poniedziałek, 5 grudnia 2016

Rozdział 13: ,,Wypuść ją!"

               Położyłam obie ręce na blacie kuchennym, następnie uniosłam się, by móc zerknąć za okno. W sąsiedztwie ani żywej duszy.
               Cholera jasna, gdzie on jest?!
               Stanęłam ponownie na nogach. Wybiegłam z kuchni do salonu. Zgarnęłam telefon ze stolika na kawę. Wybrałam już chyba setny raz ten sam numer.

               „Użytkownik tego numer ma wyłączony telefon lub jest poza zasięgiem.”
               - Kurwa mać! – krzyknęłam, rzucając telefonem w kanapę. Odbił się od niej i z hukiem wylądował na podłodze.
               Przecież mi obiecywał, że nie będzie się wymykał, a o każdym wyjściu będzie mnie informował! I co?! Znowu spierdolił z samego rana albo pewnie już w nocy! Jakby uciekał z więzienia! Mieliśmy zaczął żyć normalnie, bez tego wszystkiego, co było! Plan był taki, że gdy Andrew wyzdrowieje, to oboje poszukamy pracy i zaczniemy jakoś żyć.
               Zresztą, o jakim wychodzeniu z domu ja w ogóle mówię? Minęły niecałe trzy miesiące odkąd tu przyjechaliśmy, a Andrew już po dwóch tygodniach zaczął uciekać z domu na dzień lub dwa co jakiś czas. Totalny głupek! Przecież większość jego ran jest nadal w okropnym stanie, a on sobie zupełnie nie pomaga! Powinien leżeć w domu i wypoczywać! Ale nie, lepiej wracać do tego całego mafijnego świata! Justin pozwolił mu na tak szybki powrót? A może go do tego zmusił? Kurwa, nie wytrzymam!
               Andrew na pewno wchodzi w to samo gówno, od którego mieliśmy uciec! Bo w jakie inne miejsce mógłby się udać? Wychodzi z domu bez słowa, a potem nie chce się przyznać, gdzie był. Przecież to oczywiście, że poszedł znowu bawić się w przestępcę, bo gdzie by poszedł?! Przecież nikogo innego nie zna! Nie jest w żadnym związku ani… Chwila… a może jednak jest? Może dlatego się wymyka i wraca w całkiem dobrym humorze?
               Wzięłam głęboki wdech.
               - O rany… - westchnęłam i zamknęłam oczy. Zaczęłam przecierać twarz dłońmi.
               Nie wiem już, co mam o tym wszystkim myśleć. Gdyby on mi tylko powiedział, o co chodzi, to dałabym mu spokój. No dobra. Idę się położyć, bo latam od samego rana jak głupia po całym domu.
               Wyszłam na korytarz. Skierowałam się w stronę schodów.
               To bez sensu, bym snuła swoje własne teorie. Zapytam Andrew, gdy wróci. Przecież w końcu musi mi coś powiedzieć.
               Ruszyłam powoli na piętro.
               Nie poznaję go. Nie był taki. Wiem, ile przeżył i, że to mogło na niego wpłynąć, ale aż do tego stopnia? Zaczął traktować mnie tak, jakbym była jego współlokatorką, a nie siostrą. Oczywiście, nie chcę, by biegał wokół mnie czy coś. Wręcz przeciwnie. Wystarczająco dużo już dla mnie zrobił. Nigdy mu się za to nie odwdzięczę. Jednak, byłoby miło, gdyby wziął pod uwagę fakt, że się o niego martwię. A on mnie powoli zaczyna traktować jak nasz ojciec. Zwłaszcza po tym, gdy mu powiedziałam, że oblałam Kimberly wodą. Krzyczał na mnie, że jestem niepoważna. Że to było dziecinne, niepotrzebnie się wpierdalam w nieswoje sprawy i takie tam. Najbardziej jednak zabolało mnie to, że zarzucił mi, że nikt nie będzie się mi podporządkowywał i mam przestać ustawiać ludzi wokół siebie. A co ja takiego zrobiłam? To był impuls! Miałam pozwolić, żeby ona znowu oczarowała Justina?! Żeby znowu cierpiał i się przez nią staczał? Gołym okiem widać, że Kim zależy na władzy! Tylko do Andrew jakoś nie może to dotrzeć! Nawet pokusiłabym się o stwierdzenie, że stanął po jej stronie. Oczywiście, bo wszyscy dookoła mają rację i im należy współczuć oraz ich rozumieć. Tylko ja jestem ta zła!
               Chociaż… to z tą wodą nie było za bardzo na miejscu. Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Kilka dni pod rząd nie spałam, bo bałam się, że Kim przyjdzie i mi coś zrobi. Ale nawet nie w tym rzecz. Powinnam była ją za to przeprosić. Niechętnie to przyznaję, ale mogłam ją odkleić od Justina w bardziej subtelny sposób.
               Nadal żyję przeszłością… Tylko po co?
               Przetarłam twarz dłońmi.
               - O Boże. – westchnęłam cicho pod nosem, przekraczając próg mojego pokoju.
               Usiadłam na łóżku znajdującym się pod ścianą.
               Brakuje mi ich. A nie powinno. Przecież nie są moimi przyjaciółmi ani rodziną. Ile ja z nimi spędziłam? Dziesięć dni? I ten… fatalny poranek przed moim wyjazdem.
               Przymknęłam powieki, po czym położyłam się.
               To było okropne. Mogłam pożegnać się tylko z Daisy i Justinem, a chciałam ze wszystkimi. A przynajmniej jeszcze z Harrym i Michaelem. Mogę ich już nigdy nie zobaczyć.
               Ciężko było mi się odkleić od Daisy. Obie próbowałyśmy jakoś powstrzymać łzy. To było takie smutne. Cholernie się do niej przywiązałam. Była dla mnie jak siostra. Naprawdę. Przecież nie musiała się martwić, nie musiała być miła. Mogła potraktować mnie jak kolejne zlecenie, ale tego nie zrobiła.
               Justin postąpił wyjątkowo oschle, ale czego się spodziewałam? Przecież chciał ze mną spędzić ostatni wieczór, a ja to zniszczyłam przez swoją głupotę! Ale naprawdę nie umiałam na to po prostu patrzeć! Chciałam dobrze. Tylko wyszło jak zawsze. Może dlatego ostatnie słowa Justina do mnie to: „Powodzenia, Ronnie”.
               I na tym się moja przygoda z mafią skończyła. Zostałam zawieziona na lotnisko. Przeleciałam się do innego miasta, a tam już czekała miła pani pielęgniarka z Andrew. To wszystko.
               A nie, jeszcze Michael w między czasie napisał mi miłego smsa na pożegnanie.
               Tęsknię za nimi. Może niekoniecznie za tymi przekrętami czy niecodziennymi sytuacjami, ale za nimi jako ludźmi. Ogólnie, brakuje mi ludzi. Rozmawiam jedynie z miłymi paniami w sklepach lub z kilkoma dziewczynami z sąsiedztwa, gdy akurat je gdzieś złapię. Jednak ta cała banda Jokera była mi bardziej bliska. Już nie tylko ja się interesowałam nimi, ale również oni mną. Mimo wszystko, liczyli się ze mną. Chociaż nie musieli.
               Andrew wiele razy opowiadał mi, jaki był jego plan, a jak słabo wyszło. Miałam się nigdy nie dowiedzieć o Justinie czy o tym, że mój brat ma cokolwiek wspólnego z mafią. Andrew tylko czekał na odpowiedni moment, gdy będzie mógł w czymś wyręczyć Justina i będzie mu za coś dłużny. Potem tylko wystarczyło objaśnić całą sprawę i poprosić o to, by wysłał po mnie kilku swoich ludzi. Miałam ich poznać jako „kolegów Andrew”. Potem mieli mnie zostawić w jakimś hotelu i czasem doglądać, by mi niczego nie brakowało. Po paru dniach miał się zjawić Andrew i wtedy nasze życie powinno ulec zmianie. Miało nie być żadnych ofiar ani poszkodowanych, a moje życie opierałoby się na kłamstwie. Ale oczywiście – wyszło inaczej.
               Nie dziwię się Andrew, że się zdenerwował w tym szpitalu. Sama się dziwię, że Justin postanowił osobiście się zająć tą sprawą. Tą sprawą… Mną! Ale cóż… czasu nikt nie cofnie. Nie da się już zmienić tego, co się stało. Może to i lepiej… Trochę szkoda ojca i Sam. Chociaż, jakby się tak bardziej zastanowić, to chyba ten los by ich nie ominął. A zwłaszcza mojego ojca.
               To nic. Wszystko skończyło się mniej więcej tak, jak sam planował. Mam tylko kilka dodatkowych przeżyć, poznałam parę osób. Straciłam rodzinę, która i tak nią nie była. Niby nic takiego, a jednak. Tęsknię za nimi.
               Swoją drogą, to ciekawe, że Andrew w ogóle zgodził się pomysł, by wymusić na ojcu zapożyczenie się u Jokera, a potem jeszcze zwrócenie mu tych pieniędzy. Poniekąd, ja miałam być zapłatą, ale tylko w oczach taty i Sam. Andrew liczył, że ojciec stchórzy i odda mnie mafii, a w innych okolicznościach pewnie zrobiliby ze mnie użytek. Chociaż nie jestem warta półtora miliona, to aż strach pomyśleć, co by było, gdyby ojciec mnie oddał innemu gangowi, mafii czy jakiemuś cholerstwu.
               Tak czy tak, z tego, co mówił Andrew, jakiś procent naszych (przyszłych) dochodów powinniśmy oddać, bo… jakby nie spojrzeć – te półtora miliona, które „pożyczył” nasz ojciec, jest ceną naszej wolności, uwolnienia się od „rodziny”. I wprawdzie nie wszystko poszło tak, jak miało, to te pieniądze i tak trzeba zwrócić. Jednak kilka dni temu Andrew wspominał coś o tym, że ojciec może mieć gdzieś schowaną niezłą kwotę lub parę osób jest mu coś dłużnych, więc jakoś sobie…
               Po pokoju rozniósł się dźwięk tłumionego brzęczenia.
               Otworzyłam oczy.
               Co to był za dźwięk? Jakby telefon wibrował. Ale przecież zostawiłam go na dole. Chyba, że…
               Poderwałam się z łóżka. Powoli zaczęłam podchodzić do komody.
               Mam jeszcze jeden telefon. Ten z numerami do wszystkich powiązanych z Jokerem. Justin powiedział, że mam go zatrzymać, bo w życiu różnie bywa. Ale… pamiętam, że go wyłączałam.
               Otworzyłam szufladę. Trzecią od góry.
               To jedyne logiczne wyjaśnienie tego dźwięku.
               Odgarnęłam skarpetki z prawego kąta szuflady. Złapałam za telefon.
               Wzięłam głęboki wdech, po czym nacisnęłam przycisk blokady.
               Ekran się włączył, a na samym środku wiadomość od kontaktu MIZZA.
               Szeroki uśmiech od razu pojawił się na mojej twarzy.
               Michael do mnie napisał! Chociaż to dziwne, bo byłam pewna, że ten telefon wyłączyłam przed zamknięciem go w tej szufladzie. Może tylko mi się wydawało… Nieważne! Michael się do mnie odezwał!
              


