czwartek, 22 września 2016

Rozdział 11: ,,Zawiodłem się na tobie."

            Ronnie, bez nerwów. Poradzisz sobie. To zadanie wcale nie jest trudne! Tylko, dlaczego ja się boję?
            Nacisnęłam na klamkę, po czym ostrożnie uchyliłam drzwi. Skrzypienie starych zawiasów, których od dawien dawna nikt nie raczył naoliwić, wcale, ale to wcale nie pomaga.
            Wyjrzałam ostrożnie.
            Na prawo długi korytarz pilnowany przez kilku panów.
            Nie mogę dać po sobie poznać, że się boję. To musi wyglądać profesjonalnie.

            Wzięłam głęboki wdech, by jakoś dodać sobie otuchy. Niestety, zaciągnęłam się przy okazji tym okropnym zapachem starej, zagrzybionej piwnicy. Mogło pójść łatwiej, ale nie. Po co wysadzić mnie przed frontowymi drzwiami, skoro można wjechać do podziemi?
            Przełknęłam głośno ślinę.
            Weszłam na korytarz, zamykając za sobą te cholernie skrzypiące drzwi. Ruszyłam żwawo, pewnym krokiem przed siebie. Otuliłam rękoma karton wypełniony po brzegi teczkami z dokumentami. Przymrużyłam oczy, gdy żółte światło pierwszej lampy oślepiło mnie, kiedy tylko się do niej zbliżyłam.
            Po jaką cholerę ja się na to zgadzałam?! No?! Przecież mogłam odmówić! A nie. Jednak nie mogłam. Psia kość!
            Liam się niepotrzebnie martwił. Żaden ze strażników nie zwraca na mnie zbyt dużej uwagi. Niall miał rację: gdy będę szła z ewidentną robotą w rękach, to nikt mnie nie zaczepi i nie spyta „dokąd idziesz?”.
            Doszłam na koniec korytarza. Tu jest mój cel. Winda.
            Nacisnęłam ostrożnie guzik. Cała klatka się zatrzęsła, na co – w odpowiedzi – aż się odsunęłam.
            Po krótkiej chwili nadjechała skrzynia. Ciężko osadziła się na miejscu. Krata zaczęła się przesuwać na bok, otwierając mi przejście. Oczywiście, nie obeszło się bez okropnego dźwięku ocierania się zardzewiałych części o siebie.
            Koniec robienia hałasu? Mogę wejść?
            Ostrożnie stanęłam w tym metalowym pudle. Przynajmniej lampa świecąca na górze nie daje tak oślepiającego światła. Odwróciłam się przodem do wyjścia. Na ścianie po prawej jest panel z guzikami. Ja muszę jechać pod „J”.
            Nacisnęłam odpowiedni guzik, który natychmiast się podświetlił.
            Kraty zaczęły się zasuwać, robiąc przy tym tyle zgrzytu, ile przy otwieraniu.
            Winda ruszyła gwałtownie. Nie spodziewałam się, że będzie tak trząść, więc na moment straciłam równowagę, jednak w porę ustawiłam nogę do tyłu.
            Odetchnęłam z ulgą.
            Przestawiłam nogę z powrotem na poprzednie miejsce. Dopiero teraz czuję, że podłoga ugina się pod moim ciężarem. Dlaczego została ona wyłożona deskami? No dlaczego, ja się pytam?!
            Jak w jakimś opuszczonym szpitalu dla obłąkanych. Nie można tego unowocześnić?! Nie, po co? Po co zapobiec nieszczęśliwemu wypadkowi, skoro trzeba do niego doprowadzić, by ktoś wpadł na fantastyczny pomysł, by jednak coś z tym ustrojstwem zrobić?
            Mam tylko nadzieję, że ja nie zostanę ofiarą Przeklętej Windy. Takie odegranie się losu na mnie za to, że nie potrafię asertywnie powiedzieć „NIE”. Ale czy ja, tak naprawdę, miałam coś do powiedzenia? Mogłam odmówić?
            Plan Liama zakłada prostą strategię: mam wejść do biura, znajdującego się właśnie w tym budynku i znaleźć kopertę. Prawdopodobnie Justin już widział jej zawartość, ale najpewniej będzie chciał sam się uporać ze wszystkim, czego ta sprawa dotyczy. Dlatego mam do tego biura wejść i pod pretekstem ułożenia dokumentów na prośbę Justina, znaleźć kopertę. Potem podam ją Liamowi, który będzie siedział w wentylacji. Oczywiście, chłopcy (Niall, Liam, Zayn i Louis) wezmą na siebie całą odpowiedzialność za ten czyn. Dlaczego ja zostałam wmieszana w tę sprawę? Bo jestem poza podejrzeniem. Przecież to niemożliwe, by taka bezbronna dziewczyna chciała się wkraść do biura takiego tam syna Ojca Chrzestnego i coś z niego wziąć. No nie?
