piątek, 4 listopada 2016

Rozdział 12: ,,Nazywaj to sobie, jak chcesz."

               Coś wgniata mi się w policzek. Ale tak chamsko. A mi tak bardzo nie chce się jeszcze wstawać! I chyba mam kaca. Ale moralnego, a nie takiego normalnego. Przecież nie wypiłam wczoraj dużo. Chyba. Znowu tłumaczę się sama przed sobą? Nieważne, trzeba ogarnąć sytuację.

               Podnoszę się na trzy.
               Jeden…
               Dwa…
               Trzy!
               Otworzyłam zaspane oczy, po czym powoli zaczęłam podnosić głowę. Ogarnęłam wzrokiem całe pomieszczenie.
               Wiem, co to za pokój. Jeden plus. Tu oglądałam wczoraj z Justinem film przy winie, ale na jednej butelce się nie skończyło. Jestem bardziej niż pewna, że on wypił więcej ode mnie. Bardzo szybko przestał się na mnie gniewać i obawiam się, że na trzeźwo nie byłby w stanie mnie przeprosić. To i tak bez sensu… To ja powinnam wraz z Liamem i chłopakami wszystkich przeprosić. Zwłaszcza oni.
               Nieważne. Nie podniosłam głowy po to, by snuć refleksje.
               Skierowałam swoją uwagę na poduszkę. Zmarszczyłam brwi, widząc rozgniecione ziarno popcornu.
               Obudziła mnie słona przekąska? Naprawdę?! Skąd to się tu wzięło? W łóżku jest tego pełno. Czuję. Ale na poduszce?
               Która godzina?
               Skierowałam wzrok na zegarek stojący na szafce nocnej.
               8:13?! To są jakieś jaja?! Mogłam sobie jeszcze przynajmniej z godzinkę pospać! To nie! Wredny popcorn musiał mnie obudzić! Ta złośliwość rzeczy martwych! Że też Justinowi musiało wpaść do głowy, by się nim rzucać!
               A no właśnie… Gdzie jest Justin? Bo w łóżku go… chwila.
               Wprawiłam jedną nogę w ruch, by wybadać teren łóżka.
               Nie, nie ma go tu.
               Spojrzałam przez ramię.
               Nie, nie ma. Pamiętam, że był tu ze mną wczoraj. Nie przypominam sobie, by się gdzieś wybierał. Przecież zasypiałam w jego ramionach… O Boże.
               Drzwi do łazienki otworzyły się. Wiem, że tam jest łazienka. Byłam w niej wczoraj chyba z dziesięć razy. Do pokoju wszedł Justin w białej bokserce i ciemnych spodniach. Kąciki jego ust delikatnie drgnęły w górę, gdy nasze spojrzenia się spotkały.
               - Nie śpisz już? – zapytał zdziwiony. Podszedł do lustra znajdującego się kilka centymetrów od drzwi prowadzących do reszty apartamentu.
               Ono tu było wcześniej? To lustro. Chyba. Chyba tak. Musiało. Nie pamiętam. Nie zwróciłam uwagi.
               - Obudziłam się przed chwilą. – odpowiedziałam cicho. Przekręciłam się, po czym powoli zaczęłam podnosić swoje ciało do pozycji siedzącej. Przymrużyłam oczy. Szum w głowie zaczyna mnie już drażnić.
               - Połóż się jeszcze. – oznajmił, otwierając jedną z szuflad komody znajdującej się pod lustrem. Wyciągnął z niej niewielki pojemniczek. To chyba jeden z tych „magicznych” smarowideł. Daisy pokrywała nimi blizny, zadrapania, siniaki, by je jakoś zakryć i szybciej wyleczyć. Coś jak puder, ale o trochę innym zastosowaniu. – Nie ma potrzeby, żebyś wstawała tak szybko.
               - Nie mogę już spać.
               Tak, skłamałam, ale nie będę spać. Chociaż chcę, ale nie będę.
               Przytaknął. Otworzył wieczko, nabrał trochę smarowidła na palce, po czym zaczął je ostrożnie wcierać pod okiem. Musiał tego używać już wcześniej, bo prawie nie widać, że miał wczoraj spotkanie trzeciego stopnia z pięścią czy czymś innym.
               Zapadła niezręczna cisza. Nie podoba mi się to. Tym bardziej, że się skupiam na tym cholernym szumie w mojej głowie. Zaraz dostanę jeszcze migreny. Muszę się odezwać, bo będzie ze mną ciężko. Tylko czym mogę zabłysnąć? Może zadam jedno z pytań, które wczoraj mi się urodziły, gdy siedziałam sama w tamtym pokoju.
               - Um, Justin? – zapytałam niepewnie. – Mam pytanie do ciebie.
               - Śmiało. – odparł, przyglądając się uważnie swojemu policzkowi w lustrze.
               - Właściwie to, w czym tkwisz ty i twoja rodzina oraz znajomi, to jest mafia, gang czy jeszcze coś innego?
               Tak, wiem - twórcze, ale trochę mnie to zastanawia, bo może żyję w błędzie, więc wolę się upewnić.
               Justin spojrzał na moje odbicie w lustrze. Zmarszczył brwi. Najprawdopodobniej z niezrozumienia. Jakby to wytłumaczyć?
               - Ponieważ zauważyłam, że jesteście jakby mieszanką mafii oraz dobrze zorganizowanego gangu. Zajmujecie się biznesem, jak sądzę, ale też ty i reszta znajomych jesteście podzieleni na odpowiednie grupy, które zajmują się tym, a nie czymś innym… - przerwałam, słysząc cichy śmiech Justina. To go bawi?
               - Czym ty sobie głowę zawracasz? – zapytał rozbawiony.
               - To nie tak. Pytam, by wiedzieć, skoro już tu jestem. – wzruszyłam odruchowo ramionami.
               - Nie wiesz, czy wpisać sobie do CV, że byłaś mafii czy gangu? – zaśmiał się głośniej.
               Bardzo zabawne. Ale właśnie!
               - Przecież, żeby należeć do jednej lub drugiej, nazwijmy to, „organizacji”, trzeba przejść jakieś szkolenie czy coś… - westchnęłam. Pamiętałam, jak to się nazywało! Mam to na końcu języka. – Jakaś inicjacja czy coś takiego.
               Justin momentalnie przestał się śmiać, ale za to rzucił mi przez ramię zainteresowane spojrzenie.
               - Nie mam teraz zbyt dużo czasu, ale skoro tego chcesz i jeśli oboje się postaramy, to ta inicjacja może zakończyć się szybko, ale bardzo przyjemnie. – na jego ustach wyrósł nieprzyzwoity uśmiech. Zaśmiał się.
               Miło, że się ze mnie naśmiewa. Zapamiętam to sobie.
               - Ja nie mówię o inicjacji seksualnej. – mruknęłam cicho.
               - A szkoda. – zamknął pudełeczko, kontynuując śmiech. Wsunął opakowanie z powrotem do szuflady, po czym zamknął ją. Odwrócił się do mnie. – Ronnie. – zaczął. Niby poważnie, ale ten szeroki uśmiech mógłby sobie podarować. – Wszystko idzie z duchem czasu, więc i my nie będziemy stać w miejscu. Tradycje są ważne, jednak nie zawsze to, co sprawdzało się kilka lat temu, musi mieć takie samo zastosowanie dzisiaj. Trzeba się rozwijać, zmieniać metody. Zresztą, co ja ci będę o tym mówił? – uniósł ramiona i wyrzucił dłonie na boki. – Nazywaj to sobie, jak chcesz. Mi jest wszystko jedno. – mrugnął do mnie okiem, a jego uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej.
               To mnie zgasił, ale może rzeczywiście nie ma to zbyt dużego znaczenia. Zadałam głupie pytanie.
               - Jest sprawa. – oznajmił, podchodząc do łóżka. Usiadł przy mnie. – Masz jakieś plany na czwartkowy wieczór? – zapytał, a na jego twarzy wyrósł ten durny, zadziorny uśmiech. Bardzo zabawne. Chwila, to pojutrze. – Ponieważ chciałbym cię dokądś zabrać.
               - Zobaczę, czy znajdę dla ciebie wolną chwilę. – uśmiechnęłam się delikatnie. Nie pozostanę mu przecież dłużna. Nie teraz. Już nie.
               - Cieszę się. A teraz wyjeżdżam. Pozostawię cię tutaj do czasu mojego powrotu. Nie masz nic przeciwko temu? – uniósł jedną z brwi.
               Nie, nie. Chwila.
               - Samą? – zapytałam niepewnie.
               - Nie do końca. – zaprzeczył, marszcząc przy tym delikatnie brwi. Wiedziałam, że jest jakiś haczyk. - Pozostawię kogoś na korytarzu, bo nigdy nic niewiadomo. Masz tutaj wszystko, co potrzebne do przeżycia, ale jeśli chciałabyś gdzieś wyjść, to powiadom o tym jednego z ziomków na zewnątrz.
               Zmarszczyłam brwi.
               - Pozwalasz mi… wyjść? – zapytałam ze słyszalną niepewnością oraz zdziwieniem. Co się dzieje?!
               - Tak. – przytaknął oraz wzruszył ramionami. – Ufam, że nie zrobisz nic głupiego. – to zdanie wypowiedział, patrząc mi prosto w oczy. Nie obyło się przy tym bez uśmiechu, ale nie o to chodzi.
               Poczułam przyjemne ciepło na sercu. Może wreszcie zacznie mnie traktować jak człowieka.
               - Dziękuję. – posłałam mu przyjazny uśmiech. On nie jest złym facetem.
               - Podziękujesz mi w naturze. – oznajmił oschle, a jego uśmiech zniknął. - Mam 15 minut, rozkładaj nogi i przygotuj się do inicjacji. – poruszył kilka razy wskazującym palcem w górę, jakby chciał wskazać, bym ściągnęła koszulkę.
               Zrobiło mi się zimno.
               - Co?! – zawołałam, otwierając szeroko oczy.
               Justin wybuchł śmiechem.
               Mhm. Dobra. Rozumiem. Tak. Zabawne. Pieprzony śmieszek.
               - Musiałem to powiedzieć. – wstał z łóżka, śmiejąc się w dalszym ciągu. Skierował się w stronę drzwi.
               Kopnęłabym go za to w dupę, ale nie chce mi się wstać. I trochę boję się konsekwencji tego czynu. Tak, jednak po prostu boję się konsekwencji.
               - A, byłbym zapomniał. – zatrzymał się w drzwiach. – Gdybyś z jakichś powodów potrzebowała pieniędzy, to znajdziesz trochę drobnych w pudełku po pizzy w zamrażalce. – spojrzał na mnie. – Do zobaczenia. – posłał mi ostatni uśmiech, po czym wyszedł.
               - Cześć. – westchnęłam. Nie wiem, czy słyszał.
               Zaraz, powiedział, że w jakim miejscu on trzyma pieniądze?!