               Ale, że dzisiaj? Dzisiaj chce się ze mną zobaczyć? Ja… Ja nie wiem. A co Andrew powie, jeśli wróci do domu, a mnie nie będzie? Chociaż… Nie. On też się nie przejmuje tym, co sobie pomyślę o jego zniknięciu. A może zdążę przyjść do jego powrotu. Zresztą!



               Nie będę siedzieć w domu, gdy on sobie baluje czy co tam innego robi! Też chcę zacząć normalnie żyć! Ja… Ale mi serce wali!
               Jednak nadal o mnie pamięta. Chociaż ktoś. Co prawda, nie wiem, gdzie jest miejsce, w którym mam się z Michaelem zobaczyć, ale specjalnie wyjdę szybciej, by je znaleźć. Boże, jak ja się cieszę!


~*~

               Wsunęłam klucz do zamka.
               To moja wina. Bez większego użalania się nad sobą stwierdzam, że gdybym nie wypaliła z takim pomysłem, to pewnie miałabym z Justinem i resztą jakiś kontakt. I już mniejsza z tym, że nie mogłam nic na to poradzić, bo pewnie mogłabym się jakoś opanować. Mogłabym.
               Nieważne już. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Było, minęło. Ale dlaczego nie daje mi to spokoju? Przecież przyznaję się sama przed sobą do błędu. Co jeszcze jest nie tak?
               Zamknęłam drzwi. Szarpnęłam za klamkę.
               Zamknięte.
               Wyciągnęłam z kieszeni telefon. Wzięłam jeszcze ten z numerem Andrew. Nie wiem w sumie, w jakim celu. Tak na wszelki wypadek, gdyby się martwił. Czy coś.
               Włączyłam mapę miasta.
               No dobra, to poproszę najkrótszą drogę na CandyStreet 18a.
               Ruszyłam w kierunku, który wyznaczyła mi mapa.
               Jestem ciekawa, co się stało, że Mike sobie o mnie przypomniał. I dlaczego chce się spotkać? Z podekscytowania zaraz mnie rozniesie!
               Zmarszczyłam brwi.
               Od kiedy mapy pokazują, by przechodzić na skróty przez place zabaw? To trochę dziwne.
               Skręciłam w prawo. Zgodnie ze wskazówkami.
               Mniejsza, bylebym dotarła na miejsce.
               Potem jeszcze raz w prawo, w lewo i dalej prosto. Dobra.
               Schowałam telefon do kieszeni. Przecież nie będę z nim łazić jak jakiś robot.
               Ej, ta dziewczyna na huśtawce. Ja ją znam. Ona… Ona ma takie mało spotykane imię. Coś na B… Bi… Biggy. Tak! Biggy! Jeszcze pamiętam.
               Nie wygląda na szczęśliwą. Pewnie coś się stało. Mam jeszcze trochę czasu, więc…
               - Wszystko w porządku? – zapytałam, gdy znalazłam się tuż przy dziewczynie.
               Powoli zaczęła odwracać w moją stronę głowę, którą już od dłuższego czasu opiera o jeden z łańcuchów huśtawki.
               - Chciałabym, żeby tak było. – westchnęła zmarnowana. Nie myliłam się. Naprawdę ją coś gryzie. - – Życie nie oszczędza, a ja jeszcze sama podkładam sobie kłody pod nogi. – zaprzeczyłam powoli.
               Spuściłam wzrok.
               Tak. Wyjęła mi to z ust. Też sama sobie stworzyłam problem. Doskonale ją rozumiem.
               Oparłam się bokiem o drewnianą podporę huśtawki.
               - Nawet sobie nie zdajesz sprawy z tego, jak bardzo cię rozumiem. – oznajmiłam.
               - Też masz ciężki dzień? – zapytała.
               Żeby tylko dzień...
               - Niekoniecznie. – zaprzeczyłam. – Parę miesięcy temu zrobiłam coś głupiego i… - zamilkłam. Jakby to dobrze określić… – I pewnie, gdybym się wtedy jakoś kontrolowała, to moje życie nie byłoby teraz takie, jakie jest… - oparłam głowę o konstrukcję huśtawki. Jest mi naprawdę wstyd się do tego na głos przyznać. W głowie jeszcze jakoś poszło, ale teraz…
               - Na niektóre sprawy nie mamy wpływu. – odparła po dłuższej chwili. Dobrze, że w ogóle coś odpowiedziała, bo sama szczerze nie wiem, co mogłabym sobie na to odpowiedzieć.
               Przesunęłam koniuszkiem języka między swoimi wargami.
               - Byłam na imprezie z takim jednym chłopakiem. – podniosłam powoli wzrok na Biggy. - Kolegą w sumie. – dodałam. Czy mogę Justina nazwać kolegą? No, przyjacielem to moim nie jest, ale znajomym także nie. Niech zostanie kolegą. Najbardziej wiarygodnie brzmi. – Przyczepiła się do niego jego była. Wyglądało to tak, jakby próbowała go znowu omamić, a wiem, że przez cały okres ich związku tylko go wykorzystywała. I potem rozstanie też bardzo przeżył. Nie mogłam pozwolić, by go sobie owinęła wokół palca i… - spuściłam wzrok. Boże, naprawdę żałosne jest to, co zrobiłam. Odetchnęłam głęboko. – I w gniewie oblałam ją wodą ze szklanki.
               Teraz się naprawdę nie dziwię, że Justin nie chciał mieć ze mną potem nic wspólnego. Jak dziecko z podstawówki. Nie wiem, po co jej to powiedziałam. Niczego to nie zmieniło.
               - Mam pytanie. – odezwała się. Skierowałam na nią swój wzrok. – Jesteś pewna, że ten twój kolega jest tylko kolegą? Bo ten akt zazdrości świadczy o czymś troszkę innym. – uśmiechnęła się delikatnie.
               Otworzyłam szeroko oczy i jednocześnie cofnęłam odrobinę głowę.
               C-CO?! Ja? Zazdrosna? O Justina?! Co? Nie!
               - Nie. – jęknęłam cicho. Nie, moment. Jakie było pytanie? – Tak! – przytaknęłam. – Nie? – zapytałam niepewnie. Co? Jej pytam?! Ja… kurwa mać!. – Nie wiem. – westchnęłam, odwracając głowę w drugą stronę.
               Potrzebuję chwili, by się zastanowić! Bo… No, bo… Bo… Nie mogę zebrać myśli. Gorąco mi się zrobiło. Ręce mi się spociły.
               Ronnie, uspokój się! Przecież Biggy nie zna całej sytuacji. Mówi tylko o tym, co jej opowiedziałaś…
               I na podstawie tego, ona twierdzi, że jestem zazdrosna! Nie jestem! Czy jestem? Nie jestem! Żeby być o kogoś zazdrosnym, to trzeba najpierw coś do tej osoby czuć.
               A CZY JA NIBY CZUJĘ COŚ DO JUSTINA?
               To jest naprawdę dobre pytanie.
               No, chwila! Znam go tylko kilka dni! Nie widzimy się już od jakichś trzech miechów. Nie mogę czegoś do niego czuć!
               Tęsknisz za nim.
               Za innymi też.
               Ale za Justinem najbardziej.
               Najbardziej za Daisy, Michaelem i Harrym, ponieważ oni od samego początku liczą się ze mną najbardziej.
               Czyżby?
               No… No nie.
               No właśnie.
               Taka dziwna sytuacja, dlaczego mówię do siebie w trzeciej osobie?
               Uznajmy, że jestem głosem z twojej Nieświadomości, który ma serdecznie dość niekompetencji Świadomości.
               Przecież nieświadomość to niezdawanie sobie sprawy z czegoś.