            Ciekawe tylko, że Robin wycofała się z tego planu. Stwierdziła, że ani do tego ręki nie przyłoży ani nas (albo raczej ICH) nie wsypie. Trochę dziwne zachowanie. Tym bardziej, że nie miała zamiaru mnie odsuwać od tej sprawy. Dzięki wielkie, że się mną przejęła. Faktycznie, nie chcę być non stop pod opieką, ale są sytuacje, w których wypadałoby się może zainteresować moim bezpieczeństwem, ponieważ – jakby nie spojrzeć – mnie to wszystko nie dotyczy!
            A skoro mowa już o moich opiekunach, to gdzie wywiało Harry’ego, Daisy i Justina? Nie widziałam ich od wczoraj. Tak po prostu mnie zostawili? To… dziwne. Niepokojące wręcz.
            Winda zatrzymała się. Kraty zaczęły się odsuwać, wydając z siebie nieprzyjemne dla uszu dźwięki, brzmiące trochę jak „wypieprzaj stąd”.
            Stanęłam na równej podłodze. Ruszyłam wolno korytarzem przed siebie. Gdy skręcę w lewo, na kolejnym korytarzu powinno znaleźć się dwóch facetów, stojących po obu stronach drzwi prowadzących do biura.
            Nie, nie wierzę. Czy na końcu tego korytarza, po prawej jest winda? Nowoczesna, srebrna, zamykana zasuwanymi DRZWIAMI winda?! Po kiego grzyba jechałam tym skrzypiącym, zabytkowym gównem, kiedy mogłam się bezpiecznie transportować tym lśniącym cudem techniki?!
            Dobra. Nieważne. Dam sobie spokój.
            Skręciłam w lewo.
            Nie będę się niepotrzebnie denerwować, jeszcze wiele nieprzyjemnych chwil przede mną, po co sobie dokładać ich więcej?
            - Przepraszam… - odezwałam się, będąc prawie przy drzwiach.
            - Nie ma wstępu. – oznajmił surowo jeden ze strażników, po czym oboje skrzyżowali ręce na klatce piersiowej.
            Zatrzymałam się gwałtownie. Moja pewność siebie gdzieś się ulotniła.
            - Rozumiem. – przytaknęłam. – A-ale, ja muszę… - zająknęłam się.
            - Joker dał wyraźny rozkaz, by nikogo nie wpuszczać. – powtórzył równie niemiłym tonem ten sam facet.
            Przełknęłam ślinę. Tak się chyba nie dogadamy.
            - No dobrze. – westchnęłam cicho. Cholera, głos mi się łamie. Myśl, dziewczyno, myśl. Odchrząknęłam. – Jednak ja też dostałam rozkaz, by przynieść tutaj ten karton.
            - W takim razie, daj go nam. – odpowiedział drugi facet, po czym od razu wyciągnął ręce w moją stronę. – Odstawimy go na miejsce.
            Kurwa, nie tak!
            - Dobrze, ale posortujcie dokumenty. – powiedziałam szybko, odruchowo dociskając do siebie karton. Cały plan pójdzie się gonić, jeśli mnie tam nie wpuszczą!
            Mężczyźni zmarszczyli brwi z niezrozumienia.
            - Posortować? – zapytał niepewnie jeden z nich.
            - Tak, tak. – przytaknęłam energicznie. Zaraz mi serce rozniesie! – Tutaj jest wszystko rozpisane, trzeba to włożyć w odpowiednie miejsca, a ja nie chcę mieć problemów za źle wypełnione zadanie.
            Cholera! Szef?! Joker! Nie szef, a Joker! Cholera jasna, po co ja się tak denerwuje?!
            Mężczyźni spojrzeli na siebie z niesmakiem. Nie wpuszczą mnie, psia mać!
            - Dobra. – mruknął jeden z nich, łapiąc za klamkę. Co? – Wejdź, tylko szybko. – skinął głową w stronę drzwi, które zaczął przede mną otwierać.
            Odetchnęłam w duchu z ulgą.
            - Dziękuję. – posłałam obu panom miły uśmiech, po czym weszłam do pomieszczania.
            Drzwi za mną zostały zamknięte.
            W pokoju jest duszno i panuje półmrok. Sporych rozmiarów szyba przy drzwiach została zasłonięta. Tylko w dwóch miejscach na oknach spomiędzy żaluzji przedziera się światło słoneczne. Ciemność tutaj ma kolor zieleni. No nic, czas się zabrać za robotę.
            Podeszłam do czarnego biurka. Postawiłam pudło na wolnym miejscu. Podeszłam do ściany za biurkiem. Pomiędzy szafą i regałem z segregatorami, na górze jest krata od wentylacji. Wspięłam się na palce. Przyłożyłam rękę do kraty. Spojrzałam przez ramię na drzwi. Tak na wszelki wypadek.