~*~

               Gdyby jeszcze kilka dni temu ktoś zapytał mnie, czy nudziłabym się, gdybym dostała dzień wolny od Justina i całej reszty, odpowiedziałabym, że byłby to dla mnie dzień błogosławieństwa, który świętowałabym co roku.
               Jest czwartek, godzina 10:08 i jeśli zaraz coś się nie stanie (np. potwór nie zacznie niszczyć miasta), to za jakieś 5 minut umrę z nudów.
               Jak to możliwe? Nie mam co ze sobą zrobić. Nie przemyślałam mojego życzenia. Fajnie byłoby dostać dzień wolny, gdyby odzyskała na ten moment swoje dawne życie. Gdybym mogła pójść do szkoły, do Lisy. Musiała uciekać od ojca i Sam, by mnie nie zaczęli gnębić. Chciałam dostać trochę oddechu, ale od mafii, Jokera, układów i tego wszystkiego. Nie od ludzi.
               Nie mam co ze sobą zrobić. W telewizji nic ciekawego nie ma. W kuchni czarowałam wczoraj i przedwczoraj, a ile można gotować dla samej siebie? Nie mam znajomych, więc nie miałam z kim pisać. Właściwie, lista znajomych jest. Nie mogę zaprzeczyć, ale jedyna osoba, do której mogłabym zadzwonić, to Michael. Ale on jest hakerem, zajmuje się komputerami i innymi sprawami tego typu, więc pewnie cały czas jest zajęty. Nie chciałabym mu przeszkadzać. Nikomu nie chciałabym przeszkadzać.
               Ja potrzebuję ludzi. Nie sądziłam, że będzie mi ich tak bardzo brakować. Pierwszego dnia wolności było zajebiście. Wzięłam najdłuższą kąpiel w życiu. Obejrzałam wszystkie sezony mojego ulubionego serialu. Ugotowałam sobie tyle rzeczy i – o dziwo – wszystkie dały się zjeść. Oraz zrobiłam to, co mogłam robić tylko raz w miesiącu, gdy miałam pewność, że nikogo nie będzie w domu – biegałam po całym apartamencie w samych majtkach. Czułam się wolna niczym nimfa drzewna, wodna czy jakaś jeszcze inna.
               Gorzej było już wczoraj. Zaczęłam odczuwać pustkę. Jakby czegoś lub kogoś mi brakowało. Nie miałam się do kogo odezwać, z kim pośmiać. Czar wolności prysł. Nawet nie chciało mi się nigdzie wychodzić, bo dokąd i w jakim celu? Doszło do tego, że wieczorem, przed snem, wyszłam na korytarz, by porozmawiać chwilę z tymi typkami. Nie była to jakaś porażająca konwersacja. Panowie do rozmownych nie należą. Pytali tylko, czy czegoś potrzebuję, czy chciałabym gdzieś wyjść, czy coś się stało, czy mają mi coś przynieść. Ale miło było usłyszeć ludzki głos.
               Dziś jest najgorzej i chyba umrę do tego wieczora, gdy Justin po mnie przyjdzie. Już nawet mnie nie interesuje, dokąd miałabym z nim iść. Najważniejsze, by mnie zabrał z tego więzienia, bo tu dostanę do głowy! Ile mogę myśleć o tym, co było i już nie wróci? Nie mogę już wspominać, gniewać się na ojca (chociaż nadal tak jest), rozpatrywać różnych możliwych wyjść, które byłyby lepsze? Nie chcę już płakać nad tym, czego nie da się zmienić. Nie oznacza to, że się pogodziłam ze śmiercią bliskich, utratą dawnego stylu życia, sponiewieraniem mojego brata… Właśnie. Dlaczego na moim telefonie nie ma numeru do Andrew? Zapytałabym, co u niego, jak się czuje. To dziwne. Jakbym nie miała się z nim kontaktować. A mogę się z nim zobaczyć? Może nie teraz, bo bardziej pewnie potrzebuje wypoczynku, ale… chociaż. Też sądziłam, że byłoby mi lepiej w samotności. Może przy mnie, swojej siostrze rany szybciej by się zagoiły?
               Drzwi do apartamentu otworzyły się.
               Poderwałam się od razu na kanapie na równe nogi.
               Kto przyszedł?!
               Jak małe dziecko…
               Nieważne! Kto przyszedł?!
               Moim oczom ukazała się miła, kobieca twarz. Daisy? Prawdziwy człowiek! Ktoś, z kim w końcu będę mogła porozmawiać! Albo… ostatnio nie chciała rozmawiać, ponieważ… ten incydent. Chyba nie mam się z czego cieszyć.
               Daisy weszła do środka. Zamknęła za sobą drzwi. Dopiero po tym spojrzała w moja stronę (właściwie przed siebie, ale akurat kanapa znajduje się na wprost drzwi. Nieważne). Posłała mi od razu zdziwione spojrzenie. Pewnie się mnie tu nie spodziewała. Albo nie sądziła, że będę stać na kanapie i na nią patrzeć. Kiepski wybór, Ronnie.
               - O, cześć. – oznajmiła, a na jej twarzy od razu wyrósł przyjazny uśmiech.
               Uśmiecha się! Czyli nie jest zła! Jezu, jak dobrze!
               - Hej! – zawołałam od razu. Zeszłam z kanapy, po czym obiegłam ją dookoła, by stanąć tuż przy dziewczynie. Nawet sobie nie wyobraża, jak bardzo się cieszę, że ją widzę!
               - Co tam u ciebie? – zapytała, podchodząc do wysepki kuchennej. – Przepraszam, że przychodzę dopiero teraz i bez zapowiedzi, ale Justin mnie nie poinformował, że cię tutaj zostawia. – dodała, stawiając na blacie siatkę oraz torbę.
               - To nic. Jakoś sobie poradziłam sama. – odparłam. Zatrzymałam się tuż obok Daisy. Zaraz mnie chyba ze szczęścia rozniesie. Ona mi ratuje życie. I to nie pierwszy raz.
               - Tak. Nie sądziłam, że Justin pozwoli ci zostać w swoim apartamencie. To do niego niepodobne. – zaśmiała się cicho, patrząc na mnie przelotnie. Westchnęła po chwili. Chyba ją coś gryzie. – Ronnie, ja… - zaczęła, szukając czegoś wzrokiem po podłodze. Cmoknęła. - Liam mi wszystko wyjaśnił i… - przy „i” załamał się jej głos. – I nawet nie wiem, od czego mam zacząć. – zaprzeczyła. – Jest mi tak bardzo głupio, że w ogóle przeszło mi przez myśl, że możesz nie doceniać tego, jak bardzo nadstawiamy dla ciebie karku. – zaczęła nerwowo poruszać palcami. Pewnie dlatego zaraz oparła się rękoma o blat.
               Niech ona nie mówi takich rzeczy, bo smutno mi się robi.
               Podciągnęła nosem.
               Nie. Niech ona nie płacze. Proszę.
               - Mogło to tak wyglądać, ale…
               - Ja myślałam, że zrobiłaś to, bo chciałaś się stąd wyrwać! – przerwała mi. Jak jej się cholernie głos łamie. – Że zgodziłaś się na ten plan tylko po to, byśmy wszyscy dali ci spokój, byś mogła wrócić do normalnego życia, gdy twój brat wróci do zdrowia! Pomyślałyśmy nawet przez chwilę z Robin, że będziesz chciała wykorzystać Justina! Boże, przepraszam! – powiedziała to tak, jakby stawała jej gula w gardle. Ostatecznie zakryła ręką usta. Pewnie, by się uspokoić.