               Dokładnie tak jest. Jednak, gdy Biggy uświadomiła ci, że jesteś zazdrosna o Justina, w tym samym momencie przedarłam się do twojej Świadomości.
               Czyli mam cię nazwać „Świadomą Zazdrością” do Justina?
               Raczej „Głębokim Uczuciem” do Justina.
               Że co?!
               No właśnie to.
               Nie.
               A jednak.
               Gadam sama ze sobą. Zaczyna mi odbijać.
               Wzięłam głęboki wdech, po czym zaczęłam przecierać ostrożnie twarz dłońmi.
               To się nie dzieje naprawdę. Nie gadam z głosem ze swojej „nieświadomości”. Nie jestem zazdrosna o Justina. To tylko zmęczenie, bo cały dzień się denerwuje oraz ekscytacja, ponieważ widzę się za chwilę z Michaelem, a Biggy nie zna sytuacji i mówi tylko to, co widać.
               Twoje teorie się w tym momencie absolutnie nie trzymają kupy. A jeśli uważasz, że Biggy się myli, to może zapytaj, czemu sądzi, że jesteś zazdrosna.
               O Boże, Biggy.
               Odwróciłam się w stronę dziewczyny. Zamyśliłam się i zupełnie zapomniałam, że tu siedzi.
               - Na – zaczęłam. Nie wiem, czy chcę to wiedzieć. – Naprawdę uważasz, że mogę być o niego zazdrosna? – zapytałam niepewnie.
               - Tak. – przytaknęła. – Gdyby był tylko kolegą, to nie zareagowałabyś tak impulsywnie. – Skwasiłam się. Ona ma rację. – Ale to tylko zazdrość. Nic takiego. Też przez to przechodziłam. – uśmiechnęła się, ale w jakby wymuszony sposób. Musi żałować tej zazdrości.
               Ja mojej też żałuję.
               A mi się wydaje, że jednak nie.
               Fajnie.
               - Dziękuję, Biggy. – posłałam jej ciepły uśmiech.
               Odwzajemniła to.
               - Polecam się. – jej uśmiech momentalnie się poszerzył.
               O kurde. Przyszłam tutaj, bo zauważyłam, że coś jest nie tak z Biggy, a gadamy o mnie.
               - A, co się dzieje nie tak u ciebie? – zapytałam.
               Promienny wyraz twarzy momentalnie opuścił dziewczynę. Spuściła wzrok pomiędzy swoje nogi.
               Widzę, że musi mieć ten sam problem, co ja.
               - Okłamałam rodziców. – zaczęła. Oj, grubo się zaczyna. Aż się boję. Wzięła wdech. – Ale w słusznej sprawie, bo naprawdę chcę wszystkim pomóc. Mam wrażenie, że cały ciężar odpowiedzialności spadł na mnie, na moje barki. – wskazała na siebie palcami. – Boję się, że sobie z tym wszystkim sama nie poradzę. – oznajmiła łamiącym się głosem. To mi nie wygląda na coś zwykłego. Przykucnęłam przy dziewczynie. – I mimo, że zapewnił, że nic złego się nie stanie, że będę miała ze wszystkimi kontakt, to i tak się boję, bo nie znam jego możliwości. – zamknęła oczy.
               Złapałam od razu jedną z jej dłoni.
               Brzmi to… co najmniej strasznie. Ona… chyba się nie sprzedaje, co?
               - Biggy… - zaczęłam, by zwrócić na siebie jej uwagę. Już łzy zdążyły się zgromadzić w jej oczach. – Nie sprzedajesz się, prawda?
               - Nie! – zaprzeczyła. Uf, ulżyło mi. – Nie, nie. Broń Boże.
               Kamień z serca. Nie chciałabym, by to zrobiła.
               - To dobrze. – powiedziałam, po czym uśmiechnęłam się do niej ciepło. Może trochę przesadziłam.
               - Mam chorą siostrę i chcę trochę pomóc rodzicom w zbiórce pieniędzy, więc… - zacięła się na chwilę. – Więc zaczęłam szukać pracy na wakacje. – zaczęła poruszać potakująco głową. To trochę dziwne… - Okazało się, że taki jeden chłopak ma coś dobrze płatnego na okres wakacji, ale to jest poza miastem i trochę się boję, bo nigdy nie byłam na tak długi czas poza domem i z kilkoma osobami, które znam ze szkoły.
               Dlaczego wydaje mi się, że ona coś ukrywa?
               - No… dobrze. – skierowałam na chwilę wzrok na bok, by się zastanowić. – A jak okłamałaś rodziców?
               - Powiedziałam im, że będę pracować z moim chłopakiem. – odpowiedziała szybko.
               Coś ukrywa, ale nie będę jej dręczyć. Nie jestem jej przyjaciółką.
               - Wiesz, myślę, że skoro robisz to w słusznej sprawie, to nawet, jeśli rodzice dowiedzieliby się o twoim kłamstwie, to nie byliby jakoś bardzo źli. Ja jestem bardziej zaskoczona tym, że chcesz pomóc siostrze niż faktem, że powiedziałaś rodzicom, że twój kolega jest twoim chłopakiem. – uniosłam kącik ust w górę. – Może, gdy już się lepiej poznacie, spędzicie razem trochę czasu, to rzeczywiście nim zostanie. – zaśmiałam się cicho, stając na równe nogi.
               - Tak. – odpowiedziała cicho. Może postawiłam ją w trochę niezręcznej sytuacji. – Może.
               - Ostateczna decyzja należy tylko do ciebie, ale to naprawdę niesamowite, że chcesz pomóc swojej rodzinie, poświęcając przy tym swój wolny czas i energię. Przyznam, że rozumiem twój strach przed nagłymi zmianami. Jednak, jeśli będziesz mogła się kontaktować ze wszystkimi, to myślę, że jakoś sobie poradzisz.
               Nie wiem, czym kierował się Andrew, gdy zdecydował się na zmiany w naszym życiu, więc nie mam pojęcia, jak wesprzeć Biggy. To od niej zależy, ale jeśli nie robi niczego złego, to może warto spróbować. Chyba zawsze może zrezygnować.
               - Dziękuję. – odparła, a przez jej twarz przebiegł delikatny uśmiech.
               Chyba zaczynam ją naprawdę lubić.
               MICHAEL!
               Wysunęłam z kieszeni telefon, by zobaczyć godzinę. No, nie jest źle, ale mogło być lepiej. Troszkę się zagadałam.
               - Jesteś umówiona? – usłyszałam głos Biggy.
               - Tak. – Schowałam telefon z powrotem do kieszeni.
               - A gdzie? – wstała z huśtawki. – Znam to miasto jak teksty piosenek i złote myśli Eda Sheerana. – zaśmiałam się cicho. Ed i jego „złote myśli”. – Powiedz, gdzie jesteś umówiona, to wskażę ci najlepszy skrót.
               - To miłe. Wiesz, gdzie jest CandyStreet? – uniosłam pytająco brew.
               Mina Biggy zrzedła. Powiedziałam coś nie tak?
               - Um… - mruknęła. – Wiem. Jak wyjdziesz stąd, to dalej prosto aż do starej fabryki. Tam skręcisz w prawo.
               - Dobrze. Dziękuję. – przytaknęłam. Odsunęłam się kawałek.
               - Ronnie… - zaczęła.
               - Słucham?
               - Jesteś pewna, że tam masz właśnie iść? – przybrała wyjątkowo poważny wyraz twarzy.
               - Tak. Mam się tam spotkać z zaufaną osobą. – uśmiechnęłam się nieznacznie.
               - Uważaj na siebie.
               To zabrzmiało naprawdę groźnie. Przytaknęłam.
               - Dziękuję. – ruszyłam w kierunku drugiego wyjścia z placu zabaw.
               Gdzie ty mnie ciągniesz, Mikey?

~*~

               Jest 16:55. Szłam szybko, a i tak dojście zajęło mi dobre pół godziny. Niezłe sobie miejsce wybrał ten mój kolega. Widzę duży, granatowy budynek. To pewnie ta fabryka, o której mówiła Biggy.

~*~

               To tu? Piaszczysta droga. Obskurne domy zamieszkane pewnie przez nieciekawe osoby. W większości okna są pozabijane deskami. Drzwi otwarte. Nie podoba mi się tu. Może Biggy się pomyliła i to nie jest…
               „CANDY STREET 15B”
               Napis tablicy na domu naprzeciwko mówi sam za siebie. Rzeczywiście słodka ta ulica.
               Powoli ruszyłam na piaszczystą drogę.
               Przez moje ciało przebiegły zimne, nieprzyjemne ciarki. Jest bardzo ciepło, ale tutaj jakby temperatura spadła i to sporo.
               No dobra, więc skoro tu jest 15b, to 18a powinno być gdzieś tutaj.
               Obróciłam się w lewo, ponieważ w tę stronę numery budynków rosną.
               Wydaje mi się, czy ten rozkładający się budynek z samych już cegieł to mój cel? Na to wychodzi, bo skoro po jednej stronie są numery nieparzyste i naprzeciwko tej budowli znajduje się dom z olbrzymim numerem 17, to zbyt dużego wyboru nie mam.
               Ruszyłam niechętnie w kierunku budynku.
               Michael, gdzie ty mnie wywiozłeś i w jakim celu? Ja rozumiem, że pracujesz dla mafii i nikt nie może cię rozpoznać, ale zawsze mogliśmy się spotkać w jakimś przyjemniejszym miejscu.
               Tu już piaszczysta droga się kończy. I niby to lepiej, ale ta wygląda na niedokończoną i pozostawioną już dawno temu. Jest tylko postawiony krawężnik po obu stronach wyjątkowo szerokiej jezdni i mniej więcej równa droga do polania asfaltem. Albo ludzie o tym miejscu zapomnieli albo zmienili plany.
               Tak czy tak, tu już zaczyna być nieco lepiej. Drewniany, podłużny domek z wyrytą siedemnastką po jednym boku ma plastikowe okna i kilka choinek, więc tutaj już pewnie mieszkają ciekawsi ludzie… A nie, nikt tu nie mieszka. Widzę pustki przez okno.
               Wzdrygnęłam się z zimna. Lub niepokoju. Co za straszna ulica! Ale dobra, nie przyszłam tu zwiedzać.

~*~

               Jest 17.30, a Michaela jak nie było, tak nie ma nadal. Obeszłam budynek kilka razy dookoła. Aktualnie stoję na pierwszym piętrze i próbuję go wypatrzeć. Nie wiem, co mnie przekonało, by tutaj wejść, ale w budynku czuję się pewniej niż tam na dole. Tutaj jest w ogóle ciekawie. Na parterze jest ogromna sala, a pod jedną ze ścian stoi kilka biurek. Pewnie kiedyś było tu jakieś biuro czy coś takiego. Na pierwszym piętrze znajduje się labirynt pomieszczeń. Tutaj może były mieszkania lub coś takiego. Co straszne, nie czuć tu dosłownie żadnego zapachu. Jest tylko echo i cholerny wiatr. Zwłaszcza na piętrze. Kurde, co ja tu robię?!
               Coś mi przeszło przed oczami coś fioletowego. Podeszłam bliżej do dziury, która kiedyś zapewne była oknem. Chwila, czy to…
               - Michael? – zapytałam głośniej, by mnie usłyszał.
               Chłopak odwrócił się, ale dopiero po chwili spojrzał w górę. Otworzył szeroko oczy na mój widok. No ładnie!
               - Ronnie, co ty tam robisz?! – zapytał widocznie zdenerwowany.
               - No czekam na ciebie. – uniosłam ramiona. A co mogę robić?
               Posłał mi zszokowane spojrzenie.
               - Jak to „na mnie”? – wskazał na siebie ręką.
               - No… - zmarszczyłam brwi. – Przecież się umawialiśmy.
               Michael zrobił minę, jakby pierwsze słyszał o tym, co właśnie do niego powiedziałam. Ale napisał do mnie. Przecież nie zwariowałam.
               Michael gwałtownie odwrócił się, a jego wzrok utkwił na jednym z krzaku znajdujących się dookoła ogrodzenia.
               O co chodzi?
               - Możesz zejść na parter? – zapytał, kierując powoli głowę z powrotem w moją stronę.
               - Jasne. – przytaknęłam, po czym odsunęłam się od okna.

~*~

               - Ale… - westchnął Michael, patrząc z niedowierzaniem na ekran mojego telefonu. Któryś już raz wierci palcem, jakby próbował znaleźć jakieś logiczne wyjaśnienie w szczegółach wiadomości. – To niemożliwe. – szepnął pod nosem. Oparł się o ścianę pomiędzy dwoma porozbijanymi lustrami. Znajdujemy się w szatni przed tą ogromną salą, pod ścianą której stoją te biurka. Michael stwierdził, że tu będzie lepsze miejsce do rozmowy. No jak chce. – Numer się zgadza, ale ja… ja nie rozumiem. – przesunął dłonią po swojej twarzy, na której już od dawna gości niepokój.
               - Skoro nie ty do mnie napisałeś, to kto? – zapytałam cicho. Powinnam to pytanie zadać sobie, ale nie mogę patrzeć, jak się sam zadręcza tą sprawą.
               - Ja nie wiem. Nie rozumiem. – zaczął przeczyć. W dalszym ciągu jego kciuk śmiga po ekranie.
               - Ale czekaj. – zaczęłam. Zmarszczyłam brwi. – Skoro ty nie napisałeś tej wiadomości, to jak to możliwe, że tu przyszedłeś?
               Chłopak podniósł na mnie wzrok. Zagryzł kącik ust od środka. Opuścił powoli rękę, trzymającą mój telefon.
               - Joker cię szukał. – odpowiedział. Skwasił się. – Znaczy. – zacisnął na chwilę oczy. – Justin. – powiedział ciszej, po czym spojrzał ponownie na mnie.
               Uniosłam pytająco brew.
               W jakim celu?
               - Justin?
               - Tak. – przytaknął.
               - Ale… - zaczęłam zdezorientowana kręcić głową. – Ale po co?
               Michael wziął głęboki wdech.
               - Twój brat chciał, żebyście się zupełnie odłączyli od „naszego” świata, więc poprosił o znalezienie lokalizacji, których Joker ani my nie znamy. Stwierdził, że już widziałaś wystarczająco dużo okrucieństwa, a jeśli odetnie się wszystkie drogi, to ty zapomnisz o nas, my o tobie i będziemy jakoś żyć dalej. – oznajmił, w między czasie gestykulując dłońmi. – Tylko Joker pamiętał, że w twoim telefonie umieściłem nadajnik, by w razie czego móc cię znaleźć. Namierzanie działa tylko wtedy, gdy telefon jest włączony. Joker polecił, że jeśli będę wiedział, gdzie jesteś, to mam mu natychmiast powiedzieć. A to, że dzisiaj w nocy włączyłaś telefon i ja byłem niedaleko ciebie, to Joker zlecił, bym do ciebie pojechał i zobaczył, jak sobie radzisz. – uśmiechnął się delikatnie.
               - Włączyłam telefon? – powiedziałam cicho pod nosem, otwierając szeroko oczy. Nie włączałam go.
               - No właśnie. – zmarszczył czoło. - Dlaczego tak nagle go włączyłaś?
               - Ale ja nie… - zaprzeczyłam. Wypowiedź przerwał mi dziwny odgłos, dobiegający z wnętrza budynku.
               Oboje skierowaliśmy naszą uwagę w kierunku wyjścia z szatni.
               Dziwne. Zupełnie tak, jakby ktoś wchodził do budynku.
               „Veronica?” – nieznany męski głos rozniósł się po budynku.
               Flaki mi się w brzuchu zaczęły przewracać, na co aż się delikatnie zgięłam. Michael odsunął się po cicho od ściany.
               Ja nie znam tego głosu…
               „Przepraszam, że się spóźniłem! Byłbym wcześniej, ale coś mnie zatrzymało!” – ponownie krzyknął mężczyzna.
               Kto to kurwa jest?!
               - Ronnie! – usłyszałam szept Michaela. Spojrzałam w jego stronę. Stoi zgarbiony nad dziurą w ścianie pomiędzy dwoma szafkami. – Przechodź! – syknął, wskazując kciukiem na sporą szczelinę.
               Ja pierdolę.
               Podeszłam pospiesznie do dziury. Podeszłam do niej, po czym na kolanach zaczęłam przechodzić. Stanęłam po drugiej stronie. To jest ta ogromna sala.
               Michael złapał mnie za ramiona, po czym zaczął pchać do przodu.
               - Idź, tylko cicho. – szepnął mi do ucha.
               Skierowałam wzrok pomiędzy moje nogi, byleby tylko nie trącić nogą jakiegoś kamienia czy czegoś.
               - Wiesz, kto to? – zapytałam cicho. Boże, czemu?!
               - Cicho! – syknął mi do ucha, po czym gwałtownie stanęliśmy tuż przed jednym z przejść, które są pomiędzy biurkami.
               Skierowałam wzrok na drzwi znajdujące się po przeciwnej ścianie w lewym rogu.
               Cisza.
               Michael pchnął mnie w stronę biurek. Następnie mocnym ruchem wymusił na mnie, bym kucnęła.
               - Zostań tu. – powiedział tak cicho, że ledwie usłyszałam. Pchnął mnie delikatnie pod biurko. – Ja odciągnę jego uwagę, a ty w między czasie pobiegniesz się gdzieś schować. Jeśli za pół godziny nie zadzwonię, to biegnij najkrótszą drogą do domu, spakuj się i gdzieś schowaj. Przyjdę po ciebie. – odsunął się kawałek.
               Serce mnie zakuło.
               - Michael. – szepnęłam, łapiąc go mocno za rękę. Wbiłam wzrok w jego niebieskie oczy, które pewnie są bardziej przerażone niż moje. – Uważaj na siebie.
               - Będzie dobrze. – powiedział cicho, po czym podniósł się delikatnie, by się wychylić znad biurka. Puścił moją rękę. – Obiecuję. – przemknął wzrokiem po mojej twarzy.
               Odwrócił się i wybiegł z sali, robiąc przy tym w cholerę hałasu.
               Wcisnęłam się możliwie najciszej w kąt biurka. Usiadłam na zimnej podłodze. Podkuliłam do siebie nogi. Dodatkowo mocno objęłam je rękoma.
               Słucham.
               Martwa cisza przerywana tylko tłuczeniem mojego serca. Nic nie słychać. Dosłownie nic.
               Kamień! Ruszył się! Za mną!
               Oparłam ostrożnie tył głowy o biurko.
               On jest za mną?
               - Veronico, to ja! – krzyknął mężczyzna.
               Zacisnęłam powieki. ON STOI TU PRZY WEJŚCIU!
               - Wiem, że tu jesteś! Nie chowaj się! Chcę tylko porozmawiać! – krzyknął głośniej, a jego głos rozniósł się chyba po całej ulicy.
               Usłyszałam kliknięcie, ale takie charakterystyczne. Jakby coś majstrował przy… pistolecie.
               Boże. Nie zajrzy tu. Niech on tu nie zagląda. Błagam!
               Do moich uszu dobiegł dziwny dźwięk obicia się czegoś o coś.
               - Kurwa! – syknął zbolały mężczyzna.
               Strzał!
               Podskoczyłam. Zacisnęłam obie dłonie na swoich ustach, by nie wydać żadnego dźwięku oraz wstrzymałam oddech.
               Będzie dobrze! Będzie dobrze! Będzie dobrze, tylko nie krzycz!
               - Wyłaź, suko! – krzyknął mężczyzna, po czym ruszył ciężkim krokiem.
               Odnoszę wrażenie, jakby razem ze mną trzęsły się te wszystkie biurka dookoła.
               Zaczęłam powoli otwierać oczy.
               Chyba odszedł na bezpieczną odległość.
               Ostrożnie wysunęłam głowę zza biurka.
               Nie ma go.
               Zaczęłam powoli wychodzić. Przełknęłam głośno ślinę. Jest gdzieś daleko. Mam szansę.
               Ruszyłam ostrożnie w stronę dziur, w których kiedyś były wielkie okna.
               Wychyliłam się delikatnie, by zerknąć, czy nie przechodzi przez kolejne przejście.
               Drzwi są zamknięte.
               Jezu! Całkiem o tym zapomniałam! Kamień z serca.
               A w tych naprzeciwko… nikogo nie ma.
               Dobrze.
               Podeszłam do dziury.
               Kroki. Gdzieś daleko.
               Cholera!
               Rozejrzałam się dookoła.
               Ani żywej duszy.
               Usiadłam na parapecie. Przełożyłam nogi na zewnątrz. Zaskoczyłam na ziemię. Podsunęłam się do ogrodzenia.
               Nic nie słyszę. Zupełnie nic. Niedobrze.
               Przeszłam przez dziurę w płocie. Możliwie najostrożniej przeszłam przez te cholerne, dzikie krzaki.
               Strzał! Drugi! Tu blisko! PIERDOLĘ!
               Najszybciej jak tylko umiem, wystartowałam z krzaków na druga stronę, między te gęste drzewa iglaste.
               Tu poczekam. Potem wbiegnę do tego domku. Tak? Tak!
               Usiadłam na ziemi.
               Boże, oby nic się Michaelowi nie stało. Oby nie. O Boże, to się nie dzieje naprawdę. NIE DZIEJE! Mieliśmy mieszkać w spokojnej dzielnicy! Oddzielić się od mafii! Miało być normalnie! Normalnym ludziom nie przytrafia się coś takiego!
               I co mnie podkusiło, by wyjść w krótkich spodenkach?! Jestem cała podrapana i dziwny ból przechodzi od mojej łydki, aż po… po… po… PO MOJEJ NODZE ZAPIERDALA OGROMNY PAJĄK!
               W ułamku sekundy zacisnęłam usta w cienki pasek, by przypadkiem nie wydać z siebie żadnego dźwięku.
               JAKIE TO JEST OHYDNE I JAK OBRZYDLIWIE PRZEBIERA TYMI WŁOCHATYMI NOGAMI PO MOJEJ SKÓRZE!
               NIE! BOŻE, NIE! BŁAGAM, NIE! PROSZĘ, NIE! TO SĄ JAKIEŚ JAJA!
               Zaczęłam machać palcami przed tym okropnym stworzeniem.
               ZŁAŹ! POSZŁO! PASZOŁ WON! KURWA, ODEJDŹ WYTWORZE SZATANA!
               Uderzyłam owada z całej siły ręką. Prześledziłam wzrokiem lot oraz ucieczkę pająka. Wzdrygnęłam się.
               FUJ!
               Przełknęłam zniesmaczona ślinę. Ostatni raz kryję się między drzewami!
               A gdzie jest ten oszołom i Michael?
               Odwróciłam głowę w stronę choinek. Spomiędzy gałęzi wystaje czarna lufa skierowana w moją stronę.
               Cofnęłam gwałtownie głowę, biorąc jednocześnie głęboki wdech. Automatycznie uniosłam dłonie na wysokość swojej głowy.
               - A więc tutaj się schowałaś. – oznajmił ironicznie mężczyzna.
               Zaraz. Serce. Wyskoczy. Mi. Z Klatki. Piersiowej.
               Oderwałam na chwilę wzrok, by spojrzeć na faceta. Wysoki. Wiekowo zbliżony do mojego ojca. Wyrazem twarzy zresztą też.
               - Wychodź. – odsunął się na bok, robiąc mi jednocześnie miejsce. Pistolet nadal uważnie mi się przygląda. – Tylko bez numerów. Mam cię dostarczyć w całości i bez obrażeń.
               Szybko się podniosłam, po czym zaczęłam wychodzić spomiędzy drzew.
               Mężczyzna objął mnie, a następnie jego dłoń wylądowała na mojej szyi. Wydałam z siebie gardłowy pisk. Jednocześnie złapałam za nadgarstek ręki, którą zaczął zaciskać na mojej szyi. Zaczęłam się szarpać.
               Nie mogę oddychać! Kurwa!
               Przyłożył mi zimną lufę do skroni.
               Momentalnie przestałam się wierzgać. Przymknęłam powieki. Z trudem przełknęłam ślinę. Mój oddech jest tak nieregularny, że zaraz zawału dostanę.
               - Mówiłem, że nie chcę żadnych numerów. – oznajmił „łagodnie” mężczyzna. Przyłożył usta do mojego ucha. – Co powinnaś mi teraz powiedzieć? – szepnął, a przy każdym wyrazie jego zarost ocierał się o moją skórę. Skrzywiłam się, gdy poczułam smród nieświeżego oddechu wymieszany z tanimi papierosami.
               Ściągnij rękę z mojej szyi!
               - Przepraszam. – powiedziałam cicho.