            Uderzyłam, niezbyt mocno, ręką o kratę. Potem drugi raz i trzeci. Mam nadzieję, że usłyszał.
            Odsunęłam się od ściany.
            No dobra. Gdybym była Justinem, to gdzie schowałabym kopertę? Może do którejś szuflady?
            Chwyciłam za pierwszy od góry uchwyt. Zamknięte.
            Kolejna szuflada. Także zamknięta.
            Może niepotrzebnie wkładaliśmy tyle trudu w dostanie się tutaj, skoro wszystkie schowki są zamknięte. Ale zaraz, chwila. Przecież nie może nosić kluczy przy sobie. Ryzyko, że mógłby je zgubić lub ktoś by je zabrał, jest zbyt duże.
            A co, jeśli Justin ma podobne sposoby do mojego ojca i trzyma klucze gdzieś na biurku? Warto spróbować.
            Zobaczmy, gdzie można byłoby schować klucz… Za monitorem? W pojemniku na długopisy? Za ram… Justin trzyma na biurku zdjęcie mamy? To w sumie urocze. Nie spodziewałabym się tego po nim. Jednak, jest to chyba zbyt śmiałe zdjęcie. Trochę mało stosowne. Mój ojciec kiedyś trzymał podobne zdjęcie mamy na swoim…
            Przez mój kręgosłup przebiegł zimny dreszcz.
            Coś tu nie gra. Czekaj, chwila… „Pójdziesz do biura Jokera”, „Joker dał wyraźny rozkaz” i to seksowne zdjęcie na biurku.
            W uszach zaczyna mi dudnić niespokojne bicie serca.
            To. Nie jest. Biuro. Justina.
            - Ronnie! – usłyszałam cichy, męski głos, który rozniósł się po całym pokoju.
            Wystraszona drgnęłam na bok, uderzając swoim udem o krzesło, które następnie obiło się hukiem o biurko i półkę na klawiaturę.
            - Ciszej! Co ty tam robisz?! – syknął cicho z wentylacji dobrze mi znany głos Liama.
            Poczułam ogromny, przeszywający ból w klatce piersiowej. Złapałam się za to miejsce, wykrzywiając usta w grymas.
            Kurwa, jak się przestraszyłam!
            Moje ciało zalała fala gorąca. Spojrzałam na drzwi, próbując zebrać oddech. Na całe szczęście, nikt się mną nie chce zainteresować. Nie wiem, czy to dobrze czy źle.
            - Ronnie, jesteś tam? – szepnął Liam.
            - Jestem. – odpowiedziałam niezbyt głośno.
            - Znalazłaś kopertę?
            - Jeszcze nie. – westchnęłam. Boże, nie potrzebuję takiej adrenaliny!
            - To szybko szukaj! – syknął. – Nie mamy czasu na zabawę!
            - Dlaczego mi nie powiedziałeś, że to nie jest biuro Justina? – zapytałam cicho po chwili.
            Cisza. No ładnie.
            - A ma to jakieś znaczenie? – zapytał zmieszany.
            Nie, kurwa, nie ma! Przecież to żadna różnica, czy pożyczam coś od kolegi czy biorę coś należącego do kolegi ojca!
            - Żartujesz?! Oczywiście, że ma! – krzyknęłam szeptem. On mnie okłamał!
            Usłyszałam głośne westchnięcie z wentylacji.
            - Może nie wyraziłem się jasno, do czyjego biura masz iść, ale nie zgodziłabyś się, gdybyś znała prawdę! – zarzucił. No jak mi przykro!
            - Przecież to kradzież! Mam okraść Ojca Chrzestnego?! – starałam się powiedzieć możliwie najciszej, ale czuję, że z nerwów zaraz wybuchnę! W co ja się znowu wpakowałam?!
            - Gdybym wiedział, że będziesz spowalniać akcję paniką, to nigdy bym ci nie sugerował pomocy. – odmruknął.
            Ja przepraszam, ale czy on mi łaskę tym zrobił?!
            - Byłoby inaczej, gdybym była w bezpiecznej wentylacji, a nie w biurze, do którego może w każdej chwili ktoś wejść! I to ja będę musiała się tłumaczyć! – syknęłam.
            - Nie unoś się tak, bo nas wszystkich wydasz! – szepnął Liam, jakby próbował mnie udobruchać. – Znajdź tylko kopertę i oboje się stąd bezpiecznie wyniesiemy.
            Niczego mu nie podam! Nie ma mowy! Wynoszę się stąd!
            Dziwnie głośny dźwięk rozmowy doszedł zza drzwi.
            Nie. Nie, nie, nie! To nie może być to, co myślę! To się nie stanie!
