi, że mu nie odpowiedziałam.
-
Co? Um… Dobrze. Jakoś się trzymam. – przytaknęłam. Drzwi największego z
samochodów otworzyły się. Stanęło tam większość ochroniarzy. – A co u ciebie?
-
Pracuję z komputerem, ale mam nadzieję,
że się do jutra uwinę. – nie zwróciłam za bardzo uwagi na jego słowa. Nie
pasuje mi tu coś, dlaczego nikt nie wychodzi z tego samochodu? – Odezwę się później. Jakbyś czegoś chciała,
to pisz. Cześć.
-
Dobra. Pa, Mike. – rozłączył się po mojej odpowiedzi. Schowałam telefon do
kieszeni spodenek.
Dopiero
po dłuższej chwili z samochodu wyszedł postawny mężczyzna. Nie widzę stąd zbyt
dobrze, ale wygląda na takiego w wieku ojca Justina. Poprawił swoje odświętne
wdzianko, po czym ruszył w kilkoma ludźmi do naszego budynku. Jednak część
ochroniarzy w dalszym ciągu stoi przy otwartych drzwiach samochody. Ktoś tam
jeszcze jest. Rzeczywiście, wychodzi. To… Nie… Niemożliwe. Czy to… czy to ta
wariatka, która śmiała się dziś na korytarzu w szpitalu?
-
To ona? – wymsknęło mi się cicho pod nosem. Nie wiedzę za dobrze z tej
odległości, ale chyba… chyba tak. Te czarne ciuchy i sposób poruszania się. Te
włosy. To chyba rzeczywiście ona.
-
Ona? – zapytał nagle Zayn. Odsunęłam się kawałek. Jak on się tu tak szybko
znalazł? Zerknęłam na niego. Na jego twarzy maluje się wyraźny niepokój. –
Znasz ją?
-
Tak. – przytaknęłam, ale zaraz zaprzeczyłam. – Znaczy nie. Wydaje mi się, że
już widziałam dziś tę dziewczynę? – wskazałam ręką za okno, a twarz Zayna
przybrała wyraz zdenerwowania.
-
Jesteś pewna, że ją widziałaś? – zapytał dociekliwie. – Nie mylisz się?
-
Nie widzę za dobrze, bo jesteśmy wysoko. Na pewno bardzo podobna dziewczyna
przechodziła dzisiaj korytarzem w szpitalu. – zerknęłam jeszcze raz na
dziewczynę. Ręki nie dam sobie uciąć, że to ta sama.
Zagrzmiało.
Chyba będzie burza z tych czarnych chmur. Uliczką zaczęły kierować się dwie
osoby. Ojciec z dzieckiem, zdaje się. Mężczyzna niesie w ręku siatkę, a z kolei
dziecko wydaje się patrzeć w górę. Zapewne wystraszyło się odgłosu. Ludziom
przy samochodach chyba nie bardzo podoba się towarzystwo tej dwójki.
-
Ronnie… - zaczął Zayn, obejmując mnie ramieniem. Odwrócił mnie. – Może chcesz
się czegoś napić? – zapytał. Szybkim tempem znaleźliśmy się na drugim końcu
pokoju.
-
Nie, dziękuję. – zaprzeczyłam, a zaraz potem usłyszałam dwa strzały niesione
przez echo.
Gwałtownie
stanęłam i odwróciłam się w stronę okiem. Momentalnie przez moje ciało
przebiegł lodowaty dreszcz.
Czy
oni… Oni ich zastrzelili?
Łzy
napłynęły mi do oczy. Nie! Nie mogę płakać! Nie mogę znowu okazać się słaba!
Ale… Ale oni zabili bezbronnego ojca z dzieckiem. Pewnie wracali z zakupami do
domu. A już nie wrócą… Boże, nie wytrzymam, oni naprawdę to zrobili?!
-
Veronico. – usłyszałam troskliwy głos Harry’ego. Spojrzałam na niego. Wyciąga
rękę w moją stronę z do połowy pełną szklanką. – To pomoże, wypij.
Mój
wzrok utkwił w naczyniu. Westchnęłam, a potem wzięłam ją do drżących rąk. Nie
wierzę, że to mi może pomóc.
-
Zastrzelili ich… - szepnęłam do siebie. Kurde, cała się trzęsę.
-
Czasem ludzie znajdują się w niewłaściwym miejscu i o niewłaściwej porze.
Niestety, nic nie możemy już na to poradzić. – oznajmił to takim tonem głosu,
jakby wygłaszał denne przemówienie.
Jak
można być przyzwyczajonym do zabijania niewinnych osób, ja… ja muszę się napić,
bo mnie rozpierdoli.
Upiłam
zaledwie odrobinę, ale odsunęłam szybko szklankę. Twarz sama zaczęła mi się
wykrzywiać. Kurwa, co to jest?! Whiskey?! Fuj! Jak mi to ma niby pomóc?!
Przecież to jest ohydne!
-
W ogóle – zaczął Liam. – co się stało, że tak pognałeś z Ronnie od okna? –
zapytał, rozkładając się jeszcze wygodniej na kanapie.
Zayn
wbił puste spojrzenie w swoją szklankę. Dopił do końca to, co się w niej
znajdowało.
-
Ronnie powiedziała, że widziała Kim w szpitalu. – mruknął.
Wszyscy
rzucili sobie porozumiewawcze spojrzenia. Natomiast mi się szeroko otworzyły
oczy. To jest ta Kim, o którą ostatnio było tyle krzyku? Zresztą, czemu ona
była wtedy w szpitalu?
-
Jesteś pewna, że widziałaś właśnie tę dziewczynę? – zapytał wyjątkowo poważnym
tonem Louis.
Wzrok
wszystkich zgromadzonych utkwił na mojej osobie i nagle zapadła zupełna cisza w
całym pomieszczeniu. Przełknęłam głośno ślinę.
-
Nie jestem pewna, czy to są dwie te same osoby. Ale, gdy byłam dzisiaj w
szpitalu i Justin na chwilę poprosił mnie, bym wyszła na korytarz, to
przechodziła obok mnie podobnie wyglądająca kobieta. Też była ubrana na czarno,
miała ciemne, długie włosy. Przykuła moją uwagę, bo w pewnym momencie wybuchła
śmiechem. Tak po prostu. – wzruszyłam delikatnie ramionami, patrząc po kolei na
każdego.
-
To niemożliwe. – zaprzeczył Liam. – Całe piętro, wszystkie schody, windy i garaż
były osadzone naszymi ludźmi.
-
Właśnie nie. – zaprzeczyła Daisy, podchodząc do kanapy. – Justin wspomniał, że
na klatce schodowej, gdy schodził z Ronnie, nie spotkał nikogo, a w garażu było
dziwnie cicho, więc wyszli, obchodząc budynek dookoła.
Ponownie
wszyscy po sobie spojrzeli.
-
Jak to możliwe?! – zawołał nagle Louis.
-
Dlaczego nie dostaliśmy o tym raportu? – zapytała Robin, marszcząc brwi z
niezrozumienia.
-
Nie wiem. – wzruszyła ramionami Daisy. – Justin posłał ludzi, by zobaczyli, co
się dzieje w garażu, ale ja jeszcze nie dostałam na ten temat żadnych
informacji. Najwidoczniej Justin jeszcze ich nie dostał albo nie chce nikogo
wtajemniczać.
-
On musi wszystko robić na własną rękę?! – zawołał zdenerwowany Zayn, stawiając
głośno szklankę na ladzie, na co aż się wzdrygnęłam. Wzrok wszystkich skupił
się na jego osobie. – Przecież jesteśmy kurwa zespołem. – warknął
zbulwersowany.
-
Zayn, przyjacielu. Prosiłbym cię, byś uważał na słowa. W naszym towarzystwie
znajdują się damy. – upomniał go zdegustowany Harry.
-
Jak mam być spokojny, skoro on znowu chce wszystko robić sam? – wysyczał wręcz
przez zaciśnięte zęby, by pewnie być ciszej. Wyrzucił ręce na boki.
-
Zgadzam się! – usiadł prosto Liam. – Justin chce powtórki z rozrywki? Nie
pamięta, co się stało, gdy ostatnio działał sam? Znowu będziemy musieli go
wyciągać z największego gówna?
-
Towarzyszu Liam! – Harry posłał mężczyźnie piorunujące spojrzenie.
-
Bagna! Z największego bagna! Odpowiada ci taka forma? – zapytał zirytowany
Liam, uderzając plecami o oparcie kanapy.
-
Istotnie. – przytaknął Harry. – Również jestem zdegustowany postępowaniem
naszego drogiego przyjaciela, jednakże nie jest to powód, by zachowywać się w
taki sposób.
-
Przyjaciela?! – zawołał oszołomiony Zayn. – Przyjaciele się tak nie zachowują.
– mruknął kpiąco.
-
To bez sensu. – wzruszył zdrowym ramieniem Niall. - I tak dowiemy się czegoś
najszybciej wtedy, gdy wróci Justin.
-
Nie masz pewności, że będzie chciał drążyć temat. – odwrócił się w jego stronę
Louis.
-
Oczywiście, że nie będzie chciał tego drążyć. – prychnął Liam. – Zwłaszcza, gdy
wróci.
-
Trudno. – mruknął Zayn, podchodząc do kanapy. – Będziemy siedzieć nad nim, póki
nie powie, o co tu chodzi. – skrzyżował ręce na klatce piersiowej. Tyłem naparł
na oparcie kanapy.
-
Ale… - zaczęła cicho Daisy.
-
Nie ma żadnego „ale”! – wtrącił ostro Zayn. – Nie po to my wychodzimy z siebie
przy naszej robocie, żeby on swoją trzymał w sobie!
-
Możesz przestać?! – zawołała zdenerwowana Robin, szturchając go ręką w ramię.
Podniosła się po chwili. – Wszyscy zachowujecie się jak banda dzieciaków.
Włącznie z tobą, Harry. – wskazała ręką na mężczyznę, stojącego tuż obok mnie.