               - Od razu lepiej. – odparł, po czym trącił mnie czymś w tyłek, bym ruszyła. Obawiam się, że nie chcę wiedzieć, co to było.
               Ruszyliśmy przed siebie.
               Nie chcę wiedzieć dokąd. Nie chcę otwierać oczu.
               - Powiedziano mi, że nie mam cię postrzelić. – szepnął obślizgłym głosem do mojego ucha. – Ale nikt nie powiedział, że nie mogę cię puknąć. – zachichotał.
               Otworzyłam lekko oczy, a mój oddech przyspieszył jeszcze bardziej.
               Że co?! Nie! Nie, nie! Nie zrobisz tego!
               - Już dawno nie miałem do dyspozycji tak młodego ciała. Zwłaszcza żywego. – Czuję, że się uśmiechnął.
               Nie, nie, nie!
               - Wypuść ją! – powiedział głośno dobrze mi znany głos.
               Poczułam ulgę. Może napięcie nie opadło, ale wiem, że nie jestem już sama. Skierowałam wzrok na Justina ubranego w białą koszulkę i ciemne jeansy opuszczone w kroku. Stoi parę metrów przed nami i mierzy do tego starego zboczeńca.
               Mężczyzna zatrzymał się, a ja razem z nim.
               - Bizzle? No nie gadaj, że to ty! – zawołał widocznie mile zaskoczony facet.
               O czym on mówi?
               Justin nawet nie drgnął.
               - To przecież ja! Nie udawaj, że mnie nie poznajesz. – dodał po chwili mężczyzna, gubiąc się lekko z niewiadomych przyczyn na boki.
               - Wiem. – oznajmił beznamiętnie po dłuższej chwili Justin. – Dlatego przez wzgląd na dawne czasy, nie każ mi powtarzać i wykonaj polecenie.
               - Też dostałeś na nią zlecenie? – zapytał mężczyzna i w tym samym momencie zacisnął palce na mojej szyi.
               Zacisnęłam mocno powieki, jednocześnie wspinając się na palce. Wydałam z siebie dźwięk, który zabrzmiał jak otwieranie starych, zardzewiałych drzwi. Wbiłam paznokcie w dłoń faceta.
               Tlenu!
               - Zabierz rękę z jej szyi! – krzyknął Justin. Mam wrażenie, że podszedł bliżej.
               - Ale po co tyle krzyku?! Przecież możemy się nią podzielić!
               Odchyliłam głowę do tyłu, na skutek czego lufa obsunęła się na mój policzek. Wzięłam głęboki wdech przez usta. Jest źle. Coraz gorzej. Tak, jak na początku ciężko mi się oddychało, tak teraz w ogóle ledwo biorę oddech.
               Niech to się już skończy, błagam! Muszę z tego jakoś wyjść.
               Otworzyłam oczy. Spojrzałam na bok, na ogrodzenie. Zaraz… tu między krzakami stoi Michael? Nic mu nie jest! Jezu, jak dobrze! Jak to dobrze.
               Zerknął w stronę Justina, po czym ruchami palców zaczął wskazywać, żebym do niego podeszła.
               Dobrze. Tak zrobię. Tylko niech odsunie ode mnie pistolet. Tylko niech to zrobi.
               - Daj spokój! Ty jesteś młody i takie małolaty same do ciebie lgną! Mi się to już nie zdarza. Daj mi się nacieszyć. Możemy ją nawet mieć oboje. Taką słodką… - Mężczyzna zaczął się do mnie nachylać. Czuję jego śmierdzący oddech na swojej skórze.
               Ściągnął powoli pistolet z mojego policzka.
               Jeszcze moment.
               Poczułam coś gąbczastego i lepkiego na swoim policzku z dodatkiem gorącego oraz obrzydliwego napływu powietrza. Jego język zaczął sunąć powoli w stronę mojej kości policzkowej.
               NIE ZNIOSĘ TEGO!
               Wbiłam swoje paznokcie głęboko w dłoń napastnika. Ostatkiem sił ściągnęłam jego rękę ze swojej szyi. Natychmiast zaczęłam biec w kierunku Michaela.
               Padł strzał.
               Zatrzymałam się.
               Kolejny.
               Zamarłam, układając w ostatniej chwili ręce pod swoją szyją.
               Kto strzelał? Co się stało?
               - Ronnie! – usłyszałam głos Michaela, ale zupełnie tak, jakby obijał się on od ścian, tworząc w ten sposób echo.
               Poczułam czyjeś dłonie na swoich nadgarstkach. Podniosłam od razu wzrok na te niebieskie, spokojne oczy.
               - Nie odwracaj się. – zaprzeczył. Nadal jakby echo niosło jego głos.
               Słabo mi, ale tak bardzo.
               A Justin…?
               Ktoś złapał mnie za ramiona i nakierował w swoją stronę. Przed oczami pojawiła mi się twarz Justina. On żyje. Coś… coś mówi. Nie słyszę co. W ogóle nic nie słyszę.
               Spojrzałam na Michaela. Dogaduje się z Justinem, ale w zwolnionym tempie.
               To Justin tak trzęsie rękoma, czy ja drżę? A ten facet?
               Zaczęłam powoli odwracać głowę.
               Mężczyzna leży na ziemi w kałuży krwi. Koszulka w okolicach klatki piersiowej ma czerwoną dziurę i… nie ma oka, a z niego wydobywa się…
               Moje całe dzisiejsze jedzenie zaczęło z zawrotną prędkością podchodzić mi do gardła. Odepchnęłam od siebie Justina, po czym dobiegłam do ogrodzenia. Złapałam się poskręcanych drutów. Zacisnęłam powieki.
               Nie rzygaj!
               Przełknęłam to. Jakoś. Z trudem. Gorąca i piekąca niczym kwas ciecz zaczęła się cofać. Już dobrze.
               Nie! Nie mogę wziąć oddechu! Coś zatyka!
               Otworzyłam klejące się powieki. W tym też momencie poczułam nieprzyjemny prąd w kolanie.
               Ziemia jest bliżej. Ale trawa zupełnie straciła kolor. Wszystko jest czarno-białe.
               Nie mogę wziąć oddechu!
               „Ronnie” – usłyszałam zdeformowany głos, niesiony następnie przez echo.
               Bezwładnie przechyliłam się na bok.

               Nastała ciemność.


~*~*~*~*~*~

        Tak się prezentuje kolejny rozdział. Wyprzedzam wszelkiego rodzaju spekulacje - Ronnie zemdlała, więc przeżyje. XD Zdaję sobie sprawę, że mogłam trochę przesadzić z końcowym opisem, ale tak się wkręciłam w sytuację, że samą mnie zaczęło chwilami mdlić i żal mi było to poprawiać. XD
        Dodam, że dziewczyna, która tutaj wystąpiła, czyli Biggy, jest postacią z mojego drugiego opowiadania, w którym głównymi postaciami jest Shawn Mendes i Bella Thorne (przez wielu nielubiana. Tak, wiem), więc jeżeli ktoś byłby zainteresowany czytaniem, to mogę podać link, jednak publikuję to FF na wattpadzie, ponieważ na blogspota nie było prawie wcale chętnych. Dodam do tego jeszcze, że wplątując wątek z ich spotkaniem, nie miałam na myśli promocji moich opowiadań, więc tego typu komentarze można sobie odpuścić. Gdy nastąpią czasy epilogów i będą osoby chętne, to utworzę coś w rodzaju komentarzy, ciekawostek, faktów, moich myśli czy ogólnych pomysłów w oddzielnej książce lub na jakiejś stronie i tam ogólnie wyjaśnię ze wszystkim, o co chodzi. Ale to tylko, jeśli będą chętni. ^^
        A co do strony... Padło pytanie na temat tego, czy mogłabym powstawiać jakieś gify z bohaterami, by widzieć ich tak, jak ja ich widzę. Wpadłam na pomysł, by zrobić ogólnie stronę o Jokerze. Taką po prostu, na której trochę opisałabym ludzi, wstawiła jakieś opisy itp., ponieważ blogspot nie chce ze mną współpracować, to myślę, że sama stronka mogłaby być ciekawym pomysłem. Mam nadzieję, że do końca roku udałoby mi się ją jakoś ogarnąć. I jeżeli ktoś miałby jakiś pomysł na to, co mogłabym na tej stronie umieścić lub chciałby, by tam się znalazło, to można mi napisać. Postaram się wszystko rozpatrzeć.
        Z mojej strony to chyba wszystko na dzisiaj. W razie czego, będziemy w kontakcie. XD



18 komentarzy:

  1. Czy Ronnie jest zakochana w Justinie? ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział jak zwykle genialny :) czekam na więcej :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudo!!!! Kiedy bedzie nastepny? Juz nie moge sie doczekać 👌👌👌👌👑👑👑

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem. W ten weekend mam studia, ale już mam napisane półtorej strony, więc - jeśli wena mnie nie opuści - to możliwe, że niedługo. ^^

      Usuń
    2. Tzn dzisiaj? Proszeeeee tam na odlodzenia weekendu ������

      Usuń
    3. Jeju, nie umiem tak szybko Dżoksa pisać 🙊

      Usuń
  4. Przejrzę wszystkie "materiały dodatkowe" jakie dołączysz do tej serii czy to na oddzielnej stronce czy to na wattpadzie :3

    OdpowiedzUsuń
  5. Kiedy kolejny?!?!

    OdpowiedzUsuń
  6. AGEN JUDI BOLATANGKAS ONLINE TERPERCAYA
    TANGKASNET dan 88TANGKAS !

    Segera Bergabung Bersama Kami, Hanya di www.agentangkas.co
    WA: 0812-2222-995 !
    BBM : BOLAVITA
    WeChat : BOLAVITA
    Line : cs_bolavita

    klik ==>> EREK EREK 4D

    OdpowiedzUsuń