            - Chowaj się! Joker idzie! – usłyszałam tłumiony szept z wentylacji.
            Poczułam mrowienie od pasa w dół.
            Chowaj się?! Kurwa, gdzie?! Szafa!
            Otworzyłam drzwi od szafy. Usiadłam w środku, zamykając za sobą drzwi.
            To się nie dzieje naprawdę! Nie, proszę, nie!
            Drzwi do pokoju otworzyły się. Podsunęłam kolana pod sam nos.
            To Joker. Widzę przez szczelinę w drzwiach szafy. Dlaczego to zawsze mnie spotyka?!
            Mężczyzna posłał zdziwione spojrzenie kartonowi. Cholera, nie wzięłam go stamtąd! Zaczął powoli iść w jego stronę. Automatycznie wyrównałam swój oddech z dźwiękiem jego kroków.
            - A to skąd się tu wzięło? – mruknął do siebie pod nosem.
            Może i wypowiedział to pytanie cicho, ale całe moje ciało drżało przy każdym wyrazie. Przymknęłam oczy. Nie powinnam się go aż tak bać. Nie powinnam. W tej szafie jest jeszcze bardziej duszno niż w samym pokoju.
            Drzwi do biura otworzyły się z hukiem. Otworzyłam oczy, wbijając automatycznie spojrzenie w szczelinę. To Daisy! Poczułam wewnętrzną ulgę. Niewielką, co prawda, ale jak ja się bardzo cieszę, że ją widzę! Chociaż, jej rozbiegany po pokoju wzrok i zaniepokojony wyraz twarzy nie mówią nic dobrego.
            - Co takiego ważnego się stało, że wtargnęłaś tu bez pukania? – zapytał zażenowany Joker.
            Daisy wydukała coś cicho pod nosem. Chyba nie spodziewała się, że zastanie taki widok.
            - Czy wiesz, skąd to pudło się tutaj wzięło? – dopytał Joker. Słychać, że jest zniecierpliwiony.
            - Tak! – zawołała Daisy po chwili namysłu. – Przyniosłam je tutaj, ale zupełnie o nim zapomniałam, bo byłam potrzebna gdzieś indziej. – wskazała palcem za siebie.
            - Powinnaś najpierw zająć się jedną sprawą, a dopiero potem brać następną. Jesteś w stanie to przyswoić? Wprowadzasz niepotrzebny zamęt. – syknął oschle. Jakbym słyszała mojego ojca.
            Nie chciałam, żeby miała przeze mnie kłopoty.
            - Dlatego ulokuję pudło w szafie, potem tu wrócisz i wszystkim się zajmiesz. – dodał.
            Szafa?! W sensie, że ta, w której ja jestem?! Nie! Ja się nie zgadzam!
            Zaczęłam bezszelestnie przemieszczać spodami garniturów, by się jakoś zakryć. Nie do szafy! Błagam, nie do szafy!
            Coś twardego spadło mi na głowę. Wydałam z siebie stłumiony jęk, który szybko przerwałam. Zamknij się, głupia!
            Czemu w pokoju zapanowała taka cisza?!
            - Już ciebie oczekują. – wyrwała nagle Daisy.
            - Tak szybko?
            - Znaczy, jeszcze nie, ale lepiej już czekać. To ich wyprowadzi z równowagi. Niech wiedzą, z jak twardym przeciwnikiem mają do czynienia. – próbuje pokazać, że jest pewna siebie. Widać, że się go boi.
            Joker ruszył. Słyszę go.
            - Nie wiem, co kombinujesz. – zaczął, stając przed dziewczyną. Zasłonił ją swoim ciałem. Daisy gwałtownym, sztywnym ruchem złapała się drzwi. – I lepiej będzie dla ciebie, jeżeli nigdy się nie dowiem. – warknął, po czym odsunął się od dziewczyny, a ta puściła drzwi.
            Oboje wyszli z pokoju.
            Rozpłynęłam się po całej szafie. O Boże, jak było blisko!
            Otworzyłam drzwiczki, licząc na powiew świeżego powietrza. Niestety, na zaczerpnięcie oddechu muszę jeszcze poczekać. Powoli wyczołgałam się z szafy, zsuwając z siebie garnitur, który przed chwilą spadł na mnie wraz z wieszakiem.
            Oparłam się o biurko, czując, jak nogi mi miękną. Cholera, jak mi słabo! Zamknęłam drzwi do szafy. Muszę stąd wyjść.
            Resztką sił powlokłam się do drzwi. Otworzyłam je.
            Przywitał mnie kawałek wytatuowanego krzyża na torsie, który swobodnie wystaje znad siwej koszulki. Powoli wzrokiem podążyłam do góry, aż spotkałam się z bardzo niezadowolonym spojrzeniem Justina.
            Więc… jak bardzo mam przejebane?

