piątek, 20 maja 2016

Rozdział 8: ,,Cieszę się, że się dobrowolnie zgadzasz."

                 Powoli podniosłam na niego wzrok. Nie mam siły. Ja już naprawdę nie mam siły. Żadnego wsparcia. Nie mogę o tym z nikim pogadać. W końcu skatuję się własnymi myślami.

               Przełknęłam głośno ślinę. Złapałam delikatnie jego ciepłą dłoń, po czym wyszłam z samochodu. Zamknął go za mną. Weszliśmy na chodnik. Justin wyciągnął z kieszeni spodni pęk kluczy z jakimś breloczkiem. Nie wiem, co to takiego. Jakiś czarny znaczek z czerwoną obwódką. Podszedł do bramy wykonanej z czarnych prętów. Klasyczne obramowanie wokół domu. Nie ma na celu ochrony przed nieznajomymi, a raczej wyznaczenie granicy. Wzdłuż przechodzą czarne, metalowe pręty powyginane w fale. W wolnych miejscach zostały niegdyś wstawione liście na niby gałęziach przypominających literę „S”. Oczywiście wszystko w ciemnych kolorach.
               Justin wsunął stary klucz w dziurę, po czym przekręcił. Wejście ustąpiło. Niestety nie obyło się bez drażniącego w uszy dźwięku zawiasów, których najwidoczniej nikt od bardzo dawna nie raczył naoliwić.
               - Zapraszam. – mruknął, układając dłoń na moich plecach pomiędzy łopatkami, po czym delikatnie pchnął mnie na ścieżkę z czerwonych kamieni.
               Podwórko nie należy do największych. Po prawej stronie stoi drzewo. Mimo ciepłej pory, jest całkiem pozbawione liście. Cienkie, nagie gałęzie zwisają nisko nad chodnikiem. Dookoła drzewa został wyodrębniono niewielki, kolisty obszar z połówek czerwonej cegły. Rosną tu sobie malutkie skupiska z białymi kwiatkami. Po lewej stronie sam trawnik. Pozornie mogłoby się wydawać, że to zaniedbana część. Jednak mam wrażenie, że to po prostu taka odmiana trawy.
               Dom jest piętrowy. Przy budowie postawiono na długość niż szerokość budynku. Chociaż w tej okolicy się nie wyróżnia. Budownictwo podobne do angielskiego. Dom wykonany z cegły, ale pomalowany na kolor… trudno mi go określić. Jasno-bladoniebieski wchodzący delikatnie pod zielony, jednak to nie turkus. Dziwna barwa. Szczególną uwagę przykuwa wejście do domu. Cztery, brudno-pomarańczowe stopnie. Po obu stronach biały, ubrudzony ziemią murek. Na każdym po jednej, zaniedbanej doniczce z usychającymi kwiatkami. Drzwi podwójne, wysokie w kolorze jasnego brązu wchodzącego w pomarańcz. Dookoła wejście zdobi siwy, prostokątny łuk. Nie znam się na architekturze, ale wygląda trochę jak na rzymskich budowlach. Po prawym boku ma dodatkowo wyryty numer „612” pisany z góry do dołu. Z kolei po obu stronach łuku zostały przyczepione małe, czarne lampiony. Okna również długie, ale pojedyncze, rozsuwane. Nad każdym oknem półkolisty, siwy łuk. Pomiędzy oknami na parterze rośnie sobie dziko bluszcz. Pomiędzy domem a murem, oddzielającym już drugą posiadłość, została wstawiona kolejna brama. Niestety nie widzę, dokąd prowadzi ta droga. Mimo, iż miejsce nie wygląda na bogate, to i tak robi wrażenie. Bardzo tu przytulnie.
               Mam jedno, bardzo ważne pytanie – gdzie my, u licha, jesteśmy?!
               Justin zamknął bramę. Niestety nawet ostrożne ruchy ponownie sprawiły, że z zawiasów wydobył się ten okropny dźwięk. Jego twarz przybrała taki wyraz, jak w chwilach, w których nie chce się zwrócić na siebie czyjejś uwagi. Nie rozumiem, boi się? Zatrzasnął po cichu wejście, po czym spojrzał na mnie.
               - Chodź, chodź. – powiedział cicho, po czym powoli ruszyliśmy w stronę drzwi.
               Po paru krokach dostrzegłam, że na łuku nad drzwiami jest wygrawerowany napis. Kiedyś był zapewne pomalowany farbą. Teraz dopiero z bliska można odczytać nazwisko „BIEBER”.
               Drzwi, pod wpływem mocnego pociągnięcia, szybko się otworzyły. Ukazała się nam niska kobieta. Na oko daję jej 40 lat. Ma miły wyraz twarzy, a duże, szafirowe oczy sprawiają wrażenie bardzo życzliwych. Kasztanowe włosy schowała pod jasnym, domowym sweterkiem. Nie wzięła za bardzo pod uwagę mojej obecności. Zmierzyła tylko łagodnie Justina, po czym westchnęła. Chyba zmarnowana.
               - Justin. – zaczęła, zakrywając się szczelnie sweterkiem. – Przecież prosiłam, byś nie przychodził tutaj w służbowym stroju. Widuję Cię tak rzadko. Wiem, że masz teraz dużo pracy, ale możesz chociaż sprawiać wrażenie takiego, który przychodzi do mnie w odwiedziny. – oznajmiła spokojnym, może trochę smutnym tonem.
               Kątem oka zerknęłam na Justina. Stoi opanowany. Niby nie powinien okazywać żadnych emocji, ale jego usta wykręciły się w grymas znużenia wymieszanego z lekkim zażenowaniem. Znam ten wyraz twarzy. Nawet bardzo dobrze. Nie… Czy to możliwe, że ta kobieta jest jego…
               - Dobrze, matko, postaram się bardziej następnym razem. – odrzekł znudzony, jakby ta sama rozmowa była przeprowadzana już któryś raz z rzędu.
               Nie wierzę. ON MA MATKĘ?! Znaczy… Nie, źle się wyraziłam. To nie tak, że sądziłam, iż mógłby jej nie mieć. To byłoby głupie. Każdy z nas powstał z plemnika i komórki jajowej, czyli to oczywiste, że musiało dojść do zbliżenia mężczyzny z kobietą. W tym wypadku był to Joker z… z tą drobną, niepozorną kobietą… Chyba czegoś nie ogarniam. Albo ominęłam jakiś ważny wątek z życia Justina. Jak to możliwe, że Ojciec Chrzestny, którego boi się pół świata, mógł się związać ze zwykłą kobietą z przedmieść. BOŻE, CO?!
               - Nie mam za dużo czasu. Możemy wejść? – zapytał, przyciągając mnie do siebie.
               Dopiero po tym ruchu wzrok kobiety spoczął na mnie. Posłała mi delikatny uśmiech. Cofnęła się w głąb domu, patrząc przelotem na Justina.
               - Wejdźcie, śmiało.
               Weszliśmy spokojnie po schodkach, ale do środka budynku zostałam już wepchnięta. Rzeczywiście się mu spieszy. Zamknął drzwi za sobą.
                - Rozgość się. – mruknął w kierunku mojego ucha.
               Przeszedł przez niewielką werandę na korytarz, którego nie tylko podłoga, ale także i ściany są pokryte panelami. Już chciał wskoczyć na pierwszy stopień schodów, gdy z pokoju naprzeciwko wybiegła malutka dziewczynka.
               To najsłodsze stworzenie, jakie od bardzo dawna przyszło mi zobaczyć. Nie wiem, w jakim wieku ją postawić. Dwa latka? Może jeszcze nie. Malutka dziewczynka z jasnymi, kręconymi włosami we fioletowej sukience i różowych rajstopkach we wzroki podbiegła do Justina, tupiąc swoimi malutkimi bucikami w cholernie uroczy sposób.
               Justin skierował wzrok na małą istotkę, gdy tylko znalazła się w jego polu widzenia. Posłał jej szeroki uśmiech. Nachylił się nieco, wyciągając rękę w kierunku dziewczynki.
               - Cześć, laska. – zaśmiał się cicho. Ostrożnie palcem przesunął po pulchniutkim policzku jasnowłosej, ale zaraz się wyprostował i ruszył schodami na piętro.
               Z kolei dziewczynka stanęła tuż przed stopniami. Uniosła rączki na wysokości swojej malutkiej klatki piersiowej. Złączyła je ze sobą i ze spokojem zaczęła przyglądać się temu, jak Justin znika na piętrze. Dopiero po dłuższej chwili odwróciła się. Teraz doskonale widzę jej prześliczne, duże, zielone oczka niczym u kociaka.
               - Idę zaparzyć herbatę. – oznajmiła ciepło mama Justina, mijając mnie. Pokiwała palcami do dziewczynki, a następnie przeszła przez drzwi po boku.
               Nie jestem w stanie oderwać wzroku od tej uroczej istotki. Wydaje się być wyjątkowo mądra. I – o dziwo – nie boi się mnie. Dzieciaczki są przeważnie wstydliwe przy obcych.
               Mam pytanie – skąd takie cudeńko się tu wzięło?
               - Darjeeling [czyt. Dardżelin] Dorothy Angel Styles… - odezwał się dobrze mi znany głos Harry’ego. Mężczyzna wyszedł pośpiesznie z pokoju, z którego chwilę wcześniej wybiegła mała dziewczynka. Chciał kontynuować swoją wypowiedź, ale nasze spojrzenia spotkały się ze sobą. Zatrzymał się, a na jego ustach w mgnieniu oka ukazał się szeroki uśmiech. – Veronico… - położył dłoń na swoim torsie. Jednocześnie delikatnie mi się ukłonił. Wzroku ode mnie nie oderwał.
               - Harry. – odwzajemniłam jego entuzjastyczny uśmiech oraz skinęłam głową.
               - Niezmiernie miło mi cię widzieć. Wybaczysz na krótką chwilę? Muszę dokończyć pewną niezwykle ważną sprawę. – wyprostował się. Przytaknęłam na jego słowa. Dopiero po moim geście skierował się do dziewczynki, która wyglądała na bardzo zadowoloną z powodu tego, iż Harry do niej przyszedł.
               Mężczyzna stanął w niewielkim rozkroku. Co on ma na nogach? Puchate, damskie kapcie? Naprawdę? Jego elegancki ubiór w zestawieniu z tym obuwiem wygląda zabawnie. Ułożył luźno dłonie na swoich biodrach.
               - Droga Darjeeling, na litość boską. – te słowa Harry’ego wystarczyły, by wywołać u dziecka radość. Podsunęła się pod samą ścianę, tuż przy schodach, chichocząc przy tym w taki uroczy sposób. – Damie nie wypada pozostawiać mężczyzny swojego życia samemu sobie w pustym pokoju podczas spożywania popołudniowej herbatki. Dama nie powinna wybiegać bez słowa z pomieszczenia. Zwłaszcza po schowaniu pod posłaniem swego pluszowego przyjaciela ojcowskiego obuwia, które zacna dama doradziła mu zakupić, chociaż upierał się przy skórzanych. Nie chciałbym być wulgarny ani sprawić przykrości, ale powinna się panienka wstydzić swoich dzisiejszych wybryków. – jego ton był poważny, jednak fakt, że kieruje to do dziecka, sprawiał, że ledwie powstrzymałam się od wybuchnięcia śmiechem. A dziewczynka zupełnie nic sobie nie zrobiła ze słów Harry’ego. Mówiąc jaśniej – śmiała się, jakby ktoś ją łaskotał. CHWILA, ZARAZ, OJCOWSKIEGO?!
               - To twoja córka? – zapytałam nagle. Może jednak powinnam była najpierw to przemyśleć.
               Harry zerknął na mnie kątem oka.
               - W rzeczy samej. – przytaknął. – Los powierzył mi opiekę nad jednym z największych cudów tego świata. Przyrzekłem, iż dołożę wszelkich starań, by wychować tę istotę na pełną godności i honoru damę oraz nauczę zasad etyki, by olśniewała swym niepowtarzalnym wdziękiem i charakterem przyszłe pokolenia. Zdaję sobie sprawę, iż pierwsze lekcje są zawsze najtrudniejsze, dlatego w chwili obecnej cierpliwie obserwuję postępy w zachowaniu, by wiedzieć, nad czym będzie trzeba popracować w przyszłości. Z czystym sumieniem mogę stwierdzić, iż już wykazuje się w byciu duszą towarzystwa, a zalotny chichot urzeka nawet mnie. – zaśmiał się cicho.
               No jasne… Justin – Mafiozo ma niewyróżniającą się niczym mamę na przedmieściach, a Harry – Morderca jest troskliwym ojcem. Przecież to takie logiczne!
               Dziewczynka powoli zbliżyła się do Harry’ego. Uważnie przyglądała mu się przez cały czas, aż w końcu wyciągnęła ręce ku niemu. Zapewne z prośbą o podniesienie. Harry westchnął.
               - Och, jakże mógłbym odmówić? – wywrócił oczami, po czym wziął córkę na ręce. Szczelnie, jednak delikatnie otulił Darjeeling ramionami. – Miałabyś ochotę na herbatę? – zapytał, odwracając powoli głowę w moją stronę.
               - Nie, dziękuję. – zaprzeczyłam.
               Zmarszczył brwi. Zaczął podchodzić w moją stronę.
               - Czyżby coś się stało, Veronico? – spytał, będąc może krok ode mnie.
               Zacisnęłam usta w cienki pasek, po czym spuściła głowę. No, stało, stało…
               - Takie tam, drobne zmartwienia… - wzruszyłam ramionami.
               - Nie ma drobnych zmartwień. Natomiast, jeżeli nie chcesz o tym rozmawiać, to byłbym szczęśliwy, gdybyś zechciała mi potowarzyszy w spędzaniu czasu z Darjeeling. – poczułam jego dużą, ciepłą dłoń na swoim ramieniu. Podniosłam wzrok na wysokiego mężczyznę. Przywitał mnie ciepłym uśmiechem. Zresztą, nie tylko on, ale dziewczynka również posłała mi pogodny wyraz swoje pulchniutkiej buźki.
               Uniosłam delikatnie kąciki ust.
               - Pewnie. Nie ma problemu.
               Uśmiech Harry’ego poszerzył się. Objął mnie ramieniem. Ruszyliśmy do pokoju na wprost korytarza.
               Pomieszczenie niewielkie, acz przytulne i urokliwe. Przede wszystkim jasne. W niektórych miejscach na ścianie zostały naklejone różowe i niebieskie kaczuszki. Meble wykonane z jasnego, szarego drewna. Łóżeczko zaraz po lewej, przy wejściu. Tuż pod oknem stolik z krzesełkami. Pomiędzy stolikiem a łóżeczkiem – okrągły, włochaty dywanik, na którym leżą porozrzucane zabawki.
               - Spocznij sobie, Veronico. – oznajmił, wskazując ruchem ręki stolik. Nie czekając na nic, zajęłam miejsce. – A Ty, Darjeeling, możesz kontynuować pomoc swemu bezimiennemu przyjacielowi misiowi, by w wyrafinowany sposób spędził czas w kawiarni z tą uroczą blondwłosą damą. – oznajmił Harry, układając dziewczynkę na samym środku różowego dywaniku. On naprawdę jest tak poważny w wychowywaniu córki, czy tylko się zgrywa? Bo jeśli to żarty, to mógłby układać własne sceny kabaretowe.
               Jak się im tak teraz przyglądam, to są do siebie bardzo podobni. Zwłaszcza z oczu.
               - Nie chciałbym uchodzić za nachalnego. – zaczął, siadając na krześle po drugiej stronie. - Lecz widzę, że coś cię trapi. Jeżeli mógłbym pomóc chociażby wysłuchaniem, to nie musisz się krępować. Piękne kobiety nie powinny się smucić, moim zdaniem.
               - Nie ma o czym mówić, Harry. – westchnęłam. Wbiłam wzrok w stolik. To naprawdę miłe, że jednak nie jestem mu obojętna.
               - Rozumiem. – przytaknął. – Mógłbym wiedzieć, czy z twym bratem już lepiej? Doszły mnie słuchy, iż nie uszło mi na sucho spotkanie z…
               - Żyje. – przerwałam mu. Nie powinnam, ale nie mogę tego słuchać. Powoli podniosłam głowę. – Żyje. To najważniejsze. Poradzi sobie, bo jest silnym człowiekiem.
               Uśmiechnął się niepozornie.
               - To dobrze.
               Zaczęłam się rozglądać po pokoju. Czegoś mi tu brakuje. Coś nie gra.
               - Um, Harry? – zapytałam cicho. Dopiero po chwili spojrzałam na niego. Chyba wcale nie oderwał ode mnie wzroku. – Mogę o coś spytać?
               - Oczywiście.
               - Dlaczego jesteś ze swoją córką w domu mamy Justina? – może to zabrzmi zbyt ciekawsko, ale chcę mieć cały obraz. Z Harrym jeszcze się dogadam. Nie to, co z szanownym przyszłym panem Jokerem.
               - Matka naszego przyjaciela to złota kobieta. Zaoferowała mi pomoc w wychowaniu oraz zajmowaniu się Darjeeling podczas, gdy Robin oraz ja jesteśmy zajęci. – przytaknął, a jego uśmiech zdawał się być bardziej widoczny.
               Zmarszczyłam brwi.
               - Robin?
               - W rzeczy samej. – kątem oka zerknął na dziewczynkę.
               Coś tu nie gra.
               - Robin jest mamą Darjeeling?
               Harry wziął głęboki wdech, po czym powoli spuści powietrze nosem. Jego uśmiech nagle zniknął. Chyba zadałam niewłaściwe pytanie.
               - Matką Darjeeling nie jest Robin – zaprzeczył. Odwrócił głowę z powrotem w moją stronę. – Miała na imię Dorothy. Wyjątkowa kobieta o europejskiej, acz nietypowej urodzie. Wnosiła wiele światła, nadziei oraz ciepła do życia każdego, kogo znała. Nigdy wcześniej ani nigdy później nie było mi dane poznanie osoby, która chociaż w małym stopniu potrafiłaby jej dorównać. Każdą swoją zgodą na moje pytania, dotyczące przejścia naszej znajomości na kolejny etap, czyniła mnie coraz to szczęśliwszym człowiekiem. – przerwał na moment westchnięciem. Wszystko ładnie, pięknie, ale ten czas przeszły… Niech to szybko zakończy, bo się znowu rozkleję. – Nie posiadałem się z radości, gdy oznajmiła, że za parę miesięcy na świecie pojawi się najwspanialsze dzieło, jakiego w życiu mógłbym się dorobić. Czuła, że urodzi płeć piękną i bez ogródek stwierdziła, iż mieć na imię będzie Darjeeling. O okolicznościach nadania jej tego tytułu miałem dowiedzieć się dopiero po narodzinach. Nie doczekałem się. – ostatnie zdanie bardziej mruknął. Zmarszczył brwi, a jego dłonie zacisnęły się. To już nie smutek. Raczej złość. – Niecały miesiąc przed wyznaczonym terminem, Dorothy, zmierzając w wyznaczone przeze mnie miejsce spotkania, została zastrzelona. Strzał prosto w serce, z ogromnej wręcz odległości, ponieważ z wysokiego budynku. Zawodowiec. Gdybym nie był naocznym świadkiem tegoż morderstwa, mógłbym przysiąc, iż byłem wykonawcą. Po dziś dzień zastanawiam się, z jakiego powodu sprawca oszczędził mą potomkinię. Możliwe, iż uważał, że nikt nie będzie w stanie jej uratować. – rzucił mordercze spojrzenie w stronę drzwi. – Pewnego dnia znajdę niegodziwca, który pozbawił mnie Dorothy. Poznam powód jego czynu, by z nienawiścią, a także ogromną satysfakcją go zabić. – przymrużył oczy, zniżył głos. Z kolei po moich plecach przeszedł lodowaty dreszcz. On chyba nie żartuje…
               Po dłuższej chwili i kilku głębszych wdechach, Harry wyprostował się, a jego twarzy przybrała swój naturalny wyraz. Spojrzał na mnie. Delikatnie uniósł kącik ust.
               - Robin jest inna niż Dorothy, lecz również nietuzinkowa. Wiele jej zawdzięczam, między innymi uratowanie skóry oraz opiekę nad Darjeeling jak nad własną córką. Mam nadzieję, iż w niedalekiej przyszłości będę mógł nazwać Robin matką zastępczą. – zaśmiał się wesoło pod nosem.
               Przyznam, że trochę wystraszył mnie wizją pozbycia się zabójcy ukochanej. Ale czego się spodziewałam po płatnym mordercy?
               Posłałam Harry’emu wymuszony uśmiech. Boże, jeszcze się trochę trzęsę.
               - Droga Veronico, nie musisz się mnie obawiać. Jest ze mnie honorowy człowiek. A swojego fachu nie traktuję jak hobby, lecz jako wyrównanie porachunków z ludźmi, którzy wyrządzili i mogą wyrządzić wiele złego. Przyjaciół nie byłbym w stanie skrzywdzić. Zaręczam. – przesunął się na krześle do tyłu, co zatriumfowało dźwiękiem szurania.
               Dziewczynka oderwała wzrok od pluszaka, by przenieść go na Harry’ego. Jednak, z niewiadomych przyczyn, postanowiła swoją uwagę poświęcić mi. Te śliczne, zielone oczy. Mężczyzna zaśmiał się cicho.
               - Sądzę, że jest zafascynowana twą urodą, Veronico. – oznajmił, nachylając się po dziecko. Szybko, lecz ostrożnie, usadził ją sobie na kolanie.
               Nie wydaje mi się. Przygląda mi się pewnie dlatego, że mnie nie zna.
               - Ona jest ładniejsza ode mnie. – posłałam im obu delikatny uśmiech. Harry to odwzajemnił, po czym ucałował córkę w skroń.
               Chciałabym, by kiedyś ktoś mi poświęcał tyle uwagi i zainteresowania.
               Doszedł nas dźwięk ciężkiego tupania po schodach. To Justin. Gdy tylko zszedł na parter, zaraz wbił do naszego pokoju.
               - Harry. – zwrócił się do mojego towarzysza po drugiej stronie stołu. Zaczął bawić się z zapinaniem guzika na końcu rękawa. – Możesz zabrać Ronnie ze sobą, gdy będziesz jechał? Nie mam czasu, by ją odstawić do pokoju. Muszę załatwić jeszcze parę spraw po drodze. – mówił pospiesznie, z nutką zdenerwowania. Nie dziwię się. Też bym się zirytowała, gdybym miała się męczyć z takim miniaturowym guziczkiem.
               - Nie ma najmniejszego problemu, przyjacielu. – zaprzeczył powoli Harry. – Będę zaszczycony podróżą w towarzystwie tak uroczej damy, jeśli tylko wyrazi ona na to zgodę. – przekręcił delikatnie głowę w moją stronę.
               - Bardzo chętnie. – przytaknęłam.
               - Cieszę się, że się dobrowolnie zgadzasz. Tym bardziej, że nie masz innego wyjścia. – mruknął Justin. W końcu udało mu się zapiąć ten guziczek. Odetchnął z ulgą. Dłońmi przesunął po rękawach smokingu.
               Cóż, muszę się pogodzić ze swoim losem, skoro nie mam go za bardzo jak zmienić…
               - Dobra, to…
               - Justin… - przerwał Justinowi głos matki. Mężczyzna odwrócił się w kierunku drobnej kobiety. – Już idziesz?
               - Tak.           
               - A nie zapomniałeś o czymś? – uśmiechnęła się przyjaźnie, a następnie nadstawiła swój policzek.
               - W życiu bym o tym nie zapomniał. – wymamrotał zirytowany przez zaciśnięte zęby. Trochę mało taktowne zachowanie z jego strony. Przecież ona chce tylko trochę jego uwagi…
               Nachylił się do kobiety, następnie złożył na jej policzku delikatne muśnięcie i czym prędzej udał się do wyjścia. Matka odwróciła się za nim.
               - Tylko nie podejmuj pochopnych decyzji, synku. – rzuciła troskliwie.
               Synku… Do „Wielkiego Pana Jokera” powiedzieć „synku”. Urocze. Zabawne, ale urocze.

~*~

               Wyjechaliśmy z Harrym może pół godziny po wyjściu Justina. Może niekoniecznie tylko we dwóch… Przyjechali po nas. Harry zajął miejsce pasażera z przodu, a mnie usadzili z tyłu, pomiędzy dwoma gorylami ubranymi na czarno. Po tym, jak jeden z takich ochroniarzy podał mi chusteczki, zaczęłam inaczej patrzeć na tych ochroniarzy. Nie uważam ich już za bezmózgich wykonawców czarnej roboty, ale jako ludzi, którym trafiła się taka robota.
               Podróż trwała trochę ponad godzinę. Było całkiem przyjemnie mimo, iż większość czasu po prostu przemilczałam. Odpowiadałam tylko na zadawane co jakiś czas pytania Harry’ego, czy nie mam do niego żalu, że siedzi z przodu i jak się czuję. Miły facet. Naprawdę.
               Wycieczka zakończyła się w samym sercu ogromnego miasta. Wysiedliśmy pod jednym z wysokich (ale nie najwyższych) budynków. Pierwsze kilka pięter zajmują różnego rodzaju biura. Weszliśmy do windy, otoczonej lustrami weneckimi, więc w spokoju mogłam się przyglądać wszystkiemu i wszystkim. Ludzi zaczęło z każdym kolejnym piętrem ubywać, aż do tego stopnia, że na korytarzach stało po kilku ochroniarzy. Naszym celem jednak było przedostatnie. Szliśmy długim holem aż na sam koniec, do drzwi pod numerem „P570”.
               - Zapraszam. – oznajmił miłym tonem Harry, ukazując przede mną całe pomieszczenie.
               Weszłam do środka.
               Pokój nie jest za duży. Jasny mimo, iż na zewnątrz zapada już zmrok. Na środku stolik, po jego obu stronach dwie kanapy obite białą skórą. Po prawej, jest niezbyt długa lada z mini barem. Kilka półek z alkoholem, niewielka zamrażalka, a przed ladą cztery wysokie krzesła. Z kolei po lewej, ogromne okna od ściany do ściany i od podłogi do sufitu. Dodatkowo całe pomieszczenie wyposażone zostało w same znajome mi twarze. Są tu wszyscy, poza Justinem i Michaelem. Swoją drogą, martwię się o Mike’ego. Dawno go już nie widziałam. Szkoda bardzo, bo nie wydawał się być złym człowiekiem.
               - Witajcie! – zawołała Daisy zza mini baru. – Jak podróż?
               - Sądzę, że świetnie. – oznajmił za moimi plecami Harry. Do moich uszu doszedł odgłos zamykanych drzwi. – Nie mam się na co skarżyć. A jakie jest twoje zdanie, Veronico?
               - Dobrze. – przytaknęłam, rzucając Harry’emu przez ramię niepozorne spojrzenie. Zaraz potem ponownie skupiłam swoją uwagę na Daisy.
               - Cieszę się. – uśmiechnęła się. – Mamy poczekać, aż Justin wróci. Może to trochę potrwać, więc możesz sobie po prostu gdzieś usiąść. – wskazała ręką na kanapy przed sobą. – Chcecie coś do picia? – zapytała, kierując wzrok raz na mnie, a raz na Harry’ego.
               - Drinka? – szepnął Harry w stronę mojego ucha, a jedna z jego dłoni spoczęła na moim ramieniu po drugiej stronie.
               - Nie, nie. – zaprzeczyłam szybko, odwracając głowę w jego stronę. – Podziękuję. – rzuciłam porozumiewawcze spojrzenie Daisy, jednocześnie również delikatny uśmiech wyrósł na mojej twarzy. Lepiej, żebym już z nimi alkoholu nie spożywała.
               - W takim razie, nie będę nalegał, ale ja jestem chętny. – oznajmił wesoło Harry. Zdjął ze mnie dłoń, po czym usiadł przy ladzie.
               - Coś konkretnego? – zapytała Daisy tak, jakby bardzo się ucieszyła, że mężczyzna w ogóle się do niej odezwał.
               - Zdam się na ciebie. Zawsze wiesz najlepiej, co mi podać. – odpowiedział wyjątkowo ponętnym tonem, po czym oboje zaczęli się cicho śmiać.
               Uroczy ludzie. Naprawdę.
               - Ronnie? – usłyszałam głos Zayna z drugiego końca pokoju, więc tam też skierowałam swoją uwagę.
               Mężczyzna stoi przy oknie i trzyma w ręku szklankę. Zapewne z jakimś trunkiem.
               - Tak? – uniosłam brwi.
               - Mógłbym cię tu na chwilę prosić? – zapytał, a ruchem głowy dodatkowo przywołał mnie w swoja stronę.
               Tylko przytaknęłam i ruszyłam w jego stronę. Po drodze minęłam obie kanapy, na których siedzieli Niall, Louis, Liam i Robin. Cała czwórka na moment przerwała głośną rozmowę, by się ze mną przywitać. Odpowiedziałam wszystkim. To miłe, że nikt mnie tutaj nie olewa, a wręcz przeciwnie. Zawsze odnoszę wrażenie, że jestem w centrum uwagi mimo, iż nie zawsze wszyscy muszą mi ją poświęcać. To trochę tak, jak bycie najpopularniejszą dziewczyną w szkole.
               - Słucham cię. – oznajmiłam, stając tuż przed Zaynem.
               Uśmiechnął się szeroko, gdy tylko się odezwałam. Wsunął rękę do kieszeni jeansowych, podartych i delikatnie opuszczonych w kroku spodni, a po chwili wyciągnął telefon. I to mój!
               - Kiedyś go naprawdę zgubisz. – zaśmiał się cicho, podając mi urządzenie.
               - To z roztargnienia, dziękuję. – wzięłam telefon do ręki.
               Cholera, jak to możliwe, że znowu nie było go przy mnie?! To do mnie niepodobne. Nigdy niczego nie gubiłam, a tu? Może nie czuję jakiegoś przywiązania do tego telefonu.
               Zayn oparł się ramieniem o szybę.
               - Michael powiedział, że zadzwoni, by ci coś wytłumaczyć. Nie wiem, o co mu chodziło, ale masz po prostu być pod telefonem. – zmarszczył brwi. Uniósł szklankę do ust.
               - Dobrze. – przytaknęłam.
               - Nie musisz się martwić o Andrew. Jest już bezpieczny. – oznajmił, a jego głos zadudnił od ścian szklanki. Upił trochę napoju.
               - Dziękuję, że mu pomagacie dojść do siebie. – odpowiedziałam cicho.
               - O pracowników powinno się dbać. – odsunął dłoń ze szklanką od swojej twarzy. – Nie ma to znaczenia, czy mowa o mafii, o piekarni czy jeszcze o czymś innym. Jeżeli sumiennie i rzetelnie wypełniają swoją pracę, to powinno się im za to odwdzięczać. Nie tylko w sprawach finansowych, ale także mówiąc o opiece. Wypadki się zdarzają i trzeba mieć to na uwadze.
               Z każdą taką rozmową odnoszę coraz większe wrażenie, że mafia to nie jest tylko spółka zajmująca się szerzeniem zła na świecie. Ludzie tutaj mają zasady i to bardzo realne do spełnienia. System jest, mimo wszystko, prosty i logiczny. Wystarczy robić to, do czego zostało się przydzielonym i nie robić nikomu wbrew. Trochę tak, jakby ci ludzie tutaj mieli więcej honoru niż „zwykli” mieszkańcy ziemi.
               Nagle telefon zaczął mi wibrować w dłoniach. Na ekranie pojawił się napis MICHAEL.
               Spojrzałam na Zayna.
               - Przepraszam cię na moment. – oznajmiłam, odchodząc kawałek. Zayn tylko uniósł rękę i przytaknął. Uśmiechnęłam się delikatnie.
               Odwróciłam się na pięcie, a następnie odebrałam.
               - Tak?
               Odpowiedziało mi niepokojące westchnienie. Zmarszczyłam brwi.
               - Mike? – zapytałam trochę zdenerwowane.
               - Um, nie… Calum… - Michael przemówił jakimś takim zdeformowanym głosem, a potem zaczął się śmiać. Ma chyba za dobry humor.
               - Calum? Nie stać cię na wymyślenie jakiegoś prawdziwego imienia? – zaśmiałam się cicho.
               - Ale Calum to jest prawdziwe imię! – zawołał oburzony. – Mój ziomek się tak nazywa!
               - Wymyślony przyjaciel się nie liczy. – zachichotałam. Nie wiem, skąd mi się wzięła taka złośliwość, ale czuję, że w końcu mogę się z kimś podroczyć, a to jedna z rzeczy, których mi naprawdę brakuje.
               - Jaki wymyślony… Ej, pocisnęłaś mi! – zaśmiał się wesoło. – Tak nie można! Zobaczysz, odegram się! Profesjonalnych hakerów się nie hejtuje. Zemszczę się na tobie.
               - Spoko. Będę cierpliwie czekać.
               Czy to dziwne, że za nim tęsknię? Tak, to dziwne, bo wcale go nie znam. Jednak wydaje się być najmniej poważny z całego towarzystwa. Przydałaby mi się taka odskocznia od tych ludzi.
               - Doigrasz się! – zawołał złowieszczym głosem, ledwie powstrzymując się od śmiechu. – Dobra, ale teraz tak na serio, bo mam ci coś do przekazania, a mam stanowczo za mało czasu. Dostałem ważne zadanie. – oznajmił dumnie.
               - Słucham cię, w takim razie.
               - Joker zauważył, że często gubisz swój telefon, więc powiedział, że mam go w wolnej chwili ulepszyć. Wiesz, tak na wszelki wypadek. – mruknął. W tle słuchać dudnienie palców o klawiaturę. Chyba serio ostro pracuje. – Jak przejrzysz „Listę kontaktów”, to zauważysz, że są w niej imiona wszystkich tych, których znasz, a oddzielnie są też wpisane nasze ksywki. Jeżeli będziesz chciała czegokolwiek od nas, to pisz do imion, dobra? – zaśmiał się krótko. – Jakkolwiek dziwnie to brzmi. Joker boi się, że telefon może się dostać w niepowołane ręce. Dlatego ten, kto dostanie Twój telefon do swoich rąk, to pewnie najpierw wybierze którąś z ksywek, a wtedy dostanę cynk o tym ja oraz Joker. Telefon zostanie namierzony, a zaraz po tym nastąpi samozniszczenie. Więc z dobrej woli nie radziłbym ci się pomylić. – ostatnie zdanie oznajmił ironicznie, ale nie wrednie. – Opcja dzwonienia pod inne numery niż te podane z natychmiastowym przekierowaniem do Jokera została bez zmian, ale chyba o tym przypominać nie muszę.
               - Nie, nie trzeba. – zaprzeczyłam. Zresztą, do kogo i po co miałabym dzwonić? – Dzięki za informację.
               - Żaden problem. – oznajmił bez ogródek. – A tak w ogóle, to wszystko gra?
               Uniosłam brwi. Jego też interesuje moje życie? Jakoś tak zerknęłam na dół, przez okno. Z tej strony są „tyły” budynku. Po drugiej stronie wąskiej ulicy jest tylko jakaś fabryka. Na chodniku, właśnie pod tamtym budynkiem, stoi kilka czarnych samochodów. Dookoła już powychodzili ochroniarze. Coś tu nie pasuje.
               - Ronnie? – zapytał Mike i właśnie swoim odzewem przypomniał mi, że mu nie odpowiedziałam.
               - Co? Um… Dobrze. Jakoś się trzymam. – przytaknęłam. Drzwi największego z samochodów otworzyły się. Stanęło tam większość ochroniarzy. – A co u ciebie?
               - Pracuję z komputerem, ale mam nadzieję, że się do jutra uwinę. – nie zwróciłam za bardzo uwagi na jego słowa. Nie pasuje mi tu coś, dlaczego nikt nie wychodzi z tego samochodu? – Odezwę się później. Jakbyś czegoś chciała, to pisz. Cześć.
               - Dobra. Pa, Mike. – rozłączył się po mojej odpowiedzi. Schowałam telefon do kieszeni spodenek.
               Dopiero po dłuższej chwili z samochodu wyszedł postawny mężczyzna. Nie widzę stąd zbyt dobrze, ale wygląda na takiego w wieku ojca Justina. Poprawił swoje odświętne wdzianko, po czym ruszył w kilkoma ludźmi do naszego budynku. Jednak część ochroniarzy w dalszym ciągu stoi przy otwartych drzwiach samochody. Ktoś tam jeszcze jest. Rzeczywiście, wychodzi. To… Nie… Niemożliwe. Czy to… czy to ta wariatka, która śmiała się dziś na korytarzu w szpitalu?
               - To ona? – wymsknęło mi się cicho pod nosem. Nie wiedzę za dobrze z tej odległości, ale chyba… chyba tak. Te czarne ciuchy i sposób poruszania się. Te włosy. To chyba rzeczywiście ona.
               - Ona? – zapytał nagle Zayn. Odsunęłam się kawałek. Jak on się tu tak szybko znalazł? Zerknęłam na niego. Na jego twarzy maluje się wyraźny niepokój. – Znasz ją?
               - Tak. – przytaknęłam, ale zaraz zaprzeczyłam. – Znaczy nie. Wydaje mi się, że już widziałam dziś tę dziewczynę? – wskazałam ręką za okno, a twarz Zayna przybrała wyraz zdenerwowania.
               - Jesteś pewna, że ją widziałaś? – zapytał dociekliwie. – Nie mylisz się?
               - Nie widzę za dobrze, bo jesteśmy wysoko. Na pewno bardzo podobna dziewczyna przechodziła dzisiaj korytarzem w szpitalu. – zerknęłam jeszcze raz na dziewczynę. Ręki nie dam sobie uciąć, że to ta sama.
               Zagrzmiało. Chyba będzie burza z tych czarnych chmur. Uliczką zaczęły kierować się dwie osoby. Ojciec z dzieckiem, zdaje się. Mężczyzna niesie w ręku siatkę, a z kolei dziecko wydaje się patrzeć w górę. Zapewne wystraszyło się odgłosu. Ludziom przy samochodach chyba nie bardzo podoba się towarzystwo tej dwójki.
               - Ronnie… - zaczął Zayn, obejmując mnie ramieniem. Odwrócił mnie. – Może chcesz się czegoś napić? – zapytał. Szybkim tempem znaleźliśmy się na drugim końcu pokoju.
               - Nie, dziękuję. – zaprzeczyłam, a zaraz potem usłyszałam dwa strzały niesione przez echo.
               Gwałtownie stanęłam i odwróciłam się w stronę okiem. Momentalnie przez moje ciało przebiegł lodowaty dreszcz.
               Czy oni… Oni ich zastrzelili?
               Łzy napłynęły mi do oczy. Nie! Nie mogę płakać! Nie mogę znowu okazać się słaba! Ale… Ale oni zabili bezbronnego ojca z dzieckiem. Pewnie wracali z zakupami do domu. A już nie wrócą… Boże, nie wytrzymam, oni naprawdę to zrobili?!
               - Veronico. – usłyszałam troskliwy głos Harry’ego. Spojrzałam na niego. Wyciąga rękę w moją stronę z do połowy pełną szklanką. – To pomoże, wypij.
               Mój wzrok utkwił w naczyniu. Westchnęłam, a potem wzięłam ją do drżących rąk. Nie wierzę, że to mi może pomóc.
               - Zastrzelili ich… - szepnęłam do siebie. Kurde, cała się trzęsę.
               - Czasem ludzie znajdują się w niewłaściwym miejscu i o niewłaściwej porze. Niestety, nic nie możemy już na to poradzić. – oznajmił to takim tonem głosu, jakby wygłaszał denne przemówienie.
               Jak można być przyzwyczajonym do zabijania niewinnych osób, ja… ja muszę się napić, bo mnie rozpierdoli.
               Upiłam zaledwie odrobinę, ale odsunęłam szybko szklankę. Twarz sama zaczęła mi się wykrzywiać. Kurwa, co to jest?! Whiskey?! Fuj! Jak mi to ma niby pomóc?! Przecież to jest ohydne!
               - W ogóle – zaczął Liam. – co się stało, że tak pognałeś z Ronnie od okna? – zapytał, rozkładając się jeszcze wygodniej na kanapie.
               Zayn wbił puste spojrzenie w swoją szklankę. Dopił do końca to, co się w niej znajdowało.
               - Ronnie powiedziała, że widziała Kim w szpitalu. – mruknął.
               Wszyscy rzucili sobie porozumiewawcze spojrzenia. Natomiast mi się szeroko otworzyły oczy. To jest ta Kim, o którą ostatnio było tyle krzyku? Zresztą, czemu ona była wtedy w szpitalu?
               - Jesteś pewna, że widziałaś właśnie tę dziewczynę? – zapytał wyjątkowo poważnym tonem Louis.
               Wzrok wszystkich zgromadzonych utkwił na mojej osobie i nagle zapadła zupełna cisza w całym pomieszczeniu. Przełknęłam głośno ślinę.
               - Nie jestem pewna, czy to są dwie te same osoby. Ale, gdy byłam dzisiaj w szpitalu i Justin na chwilę poprosił mnie, bym wyszła na korytarz, to przechodziła obok mnie podobnie wyglądająca kobieta. Też była ubrana na czarno, miała ciemne, długie włosy. Przykuła moją uwagę, bo w pewnym momencie wybuchła śmiechem. Tak po prostu. – wzruszyłam delikatnie ramionami, patrząc po kolei na każdego.
               - To niemożliwe. – zaprzeczył Liam. – Całe piętro, wszystkie schody, windy i garaż były osadzone naszymi ludźmi.
               - Właśnie nie. – zaprzeczyła Daisy, podchodząc do kanapy. – Justin wspomniał, że na klatce schodowej, gdy schodził z Ronnie, nie spotkał nikogo, a w garażu było dziwnie cicho, więc wyszli, obchodząc budynek dookoła.
               Ponownie wszyscy po sobie spojrzeli.
               - Jak to możliwe?! – zawołał nagle Louis.
               - Dlaczego nie dostaliśmy o tym raportu? – zapytała Robin, marszcząc brwi z niezrozumienia.
               - Nie wiem. – wzruszyła ramionami Daisy. – Justin posłał ludzi, by zobaczyli, co się dzieje w garażu, ale ja jeszcze nie dostałam na ten temat żadnych informacji. Najwidoczniej Justin jeszcze ich nie dostał albo nie chce nikogo wtajemniczać.
               - On musi wszystko robić na własną rękę?! – zawołał zdenerwowany Zayn, stawiając głośno szklankę na ladzie, na co aż się wzdrygnęłam. Wzrok wszystkich skupił się na jego osobie. – Przecież jesteśmy kurwa zespołem. – warknął zbulwersowany.
               - Zayn, przyjacielu. Prosiłbym cię, byś uważał na słowa. W naszym towarzystwie znajdują się damy. – upomniał go zdegustowany Harry.
               - Jak mam być spokojny, skoro on znowu chce wszystko robić sam? – wysyczał wręcz przez zaciśnięte zęby, by pewnie być ciszej. Wyrzucił ręce na boki.
               - Zgadzam się! – usiadł prosto Liam. – Justin chce powtórki z rozrywki? Nie pamięta, co się stało, gdy ostatnio działał sam? Znowu będziemy musieli go wyciągać z największego gówna?
               - Towarzyszu Liam! – Harry posłał mężczyźnie piorunujące spojrzenie.
               - Bagna! Z największego bagna! Odpowiada ci taka forma? – zapytał zirytowany Liam, uderzając plecami o oparcie kanapy.
               - Istotnie. – przytaknął Harry. – Również jestem zdegustowany postępowaniem naszego drogiego przyjaciela, jednakże nie jest to powód, by zachowywać się w taki sposób.
               - Przyjaciela?! – zawołał oszołomiony Zayn. – Przyjaciele się tak nie zachowują. – mruknął kpiąco.
               - To bez sensu. – wzruszył zdrowym ramieniem Niall. - I tak dowiemy się czegoś najszybciej wtedy, gdy wróci Justin.
               - Nie masz pewności, że będzie chciał drążyć temat. – odwrócił się w jego stronę Louis.
               - Oczywiście, że nie będzie chciał tego drążyć. – prychnął Liam. – Zwłaszcza, gdy wróci.
               - Trudno. – mruknął Zayn, podchodząc do kanapy. – Będziemy siedzieć nad nim, póki nie powie, o co tu chodzi. – skrzyżował ręce na klatce piersiowej. Tyłem naparł na oparcie kanapy.
               - Ale… - zaczęła cicho Daisy.
               - Nie ma żadnego „ale”! – wtrącił ostro Zayn. – Nie po to my wychodzimy z siebie przy naszej robocie, żeby on swoją trzymał w sobie!
               - Możesz przestać?! – zawołała zdenerwowana Robin, szturchając go ręką w ramię. Podniosła się po chwili. – Wszyscy zachowujecie się jak banda dzieciaków. Włącznie z tobą, Harry. – wskazała ręką na mężczyznę, stojącego tuż obok mnie. Harry uniósł tylko ręce w akcie kapitulacji.
               - Dziękuję, Robin. – oznajmiła cicho Daisy.
               - W porządku. – rzuciła jej przez ramię.
               - Skoro Justin nawet mi o niczym nie powiedział, to sami wiemy, z kim jest to związane. – wyrzuciła delikatnie rękoma na boki.
               - Z Kim…  - szepnęła pod nosem całe męskie towarzystwo.
               - No właśnie. Więc może się lepiej zastanówmy nad podjętym działaniem, a nie nad tym, czemu Justin nam o niczym nie powiedział. – dodała spokojnym tonem Daisy.
               Zmarszczyłam brwi. Przyłożyłam odruchowo szklankę z okropnym trunkiem do ust. Coś czuję, że alkohol będzie mi potrzebny, bo tego nie ogarnę. W sumie, nic nie ogarniam.
               - A mogłabym się dowiedzieć, kim właściwie jest ta cała Kim? – spytałam cicho ze znikomą nadzieją, że może jednak nikt tego nie usłyszał. Nie chcę, by jeszcze zaczęli krzyczeć i na mnie. Szybko upiłam kolejny łyk napoju.
               - Narzeczoną Justina. – oznajmił łagodnie Louis.
               Na-na-narze… nie zdołała przeze mnie przejść ta informacja. Ten okropny alkohol utkwił mi w gardle. Upuściłam gdzieś szklankę, próbując za wszelką ceną złapać oddech, ale nie mogę za cholerę przestać kaszleć. Nie mogę tego z siebie wydusić! Zgięło mnie. Poczułam, jak czyjaś dłoń uderza mnie niezbyt mocno w plecy. Pomogło. W końcu wzięłam głęboki wdech. Odchrząknęłam.
               - Już lepiej? – usłyszałam wystraszony głos Harry’ego.
               Potrząsnęłam głową i powoli zaczęłam się podnosić.
               - Lepiej… - oznajmiłam cicho.
               W pokoju rozległ się głośny, charakterystyczny śmiech.
               - Nasza reakcja była taka sama. Nie martw się, Ronnie. – zawołał Niall, kontynuując śmiech.
               - Niall, zamknij się. – warknął Louis.
               - No co? – zapytał zdezorientowany.
               Westchnął Harry, pomagając mi się podnieść.
               - Nie powinienem był ci tego dawać. Mam nadzieję, że kiedyś mi to wybaczysz. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś ci się stało. – mówił z przejęciem Harry.
               - Jest w porządku, żyję. – odchrząknęłam jeszcze kilka razy. Fuj, mam to gówno w nosie!
               - Przepraszam, naprawdę. – ciągnął dalej Harry.
               - Przecież powiedziała, że jest dobrze. Nie trzęś się tak nad nią. Stracisz autorytet, jeśli będziesz taki miękki. – prychnął kpiąco Liam.
               Harry aż się wyprostował z nerwów. Boże, zaraz się pobiją!
               - Dziękuję, Harry. Jesteś prawdziwym dżentelmenem. – posłałam mu miły uśmiech. Spuścił na mnie wzrok po usłyszeniu moich słów. Odwzajemnił uśmiech.
               - Spocznij przy ladzie, ja posprzątam. – oznajmił, a potem ostrożnie pokierował mnie w stronę lady. – Zawsze sprzątam. Nawet po takich ofiarach losu, które mają wyjątkowo słabe głowy, a starają się na siłę pokazać, że jest inaczej. – mruknął ironicznie Harry. Chciał się schylić pod ladę po coś, ale Robin podeszła i podała mu papier. Posłała mu delikatny, uroczy uśmiech.
               - Wcale tak nie było! – zawołał oburzony Liam. – Byłem wtedy chory, a Zayn polewał na siłę.
               - Sorry, stary, ale to ty biegałeś z butelkami w obu dłoniach. – oznajmił Zayn, a zaraz potem wszyscy zaczęli się śmiać.
               - Ronnie. – zaczęła Robin, a po chwili obok mnie usiadła Daisy. – Stwierdziłyśmy, że są pewne sprawy, o których powinnaś wiedzieć.
               - Tak. – przytaknęła Daisy. – Tym bardziej, że Justin nie należy do ludzi zbyt otwartych.
               - Ale Justin mi już chyba o wszystkim powiedział. – oznajmiłam cicho. – Może za wyjątkiem tego, że ma narzeczoną.
               Dziewczyny spojrzały na siebie, a potem obie rzuciły mi zdezorientowane spojrzenie.
               - O czym ci powiedział? – zapytała Daisy.
               - O tym, że to dzięki mojemu bratu tu jestem i o ciężkiej drodze, jaką Andrew musiał pokonać, żebym była bezpieczna. Że Justin miał mnie tylko mieć na oku. – spojrzałam na Daisy, a potem na Robin. – Wszystko mi wytłumaczył.
               Robin uśmiechnęła się ironicznie.
               - Tak naprawdę to Justin nie powiedział ci niczego. – westchnęła ciężko Daisy.
               Zmarszczyłam brwi.
               - Jak to?
               - Daisy, opowiesz jej tę historię? – zapytała Robin, wyciągając zza baru szklankę.
               - Tak. Dopowiadaj w razie, gdybym coś pominęła. – przytaknęła. Wzięła głęboki wdech.
               Nie podoba mi się to. Nie wiem, czy chcę to wszystko wiedzieć. Nie wiem, czy przypadkiem nie wystarczy mi to, co już wiem.
               - Otóż to, co powiedział ci Justin, jest prawdą, a właściwie jej częścią. – zaczęła. Nałożyła noga na nogę. – Z tego, co mi wiadomo, byłaś dzisiaj w jego domu, prawda?
               - Tak. – przytaknęłam.
               - Zapewne zauważyłaś tam przemiłą, niewysoką panią. – kontynuowała.
               - Chodzi ci o mamę Justina? – zapytałam niepewnie.
               Rzuciła mi zdziwione spojrzenie.
               - Tak. – przytaknęła. – O mamę Justina. To trochę dziwne, że o niej wiesz… - westchnęła zaskoczona, odgarniając palcami kosmyk włosów za ucho. Dziwne? Nie miałam o niej wiedzieć? – Zacznę inaczej. – odchrząknęła. – Ojciec Justina poznał się z ciocią Pattie bardzo dawno. Ojciec opowiadał mi, że Joker zawsze był bezwzględny. Trudno się mu dziwić, ojciec Jokera był tak samo oschły jak obecny Joker, jednak… - zatrzymała się na chwilę. Pewnie dlatego, by zebrać myśli. – Jednak, gdy ojciec Justina widział się z ciocią Pattie, to świat się dla niego nie liczył. Nie podobały mu się te kobiety, które oferował mu jego ojciec. Chciał być tylko z Pattie. Przy niej jest zupełnie innym człowiekiem i mówię ci to teraz z własnych doświadczeń. Naprawdę widać różnicę. Przy cioci Pattie się śmieje, jest wesoły i ma taki łagodny wyraz twarzy. To urocze, bo wygląda i zachowuje się jak nastolatek przy swojej pierwszej miłości. – uśmiechnęła się szeroko. Jakoś trudno mi sobie to wyobrazić, ale chyba muszę jej uwierzyć na słowo. – Ponoć zanim ciocia Pattie zgodziła się na związek z Jokerem, to zachowywał się podobnie jak Justin. Też był takim lekkoduchem. Jednak po zgodzie Pattie, Joker stał się zupełnie innym człowiekiem. Dopiero wtedy zaczął być bardziej honorowy, dojrzały, a był może w wieku Justina. Sam Justin, gdy poznał…
               - Daisy. – przerwała jej Robin. – Proszę cię, nie zdradzaj Ronnie zakończenia. – oznajmiła trochę rozbawiona.
               - A tak… - przesunęła dłońmi po swojej twarzy. – Przepraszam. – uśmiechnęła się. – Ojciec Jokera nie miał nic przeciwko temu, że syn wybrał sobie taką kobietę a nie inną. Wszystko było ładnie-pięknie. Po jakimś czasie nawet urodził się Justin. Ponoć Joker nie posiadał się z radości, gdy urodził się chłopiec. Wiesz, będzie następca, którego można uczyć fachu. Gdy Justin dorósł na tyle, by zajmować się już osobiście pewnymi sprawami, zaczęli się nim interesować ludzie z innych otoczeń. Najbardziej jednak ci, którym trafiły się córki zamiast synów. A, jak powszechnie uznano, kobieta nie może się zajmować takimi ważnymi sprawami, jak rządzenie ludźmi, więc czemu by nie połączyć dwóch spółek? Do Jokera zgłaszało się wielu chętnych. Joker nie chciał ingerować w sprawy sercowe Justina. Ze względu na własne doświadczenia, ale i ze względu na ciocię Pattie. Twierdziła, że Justin zakocha się w tej dziewczynie, którą sobie kiedyś wybierze. Ale pojawił się pan Everdeen ze swoją córką i jakimś cudem oczarowali Jokera. Nie wiem, jak to zrobili, ponieważ Jokera nie da się często przekonać nawet do prawdy, którą sam zobaczy.
               - Stwierdzili, że Kimberly będzie ładniej z nazwiskiem Bieber. – dodał ironicznie Zayn.
               - No, coś takiego. – przytaknęła Robin.
               - Justin i Kim spotykali się jakiś czas. – kontynuowała Daisy. – Powiem, że Kim ma ogromny dar przekonywania. Owinęła sobie Justina wokół palca. Był na każde jej zawołanie.
               - Justina życie toczyło się tylko wokół seksu i zadowalania panny Kim. – zawołał z kanapy Liam.
               - To było trochę nienormalne. – oznajmiła Daisy, nie zwracając uwagi na komentarz Liama. - Nie sypiał po parę dni, żeby wyrobić z własną robotą i jednocześnie dogodzić Kim. Pamiętam, że ledwie skończył jedną sprawę w Meksyku, a już leciał odrzutowcem do Paryża, żeby odebrać zamówione parły dla Kimberly, potem do Mediolanu po jakąś kreację, następnie do okolic Londynu, by przywieźć jej to wszystko, ale „zapomniała” – tu wyraźnie zaznaczyła w powietrzu cudzysłów palcami – mu powiedzieć, że wyjechała do Los Angeles, więc pozostawiła mu list w hotelu, a on od razu leciał do Ameryki. – dokończyła zażenowana. Gdy tak się przysłuchuję, to stwierdzam, że ta cała Kim to jakaś niedowartościowana suka. – Po jakichś dwóch latach katorgi, Kim stwierdziła, że Justin to nie jest partia dla niej. O coś się jeszcze kłócili, ale szczerze nie chciałam tego słuchać. Do Justina dotarło, jak bardzo zgłupiał na punkcie Kimberly.
               - Wtedy zaczęły się kłopoty. – wtrąciła Robin.
               - Wiemy to najlepiej, zaczęliśmy być wtedy bliżej z Justinem. – powiedział Harry, zawiązując siatkę z papierami i zapewne szkłem. – Znaliśmy się wszyscy dużo szybciej, jednakże Joker po kolei zaczął nas przydzielać do Justina. Przyczyna była oczywista – mieliśmy go po prostu pilnować. Nasz towarzysz był skuteczny w stu procentach, jednak po zakończeniu związku z panną Kimberly przestał sobie radzić emocjonalnie. – wyjaśnił, podając śmieci Robin, która trzymała w dłoniach śmietnik.
               - Tak. Za wszelką cenę chciał pokazać swoją niezależność, ale była to jedna wielka masakra. – westchnęła zmarnowana Robin, odkładając śmietnik na miejsce.
               - Zaliczał po kilkanaście dziewczyn dziennie. – wyznał Zayn. – Byłem tego naocznym świadkiem. Nie mogłem tak po prostu patrzeć na to, co ze sobą robi. Faktycznie, dobrze traktował prostytutki. Żadna nie narzekała, wręcz przeciwnie. Pchały się w jego łapy. Przeważnie nie żałowałem nigdy nikomu, ale to był okropny widok. Zabierałem go na imprezy. Szczerze, to wolałem, żeby się nachlał i poszedł spać do domu niż się staczać. Naprawdę. – położył rękę na sercu. – Nie można było na to dłużej patrzeć.
               - Ode mnie skupował co tydzień nową broń dla siebie. – powiedział Liam, siadając na oparciu kanapy. – Zaniepokoiłem się, gdy zaczął przychodzić co dwa-trzy dni. Pewnego dnia zapytałem, czy mogę iść z nim. Gdy zobaczyłem, że odstrzelił dłoń facetowi, który się spóźniał kilka dni z zapłatą, to myślałem, że zwariuję. Musiałem go pilnować, żeby nie był taki porywczy, bo w ogóle zacząłby mordować za kichnięcie. – machnął rękami.
               - Był czas, kiedy Justin eksperymentował ze wszystkim. – westchnął Niall. – Pytał o coś, co pomoże mu nie cierpieć. Chciał wszystkiego, tabletek, prochów, zioła. W końcu jakoś mu przemówiłem do rozsądku, że to mu w niczym nie pomoże, że powinien się ze swoim bólem po prostu zmierzyć.
               - A wtedy musiałem zostać jego cieniem. – odchrząknął Louis. – Naprawdę nie wiem, jakim cudem się na to zgodziłem, ale było mi go naprawdę szkoda. Wiele razy ratowałem go od popełnienia głupstwa, chociażby utonięcia, bo chciał pokazać, że jest takim świetnym pływakiem po pijaku. – oznajmił zażenowany. – Wiele razy musiałem dzwonić po Harry’ego, bo tylko jego jeszcze słuchał.
               - To prawda. – przytaknął Harry. – Justin twierdził, że pomaga mu moje nastawienie do życia. Jednak wraz z przebudzeniem się nowego dnia, nasz przyjaciel Justin stawał się tą samą osobą, którą był, zanim przemówiłem mu do rozsądku.
               - A potem pojawiła się urocza perełka w jego życiu. – oznajmiła Robin, a na jej twarzy wyrósł przyjazny uśmiech.
               - Robin, po kolei. – przystopowała ją z uśmiechem Daisy. – Nie wiem, czy Justin ci mówił, ale nie przejął się słowami Andrew, które dotyczyły pilnowania ciebie. Stwierdził, że nie będzie się zajmował cudzą siostrą. Nie przewidział jednak pewnego aspektu. Gdy twój brat wyjechał w ważnej sprawie, Justin poszedł zobaczyć do B&P, co takiego musisz w sobie mieć, że Andrew tyle oddał za opiekę nad tobą. Wybraliśmy się z nim wtedy wszyscy, którzy znajdujemy się w tym pokoju.
               - Justin przyglądał ci się całą noc. – oznajmił Harry tym samym ponętnym głosem, którym przemówił dziś do Daisy. Oparł się łokciami o ladę. Spojrzałam na niego. – Od momentu, w którym znalazłaś się za ladą, aż do chwili, w której skończyła się twoja zmiana. O dziwo, tylko ci się przyglądał. Jednakże w jego oczach już można było coś zobaczyć. Dostrzegłem w jego spojrzeniu innego człowieka. – jego uśmiech poszerzył się do granic możliwości.
               - Po pierwszej wizycie stwierdził, że jesteś zwykłą dziewczyną. – powiedziała Robin, przykuwając tym moją uwagę. – Jednak twoja „normalność” zaczęła go pochłaniać. Przyszliśmy z nim może jeszcze kilka razy, a potem zaczął potajemnie przychodzić do klubu. Ustalał sobie harmonogram zgodnie z godzinami twojej pracy. Doszło do tego nawet, że chodził na wszystkie imprezy, na których byłaś, pojawiał się pod szkołą, czasem nawet udało mu się bezszelestnie dostać do środka. Przekupił kobiety w sklepie, by zawsze dla ciebie trzymały z rana świeże bułki i twój ulubiony napój. Stał się zupełnie innym człowiekiem. Zaczęło mu zależeć na ludziach. Był bardziej wyrozumiały, a gdy wymykał się, by pójść do ciebie, to… to było takie urocze. – zaśmiała się cicho.
               - Nie wiem, jak to zrobiłaś, ale go zmieniłaś. Przez cały dzień chodził uśmiechnięty, gdy podałaś mu piwo czy drinka, a on zostawił ci duży napiwek i mógł wtedy nawiązać z tobą kilka niepozornych zdań rozmowy, które polegały na tym, że mu dziękowałaś, a on ci mógł czymś podbudowującym odpowiedzieć i się dzięki niemu uśmiechałaś. Albo, gdy na jakiejś imprezie mógł cię po prostu pilnować, kiedy byłaś pijana. Zdarzało się, że kilka razy z tobą tańczył jednej nocy. Zaczął zachowywać się normalnie. Tak, jak w czasach, zanim pojawiła się Kimberly. – uśmiechnęła się Daisy, ale po chwili zmarszczyła brwi. – Tylko raz doszło w B&P do tej potyczki. Wiesz pewnie, o czym mówię. Gdy do Monte’a przyszli ci, którzy uważali, że wszystko im się należy i chcieli ci coś zrobić.
               - Byliśmy wtedy z Justinem. – westchnęła Robin. – Wiedział o tym, że mają przyjść. Jednak nie poznał prawdy na tyle szybko, by coś zaradzić, dlatego doszło do ostateczności. Wziął Harry’ego i mnie na tyły B&P. Cholernie go poniosło, gdy zobaczył, że jeden z tych gości się do ciebie dobiera. Wiedziałam, że będzie źle, więc kazała ci uciekać. Justin wpadł w szał. Trochę nieciekawa historia, bo ten, który się do ciebie dobierał, był dość ważny, a Justin go… go zabił. – odchrząknęła.
               - Tak. Justin miał przez to problemy. Czego mogłaś się właściwie przekonać na własnej skórze w kawiarni. Ale to rozmowa na inny temat. – Daisy pomachała dłońmi na znak, bym się nie przejmowała akurat tym tematem. – Od chwili, gdy odeszłaś z B&P, Justin poświęcał ci mniej uwagi, a bardziej skupiał się na groźbach związanych z długami twojego ojca, na tym, jak wymusić na nim to, by cię oddał i nad tym, jak cię stamtąd możliwie najbezpieczniej zabrać. W ciągu tych paru miesięcy pozapinał wszystko na ostatni guzik. Chciał, byś nas wszystkich poznała. Byś wiedziała, że nie masz się czego bać, że na nas możesz liczyć. Trochę go wkurzyła sprawa z twoimi rodzicami, bo zaczęli się stawiać, doszło do szamotaniny. Naprawdę, nie musieli zginąć. Przykro mi, że twój ojciec wraz z macochą postąpili w taki, a nie inny sposób.
               - Ale co to się zaczęło dziać, gdy już byłaś przy nim! – zawołał Liam, łapiąc się za głowę, a zaraz potem zaczął się śmiać.
               - A to było bardzo ciekawe! – zaczęła się śmiać Robin, a zaraz potem cały pokój poszedł w ślady Liama i Robin.
               - On naprawdę nie wiedział, jak ma w związku z tobą postępować. Nie mógł przecież ci o wszystkim powiedzieć, bo pewnie byś się przestraszyła lub najpewniej wcale mu nie uwierzyła, a bardzo chciał, byś potraktowała go poważnie, więc zachowywał się… no… sama wiesz. – Daisy wydukała z siebie, jakby nie wiedziała, co ma dalej powiedzieć. – Chciał wyjść profesjonalnie, jednak sama świadomość, że jesteś blisko i może cię mieć przy sobie sprawiała, że często tracił nad sobą kontrolę. Mówię o tym nagłym napływie czułości w twoją stronę. Oczywiście teraz się przyzwyczaił, ale pamiętasz pewnie, że z trudem mógł się opanować, prawda?
               Wiele razy czytałam w Internecie teksty typu „mózg rozjebany”, „rozwaliło mi mózg”. I… i dopiero teraz naprawdę wiem, co to znaczy. Gdy wszyscy dookoła się śmieją, żartują, a ja… ja nie mogę z siebie słowa wydusić. Nie mogę zebrać myśli. Nie wiem, co mam zrobić z tym, co usłyszałam. Ja…
               - A już w ogóle, co to było, gdy się wczoraj na imprezie pocałowaliście. – machnął ręką Zayn, śmiejąc się w dalszym ciągu. – Nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Jeszcze trochę, to by cię na tej kanapie zjadł.
               Odwróciłam sztywno głowę, bo pod wpływem nieprzyjemnych dreszczy ledwie mogłam się ruszyć.
               - Co robiliśmy?! – odezwałam się, nie dowierzając w to, co słyszę.
               - Ronnie… - zapytała Daisy, patrząc na mnie zmartwionym wzrokiem. – Naprawdę nie pamiętasz, że przetańczyliście pół nocy, całowaliście się, zrobił ci tę malinkę, a do końca siedzieliście wtuleni w siebie?
               Dwie fale tych nieprzyjemnych dreszczy zderzył się ze sobą, na co aż się wzdrygnęłam. Wstałam gwałtownie.
               - Możesz mi pokazać, gdzie jest toaleta? – zapytałam prawie krzykiem. Nie wytrzymam. Muszę stąd wyjść. Za dużo ludzi. Za dużo myśli. MUSZĘ STĄD WYJŚĆ!
               - Jasne, chodź. – powiedziała zmartwiona Daisy.
               Wyszłyśmy z pokoju. Przeszłyśmy parę kroków. Na zakręcie były drzwi do łazienki.
               - Tutaj. – wskazała. – Poczekam tu na ciebie. – oznajmiła cicho.
               Puściłam tę uwagę mimo uszu, a następnie weszłam do pomieszczenia. Chłodno i dobrze wywietrzone. Właśnie tego potrzebuję. Oraz odrobiny spokoju, bo… bo to do mnie nie dociera.
               Ja… jak to możliwe, że o nim nie wiedziałam? Że przez tyle czasu mnie obserwował, a ja… a ja go nawet nie widziałam. Nie wiedziałam o tym. Wie o mnie wszystko, ja o nim nic. Tyle czasu za mną chodził. Jak psychopata. Ja… ja…
               Puls zaczyna mi niebezpiecznie przyspieszać. Ja… ja nie wytrzymam. Nie mogę. NIE!
               Podeszłam do umywalki. Włączyłam zimną wodę na max i zaczęłam opłukiwać swoją twarz, by się spróbować jakoś ogarnąć. Boże! NIE WYTRZYMAM KURWA TEGO!
               Zamknęłam dopływ wody w tym samym momencie, gdy poczułam, że zbiera mi się na płacz. To już nic nie da. Podeszłam do ściany po drugiej stronie. Zsunęłam się po niej na podłogę i… I BĘDĘ TU KURWA RYCZEĆ, BO NIE JESTEM W STANIE OGARNĄĆ TEGO, CO SIĘ STAŁO, NO! Nie mogę w spokoju zebrać myśli! To wszystko jest niedorzeczne! Żeby syn mafiozo uganiał się za dziewczyną z przedmieść! Przecież to jest kurwa niemożliwe! Boże, czaisz te parodię?! Proszę Cię, pomóż mi to ogarnąć, bo sobie sama nie poradzę! Rozpierdoli mnie od środka! Co się tu porobiło?! Boże, nie zostawiaj mnie! Tylko Ty mi na tym świecie zostałeś! Tylko Ty mi możesz pomóc! Błagam, nie zostawiaj mnie tu samej!

~*~

               Niestety, ale pozostawiam Was razem z Ronnie w tej brutalnej rzeczywistości. O jej dalszych losach dowiecie się w następnym rozdziale, ponieważ w tym więcej nie mogę napisać, bo zupełnie zepsuję to, co aktualnie staram się zbudować. Jak widać, ten epizod jest dłuższy. Planowałam, że będzie krótszy i umieszczę w nim wszystko to, co chcę, ale jest długi i połowa faktów musi być odłożona na rozdział 9. Nie wiem, czy to jest dobrze czy też źle. Skoro już wiadomo – KIM JEST KIM, to teraz możecie główkować nad pytaniem – O CO TU CHODZI? oraz I CO DALEJ? Bo – jak widać na końcu – rozpizdziel jest niesamowity. Zwłaszcza w głowie Ronnie, która pierwszy raz zamilkła na dłuższy okres czasu. XD

               Dobra, nie będę niczego zdradzać. W nadchodzący poniedziałek czeka mnie ostatnia już matura, więc będę miała dużo czasu na kontynuację, więc – żeby nie zapeszać – do zobaczenia niedługo przy rozdziale 9. Jeszcze raz wszystkim dziękuję za cierpliwość, jesteście wspaniali! <3

19 komentarzy:

  1. Okej, razem z Ronnie zryło mi mózg. Pierwsze zaskoczenie - Harry ma dziecko?! Zabrzmię głupio, ale to wstrząsnęło mną najbardziej. Może dlatego, bo tak pochłonęła mnie jego postać, co już zresztą wiesz.
    Cóż, moje odczucia pisałam Ci na bieżąco, więc powtarzanie tego tutaj będzie bez sensu. Pora na to, bym napisała tutaj coś, czego nie wiesz, chociaż zastanawiam się, czy coś pominęłam.
    Ogromnie wstrząsnęła mną sytuacja z morderstwem na ulicy. Wiesz, że kocham dzieci. Jeju, Ty bezbożnico! Mogli zabić kogoś innego! No cóż, przemilczę. No, ale lepiej na siebie uważaj.
    Teraz coś, co było dla Ciebie najważniejsze. Cała ta tajemnica. Czułość Jokera teraz ma dla mnie sens. Naprawdę wiele rzeczy teraz wyszło na jaw. Te obserwowanie Ronnie. Kurde, to mega urocze, że pokochał ją od jej najprostszych, codziennych zachowań. Mam nadzieję, że Ronnie się ogarnie, wypnie cyce do przodu i zrobi coś, żeby Justin zwariował na jej punkcie do końca. Nienawidzę Kim. Przysięgam, hahaha.
    No, a Harry i Robin to cudo i miejmy nadzieję, że będzie zastępczą matką dla Darjeeling.
    Pisz szybko ten rozdział, bo nie mogę się doczekać reszty!
    Wiem, że komentarz trochę z dupy, ale wszystko już wiesz. Kocham Cię.

    OdpowiedzUsuń
  2. WOW czuje się jak ona, mózg rozjebany xd

    OdpowiedzUsuń
  3. Czekałam na ten rozdział tak długo... Czekając na niego przeczytałam wszystko od nowa 3 razy... 3 RAZY... Niesamowite... Rozjebałaś mu łeb (przepraszam za słownictwo)... Kocham Cię dziewczyno... Jesteś niesamowita... Nie mam słów... Boże, ja nawet nie wiem dlaczego płaczę... <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę nie wiesz, jak mi się miło na sercu zrobiło. Cieszę się, że moje 'chore pomysły' się komuś podobają. Dziękuję za to, że jesteś i że mam dla kogo pisać. <3

      Usuń
    2. Będę do końca kochana <3 Wieże, że kiedyś wydasz książkę <3

      Usuń
    3. To raczej zalicza się do marzeń ściętej głowy, ale dziękuję. Nawet bardzo <3

      Usuń
  4. Tak bardzo to kocham. Uwielbiam jak piszesz.
    Wow, tyle nowych informacji Ronnie się dowiedziała. Nie spodziewalam sie, że Justin aż tak się "wkręci" w jej sprawę.
    Opłaca się czekać na każdy rozdział, bo to jest świetne.
    Życzę weny! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Wow .. ależ to intrygujące 😍

    OdpowiedzUsuń
  6. Genialny rozdział

    OdpowiedzUsuń
  7. No to chyba pierwszy raz (tak jak Ronnie) mogę przyznać - mózg rozjebany... Kim jest Kim? Narzeczoną Justina. No tak logiczne. Chwila, kim?
    Skoro go zostawiła, to co ona od niego teraz chce?!
    Justin zaliczał KILKANAŚCIE dziewczyn DZIENNIE? Uhuhu... niezły ogier z niego. Ale jakieś przerwy sobie robił, co nie? Nie tak, że kilkanaście dziennie codziennie, prawda? No tak czy siak, na życie erotyczne jego przyszła żona narzekać nie będzie mogła :-D
    Rozdział - cudo!!
    Pozdrawiam i życzę weny,
    Zixi

    OdpowiedzUsuń
  8. Ach, kocham ten rozdział. Jest boski!! Nie wiem jak ty to robisz, ale nadajesz temu opowiadaniu taka "dusze". Bardzo przyjemnie sie czyta.
    Pozdrawiam i życzę weny :)

    OdpowiedzUsuń
  9. W takim momencie? :) Na prawdę?? :)))

    OdpowiedzUsuń
  10. 54 year-old Staff Accountant III Douglas Pedracci, hailing from Alexandria enjoys watching movies like Mystery of the 13th Guest and Handball. Took a trip to Sceilg Mhichíl and drives a Ferrari Dino 206SP. katalog

    OdpowiedzUsuń
  11. 54 year old Administrative Assistant IV Travus Shadfourth, hailing from Windsor enjoys watching movies like Iron Eagle IV and Knapping. Took a trip to Primeval Beech Forests of the Carpathians and drives a Maserati Tipo 61. skocz do tej strony

    OdpowiedzUsuń