Harry uniósł tylko ręce w akcie kapitulacji.
-
Dziękuję, Robin. – oznajmiła cicho Daisy.
-
W porządku. – rzuciła jej przez ramię.
-
Skoro Justin nawet mi o niczym nie powiedział, to sami wiemy, z kim jest to
związane. – wyrzuciła delikatnie rękoma na boki.
-
Z Kim… - szepnęła pod nosem całe męskie
towarzystwo.
-
No właśnie. Więc może się lepiej zastanówmy nad podjętym działaniem, a nie nad
tym, czemu Justin nam o niczym nie powiedział. – dodała spokojnym tonem Daisy.
Zmarszczyłam
brwi. Przyłożyłam odruchowo szklankę z okropnym trunkiem do ust. Coś czuję, że
alkohol będzie mi potrzebny, bo tego nie ogarnę. W sumie, nic nie ogarniam.
-
A mogłabym się dowiedzieć, kim właściwie jest ta cała Kim? – spytałam cicho ze
znikomą nadzieją, że może jednak nikt tego nie usłyszał. Nie chcę, by jeszcze
zaczęli krzyczeć i na mnie. Szybko upiłam kolejny łyk napoju.
-
Narzeczoną Justina. – oznajmił łagodnie Louis.
Na-na-narze…
nie zdołała przeze mnie przejść ta informacja. Ten okropny alkohol utkwił mi w
gardle. Upuściłam gdzieś szklankę, próbując za wszelką ceną złapać oddech, ale
nie mogę za cholerę przestać kaszleć. Nie mogę tego z siebie wydusić! Zgięło
mnie. Poczułam, jak czyjaś dłoń uderza mnie niezbyt mocno w plecy. Pomogło. W
końcu wzięłam głęboki wdech. Odchrząknęłam.
-
Już lepiej? – usłyszałam wystraszony głos Harry’ego.
Potrząsnęłam
głową i powoli zaczęłam się podnosić.
-
Lepiej… - oznajmiłam cicho.
W
pokoju rozległ się głośny, charakterystyczny śmiech.
-
Nasza reakcja była taka sama. Nie martw się, Ronnie. – zawołał Niall,
kontynuując śmiech.
-
Niall, zamknij się. – warknął Louis.
-
No co? – zapytał zdezorientowany.
Westchnął
Harry, pomagając mi się podnieść.
-
Nie powinienem był ci tego dawać. Mam nadzieję, że kiedyś mi to wybaczysz. Nie
wybaczyłbym sobie, gdyby coś ci się stało. – mówił z przejęciem Harry.
-
Jest w porządku, żyję. – odchrząknęłam jeszcze kilka razy. Fuj, mam to gówno w
nosie!
-
Przepraszam, naprawdę. – ciągnął dalej Harry.
-
Przecież powiedziała, że jest dobrze. Nie trzęś się tak nad nią. Stracisz
autorytet, jeśli będziesz taki miękki. – prychnął kpiąco Liam.
Harry
aż się wyprostował z nerwów. Boże, zaraz się pobiją!
-
Dziękuję, Harry. Jesteś prawdziwym dżentelmenem. – posłałam mu miły uśmiech.
Spuścił na mnie wzrok po usłyszeniu moich słów. Odwzajemnił uśmiech.
-
Spocznij przy ladzie, ja posprzątam. – oznajmił, a potem ostrożnie pokierował
mnie w stronę lady. – Zawsze sprzątam. Nawet po takich ofiarach losu, które
mają wyjątkowo słabe głowy, a starają się na siłę pokazać, że jest inaczej. –
mruknął ironicznie Harry. Chciał się schylić pod ladę po coś, ale Robin
podeszła i podała mu papier. Posłała mu delikatny, uroczy uśmiech.
-
Wcale tak nie było! – zawołał oburzony Liam. – Byłem wtedy chory, a Zayn
polewał na siłę.
-
Sorry, stary, ale to ty biegałeś z butelkami w obu dłoniach. – oznajmił Zayn, a
zaraz potem wszyscy zaczęli się śmiać.
-
Ronnie. – zaczęła Robin, a po chwili obok mnie usiadła Daisy. – Stwierdziłyśmy,
że są pewne sprawy, o których powinnaś wiedzieć.
-
Tak. – przytaknęła Daisy. – Tym bardziej, że Justin nie należy do ludzi zbyt
otwartych.
-
Ale Justin mi już chyba o wszystkim powiedział. – oznajmiłam cicho. – Może za
wyjątkiem tego, że ma narzeczoną.
Dziewczyny
spojrzały na siebie, a potem obie rzuciły mi zdezorientowane spojrzenie.
-
O czym ci powiedział? – zapytała Daisy.
-
O tym, że to dzięki mojemu bratu tu jestem i o ciężkiej drodze, jaką Andrew
musiał pokonać, żebym była bezpieczna. Że Justin miał mnie tylko mieć na oku. –
spojrzałam na Daisy, a potem na Robin. – Wszystko mi wytłumaczył.
Robin
uśmiechnęła się ironicznie.
-
Tak naprawdę to Justin nie powiedział ci niczego. – westchnęła ciężko Daisy.
Zmarszczyłam
brwi.
-
Jak to?
-
Daisy, opowiesz jej tę historię? – zapytała Robin, wyciągając zza baru
szklankę.
-
Tak. Dopowiadaj w razie, gdybym coś pominęła. – przytaknęła. Wzięła głęboki
wdech.
Nie
podoba mi się to. Nie wiem, czy chcę to wszystko wiedzieć. Nie wiem, czy
przypadkiem nie wystarczy mi to, co już wiem.
-
Otóż to, co powiedział ci Justin, jest prawdą, a właściwie jej częścią. –
zaczęła. Nałożyła noga na nogę. – Z tego, co mi wiadomo, byłaś dzisiaj w jego
domu, prawda?
-
Tak. – przytaknęłam.
-
Zapewne zauważyłaś tam przemiłą, niewysoką panią. – kontynuowała.
-
Chodzi ci o mamę Justina? – zapytałam niepewnie.
Rzuciła
mi zdziwione spojrzenie.
-
Tak. – przytaknęła. – O mamę Justina. To trochę dziwne, że o niej wiesz… -
westchnęła zaskoczona, odgarniając palcami kosmyk włosów za ucho. Dziwne? Nie
miałam o niej wiedzieć? – Zacznę inaczej. – odchrząknęła. – Ojciec Justina
poznał się z ciocią Pattie bardzo dawno. Ojciec opowiadał mi, że Joker zawsze
był bezwzględny. Trudno się mu dziwić, ojciec Jokera był tak samo oschły jak
obecny Joker, jednak… - zatrzymała się na chwilę. Pewnie dlatego, by zebrać
myśli. – Jednak, gdy ojciec Justina widział się z ciocią Pattie, to świat się
dla niego nie liczył. Nie podobały mu się te kobiety, które oferował mu jego
ojciec. Chciał być tylko z Pattie. Przy niej jest zupełnie innym człowiekiem i
mówię ci to teraz z własnych doświadczeń. Naprawdę widać różnicę. Przy cioci
Pattie się śmieje, jest wesoły i ma taki łagodny wyraz twarzy. To urocze, bo
wygląda i zachowuje się jak nastolatek przy swojej pierwszej miłości. –
uśmiechnęła się szeroko. Jakoś trudno mi sobie to wyobrazić, ale chyba muszę
jej uwierzyć na słowo. – Ponoć zanim ciocia Pattie zgodziła się na związek z
Jokerem, to zachowywał się podobnie jak Justin. Też był takim lekkoduchem. Jednak
po zgodzie Pattie, Joker stał się zupełnie innym człowiekiem. Dopiero wtedy
zaczął być bardziej honorowy, dojrzały, a był może w wieku Justina. Sam Justin,
gdy poznał…
-
Daisy. – przerwała jej Robin. – Proszę cię, nie zdradzaj Ronnie zakończenia. –
oznajmiła trochę rozbawiona.
-
A tak… - przesunęła dłońmi po swojej twarzy. – Przepraszam. – uśmiechnęła się.
– Ojciec Jokera nie miał nic przeciwko temu, że syn wybrał sobie taką kobietę a
nie inną. Wszystko było ładnie-pięknie. Po jakimś czasie nawet urodził się
Justin. Ponoć Joker nie posiadał się z radości, gdy urodził się chłopiec.
Wiesz, będzie następca, którego można uczyć fachu. Gdy Justin dorósł na tyle,
by zajmować się już osobiście pewnymi sprawami, zaczęli się nim interesować
ludzie z innych otoczeń. Najbardziej jednak ci, którym trafiły się córki
zamiast synów. A, jak powszechnie uznano, kobieta nie może się zajmować takimi
ważnymi sprawami, jak rządzenie ludźmi, więc czemu by nie połączyć dwóch
spółek? Do Jokera zgłaszało się wielu chętnych. Joker nie chciał ingerować w
sprawy sercowe Justina. Ze względu na własne doświadczenia, ale i ze względu na
ciocię Pattie. Twierdziła, że Justin zakocha się w tej dziewczynie, którą sobie
kiedyś wybierze. Ale pojawił się pan Everdeen ze swoją córką i jakimś cudem
oczarowali Jokera. Nie wiem, jak to zrobili, ponieważ Jokera nie da się często
przekonać nawet do prawdy, którą sam zobaczy.
-
Stwierdzili, że Kimberly będzie ładniej z nazwiskiem Bieber. – dodał ironicznie
Zayn.
-
No, coś takiego. – przytaknęła Robin.
-
Justin i Kim spotykali się jakiś czas. – kontynuowała Daisy. – Powiem, że Kim
ma ogromny dar przekonywania. Owinęła sobie Justina wokół palca. Był na każde
jej zawołanie.
-
Justina życie toczyło się tylko wokół seksu i zadowalania panny Kim. – zawołał
z kanapy Liam.
-
To było trochę nienormalne. – oznajmiła Daisy, nie zwracając uwagi na komentarz
Liama. - Nie sypiał po parę dni, żeby wyrobić z własną robotą i jednocześnie
dogodzić Kim. Pamiętam, że ledwie skończył jedną sprawę w Meksyku, a już leciał
odrzutowcem do Paryża, żeby odebrać zamówione parły dla Kimberly, potem do
Mediolanu po jakąś kreację, następnie do okolic Londynu, by przywieźć jej to
wszystko, ale „zapomniała” – tu wyraźnie zaznaczyła w powietrzu cudzysłów
palcami – mu powiedzieć, że wyjechała do Los Angeles, więc pozostawiła mu list
w hotelu, a on od razu leciał do Ameryki. – dokończyła zażenowana. Gdy tak się
przysłuchuję, to stwierdzam, że ta cała Kim to jakaś niedowartościowana suka. –
Po jakichś dwóch latach katorgi, Kim stwierdziła, że Justin to nie jest partia
dla niej. O coś się jeszcze kłócili, ale szczerze nie chciałam tego słuchać. Do
Justina dotarło, jak bardzo zgłupiał na punkcie Kimberly.
-
Wtedy zaczęły się kłopoty. – wtrąciła Robin.
-
Wiemy to najlepiej, zaczęliśmy być wtedy bliżej z Justinem. – powiedział Harry,
zawiązując siatkę z papierami i zapewne szkłem. – Znaliśmy się wszyscy dużo
szybciej, jednakże Joker po kolei zaczął nas przydzielać do Justina. Przyczyna
była oczywista – mieliśmy go po prostu pilnować. Nasz towarzysz był skuteczny w
stu procentach, jednak po zakończeniu związku z panną Kimberly przestał sobie
radzić emocjonalnie. – wyjaśnił, podając śmieci Robin, która trzymała w
dłoniach śmietnik.
-
Tak. Za wszelką cenę chciał pokazać swoją niezależność, ale była to jedna
wielka masakra. – westchnęła zmarnowana Robin, odkładając śmietnik na miejsce.
-
Zaliczał po kilkanaście dziewczyn dziennie. – wyznał Zayn. – Byłem tego
naocznym świadkiem. Nie mogłem tak po prostu patrzeć na to, co ze sobą robi.
Faktycznie, dobrze traktował prostytutki. Żadna nie narzekała, wręcz
przeciwnie. Pchały się w jego łapy. Przeważnie nie żałowałem nigdy nikomu, ale
to był okropny widok. Zabierałem go na imprezy. Szczerze, to wolałem, żeby się
nachlał i poszedł spać do domu niż się staczać. Naprawdę. – położył rękę na
sercu. – Nie można było na to dłużej patrzeć.
-
Ode mnie skupował co tydzień nową broń dla siebie. – powiedział Liam, siadając
na oparciu kanapy. – Zaniepokoiłem się, gdy zaczął przychodzić co dwa-trzy dni.
Pewnego dnia zapytałem, czy mogę iść z nim. Gdy zobaczyłem, że odstrzelił dłoń
facetowi, który się spóźniał kilka dni z zapłatą, to myślałem, że zwariuję.
Musiałem go pilnować, żeby nie był taki porywczy, bo w ogóle zacząłby mordować za
kichnięcie. – machnął rękami.
-
Był czas, kiedy Justin eksperymentował ze wszystkim. – westchnął Niall. – Pytał
o coś, co pomoże mu nie cierpieć. Chciał wszystkiego, tabletek, prochów, zioła.
W końcu jakoś mu przemówiłem do rozsądku, że to mu w niczym nie pomoże, że
powinien się ze swoim bólem po prostu zmierzyć.
-
A wtedy musiałem zostać jego cieniem. – odchrząknął Louis. – Naprawdę nie wiem,
jakim cudem się na to zgodziłem, ale było mi go naprawdę szkoda. Wiele razy
ratowałem go od popełnienia głupstwa, chociażby utonięcia, bo chciał pokazać,
że jest takim świetnym pływakiem po pijaku. – oznajmił zażenowany. – Wiele razy
musiałem dzwonić po Harry’ego, bo tylko jego jeszcze słuchał.
-
To prawda. – przytaknął Harry. – Justin twierdził, że pomaga mu moje
nastawienie do życia. Jednak wraz z przebudzeniem się nowego dnia, nasz
przyjaciel Justin stawał się tą samą osobą, którą był, zanim przemówiłem mu do
rozsądku.
-
A potem pojawiła się urocza perełka w jego życiu. – oznajmiła Robin, a na jej
twarzy wyrósł przyjazny uśmiech.
-
Robin, po kolei. – przystopowała ją z uśmiechem Daisy. – Nie wiem, czy Justin
ci mówił, ale nie przejął się słowami Andrew, które dotyczyły pilnowania
ciebie. Stwierdził, że nie będzie się zajmował cudzą siostrą. Nie przewidział
jednak pewnego aspektu. Gdy twój brat wyjechał w ważnej sprawie, Justin poszedł
zobaczyć do B&P, co takiego musisz w sobie mieć, że Andrew tyle oddał za
opiekę nad tobą. Wybraliśmy się z nim wtedy wszyscy, którzy znajdujemy się w
tym pokoju.
-
Justin przyglądał ci się całą noc. – oznajmił Harry tym samym ponętnym głosem,
którym przemówił dziś do Daisy. Oparł się łokciami o ladę. Spojrzałam na niego.
– Od momentu, w którym znalazłaś się za ladą, aż do chwili, w której skończyła
się twoja zmiana. O dziwo, tylko ci się przyglądał. Jednakże w jego oczach już
można było coś zobaczyć. Dostrzegłem w jego spojrzeniu innego człowieka. – jego
uśmiech poszerzył się do granic możliwości.
-
Po pierwszej wizycie stwierdził, że jesteś zwykłą dziewczyną. – powiedziała
Robin, przykuwając tym moją uwagę. – Jednak twoja „normalność” zaczęła go
pochłaniać. Przyszliśmy z nim może jeszcze kilka razy, a potem zaczął
potajemnie przychodzić do klubu. Ustalał sobie harmonogram zgodnie z godzinami
twojej pracy. Doszło do tego nawet, że chodził na wszystkie imprezy, na których
byłaś, pojawiał się pod szkołą, czasem nawet udało mu się bezszelestnie dostać
do środka. Przekupił kobiety w sklepie, by zawsze dla ciebie trzymały z rana
świeże bułki i twój ulubiony napój. Stał się zupełnie innym człowiekiem.
Zaczęło mu zależeć na ludziach. Był bardziej wyrozumiały, a gdy wymykał się, by
pójść do ciebie, to… to było takie urocze. – zaśmiała się cicho.
-
Nie wiem, jak to zrobiłaś, ale go zmieniłaś. Przez cały dzień chodził
uśmiechnięty, gdy podałaś mu piwo czy drinka, a on zostawił ci duży napiwek i
mógł wtedy nawiązać z tobą kilka niepozornych zdań rozmowy, które polegały na
tym, że mu dziękowałaś, a on ci mógł czymś podbudowującym odpowiedzieć i się
dzięki niemu uśmiechałaś. Albo, gdy na jakiejś imprezie mógł cię po prostu
pilnować, kiedy byłaś pijana. Zdarzało się, że kilka razy z tobą tańczył jednej
nocy. Zaczął zachowywać się normalnie. Tak, jak w czasach, zanim pojawiła się
Kimberly. – uśmiechnęła się Daisy, ale po chwili zmarszczyła brwi. – Tylko raz
doszło w B&P do tej potyczki. Wiesz pewnie, o czym mówię. Gdy do Monte’a
przyszli ci, którzy uważali, że wszystko im się należy i chcieli ci coś zrobić.
-
Byliśmy wtedy z Justinem. – westchnęła Robin. – Wiedział o tym, że mają
przyjść. Jednak nie poznał prawdy na tyle szybko, by coś zaradzić, dlatego
doszło do ostateczności. Wziął Harry’ego i mnie na tyły B&P. Cholernie go
poniosło, gdy zobaczył, że jeden z tych gości się do ciebie dobiera.
Wiedziałam, że będzie źle, więc kazała ci uciekać. Justin wpadł w szał. Trochę
nieciekawa historia, bo ten, który się do ciebie dobierał, był dość ważny, a
Justin go… go zabił. – odchrząknęła.
-
Tak. Justin miał przez to problemy. Czego mogłaś się właściwie przekonać na
własnej skórze w kawiarni. Ale to rozmowa na inny temat. – Daisy pomachała
dłońmi na znak, bym się nie przejmowała akurat tym tematem. – Od chwili, gdy
odeszłaś z B&P, Justin poświęcał ci mniej uwagi, a bardziej skupiał się na
groźbach związanych z długami twojego ojca, na tym, jak wymusić na nim to, by
cię oddał i nad tym, jak cię stamtąd możliwie najbezpieczniej zabrać. W ciągu
tych paru miesięcy pozapinał wszystko na ostatni guzik. Chciał, byś nas
wszystkich poznała. Byś wiedziała, że nie masz się czego bać, że na nas możesz
liczyć. Trochę go wkurzyła sprawa z twoimi rodzicami, bo zaczęli się stawiać,
doszło do szamotaniny. Naprawdę, nie musieli zginąć. Przykro mi, że twój ojciec
wraz z macochą postąpili w taki, a nie inny sposób.
-
Ale co to się zaczęło dziać, gdy już byłaś przy nim! – zawołał Liam, łapiąc się
za głowę, a zaraz potem zaczął się śmiać.
-
A to było bardzo ciekawe! – zaczęła się śmiać Robin, a zaraz potem cały pokój
poszedł w ślady Liama i Robin.
-
On naprawdę nie wiedział, jak ma w związku z tobą postępować. Nie mógł przecież
ci o wszystkim powiedzieć, bo pewnie byś się przestraszyła lub najpewniej wcale
mu nie uwierzyła, a bardzo chciał, byś potraktowała go poważnie, więc
zachowywał się… no… sama wiesz. – Daisy wydukała z siebie, jakby nie wiedziała,
co ma dalej powiedzieć. – Chciał wyjść profesjonalnie, jednak sama świadomość,
że jesteś blisko i może cię mieć przy sobie sprawiała, że często tracił nad
sobą kontrolę. Mówię o tym nagłym napływie czułości w twoją stronę. Oczywiście
teraz się przyzwyczaił, ale pamiętasz pewnie, że z trudem mógł się opanować,
prawda?
Wiele
razy czytałam w Internecie teksty typu „mózg rozjebany”, „rozwaliło mi mózg”.
I… i dopiero teraz naprawdę wiem, co to znaczy. Gdy wszyscy dookoła się śmieją,
żartują, a ja… ja nie mogę z siebie słowa wydusić. Nie mogę zebrać myśli. Nie
wiem, co mam zrobić z tym, co usłyszałam. Ja…
-
A już w ogóle, co to było, gdy się wczoraj na imprezie pocałowaliście. –
machnął ręką Zayn, śmiejąc się w dalszym ciągu. – Nie wiedział, co ma ze sobą
zrobić. Jeszcze trochę, to by cię na tej kanapie zjadł.
Odwróciłam
sztywno głowę, bo pod wpływem nieprzyjemnych dreszczy ledwie mogłam się ruszyć.
-
Co robiliśmy?! – odezwałam się, nie dowierzając w to, co słyszę.
-
Ronnie… - zapytała Daisy, patrząc na mnie zmartwionym wzrokiem. – Naprawdę nie
pamiętasz, że przetańczyliście pół nocy, całowaliście się, zrobił ci tę
malinkę, a do końca siedzieliście wtuleni w siebie?
Dwie
fale tych nieprzyjemnych dreszczy zderzył się ze sobą, na co aż się
wzdrygnęłam. Wstałam gwałtownie.
-
Możesz mi pokazać, gdzie jest toaleta? – zapytałam prawie krzykiem. Nie
wytrzymam. Muszę stąd wyjść. Za dużo ludzi. Za dużo myśli. MUSZĘ STĄD WYJŚĆ!
-
Jasne, chodź. – powiedziała zmartwiona Daisy.
Wyszłyśmy
z pokoju. Przeszłyśmy parę kroków. Na zakręcie były drzwi do łazienki.
-
Tutaj. – wskazała. – Poczekam tu na ciebie. – oznajmiła cicho.
Puściłam
tę uwagę mimo uszu, a następnie weszłam do pomieszczenia. Chłodno i dobrze
wywietrzone. Właśnie tego potrzebuję. Oraz odrobiny spokoju, bo… bo to do mnie
nie dociera.
Ja…
jak to możliwe, że o nim nie wiedziałam? Że przez tyle czasu mnie obserwował, a
ja… a ja go nawet nie widziałam. Nie wiedziałam o tym. Wie o mnie wszystko, ja
o nim nic. Tyle czasu za mną chodził. Jak psychopata. Ja… ja…
Podeszłam
do umywalki. Włączyłam zimną wodę na max i zaczęłam opłukiwać swoją twarz, by
się spróbować jakoś ogarnąć. Boże! NIE WYTRZYMAM KURWA TEGO!
Zamknęłam
dopływ wody w tym samym momencie, gdy poczułam, że zbiera mi się na płacz. To
już nic nie da. Podeszłam do ściany po drugiej stronie. Zsunęłam się po niej na
podłogę i… I BĘDĘ TU KURWA RYCZEĆ, BO NIE JESTEM W STANIE OGARNĄĆ TEGO, CO SIĘ
STAŁO, NO! Nie mogę w spokoju zebrać myśli! To wszystko jest niedorzeczne! Żeby
syn mafiozo uganiał się za dziewczyną z przedmieść! Przecież to jest kurwa
niemożliwe! Boże, czaisz te parodię?! Proszę Cię, pomóż mi to ogarnąć, bo sobie
sama nie poradzę! Rozpierdoli mnie od środka! Co się tu porobiło?! Boże, nie
zostawiaj mnie! Tylko Ty mi na tym świecie zostałeś! Tylko Ty mi możesz pomóc!
Błagam, nie zostawiaj mnie tu samej!
~*~
Niestety, ale pozostawiam Was
razem z Ronnie w tej brutalnej rzeczywistości. O jej dalszych losach dowiecie
się w następnym rozdziale, ponieważ w tym więcej nie mogę napisać, bo zupełnie
zepsuję to, co aktualnie staram się zbudować. Jak widać, ten epizod jest
dłuższy. Planowałam, że będzie krótszy i umieszczę w nim wszystko to, co chcę,
ale jest długi i połowa faktów musi być odłożona na rozdział 9. Nie wiem, czy
to jest dobrze czy też źle. Skoro już wiadomo – KIM JEST KIM, to teraz możecie
główkować nad pytaniem – O CO TU CHODZI? oraz I CO DALEJ? Bo – jak widać na
końcu – rozpizdziel jest niesamowity. Zwłaszcza w głowie Ronnie, która pierwszy
raz zamilkła na dłuższy okres czasu. XD
Dobra, nie będę niczego zdradzać.
W nadchodzący poniedziałek czeka mnie ostatnia już matura, więc będę miała dużo
czasu na kontynuację, więc – żeby nie zapeszać – do zobaczenia niedługo przy
rozdziale 9. Jeszcze raz wszystkim dziękuję za cierpliwość, jesteście
wspaniali! <3
Okej, razem z Ronnie zryło mi mózg. Pierwsze zaskoczenie - Harry ma dziecko?! Zabrzmię głupio, ale to wstrząsnęło mną najbardziej. Może dlatego, bo tak pochłonęła mnie jego postać, co już zresztą wiesz.
OdpowiedzUsuńCóż, moje odczucia pisałam Ci na bieżąco, więc powtarzanie tego tutaj będzie bez sensu. Pora na to, bym napisała tutaj coś, czego nie wiesz, chociaż zastanawiam się, czy coś pominęłam.
Ogromnie wstrząsnęła mną sytuacja z morderstwem na ulicy. Wiesz, że kocham dzieci. Jeju, Ty bezbożnico! Mogli zabić kogoś innego! No cóż, przemilczę. No, ale lepiej na siebie uważaj.
Teraz coś, co było dla Ciebie najważniejsze. Cała ta tajemnica. Czułość Jokera teraz ma dla mnie sens. Naprawdę wiele rzeczy teraz wyszło na jaw. Te obserwowanie Ronnie. Kurde, to mega urocze, że pokochał ją od jej najprostszych, codziennych zachowań. Mam nadzieję, że Ronnie się ogarnie, wypnie cyce do przodu i zrobi coś, żeby Justin zwariował na jej punkcie do końca. Nienawidzę Kim. Przysięgam, hahaha.
No, a Harry i Robin to cudo i miejmy nadzieję, że będzie zastępczą matką dla Darjeeling.
Pisz szybko ten rozdział, bo nie mogę się doczekać reszty!
Wiem, że komentarz trochę z dupy, ale wszystko już wiesz. Kocham Cię.
Ja Ciebie też kocham. Dziękuję. <3
UsuńWOW czuje się jak ona, mózg rozjebany xd
OdpowiedzUsuńTak miało właśnie być! :D
UsuńCzekałam na ten rozdział tak długo... Czekając na niego przeczytałam wszystko od nowa 3 razy... 3 RAZY... Niesamowite... Rozjebałaś mu łeb (przepraszam za słownictwo)... Kocham Cię dziewczyno... Jesteś niesamowita... Nie mam słów... Boże, ja nawet nie wiem dlaczego płaczę... <3
OdpowiedzUsuńNaprawdę nie wiesz, jak mi się miło na sercu zrobiło. Cieszę się, że moje 'chore pomysły' się komuś podobają. Dziękuję za to, że jesteś i że mam dla kogo pisać. <3
UsuńBędę do końca kochana <3 Wieże, że kiedyś wydasz książkę <3
UsuńTo raczej zalicza się do marzeń ściętej głowy, ale dziękuję. Nawet bardzo <3
UsuńTak bardzo to kocham. Uwielbiam jak piszesz.
OdpowiedzUsuńWow, tyle nowych informacji Ronnie się dowiedziała. Nie spodziewalam sie, że Justin aż tak się "wkręci" w jej sprawę.
Opłaca się czekać na każdy rozdział, bo to jest świetne.
Życzę weny! :)
To naprawdę miłe. Dziękuję <3
UsuńWow .. ależ to intrygujące 😍
OdpowiedzUsuńGenialny rozdział
OdpowiedzUsuńSuper
OdpowiedzUsuńNo to chyba pierwszy raz (tak jak Ronnie) mogę przyznać - mózg rozjebany... Kim jest Kim? Narzeczoną Justina. No tak logiczne. Chwila, kim?
OdpowiedzUsuńSkoro go zostawiła, to co ona od niego teraz chce?!
Justin zaliczał KILKANAŚCIE dziewczyn DZIENNIE? Uhuhu... niezły ogier z niego. Ale jakieś przerwy sobie robił, co nie? Nie tak, że kilkanaście dziennie codziennie, prawda? No tak czy siak, na życie erotyczne jego przyszła żona narzekać nie będzie mogła :-D
Rozdział - cudo!!
Pozdrawiam i życzę weny,
Zixi
Ach, kocham ten rozdział. Jest boski!! Nie wiem jak ty to robisz, ale nadajesz temu opowiadaniu taka "dusze". Bardzo przyjemnie sie czyta.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny :)
W takim momencie? :) Na prawdę?? :)))
OdpowiedzUsuńKiedy nastepny:(?
OdpowiedzUsuń54 year-old Staff Accountant III Douglas Pedracci, hailing from Alexandria enjoys watching movies like Mystery of the 13th Guest and Handball. Took a trip to Sceilg Mhichíl and drives a Ferrari Dino 206SP. katalog
OdpowiedzUsuń54 year old Administrative Assistant IV Travus Shadfourth, hailing from Windsor enjoys watching movies like Iron Eagle IV and Knapping. Took a trip to Primeval Beech Forests of the Carpathians and drives a Maserati Tipo 61. skocz do tej strony
OdpowiedzUsuń