~*~

            To nie tak miało wyglądać.
            Na całe szczęście, Joker z Daisy odeszli na tyle daleko, że nie zauważyli, jak wychodzę z pokoju, ale Liam wyszedł nie w tym miejscu, co powinien i… został wyszarpany z wentylacji.
            Joker zarządził, że chce widzieć całą dziewiątkę u siebie w trybie natychmiastowym. Z kolei ja zostałam w nie najdogodniejszy sposób przetransportowana do hotelu, następnie do apartamentu na samej górze, gdzie zostałam zamknięta w jednym z pokoi. Przynajmniej jeść dostałam.
            To za karę. Mam na myśli siedzenie w pokoju. Dostałam to za karę od losu, żebym miała coraz większe wyrzuty sumienia. Znowu mają przeze mnie kłopoty. Może to nie do końca moja wina, bo zakładam, że skoro ja jestem tu, a oni tam, to Joker nie wie, że tam byłam.
            Ciepła, pojedyncza łza spłynęła po moim policzku.
            Nie chcę płakać. To już nic nie daje. Czuję się współwinna, a mi się upiekło. Znowu.
            Telefon zaczął wibrować na stoliku. Kto to?
            Zeszłam z kanapy, a właściwie łóżka umieszczonego przy oknie zamiast parapetu. Podeszłam powoli do stolika. To… Michael?
            Wzięłam do ręki telefon, po czym go odebrałam.
            - Tak?
            - Ronnie, żyjesz? – zapytał od razu, prawie równo ze mną.
            - Tak, żyję. – odpowiedziałam niepewnie. - Dlaczego pytasz?
            - O Boże, jak dobrze! – odetchnął cicho. – Już się bałem, że Joker coś ci zrobił.
            - Co masz na myśli? – zapytałam, marszcząc w między czasie brwi.
            - Ty nie wiesz, co się teraz dzieje? – odezwał się zdziwiony po chwili ciszy.
            Odczuwam jakiś dziwny niepokój.
            - Nie. – zaprzeczyłam ruchem głowy. Nie wiem po co, on i tak mnie nie widzi.
            - Jak to nie wiesz? W ogóle, gdzie jesteś? – ciągnął dalej, będąc zaniepokojonym i jednocześnie podenerwowanym.
            - W hotelu, w jakimś apartamencie. – skierowałam wzrok na chwilę w stronę drzwi, po czym odwróciłam się w kierunku okna. – Michael, co się dzieje?
            Odpowiedział mi oddech w słuchawce. Słychać coś jeszcze. Jakiś hałas, tylko nie wiem, co to.
            - Michael? – zapytałam po chwili ponownie. Nie podoba mi się ta cisza.
            - Poczekaj chwilę. – mruknął. Chyba się przemieszcza. Usłyszałam kliknięcie. Chyba zamknął gdzieś drzwi. – Joker dostał szału. – odezwał się w końcu, ale ciszej. – Byłem dwa piętra niżej, a słyszałem go tak dobrze, jakbym siedział za ścianą. Godzinę temu byłem pewien, że rzuca ludźmi. Słyszałem, że jest tam Justin, Harry i reszta, ale o tobie nikt nic nie wiedział, więc zacząłem się trochę martwić.
            - Martwiłeś się o mnie? – zapytałam cicho.
            - No pewnie. W końcu jesteśmy zespołem.
            To naprawdę miłe. Nie doceniałam go. Chociaż uważam, że jest w porządku. Nie musiał się o mnie martwić.
            - To miłe, dziękuję. – uśmiechnęłam się mimowolnie. Boże, Ronnie, ogarnij się! – A co z resztą?
            - Nie wiem, ale…
            - Martw się o siebie. – usłyszałam za plecami.
            Odwróciłam się gwałtownie jak porażona.
            W drzwiach stoi mężczyzna. Mimo, iż jego twarz jest zasłonięta kapturem siwej bluzy, to dokładnie wiem, kim jest ten osobnik.
            - Ronnie? Halo, jesteś tam? Co się dzieje?
            Przepraszam Mike, ale nie jestem w stanie teraz wydusić słowa. Najlepiej wyskoczyłabym przez okno.
            - Z kim rozmawiasz?! – warknął, kierując się żwawo w moją stronę.
            Odruchowo zaczęłam się cofać.
            - Z-z Michaelem. – wyjąkałam. Cholera, nogi mi zaczynają odmawiać posłuszeństwa.
            - Daj mi go! – syknął, wyciągając rękę po telefon.
            Ledwie zdążyłam go odstawić od ucha, gdy Justin wyszarpnął mi go z ręki.
            - Oddzwoni. – oznajmił ironicznie do telefonu, po czym rozłączył się, a następnie rzucił urządzeniem o ścianę.
            Zatrzęsłam się, unosząc jednocześnie ręce na poziomie ust i szyi. Mną też tak rzuci?
            - Zawiodłem się na tobie. – westchnął cicho po chwili. Opuścił głowę i pozwolił jej swobodnie pokołysać. Nie, nie. Tylko nie to. - Nigdy bym nie przypuszczał, że posuniesz się do czegoś takiego. – przesunął dłonią po swojej zasłoniętej przez kaptur twarzy.
            - Justin, ja nie wiedziałam, że to biuro…
            - Zdradziłaś nas. – prychnął, przerywając mi. Nie, nie. Nie mów tak! – Poświęcamy się dla ciebie, a ty co robisz? – uniósł głowę w moim kierunku.
            - Nie mogłam odmówić. – odpowiedziałam łamiącym się głosem. – Zostałam tam sama. Nikt nie miał złych zamiarów.
            Nie wiem, co mam powiedzieć, żeby się obronić. Nie wiem, naprawdę nie wiem!
            - Nikt nie miał złych zamiarów? – prychnął, ściągając kaptur z głowy. Moją uwagę od razu przykuła sina plama w okolicy kości policzkowej po lewej stronie. Nie wygląda to za dobrze. – A o konsekwencjach ktokolwiek raczył pomyśleć?
            - Daj spokój, Justin. – odezwał się pozbawiony barwy głos Daisy. Spojrzałam w kierunku dziewczyny. Ruszyła powoli w naszą stronę. Na jej ramionach widać wyraźne ślady trzymania bądź szarpania. Z kolei pod obojczykiem jest sporych rozmiarów zadrapanie. Nie chciałam, by ktokolwiek ucierpiał! – Nie mogliśmy przewidzieć, że zaczną działać na własną rękę.
            - Tak. Nie mogliśmy. – syknął, patrząc na mnie z niezadowoleniem.
            Spuściłam na chwilę głowę, po czym spojrzałam na Daisy z dołu.
            - Nie miałam się jak postawić. Przepraszam. – oznajmiłam cicho.
            Daisy tylko na chwilę zatrzymała na mnie beznamiętny wzrok, po czym ruszyła do wyjścia z pokoju. Łzy napłynęły mi natychmiast do oczu.
            O nie…
            - To już nie ma większego znaczenia. – mruknął Justin, również kierując się w stronę drzwi. – Ludzie, z którymi tak długo współpracowałem, zostali piętnaście minut temu ode mnie odsunięci. Od jutra zaczną w nowych przydziałach. A z tobą jeszcze się zastanowię, co się stanie. – rzucił mi ostre spojrzenie przez ramię.
            C-co? Nie… Nie, proszę! Wróć tu. Zacznij mnie tłuc! Rzuć czymś w moją stronę! Dowal mi, a potem – jeszcze żywą – wyrzuć przez okno! Zrób, co chcesz, ale nie wpędzaj mnie w poczucie winy! Nie pozostawiaj mnie z tym samej! Błagam!
            Trzasnął drzwiami.
~*~