               Miło, że tak mnie oceniła. Nie powiem, to trochę boli. Ale cóż, nie znamy się przecież zbyt dobrze, więc jej reakcję mogę trochę zrozumieć, chociaż… Robin nie powinna tak mówić. Tym bardziej, że przy tym była. Z drugiej strony – skoro niczemu nie odmówiłam, to mogła mieć pewne wątpliwości.
               - Też mogłam inaczej postąpić. – westchnęłam cicho. Ostrożnie złapałam dłoń Daisy, którą w dalszym ciągu opiera się o blat. – Nie mam do ciebie żalu, że tak pomyślałaś. Sama miałabym kilka zastrzeżeń do swojego zachowania. – uśmiechnęłam się delikatnie do niej. Mimo, iż na mnie nie patrzy.
               Westchnęła cicho po długiej chwili. W końcu podniosła na mnie wzrok.
               - Dziękuję. – oznajmiła cicho. Odchrząknęła. – Przepraszam, że podchodzę do tego tak emocjonalnie. - Przesunęła palcem pod jednym, potem pod drugim okiem. – Nie powinnam w ogóle okazywać słabości. Jesteś tutaj jedyną dziewczyną, z którą mogę normalnie porozmawiać i przestraszyłam się, że znowu zostanę sama. – podciągnęła nosem. – Przepraszam. – podniosła na mnie wzrok, po czym uśmiechnęła się. – Już się ogarniam.
               Miała mnie pilnować, a się do mnie przywiązuje. Może podchodzę do tego zbyt sceptycznie, ale nie powinna. Z drugiej strony, cieszę się, że nie jestem jej obojętna. Mi ona także nie jest.
               - Nie musisz. – zaprzeczyłam. – Jeśli chcesz popłakać, to się nie krępuj. To pomaga. Zaręczam. – uśmiechnęłam się.
               - Nie, nie. Muszę nad sobą poćwiczyć. – przytaknęła. – Jesteś głodna? Przyniosłam ci coś. – oznajmiła, zaglądając do siatki.
               - Jadłam właśnie. – odpowiedziałam.
               - Justin pomyślał o wszystkim, gdy cię tu zostawiał… - mruknęła, a pod jej nosem przemknął delikatny uśmiech.
               - Tak. – przytaknęłam. Skierowałam wzrok na dziewczynę, która zaczęła wyciągać opakowania z jedzeniem. – Daisy, wiesz, co u innych?
               - Wszyscy żyją. – oznajmiła krótko. Otworzyła drzwi lodówki. – Najgorzej jest z Liamem, ale daje sobie radę. Inni także. Dokładnie nie wiem, bo wszyscy dostaliśmy teraz dużo zadań i nie mamy czasu się kontaktować ze sobą. Za jakiś czas to wszystko minie i będzie tak, jak dawniej. – westchnęła.
               Mam dziwne wrażenie, że nie do końca będzie tak, jak ona mówi. Po jej tonie słychać, że sama nie jest za bardzo pewna tego, co mówi. Ja jednak wierzę, że będzie dobrze. Chciałabym, by tak było.
               Ale teraz trzeba zmienić temat.
               Oparłam się łokciami o blat.
               - Wiesz, dokąd idę dzisiaj z Justinem? – skierowałam w jej stronę delikatny uśmiech, by wiedziała, że nie mam złych intencji.
               Po usłyszeniu mojego pytania, Daisy odwróciła się, posyłając mi zdziwione spojrzenie.
               - Co? – zapytała od razu.
               Coś znowu nie tak?
               - No… Justin powiedział, że wróci dzisiaj wieczorem i gdzieś mnie zabierze. Myślałam, że może wiesz coś na ten temat… - wyjaśniłam.
               Kurde, może miał coś zaplanowane, a ja to teraz zniszczyłam.
               Daisy stoi i patrzy na mnie, dalej nie dowierzając w to, co słyszy.
               Spuściła w końcu wzrok na podłogę.
               Jednak coś wie. Nie podoba mi się to.
               Zamknęła drzwi od lodówki.
               - Jesteś pewna, że mówił o dzisiaj? – zapytała, ponownie podnosząc na mnie wzrok.
               - No… tak. – przytaknęłam. – Mówił o czwartkowym wieczorze, a dzisiaj jest czwartek.
               - Ale… - zaczęła, jednak zaraz westchnęła zrezygnowana. – On dzisiaj idzie do klubu, podpisać umowę i takie tam. Wydawało mi się, że nie można tam zabierać osób trzecich. Zwłaszcza płci żeńskiej. – powiedziała, wbijając zamyślone spojrzenie gdzieś na pokój.
               A to mnie zaciekawiła. Justin znowu coś zataja?
               - Chociaż… - zaczęła znowu, otwierając szeroko oczy. – To by się może zgadzało. – szepnęła, przytakując sama sobie. – Tak. Wiem, o co chodzi. – przytaknęła znowu, układając rękę pod swoim nosem.
               No dobra, chyba nie warto drążyć tego tematu. Wiem, gdzie idę. To niby teraz najważniejsze. Niby.
               - Nie zapytałam, chciałabyś coś do picia? – wyrwałam nagle. Zaczynała się robić niezręczna cisza, a Daisy w tym głębokim zamyśleniu trochę mnie przeraża.
               Daisy gwałtownie odwróciła głowę w moją stronę.
               - A chętnie. Znajdzie się coś gazowanego?
               - Sprite. – odpowiedziałam po chwili zastanowienia.
               - Może być. – przytaknęła.
               Uśmiechnęłam się, po czym podeszłam do lodówki. Otworzyłam ją. Sięgnęłam po butelkę. Biodrem pchnęłam drzwi lodówki, by się zamknęły, po czym sięgnęłam do szafki z naczyniami. Stamtąd ściągnęłam dwie szklanki. Odkręciłam butelkę. Rozlałam do obu naczyń całą zawartość butelki. Wbrew pozorom, wcale nie zostało dużo tego Sprite’a. Podsunęłam jedną ze szklanek Daisy.
               - Dziękuję. – uśmiechnęła się.
               Odwzajemniłam ten gest. Otworzyłam szafkę z dołu, a następnie schowałam tam pustą butelkę.
               - Justin mówił ci, dokąd jedzie? – zapytała nagle dziewczyna, po czym upiła trochę napoju.
               - Nie. – zaprzeczyłam. Nie chciałam go pytać, bo pewnie i tak by mnie czymś zwiódł.
               Złapałam za swoją szklankę. Upiłam trochę lodowatego Sprite’a.
               - Justin chyba czegoś nie przemyślał. – rzuciła Daisy, przykuwając tym moją uwagę. – Zostawił cię tu samą, nie mówiąc nic nikomu i chciał cię zabrać do klubu? A w czym pójdziesz? W jego ciuchach? – zaśmiała się pod nosem.
               - Właściwie zostawił mi pieniądze.
               - Tak? – odezwała się zdziwiona. – On nie przestaje mnie zadziwiać. I co sobie kupiłaś? – dopytała, jednak tym razem z większym zaciekawieniem.
               K-kupiłam? To znaczy… A, dlatego powiedział, że mogę wyjść i pozostawił mi pieniądze! To teraz ma sens, mogłam się w końcu sama ubrać i… o cholera.
               - No… - zaczęłam. Odstawiłam szklankę. – Tak się złożyło, że… - przeciągnęłam ostatni wyraz. Kurde, jaka ze mnie ciemna masa! – No nic. – westchnęłam.
               - Dostałaś pieniądze i nie poszłaś sobie nic kupić? – zapytała niepewnie.
               Tak, to rzeczywiście brzmi źle. Nawet bardzo.