            Trzeba było ruszyć głową. Powiadomić kogoś. Nie musiał być to Justin. Mam numer do wszystkich, więc co mnie powstrzymało? Dlaczego jestem taka głupia i tak cholernie naiwna?
            Ojciec zawsze powtarzał, że nie jestem w stanie zobaczyć najprostszej odpowiedzi. Może nawet stać przede mną i mierzyć lufą w moją stronę, a ja i tak będę uparcie rozglądać się za rozwiązaniem gdzieś w oddali. To moja wina? Znowu? Tak bardzo nastawiłam się na fakt, że „nie mogę odmówić”. A trzeba było to zrobić. Robin się wycofała. Pewnie uznała mnie za głupią lub taką, która chciała się odegrać na Justinie.
            Jaka ja jestem tępa!
            Siedzę którąś godzinę z połową twarzy przyklejoną do okna. Zapadł już zmrok, a mimo to miasto dalej tętni życiem. Świecą się uliczne lampy, światła w domach i lokalach . Ludzi nie brakuje. Tak bardzo im zazdroszczę normalnego życia. Mogą w spokoju popełniać błędy i się na nich uczyć. Tylko ode mnie od zawsze oczekuje się dorosłych i przemyślanych decyzji. Nie jestem taka. Nie umiem być odpowiedzialna. To za wcześnie dla mnie.
            To nie moja wina, że tak się sprawy potoczyły. Nawet, jeśli nie zgodziłabym się na tę „akcję”, to Liam z Zaynem, Niallem oraz Louisem i tak by się za nią zabrali, a wszystko wydałoby się prędzej czy później. Tylko czemu oskarżają o wszystko mnie? Bo tak łatwiej? Bo nie odpyskuję? Przecież musiał się gdzieś wyżyć, to wszystko poszło na mnie. Trzeba było mnie zabrać ze sobą, to też bym dostała po twarzy. Może nawet wyszłoby mi to na dobre.
            Usłyszałam nacisk na klamkę. W odbiciu w szybie zobaczyłam, że drzwi się otwierają, a w nich stoi męska postać w oślepiającym świetle. Justin.
            Jeszcze ci mało? Nie krępuj się. Chodź i mnie wyzwij. Albo oskarż o coś. Wszystko jedno. Chodź i mi dokop. Może zmądrzeję.
            - Żyjesz? – spytał.
            - Chyba tak. – odpowiedziałam cicho. A wolałabym nie.
            Westchnął. Przymknął drzwi. Wsunął ręce do kieszeni dresów, po czym ruszył w moją stronę. Idzie mi naciupać z bliska? Spoko. Też może być.
            - Przepraszam cię. – powiedział, stając tuż przy mnie.
            Jasne. Wyzywaj. Jakoś to zniosę, bo przecież… Nie! Czekaj! Zaraz! Chwila! Co!?
            - Słucham? – spytałam niepewnie i ledwie słyszalnie. Powoli odwróciłam głowę w jego stronę.
            - Przyszedłem, by cię przeprosić za moje zachowanie. – westchnął smutno. Usiadł tuż przy moich nogach, wyciągając ręce z kieszeni. Wbił wzrok w drzwi. – Zachowałem się jak ostatni kutas. I mimo, że każdy musiał się ze mną użerać, to sądzę, że w ciebie uderzyłem najbardziej. – odwrócił głowę w moją stronę. – Przepraszam.
            Facecie, któremu nienaumyślnie sprawiam mnóstwo problemów – ŻE CO?!
            - Ty mnie przepraszasz? – dopytałam z jeszcze większą niepewnością niż chwilę temu. Nie uwierzę w to.
            - Tak. – przytaknął delikatnie. – Szkoda tylko, że się zorientowałem, co robię, dopiero po otrzymaniu kilku ciosów, ale ze mną po dobroci czasem nie idzie. – wzruszył ramionami, a przez jego twarz przemknął grymas. – Staję się jak własny ojciec. – prychnął.
            Piłeś czy jaja sobie robisz?
            - Justin…
            - Należał mi się ten przekręt. Choć zupełnie się nie spodziewałem, że możesz się do czegoś takiego posunąć, to przyznaję, że słusznie postąpiłaś. – oparł się plecami o okno.
            Ja tego nie wytrzymam. Skończ pierdolić, człowieku!
            - Ja nie chciałam ci zrobić na złość! – powiedziałam głośniej niż rzeczywiście powinnam. Już słychać, jak gula mi w gardle staje. – Nie chciałam nikomu zaszkodzić! Po prostu boję się odmówić! Nawet nie próbuję, bo i tak wiem, że nie mam siły przebicia, bo jestem tu nikim! Zwykłą dziewczyną, która nie umie podejmować słusznych decyzji! To wszystko mnie przerasta! Nie chciałam nikogo rozdzielić! Robię, co mi nakazują, licząc, że nikt się nie przyczepi i będę mieć trochę spokoju, by w ciszy pomyśleć lub odetchnąć! Ja sobie już nie radzę! – ostatnie zdanie wykrzyczałam. Nawet nie wiem, kiedy zaczęły mi znowu cieknąć łzy. Schowałam twarz w dłonie. To za dużo. Za dużo!
            - Ronnie… - zaczął Justin, układając dłoń na moim kolanie. – Nie płacz, proszę cię.
            Za późno. Nie umiem.
            Złapał mnie pod kolanami, po czym przyciągnął moje ciało do siebie. Przełożył moje nogi przez swoje. Następnie ręką objął mnie w pasie, by wciągnąć mnie na swoje kolana. Poczułam jego niesamowity, męski zapach i już nie potrafię się obronić.
            - Co robisz? – spytałam drżącym głosem.
            Przyłożył usta do mojego ucha.
            - Proszę cię, nie płacz. – szepnął.
            Uniósł głowę, po czym przytulił mocno moje ciało.
            O kij ci chodzi?! Jeszcze kilka godzin temu byś mnie poturbował słowem, a teraz… a… a pieprze to!
            Objęłam go rękoma w pasie. Jednocześnie trochę się zsunęłam z jego kolan. Oparłam głowę o jego ramię, a on przytulił policzek do mojej skroni.
            - Nie jesteś niczemu winna. Wycisk i mała przerwa dobrze nam zrobią. – powiedział w końcu.
            Zmarszczyłam brwi.
            - Mała przerwa? Czyli to tylko chwilowe?
            - Zobaczymy. – mruknął. – Zostaliśmy tylko we trzech. Jakoś sobie poradzimy.
            - My? – spojrzałam na niego kątem oka.
            Uśmiechnął się.
            - A wybierasz się gdzieś?
            Na Hawaje.
            - Powiedziałeś, że nie wiesz, co ze mną zrobisz.
            - Racja. – mruknął pod nosem. Wsunął szybko rękę pod moje nogi, po czym wstał i ruszył w stronę drzwi, niosąc mnie ze sobą. Przetransportowałam ręce w okolice jego szyi. – Ale już wiem. – oznajmił, otwierając nogą drzwi.
            Schowałam twarz w jego ramieniu, gdyż jasne światło oślepiło mnie w pierwszym momencie.
            - Obejrzałabyś sobie coś? Horror, komedię, kryminał, coś konkretnego? – zapytał, stawiając mnie na podłodze, tuż przy kanapie.
            Zmarszczyłam czoło z niezrozumienia. Oparłam się tyłem o oparcie.
            - Nie wiem. Możemy coś obejrzeć. – uniosłam ramiona.
            Chce ze mną teraz tak po prostu obejrzeć film? Serio?
            - To idź do pokoju. – wskazał ręką na drzwi w rogu po drugiej stronie pomieszczenia. – Wybierz coś, co cię interesuje, a ja zaraz przyjdę. – uśmiechnął się do mnie, po czym odwrócił się.

~*~

            Nie wiem, co wybrać. Byłoby łatwiej, gdybym znalazła na półce 5 płyt i wybrała którąś z nich, ale dostałam ogromną bibliotekę dostępną na zajmującym całą ścianę plazmowym telewizorze. Tu jest chyba miliard filmów, a ja – jak na złość – nie mogę sobie przypomnieć żadnego tytułu.
            - Brak pomysłów na film? – zapytał Justin, wchodząc do pokoju. Położył na środku łóżka dużą, metalową miskę wypełnioną po brzegi pachnącym popcornem. Aż mi zaburczało w brzuchu. – Też mam zawsze problem z wybraniem czegoś. - Podszedł do barku. – Gdyby było tylko kilka filmów, to wybór byłby prostszy, dlatego myślałem, że może wpadniesz na jakiś ciekawy pomysł.
            - Pomyślałam przed chwilą o tym samym. – uśmiechnęłam się delikatnie pod nosem.
            Usłyszałam charakterystyczny, tłumiony dźwięk otwierania czegoś. Czegoś zakorkowanego.
            Spojrzałam na Justina. Stoi tyłem i zasłana mi to, co właśnie robi.
            - Wybierz cokolwiek. Najwyżej przełączymy. – oznajmił.
            No spoko.
            Wzruszyłam ramionami. Wybrałam na pilocie cyferki „6” i „9”. Pierwsze, co mi do głowy przyszło. Jakaś aluzja do samej siebie, Ronnie?
            - Proszę. – powiedział Justin.
            Odruchowo spojrzałam w jego stronę. Niestety cały widok przysłonił mi sporych rozmiarów kieliszek z… winem? A to mnie zaskoczył.

~*~

            Wyłączyłam myślenie i straciłam poczucie czasu. Jest środek nocy albo pewnie jeszcze dalej. A właściwie, kogo to obchodzi?
            Już po dwóch kieliszkach filmy przestały w ogóle być interesujące. No, przynajmniej dla mnie. Nie pamiętam, kto wyłączył telewizor. Chyba Justin. Tak, to on. Nagle zrobiło się w pokoju ciemno, więc zapaliłam lampkę na szafce nocnej, by się chłopak nie zabił. Ledwo zabłysło słabe światło, a ja już zostałam zaatakowana ostrzałem z popcornu, dlatego teraz pełno go wszędzie leży. I jestem pewna, że kilka ziaren wbiła mi się tu i ówdzie, ale nie przeszkadza mi to.
            Potem zaczęliśmy opowiadać o swoich przeżyciach i wyczynach z dzieciństwa. Skąd nam się wziął taki temat?! Chociaż, po tej bitwie na popcorn, wiele się można było spodziewać.
            Stwierdzam, że Justin był ciekawym dzieckiem. Naprawdę. Trzeba mieć łeb, by zjechać na rowerze po drabinie z dachu. Albo próbować podkraść ojcu drogi samochód, a wjechać nim w bramę, bo – jakby nie spojrzeć – co 12-latek może wiedzieć o prowadzeniu auta? Ten siniak pod okiem i nadzwyczaj wesołe usposobienie po alkoholu sprawiły, że o wiele łatwiej było mi go sobie w tych sytuacjach wyobrazić.
            Chyba się spiłam. Nie nachlałam się w trzy dupy, ale jest mi luźno. Nawet bardzo. Nie wiem, skąd Justin wytrzasnął to wino, ale było drogie, bo tak dobrego jeszcze nie piłam.
            Ale nie kręci mi się w głowie. Chociaż jest ciemno, więc nie jestem pewna.
            Moja głowa od dawna spoczywa na ramieniu Justina. Leżę wtulona do jego nagiego ciała. Nie, nie. To nie tak, że jest goły. Po prostu zrobiło mu się w pewnym momencie gorąco i ściągnął koszulkę. Rzucił ją gdzieś na podłogę, a zaraz potem dostał w twarz poduszką, bo ręka mi się omsknęła. Przypadkiem, oczywiście.
            Kiedy przestaliśmy rozmawiać? Godzinę temu? Dwie? Gdy położył się na boku, przodem do mnie, a jego ciepło zaczęło tak przyjemnie na mnie działać. Zrobiło się po prostu tak miło, że słowa były tu już zbędne.
            Czuję się senna. Najlepiej bym zasnęła, ale jakoś nie chcę tego kończyć, bo wiem, że gdy się obudzę, to tego już nie będzie. A jest dobrze. Już dawno się tak nie czułam. Pewnie wino też robi swoje.
            Justin już śpi? Mam nadzieję, że nie. Chociaż, byłoby to dziwne.
            Skierowałam głowę w kierunku jego twarzy. Patrzy na mnie. Mimowolnie kąciki moich ust drgnęły w górę. Odwzajemnił uśmiech. Uroczy jest.
            Wprawił w ruch rękę spoczywającą na moim biodrze. Wsunął ciepłą dłoń pod moją koszulkę. Ruszył nią w górę moich pleców. Lepiej tego wymyślić nie mógł.
            Moment! Mam stanik. Czuję go, ale nie jest zapięty. Odpiął się? Ale kiedy? Tego nie pamiętam. Może przez przypadek. W sumie, to nawet lepiej. Nic nie będzie przerywało dreszczy, których mi teraz najbardziej brakowało do pełni szczęścia.
            Czuję jego oddech. Tuż przy moim uchu.
            - Nie chce ci się spać? – szepnął. Przytulił swoje miękkie wargi do mojej skóry. Uśmiecha się, czuję to.
            - Nie. – zaprzeczyłam delikatnie. Wiem, że skłamałam, ale nie chcę tego kończyć. Po prostu nie chcę.
            Odsunął głowę. Jednak po chwili czule wargami chwycił skrawek mojej szyi. Od miejsca zetknięcia się jego ust z moją skórą, po całym ciele rozpełzło się w mgnieniu oka ciepło. Napięłam na ten moment wszystkie mięśnie, by po chwili całkiem się rozluźnić. Przymknęłam oczy. Zaczął składać czułe pocałunki na mojej szyi. Każdy kolejny tego typu gest coraz bardziej wgniata mnie w łóżko. Jak mi się to, kurwa, podoba. Nie przestawaj.
            Po kilku muśnięciach cofnął ode mnie głowę. Nie, nie. Wracaj. Proszę.