~*~

               - Ronnie! – zawołał dobrze znany mi głos. – Jesteś już gotowa? – dopytał Justin, a zaraz potem do moich uszu dobiegł dźwięk zamykających się drzwi.
               - Tak! – odkrzyknęłam z pokoju. – Już idę!
               Cholera, gdzie ten telefon?! O! Na szafce nocnej! No kto by pomyślał?!
               Zgarnęłam go do kieszeni. Miałam wziąć torebkę, ale to bez sensu, bo nie mam co w nią włożyć, a z samym telefonem nie będę chodzić, bo to niebezpieczne. Chociaż… może powinnam. Nieważne już!
               Wyszłam z pokoju, stukając przy tym wyjątkowo głośno obcasami.
               Wcale nie chciałam brać niczego na obcasie, ale ciężko było mi sobie odmówić akurat tych butów. I jeszcze okazało się, że została ostatnia para i dokładnie mój rozmiar. Nigdy więcej nie będę chodzić na zakupy z Daisy. Chociaż… Te czarne, dopasowane spodnie z wysokim stanem, które wyglądają na skórzane, z tą białą bluzką z długim rękawem pasują do siebie. A ta niebieska kurtka z ćwiekami i ponaszywanymi różnymi znaczkami oraz innymi pierdołami to… No, w normalnych warunkach nigdy bym sobie czegoś takiego nie kupiła, ale muszę przyznać, że wyglądam zajebiście. Naprawdę. A to się mało kiedy zdarza, bym przyznała, że w czymś mi dobrze. Sama bym się za siebie chętnie wzięła.
               To nie był dobry pomysł, ale nie żałuje tych (drogich) zakupów.
               - Jestem. – oznajmiłam, stając tuż przed pokojem, z którego wyszłam.
               Justin przyszedł w niebieskiej koszuli, chyba śliskiej, z niechlujnie podwiniętymi rękawami do łokci. Do tego czarne spodnie opuszczone w kroku i białe, wysokie buty. Że tak powiem, dobraliśmy się. Tylko, że on sobie przypiął łańcuszek (chyba to jest to, co myślę) i nałożył ciemne okulary. I obowiązkowo zegarek na ręce. A ja się bałam, że przyjdzie w garniturze.
               Obie brwi Justina pomknęły ku górze. Powoli zaczął ściągać okulary z nosa. Ostrożnie zmierzył mnie wzrokiem od dołu do góry.
               - Gdybym wiedział, że będziesz tak wyglądać, to w życiu bym cię ze sobą nie zabrał. – zaprzeczył.
               O kurde…
               - Przesadziłam? – zapytałam cicho. Wiedziałam, że to przesada!
               - Po prostu nie chcę się dzielić z byle kim takim widokiem, ale trudno. – uśmiechnął się zadziornie, cofając się w kierunku drzwi. – Jakoś to przeboleję.
               Uśmiechnęłam się pod nosem.
               Nie wiem, czy miał to być komplement, ale zabrzmiało wyjątkowo miło.

~*~

               Zaczęliśmy się oboje śmiać. Justin otworzył drzwi od samochodu.
               - Nie wiedziałem, że będziesz się beze mnie tak bardzo nudzić. – powiedział rozbawiony, po czym wyszedł z samochodu. Odwrócił się w moją stronę i wyciągnął rękę.
               - No bez przesady. – złapałam jego dłoń, śmiejąc się w dalszym ciągu. – Potrzebowałam kogokolwiek do rozmowy. – wyszłam z samochodu.
               Justin zamknął za mną drzwi, po czym objął mnie i ruszyliśmy do budynku.
               - Gdybym wiedział, to wziąłbym cię ze sobą. – spojrzał na mnie kątem oka.
               - No trudno. Jakoś sobie poradziła. – wzruszyłam ramionami, posyłając mu przy tym miły uśmiech. – A gdzie właściwie byłeś?
               Wziął głęboki wdech.
               - Załatwić – westchnął. – parę spraw, które miałem zrobić już dużo wcześniej. Niczego nie straciłaś, więc może dobrze, że zostałaś w hotelu. – uśmiechnął się.
               Zaczęliśmy kierować się potężnych, kamiennych schodach. Zaraz, chwila…
               - Bank? – zapytałam, przyglądając się ogromnemu napisowi na budynku.
               - Bank. – przytaknął.
               - Nie powinien być już zamknięty?
               - Powinien. – przytaknął ponownie.
               Zmarszczyłam brwi.
               - Więc, co tutaj robimy?
               - Zadajesz za dużo pytań. – posłał mi porozumiewawcze spojrzenie. Już wyrasta mu na twarzy ten uśmiech. – Poczekaj, a wszystkiego się dowiesz.
               - A dlaczego ty mi nie możesz powiedzieć już teraz? – zapytałam, starając się, by brzmiało to wyjątkowo ciekawsko.
               - Bo odbiorę ci całą niespodziankę. – mrugnął do mnie lewym okiem, a jego uśmiech przy tym automatycznie się poszerzył.
               - Niespodziankę… - powtórzyłam sobie po cichu.
               Ciekawe, co to będzie za niespodzianka.

~*~

               Jak się okazało, Justin doskonale zna kod do otworzenia drzwi. Właściciel tych banków bardzo sobie ceni pomoc Jokera i kilku innych ważnych osób, więc udostępnia co jakiś czas część kilku swoich budynków tym wpływowym „gościom”. Akurat tutaj powstał klub dla ludzi, z którymi przeprowadza się czarne interesy. Taka trochę „zamknięta impreza” odbywająca się podziemiach. I tylko dla wybranych. Przynajmniej tak powiedział mi Justin.

~*~

               - Dobra, pokaż to, co chcę zobaczyć i możecie wejść. – oznajmił ciemnoskóry mężczyzna, stojący przed chyba pancernymi drzwiami.
               - No bez jaj, Brian. Przecież się znamy. – mruknął Justin w odpowiedzi. – Co mój przyjazd robimy to samo, a przecież wiesz, że od tamtego czasu mi to nie zniknęło.
               - Wiem, stary, że to nie jest przyjemne, ale takie są zasady. – powiedział półgłosem mężczyzna. – Gdyby to ode mnie zależało, to wpuściłbym was od razu, ale nie chcę mieć problemów.
               Justin westchnął, sycząc jednocześnie coś pod nosem.
               - Dobra. – oznajmił, odpinając kilka pierwszych guzików koszuli. Wysunął w kierunku trzech mężczyzn swoją rękę. – Miejmy to już za sobą. – westchnął. – Czyńcie, panowie, swoja powinność.
               Jeżeli się nie mylę, to ci ludzie zajmują się teraz ręką Justina, która jest w tatuażach tylko od łokcia do nadgarstka. Chociaż nie wiem, Justin zasłania mi sobą cały widok.
               Odwrócił głowę w moją stronę. Uśmiechnął się lekko. Odwzajemniła to.
               Co się dzieje?
               - Wszystko ok? – zapytałam w końcu.
               - Jeszcze tak.
               Po chwili przez jego twarz przemknął grymas bólu. Co oni mu tam robią?
               - Jesteś pewien? – dopytałam. Nie wiem, czy chcę wiedzieć, co tam się dzieje.
               - Bywało mi lepiej. – odpowiedział szeptem.
               - Nic takiego się z nim nie dzieje. – odezwał się Brian. Spojrzałam w jego kierunku. Tak, to było do mnie. – Nie musisz się martwić o swojego chłopaka. – uśmiechnął się.
               Poczułam, jak mi się coś w brzuchu przewraca na słowa „swojego chłopaka”.
               - To nie jest mój chłopak. – odpowiedziałam, unosząc delikatnie kąciki ust.
               - Jeszcze? – czarnoskóry mężczyzna spojrzał kątem oka na Justina.
               Posłali sobie porozumiewawcze uśmiechy.
               Fajnie.
               - No dobra, dawaj to. – powiedział jeden z facetów, którzy coś robią przy ręce Justina, do drugiego.
               Nie podoba mi się ta sytuacja.
               - Chcesz zobaczyć? – zapytał Justin, ruchem głowy wskazując na swoją odkrytą rękę.
               - Chyba nie. – zaprzeczyłam od razu.
               Justin i ten miły mężczyzna zaczęli się cicho śmiać.
               - Nalegam. – dodał Justin po chwili.
               Ale jak tam będzie wycięty kawałek twojej skóry, to cię obrzygam.
               Podeszłam od drugiej strony, by móc spojrzeć na jego rękę. Mężczyzna w rękawiczkach trzyma ramię Justina i naświetla je lampką.
               Coś się zaczyna jakby pokazywać. Czy to… znaczek Jokera? Taki sam, jaki ma Justin na tej samej ręce, tylko niżej? Ale… po co? I czemu on jest pod skórą?
               - Widziałaś kiedyś coś takiego? – zapytał Justin.
               - Nie. – odpowiedziałam, nie odrywając wzroku od coraz wyraźniejszego tatuażu.
               - Dobra, ubieraj się, Panie Śliczny. Możecie wchodzić. – oznajmił czarnoskóry mężczyzna, na co inny facet puścił rękę Justina.

~*~

               Nie podoba mi się tu. Stanowczo mi się nie podoba. Same czarne charaktery. Nawet nie muszę wiedzieć, kto i czym się zajmuje na co dzień. Wystarczy, że się spojrzy na te cwaniackie uśmieszki, pewność siebie i w ciapkę drogie gajery. Całe to pomieszczenie wygląda jak klub ze striptizem (z kobietami i – co ciekawe – z facetami), kasyno oraz jest miejsce, w którym można sobie potańczyć. Kilka barów i sal, za których drzwiami dzieją się rzeczy, o których chcę wiedzieć możliwie najmniej. A nawet wcale.
               Justin wszedł do jednego z takich pomieszczeń. Razem z kilkoma innymi, nieprzyjemnymi typami. Ponoć chodzi o czysto papierkową sprawę, którą można załatwić w „luźniejszej” atmosferze. Nijak mi się to wszystko podoba.
               - Proszę. – oznajmił Justin.
               Spojrzałam w jego kierunku. Niestety, cały widok zasłoniła do połowy pełna szklanka. To pewnie alkohol.
               - Nie, dziękuję. – zaprzeczyłam.
               To nie jest dobre miejsce, bym traciła nad sobą kontrolę. Tu trzeba być czujnym. Tym bardziej, że czuję na sobie wzrok wielu mężczyzn. Że też zachciało mi się dobrze wyglądać. Brawo, Ronnie! Masz, co chciałaś!
               Uśmiechnął się.
               - To woda.
               No… No niech będzie.
               Wzięłam szklankę do rąk. Przyjrzałam się uważnie jej zawartości. Możliwe, że to woda.
               - Wszystko w porządku? – zapytał, siadając na kanapie obok mnie.
               - Tak. – przytaknęłam. Nie czuję się tutaj zbyt pewnie. Upiłam łyk wody.
               Justin zaczął nachylać się w moja stronę.
               - Najpierw coś załatwię, a potem pójdziemy w jakieś milsze, ustronniejsze miejsce. – szepnął mi do ucha, po czym zaczął się cicho śmiać.
               Uśmiechnęłam się automatycznie. Odwróciłam delikatnie głowę w jego kierunku.
               - Brzmi kusząco. – poszerzyłam swój uśmiech. Justin nie pozostał mi dłużny.
               Spłonę za to, ale nie żałuję.
               Justinowi zaczął wibrować telefon. Nasze spojrzenia skupiły się na moment na jego kieszeni.
               - Wybacz mi na moment. – oznajmił, podnosząc się z kanapy.
               - Dobrze. – powiedziałam cicho, po czym ponownie upiłam trochę wody.
               Justin ruszył przed siebie. Zapewne w kierunku ściany niedaleko baru.
               Zaraz… czy tam nie stoi przypadkiem Kimberly? Tak. To ona, ale… co ona tu robi? I dlaczego Justin idzie w jej kierunku? Bo idzie, prawda?
               Idzie do niej.
               Błagam, nie idź.
               Na twarzy Kimberly zaczął pojawiać się uśmiech.
               Cholera.
               Justin oparł się ramieniem o ścianę.
               Zaczęli rozmowę.
               Dlaczego on z nią rozmawia? Przecież nie miał! To może się źle dla niego skończyć! Ja… mam pozwolić na to? Ktoś o tym wie? To miał być ten jego plan?! Ja… ja muszę zadzwonić do Daisy!
               Wyciągnęłam telefon z kieszeni. Wybrałam numer, po czym przyłożyłam urządzenie do ucha.
               - Ronnie? Stało się coś? – zapytała od razu. Chyba ma świadomość, że skoro do niej dzwonię, to nie jest najlepiej.
               - Tu jest Kimberly. – odpowiedziałam.
               Cisza.
               Westchnęła.
               - Wiem.
               Otworzyłam szeroko oczy. Co?!
               - Ale… co? – zapytałam po chwili oszołomienia.
               - Joker podpisał zgodę z Everdeen o współpracę. Jednak tym razem do gry wprowadził swoją córkę i kilka innych osób, z którymi – chcąc, nie chcąc – musimy pracować. – wytłumaczyła Daisy.
               - Ale przecież… Justin może się nie powstrzymać! – krzyknęłam szeptem. – Miałam nie dopuścić, by ona znowu owinęła go sobie wokół palca! To jest niebezpieczne dla wszystkich! On nie może z nią współpracować!
               - Martwisz się o niego? – zapytała nagle Daisy.
               - Ja… - zatrzymałam się na moment. Serce mi wali i w ogóle, więc… najwidoczniej boję się o niego. – Tak. Chyba się o niego martwię. – uśmiechnęłam się delikatnie. Podniosłam odruchowo wzrok na Justina.
               Zmarszczyłam czoło. Dlaczego Kimberly jest teraz bliżej niego? I czemu się tak szczerzy?
               - Dobra, Ronnie. Nie będę ukrywać, sprawa wygląda…
               Przestałam słuchać tego, co mówi do mnie Daisy, zaraz po tym, gdy Kim zaczęła kierować ręce w stronę Justina. Co ona chce zrobić?
               Zaczyna majstrować przy jego koszuli.
               Zaraz… rozpina mu guziki! Tylko dwa pierwsze. Ale… Ale po co? W jakim celu?
               Wsunęła te długie szpony, które doskonale stąd widzę, w miejsce, które odkryła po odpięciu guzików. Ona go smyra?
               Uśmiecha się do niego, a on… pokerowa twarz. Ja w to, kurwa, nie wierzę! Ona go znowu bajeruje, a on… mam nadzieję, że tego nie łapie. Przecież… po tym, co się teraz dzieje… sądziłam, że dał sobie z nią spokój!
               Chwyciła jeden z jego nadgarstków. I, że niby co ona teraz kombinuje, hm?
               Przyłożyła sobie jego dłoń do dekoltu. A właściwie trochę niżej.
               Zacisnęłam palce na szklance.
               Czuję się, jakby muzyka nagle przestała grać, a wszyscy dookoła poznikali.
               On mnie tą ręką ostatnio smyrał po plecach.
               A ona ją położyła na swoim dekolcie.
               Dekolcie.
               Dekolcie.
               Kurwa, żaden dekolt! Trzyma jego dłoń na swoich cyckach, które odsłania ta pieprzona bluzka, która jest krótsza od moich obcasów! Jakby go zaraz miała przelecieć! Tak po prostu! Ona nie widzi, że on tego nie chce? Ale nic nie robi. Próbuje się powstrzymać. Z trudem. Ona chce go… ona chce go… co za suka!
               - Kończę. – warknęłam, rozłączając się.
               Schowałam telefon do kieszeni, po czym podniosłam się i od razu zaczęłam kierować w stronę tego całego cyrku pod ścianą.
               Nie są już razem, więc o czym ona teraz myśli? Że będzie go uwodzić, a on jej ulegnie? Że ja na to pozwolę? Po moim trupie! Nie po to tyle z nim wytrzymuję i zaczynam go lubić, by jakaś lafirynda to zniszczyła!
               Będąc już zupełnie przy nich, odruchowo wyrzuciłam ręką do przodu, wylewając na Kimberly zawartość mojej szklanki. Dziewczyna odbiła się z cichym piskiem od ściany. Uniosła sztywno dłonie na poziomie swoich policzków i od razu zaczęła lustrować siebie wzrokiem.
               Jej oddech staje się cięższy oraz coraz szybszy. Jest zła. Niech jest. Powoli zaczyna podnosić swój morderczy wzrok na mnie.
               Ja…
               Momentalnie muzyka znów zaczęła dudnić mi w uszach. Czuję przeszywający wzrok wszystkich zebranych na sobie. A mi… zrobiło się niewyobrażalnie zimno.
               Ja pierdolę.
               Gwałtownym ruchem przyłożyłam obie ręce do swoich ust. Zaraz do moich uszu dobiegł odgłos tłuczonej pod moimi nogami szklanki.
               Ja… ja nie chciałam. To nie tak miało wyjść! Ja… Ja…
               Poczułam mocny ucisk silnej, męskiej ręki na swoim ramieniu.
               - Ronnie, kurwa mać! – syknął Justin. Od razu podniosłam na niego wzrok.
               Boże, serce mi wali jakby zaraz miało wybuchnąć! Ja… To nie tak miało wyjść!
               - Justin! – zawołała Kim.
               W moje ciało uderzyła potężna fala dreszczy, niosących ze sobą paraliżujące zimno. Spojrzałam z dołu na zezłoszczonego Justina.
               - J-ja… - wydukałam. Boże, nie jestem w stanie nic powiedzieć! Ja nie chciałam! Nie… nie panowałam nad sobą! Ja… ja nie wiem, co to było!
               Justin ze zdenerwowania wykręcił grymas na twarzy, następnie odwrócił się i ruszył, szarpiąc mnie za ramię za sobą. Pisnęłam cicho z bólu.
               Nie, nie! Ja nie chcę! Nie chciałam! Nie tak to miało być! Ja… co się ze mną stało!?
               Justin wyszedł z sali na korytarz. Pchnął mnie na ścianę, od której delikatnie odbiłam się drugim ramieniem. Aż się dziwię, że w tym całym drżeniu nie potknęłam się o własne nogi.
               - Co ty sobie wyobrażasz? – warknął, nachylając się do mnie. Poczułam ostry zapach alkoholu.
               - Justin, ja przepraszam! – zawołał drżącym głosem.
               - Przepraszasz?! – krzyknął, co skutecznie przytknęło mnie do ściany.
               - Justin, uspokój się. – usłyszałam gdzieś za Justinem przyjazny głos Briana.
               - Wypierdalaj z powrotem pod drzwi, Brian! – rzucił ciemnoskóremu mężczyźnie spojrzenie przez ramię.
               - Przepraszam, to nie moja wina! – zawołałam ponownie, starając się jakoś powstrzymać tę gulę, która pcha mi się do gardła.
               - Nie twoja?! – odwrócił gwałtownie głowę w moją stronę. – A kto oblał przed chwilą Kim? Może ja?! – wskazał sztywnym ruchem ręki na siebie.
               Zamknęłam oczy, biorąc głęboki wdech w płuca, po czym powoli wpuściłam powietrze nosem.
               - Przepraszam, nie byłam w stanie nad sobą zapanować. – odpowiedziałam cicho, spuszczając powoli głowę. Boże, jak mi cholernie wstyd! Nie chciałam tego zrobić! Nie planowałam tego! Po prostu… tak wyszło! Jeszcze nigdy się tak nie czułam…
               - Może zamiast wiecznie przepraszać, zaczęłabyś w końcu myśleć nad tym, co odpierdalasz. – prychnął Justin.
               Ale ja… ja doskonale wiem, co robię. Nie wiem, czemu to zrobiłam, ale wiem, czemu to miało służyć.
               Spojrzałam na Justina.
               - Ja ci chciałam tylko pomóc. – powiedziałam, patrząc prosto w jego ciemne, przepełnione gniewem oczy. Nie miałam nic złego na myśli. Tylko wyszło, jak zawsze.
               - Pomóc mi? – zapytał ironicznie. Odsunął się dwa krok. Wsunął ręce do kieszeni spodni. – Wpierdalając się w nie swoje sprawy? – przybrał sarkastyczny wyraz twarzy.
               To mi nie pomaga. Wręcz przeciwnie. Wstyd mi jeszcze bardziej.
               - Ja po prostu nie chcę, by ona tobą znowu pomiatała, Justin. – westchnęłam smutno. – To wszystko.
               Wzrok Justina zaczął być łagodniejszy po kilku wdechach. Westchnął głośno, po czym przełknął ślinę.
               - Rozumiem, ale to już nie jest twoją sprawą, Ronnie. – zerknął na korytarz prowadzący do wyjścia, a potem znowu jego wzrok utkwił w mojej osobie. – Chodź. Musisz się spakować, bo jutro może nie być na to czasu. – skinął głową, po czym powoli ruszył.
               Dogoniłam go.
               - Dokąd się jutro wybieramy? – zapytałam niepewnie.
               - Jedziesz do domu. – oznajmił beznamiętnie. Nawet na mnie nie spojrzał.
               Zmarszczyłam brwi.
               - Przepraszam, ale chyba nie rozumiem. – zaprzeczyłam delikatnie.
               O co mu chodzi?
               - Wypełniłem swoją robotę. Jutro wracasz z Andrew do nowego domu. – powtórzył tym samym tonem, co chwilę temu.
               Co?!

~*~

               Już rozumiem, czemu Justin wczoraj mnie ze sobą zabrał. Co było powodem jego wyjazdu na te kilka dni. Dlaczego Daisy się tak zdziwiła i co mówiła, gdy a byłam zajęta nienawiścią do Kim. Justin chciał się ze mną pożegnać. Nie wiem, w jaki sposób, ale widziałam, że mu jakoś tak ciężko. Chociaż, może mi się tylko wydawało. W końcu słowa „Przecież nie będę twojego brata trzymał na siłę w szpitalu” mogą oznaczać naprawdę wszystko. Ale ten ton… nieważne.
               Wreszcie będę z moim bratem, który tyle poświęcił dla mojego, a właściwie naszego spokoju. Skończą się te przerażające akcje. Nie będę miała już nic wspólnego z mafią. Znowu powróci moje dawne życie. Z bratem. Na przedmieściach. Przecież tego właśnie chciałam, no nie?
               Mimo, iż nie minęło zbyt dużo czasu, to zdążyłam się przyzwyczaić do takiej „innej” rzeczywistości. Można powiedzieć, że trochę się wkręciłam w to wszystko. No, wczoraj chyba nawet trochę za bardzo. Tak czy tak, będzie mi ich brakować.
               - Ronnie. – usłyszałam cichy głos Daisy. Podniosłam na nią swój wzrok. Jest smutna. – Czas na ciebie.



~*~*~*~*~*~

TO CO, GOTOWI NA EPILOG?
                        Dobra, nie będę Was denerwować, bo przestaniecie czytać Jokera XD Na epilog się nie zapowiada, spokojnie! Jeszcze wiele przed nami! Jakoś dotrwałam do końca tego rozdziału. Bałam się, że będzie za długi (czyt. nie będzie się mieścił w moich standardach), ale to sobie poskracałam i wyszło to, co wyszło. Ciekawi mnie, czy załapaliście tę scenę zazdrości Ronnie. Może trochę zaspojleruję, ale właśnie o taką akcję mi chodziło XD

9 komentarzy:

  1. Masz świetny styl i obyś kiedyś książkę napisała, a potem nastąpiła jej ekranizacja, bo ja już czekam... już czekam ☺

    OdpowiedzUsuń
  2. Jejku Ronnie nie może wrócić :c

    OdpowiedzUsuń
  3. Justin do cholery nie rób tego ! To nie może tak być :P

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie moge sie doczekać nowego rozdziału! Kocham Jokera�� powiem tak zachciało mi się płakać jak Justin powiedział że Ronnie wraca do domu:(

    OdpowiedzUsuń
  5. Jakie wraca do domu? Halo halo nie pozwalam! Teraz gdy tyle się dzieje?!
    Ta scena zazdrości była taka... słodka, awh <333 Jezu, kocham Ronnie gdy jest zazdrosna! I miałam nadzieję, że w poprzednim rozdziale dojdzie między nimi do czegoś podczas ten nocy, no ej :( Czuję się oszukana, przecież już ją smyrał po plecach! Czytałam ten rozdział z nadzieją, że może rano między nimi do czegoś jednak dojdzie, ale nic. Czemu oni są tacy cnotliwi, co?
    W każdym razie czekam na następny rozdział z niecierpliwością i życzę weny ;*

    OdpowiedzUsuń
  6. AGEN JUDI BOLATANGKAS ONLINE TERPERCAYA
    TANGKASNET dan 88TANGKAS !

    Segera Bergabung Bersama Kami, Hanya di www.agentangkas.co
    WA: 0812-2222-995 !
    BBM : BOLAVITA
    WeChat : BOLAVITA
    Line : cs_bolavita

    klik ==>> EREK EREK 4D

    OdpowiedzUsuń