            - Dobranoc, Ronnie. – powiedział tym seksownie zachrypniętym głosem.


~*~

           Jak widać - rozdział pojawił się dużo wcześniej niż tamten ostatni. Idzie mi coraz lepiej ^^ Jestem dziwnie zadowolona z rozdziału, co mi nie pasuje, bo przeważnie zawsze mi w nich czegoś brakuje, więc obawiam się go. Tak czy tak - DO NAPISANIA!


13 komentarzy:

  1. Zajebisty rozdział;D kocham takiego Jokera ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. O Boże wspaniały ❤️ Czekam na kolejny

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział sztosik ���� czekam na next ��

    OdpowiedzUsuń
  4. Wow.Aż ciarki przechodzą

    OdpowiedzUsuń
  5. Wież co tak w sumie to opowiadanie jest swietnie napisane nic dodać nic ująć... Ale połączenie Justina Biebera i... Jokera to moim zdaniem raczej... No nie zbyt dobry pomysł ja jestem fanka komiksów( głownie czarnych charakterów�� ) i kiedy to przeczytałam

    OdpowiedzUsuń
  6. Doznałam małego szoku dlatego fajnie by było gdybys jeszcze spróbowała rozdzielić to osobno na Justina i osobno na Jokera. Jestem pewna ze nie zaszkodziłoby to nikomu a mogłoby byc ciekawie... Może przyjmiesz moj pomysł ������

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Um... Jestem trochę zdziwiona, ponieważ... Napisałaś, że czytasz moje opowiadanie, a nie zauważyłaś, że "mój" Joker nie ma absolutnie nic wspólnego z Jokerem z Batmana. Tutaj jest świat mafii. W najbliższych rozdziałach będę wyjaśniać, skąd wzięła się taka nazwa, jednak sądziłam, że po chociażby samej fabule widać, że mój Dżoks nie ma zupełnie nic wspólnego ze złą postacią znaną z Batmana.
      To opowiadanie piszę od ponad roku. Gdybym wiedziała, że będzie taki problem o nazwę, która właściwie jest adekwatna do nazwy jednej z kart w talii, to bym się zastanowiła kilka razy. Nie przewidziałam, że nagle zrobią film o przestępcach i wszyscy będą wypisywać "JAK BIEBER MOŻE BYĆ JOKEREM?!". Może tutaj nie, ale na wattpadzie już mieli o to niemały problem.
      Nie chcę absolutnie podważać Twojej teorii na temat tego, czy rzeczywiście czytasz moje FF czy też nie. Sądzę, że już przy 11 rozdziale czytelnicy powinni dojść do wniosku, że "ten" Joker nie ma nic wspólnego z tym drugim. Nie ma potrzeby "rozdzielania". Wystarczy czytać ze zrozumieniem.
      I w sumie dobrze, że to napisałaś. Tutaj (jak i na wattpadzie) też umieszczę wzmiankę o tym.
      Swoją drogą, to troszkę dziwne, że wszyscy czepiają się mnie nagle dopiero po wejściu do kin właśnie tego filmu...

      Usuń
  7. AGEN JUDI BOLATANGKAS ONLINE TERPERCAYA
    TANGKASNET dan 88TANGKAS !

    Segera Bergabung Bersama Kami, Hanya di www.agentangkas.co
    WA: 0812-2222-995 !
    BBM : BOLAVITA
    WeChat : BOLAVITA
    Line : cs_bolavita

    klik ==>> EREK EREK 4D

    OdpowiedzUsuń
  8. nonton dan saksikan ayam laga bangkok hanya di www.bolavita.win

    OdpowiedzUsuń
  9. Bardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń