czwartek, 12 stycznia 2017

Rozdział 14: ,,Niczego nie robię bez powodu."

               Jakiś męski głos zaczął mówić, ale nic nie rozumiem. Zupełnie tak, jakby ten ktoś był w drugim pokoju. Drugim pokoju… Chwila!
               Podniosłam się gwałtownie, ale zaraz złapałam się za głowę i zacisnęłam mocno powieki, czując okropny ból. Jakby coś uciskało mi skronie.
               Ból ustaje. Powoli. Jest znośniej. O, już lepiej.
               Odetchnęłam cicho. Opuściłam ręce na coś miękkiego. Czyżby koc?
               Spojrzałam po sobie.
               Siedzę na kanapie otulona kocem.
               Zaczęłam się rozglądać po pomieszczeniu.
               Mały pokoik z szafką na jakieś dokumenty i telewizorkiem z dupą jak u Kim Kardashian. Nad kanapą jest zasłonięte okno, dlatego w całym pomieszczeniu panuje półmrok.
               Takie małe pytanie – gdzie ja, u licha, jestem?
               Ściągnęłam z siebie koc.
               Cofnęłam głowę, widząc bandaż na swoim prawym kolanie.
               A skąd to się wzięło?
               Zsunęłam powoli obie nogi z kanapy. Nachyliłam się. Zaczęłam nakładać buty.
               Dobra, może czas się zastanowić, co się działo i dzieje aktualnie. Byłam… umówiona z Michaelem, ale się okazało, że to nie Mike tylko… Ten facet!
               Wyprostowałam się gwałtownie.
               Właśnie! Ten zbok! On mnie porwał czy nie?! Jest za ścianą? Wtedy… na tej ulicy… tam był Michael i Justin… Justin! I ktoś strzelał! Ale ja…
               Huk!
               Zamarłam, zatrzymując wzrok na drzwiach.
               Rozbrzmiał głośny śmiech kilku osób. Wydają mi się być dziwnie znajome.
               - Niall, ty pizdo! – zawołał Zayn, a śmiechy stały się głośniejsze.
               Oni tu są?!
               Zerwałam się z kanapy. Otworzyłam drzwi na mały korytarzyk. Zerknęłam w kierunku drzwi po prawej, skąd najbardziej słychać śmiechy. Wyszłam z pokoiku.
               To oni, prawda?
               Przyłożyłam rękę do lekko uchylonych drzwi, po czym pchnęłam je.
               Moim oczom ukazał się sporych rozmiarów jasny pokój, a na jasno-brązowej podłodze oraz meblach i białych ścianach prześlicznie lśnią odbijające się od budynku naprzeciwko promienie zachodzącego słońca.
               Na podłodze leży Niall, który najwidoczniej zleciał z krzesła. Niedaleko niego siedzą Zayn i Liam. Na podłodze między dużymi oknami siedzi Louis. Z kolei na kanapie po mojej prawej znajdują się Robin z Daisy. I mimo, że wzrok wszystkich zatrzymał się na mnie, to i tak nadal się śmieją. Najprawdopodobniej z upadku Nialla.
               NIEWAŻNE!
               W końcu ich widzę! Prawie wszystkich!
               Uśmiechnęłam się do siebie, a przyjemne ciepło przepłynęło po całym moim ciele.
               - Hej, Ronnie! – krzyknął entuzjastycznie Niall. Zaczął do mnie machać.
               - Zawsze przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie. – zaśmiał się Louis.
               Boże, z tego podekscytowania nie wiem, na kim zawiesić wzrok!
               - Jak się czujesz? – zapytała Daisy, a zaraz potem poczułam jej miły dotyk na swoim ramieniu.
               Spojrzałam w jej kierunku, posyłając jednocześnie szeroki uśmiech. Ona i ta jej zatroskana mina. Owinęłam jej szczupłe ciało rękoma i mocno się w nie wtuliłam.
               - Bardzo dobrze. – szepnęłam. Zaciągnęłam się słodkim zapachem jej perfum.
               Już dawno tak dobrze się nie czułam.
               - Jesteście urocze. – oznajmiła Robin, po czym otuliła nas swoimi rękami.
               - Tęskniłam za wami. – powiedziałam głośno. Tak po prostu. By wszyscy słyszeli.
               Po pokoju rozniósł się dźwięk przesłodzonego westchnięcia. Chociaż mam wrażenie, że męska część towarzystwa zrobiła to w sposób sarkastyczny. To nic. Jest dobrze.
               - My za tobą też tęskniliśmy. – szepnęła mi Daisy do ucha. Podejrzewam, że z wymalowanym uśmiechem na ustach.
               - Ej! – krzyknął Niall. Usłyszałam dźwięk stawianego krzesła, więc najpewniej już wstał. Nie widzę, bo Robin mi zasłania. – Tęskniłaś za nami, a przytulasz tylko wybranych?
               Zaczęłam się cicho śmiać razem z dziewczynami. Wszystkie poluzowałyśmy uściski.
               - Zazdrosny jesteś? – zapytała Robin.
               - Nie. – zaprzeczył i wsunął ręce do przednich kieszeni jeansów. – Nie jestem zazdrosny, ale może też chciałbym się przytulić. – uniósł ramiona, a jego twarz przybrała taki niewinny wyraz.
               - Nie ma problemu. – oznajmiła wesoło, kierując się w stronę blondyna.
               Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Rozłożył szeroko ręce, a gdy znalazłam sie dostatecznie blisko, zamknął mnie w uścisku. Nie pozostałam mu dłużna i przytuliłam się.
               - No, to ja rozumiem! – oznajmił dumnie, na co cicho się zaśmiałam.
               - Już wstałaś? – zapytał znajomy głos.
               Michael?
               Zerknęłam ukradkiem w kąt za Liamem. Wcale go nie zauważyłam w tej czarnej bluzie i kapturze na głowie. Siedział przed tym komputerem w bezruchu i w ogóle go nie dostrzegłam.
               Chłopak odwrócił się na obrotowym krześle w naszą stronę. Ściągnął kaptur z głowy, a następnie zsunął słuchawki na szyję.
               - Jak się czujesz? Wszystko w porządku? – rzucił mi poważne spojrzenie. Te spokojnie, niebieskie oczy.
               Już… Już sobie wszystko przypominam.
               - Michael… - zaczęłam, po czym odsunęłam się od Nialla. Podeszłam do chłopaka, który ani na moment nie oderwał ode mnie wzroku.
               - Słucham cię. – Uśmiechnął się delikatnie.
               Nawet nie wiem, co mam teraz powiedzieć.
               Westchnęłam ciężko. Wysunęłam ręce do Michaela, po czym przytuliłam do siebie jego głowę.
               - Dziękuję za pomoc. – szepnęłam.
               Chłopak zaśmiał się cicho. Owinął mnie rękoma w pasie.
               - Żaden problem.
               - Rzygam tęczą, sram brokatem. Ronnie, skończ z tym słodzeniem na dziś, proszę! – jęknął Zayn, ale zaraz zaczął się cicho śmiać.
               - Właśnie. Nie pierwszy raz ktoś ratuje ci to zgrabne dupsko. – mruknął Liam.
               Odwróciłam głowę w ich stronę.
               Dobrze, że wszyscy są dzisiaj w humorze i pogodnym nastawieniu.
               Liam zaczął się nachylać. Spojrzał na mnie z dołu.
               - Jak kolano? – zapytał.
               Powoli wypuściłam Michaela. Zmarszczyłam brwi.
               - Dobrze. – przytaknęłam. – Dziękuję.
               - Wiesz – przez twarz Liama przebiegł uśmiech. Oparł się o krzesło. – sam się nim zajmowałem. – oznajmił dumnie.
               - Tak. – wtrącił ironicznie Zayn. Liam posłał mu zdezorientowane spojrzenie. – Ale ja musiałem poprawiać, bo tak zacisnąłeś, że jej noga zaczęła być sina. – zaśmiał się, a ja razem z nim.
               - Za wami też tęskniłam. – oznajmiłam z uśmiechem.
               Liam uśmiechnął się do Zayna.
               - Tęskniła za mną. Ciebie dodała, by ci przykro nie było. – zachichotał złośliwie.
               - Chyba od odwrót, stary! – zawołał Zayn, wywijając palcem kółko. – To przez ciebie miała ostatnim razem same problemy.
               - Nie żartuj! – skarcił go Liam wzrokiem. – Dzięki mnie jej życie jest bardziej ekscytujące. Będzie miała co opowiadać wnukom na starość, by były z niej dumne!
               Dlaczego mnie to ich przekomarzanie się bawi?
               - Me zbolałe i stęsknione serce właśnie zalał słodki miód ukojenia! Błogosławione niech będzie miejsce, w którym przyszło mi ponownie zobaczyć tę niewinną i jakże piękną istotę! Błogosławiony niech też będzie dzień, który wreszcie uwolnił mnie od bólu, jaki zadawała mi świadomość, iż mogę cię już nigdy więcej nie ujrzeć, moja Droga Veronico! – oznajmił radośnie Harry.
               HARRY!
               Odwróciłam się. Mężczyzna wszedł do pokoju tym samym wejściem, którym ja przed chwilą. Ruszyłam żwawo w jego stronę. Harry zdążył tylko delikatnie rozłożyć ręce na boki, gdy ja wtuliłam się w niego jak w ogromnego, pluszowego misia. Uderzył we mnie zapach wody kolońskiej.
               Harry cicho się zaśmiał, jednocześnie owijając mnie swoimi ramionami.
               - Ja też za tobą tęskniłam. – szepnęłam, bo już czuję, że się zaraz wzruszę.
               - Me życie na nowo stało się zupełne. – oznajmił spokojnym, nieco zachrypniętym głosem. Jego ręka zaczęła gładzić moje plecy oraz włosy.
               Jestem szczęśliwa. Nareszcie, od bardzo dawna jestem po prostu szczęśliwa. Brakuje tylko jeszcze…
               Słyszysz te znajome kroki?
               - Ronnie? – zapytał Justin.
               Wychyliłam się od razu z boku Harry’ego. Nie wiem, czemu tak nagle. To był impuls. Ale Justin… on nie wygląda na zadowolonego z faktu, że mnie widzi.
               - Co ty tu robisz? Dlaczego wyszłaś z pokoju? – zaczął pytać takim tonem, jakby miał mi zaraz rzucił pełno pretensji. Już ja to dobrze znam.
               - A ten znowu zaczyna! – westchnął Louis.
               To go zdenerwuje, przestań.
               - Było tak fajnie, tylko Justin musiał przyjść. – oznajmił ironicznie Liam.
               Proszę, nie!
               - Tak, Justin. – oznajmiła spokojnie Daisy, kierując się od razu do Justina. – Wszystko w porządku. Nie musisz krzyczeć, przecież…
               - Nikt cię nie prosił o komentarz! – krzyknął Justin, na co Daisy cofnęła się, na skutek czego wylądowała na kanapie.
               Odsunęłam się od Harry’ego.
               Jeszcze nic nie zrobiłam! Tylko chwilkę cieszyłam się, że wszystkich widzę. To źle?
               Justin spojrzał w moją stronę.
               Paraliżujący dreszcz przebiegł po moim kręgosłupie.
               - A tobie co strzeliło do łba, by łazić po takich spelunach?! – krzyknął, podchodząc w moją stronę. Uniosłam ręce pod swoją szyję. – Mało ci wrażeń?! Lubisz, gdy ktoś ci przykłada broń do skroni?!
               Cofnęłam się kilka drobnych kroczków.
               Przede mną stanął Harry, przodem do Justina.
               Przymknęłam oczy. Ulżyło mi.
               - Zejdź mi z drogi! – zażądał Justin.
               - Nie, przyjacielu. – zaprzeczył krótko Harry.
               - To rozkaz!
               - Przykro mi, lecz nie wypełnię go, póki się nie uspokoisz. Nie potrafię stać oraz przyglądać się z boku temu, w jaki sposób traktujesz damy. – Harry oznajmił to powoli i spokojnie, ale jednak na swój sposób poważnie.
               To nic nie da.
               Gdybym ja jeszcze wiedziała, o co mu chodzi, to byłoby dobrze! Przecież nie zrobiłam tego celowo! Skąd miałam wiedzieć, że tak się stanie?!
               Justin mruknął coś pod nosem. Nie widzę, czy coś jeszcze zrobił. Harry mi zasłania. I może to lepiej, nie chcę widzieć znowu tej złości.
               Justin wyminął nas i przeszedł do okien, a raczej do drzwi znajdujących się na prostopadłej ścianie. Nie zauważyłam ich. Otworzył przejście.
               - Wchodź. – oznajmił oschle, posyłając mi jednocześnie mordercze spojrzenie.
               Spojrzałam niepewnie na Harry’ego, który zerka na mnie przez ramię, a potem na Daisy. To chyba znak, że powinnam iść, ale ja nie chcę. Boję się.
               Skierowałam swoją uwagę na Justina. Po wyrazie jego twarzy widzę, że jest już bardzo zniecierpliwiony.
               Westchnęłam głęboko i ruszyłam niepewnym krokiem. Nawet nie patrzę na jego Justina, a czuję, jak jego wzrok próbuje złamać mi kości.
               Skuliłam się, mijając go przy drzwiach. Przekroczyłam próg pomieszczenia.
               Myślałam, że mnie pchnie.
               Jestem w biurze. Trochę podobnym do tego, w którym pierwszy raz spotkałam się Justina. Chociaż, atmosfera pewnie taka sama.
               Trzasnął drzwiami.
               Zatrzymałam się.
               Mam stać czy iść?
               Zerknęłam niechętnie przez swoje ramię.
               Poczułam dłoń Justina u dołu pleców. Kurwa, aż zapiekło! Pchnął delikatnie moje ciało. Ruszyłam. Odwróciłam powoli głowę w jego stronę. Patrzy przed siebie. To dobrze.
               - Tu stań. – zażądał, pozostawiając mnie przy biurku po stronie czarnego, zapewne wygodnego fotela. Sam podszedł do ogromnych okien.
               Oparłam się tyłem o biurko. Tak na wszelki wypadek.
               Stanął przed oknem. Wygląda prawie tak samo jak za pierwszym razem. Tylko nie ma garniaka ani włosów zaczesanych do tyłu. Ręce trzyma w kieszeniach, a wzrokiem błądzi między budynkami. Widzę to w odbiciu.
               - Mieliście pozostać w ukryciu. – oznajmił wreszcie spokojnym tonem. – Nie zdziwiło cię to, że tak po prostu Michael się do ciebie odezwał?
               Spuściłam głowę.
               - No… - zawahałam się. – Trochę to było dziwne, ale bardziej się ucieszyłam, że ktoś stąd chce się ze mną zobaczyć. – powoli zaczęłam podnosić wzrok z powrotem na Justina. Nie patrzy na mnie.
               Jego tyłek świetnie wygląda w tych jeansach. A te umięśnione ramiona…
               O tak…
               Prychnął.
               - Naprawdę uważasz, że skoro pozwoliłem wam odejść i wieść normalne życie, to ktokolwiek ode mnie miałby możliwość kontaktowania się z tobą?! – warknął, po czym spojrzał na mnie przez ramię.
               Przeszły mnie nieprzyjemne ciarki.
               - Ja… - zająknęłam się. – Ja nie zastanawiałam się nad tym pod tym kątem. – zaprzeczyłam.
               - Oczywiście, że się nie zastanawiałaś! Nigdy nad niczym się nie zastanawiasz, więc wcale nie dziwi mnie twoja kolejna porażka! – syknął.
               Że co, proszę?
               W mgnieniu oka opuścił mnie strach. I niepewność.
               - Słucham? – zapytałam.
               - Nie, właśnie nie słuchasz! – zaprzeczył, odwracając się w moją stronę. – Gdybyś słuchała tego, co się do ciebie mówi, to wszystko byłoby dobrze! Nie byłoby cię tu teraz i byłabyś szczęśliwa w swoim mały, normalnym świecie! – Pokazał rękoma kulkę. Zapewne chcąc zobrazować ten „mój mały, normalny świat”.
               - O co masz teraz problem? Skoro pozwoliłeś mi żyć normalnie, to na jaką cholerą znowu chcesz ingerować w mój świat?! – prychnęłam.
               - O czym ty mówisz? – burknął.
               - O tym, że wysłałeś Michaela na przeszpiegi! By niby zobaczyć, jak sobie radzę. – oznajmiłam ironicznie. – Skoro to miał być mój świat, to po co chcesz wiedzieć, co się w nim dzieje?
               - Nie chcę wiedzieć, co się w nim dzieje, ale czy znowu nie wlazłaś w jakieś gówno! I proszę! - zawołał, po czym klasnął w ręce. – Znowu trzeba było cię ratować! Nigdzie nie można cię samej zostawić! Jak z dzieckiem!
               - To może najwyższy czas zostawić mnie w spokoju i się zająć czymś innym, a nie niańczeniem zwykłej dziewczyny! – syknęłam. – Skoro tak bardzo ci to wszystko przeszkadza, to po co kolejny raz zawracasz sobie mną głowę?!
               Mój głos rozniósł się po całym pomieszczeniu.
               Zaraz nie wytrzymam.
               - Niczego nie robię bez powodu. – oznajmił niepewnie po chwili ciszy.
               Wywróciłam oczami.
               - Znowu nie zasługuję na normalną odpowiedź? – mruknęłam.
               Justinowi podskoczyły delikatnie brwi ze zdziwienia.
               - Słucham? – zapytał.
               Ronnie, nie przeginaj…
               - Możesz mi chociaż raz normalnie odpowiedź na zadane pytanie? Skoro już wiem o wszystkim, to możesz mi zwyczajnie odpowiedzieć, bez owijania w bawełnę. – Wywinęłam ręką.
               - To, co wiesz, to trochę za mało, by mówić o wszystkim. – zaprzeczył.
               - Mhm. – mruknęłam. – Czyli nie możesz zwyczajnie odpowiedzieć, dlaczego chcesz sterować moim życiem, skoro już nie jestem od ciebie zależna? – uniosłam wysoko brew.
               - Nie chcę ingerować w twoje życie, ale znowu tu jesteś, więc w dalszym ciągu jesteś ode mnie zależna. – westchnął zmarnowany.
               - Więc jestem tu, bo tego chciałeś?
               Zapadła cisza.
               Justin westchnął. Spuścił głowę, a zaraz potem wsunął ręce do kieszeni i odwrócił się w stronę okien.
               - Tak. – odpowiedział w końcu.
               Wiedziałam.
               Ronnie…
               - Jestem tu, bo nie masz kim dyrygować? – posłałam mu ostre spojrzenie.
               Justin odwrócił się, rzucając mi od razu zdezorientowane spojrzenie.
               Ronnie, proszę, nie przeginaj.
               - Słucham? – zapytał niepewnie.
               Mam dość. Całe życie jestem pod czyjeś dyktando! Czas to przerwać! Najpierw z ojcem i Sam, potem z Andrew, a teraz znowu z Justinem. Nie…
               O czym ty…
               - Jestem ci wdzięczna za wszystko, co dla mnie zrobiłeś, ponieważ naprawdę nie musiałeś, ale nie mam zamiaru być po raz kolejny czyjąś zabawką. – zaprzeczyłam. – Więc skoro już oddałeś mi wolność, to byłoby świetnie, gdybyś słowa dotrzymał i mnie zostawił w spokoju.
               Przecież tego nie chcesz.
               Justin zmarszczył brwi.          
               - Nie chcę cię więzić. – przymrużył oczy, jakby nie miał pojęcia, o czym do niego mówię. – Ale widzę, że będzie lepiej, jeśli zostaniesz tutaj.
               - A może byś zapytał, czego ja chcę. – wtrąciłam oschłym tonem. – A pomyślałeś o mnie? Może nie chcę już wieść życia w strachu? Może wolę swoje nudne, szare życie?
               - Zrozum, że to nie ma znaczenia. Od nas nie można się od tak…
               - Nie ma znaczenia?! – zapytałam prawie krzykiem, jednocześnie przerywając mu.
               Przestań! On nie miał tego na myśli!
               Justin wywrócił oczami.
               - Znowu nie rozumiesz. – westchnął ciężko.
               - No jasne, że nie rozumiem, bo nawet nie chcesz, bym rozumiała! – krzyknęłam. – Gdybyś zaczął ze mną normalnie rozmawiać, to nie byłoby tego całego gówna, ale nie! Bo ja nie mogę się o niczym dowiedzieć! Pewnie! Lepiej, bym żyła w niewiedzy, a potem będą tylko wszyscy patrzeć, do czego to dochodzi! – uderzyłam rękoma o biurko.
               Justin zaczął przecierać palcami jednej ręki swoje oczy.
               - Zachowujesz się zupełnie jak mój ojciec! Swój zresztą też! – warknęłam.
               Chłopak spojrzał na mnie spod byka.
               Przestań, do cholery! Co ty wyprawiasz?!
               - Mam dość takiego traktowania! – zaprzeczyłam rękoma. – Nie chcę, by kolejna osoba tak po prostu mną dyrygowała! Poradzę sobie doskonale bez ciebie, ojca, Sam, Andrew i wszystkich innych! – wskazałam na Justina. Przestań pierdolić! – Przestańcie mi w końcu wmawiać, że jestem do niczego! Dam sobie radę! Nawet, jeśli miałabym dzisiaj zostać zabita, to najwidoczniej tak miało być! Po co się wpieprzasz tam, gdzie cię nikt nie prosił?! I odpowiedz mi wreszcie, dlaczego nie pozwolisz mi w spokoju odejść?!
               - Bo się o ciebie martwię!!! – krzyknął, jednocześnie uderzając rękoma z ogromną siłą o biurko. Nachylił się nade mną, co skutecznie przygniotło mnie do blatu. Nawet nie zauważyłam, kiedy do mnie podszedł. – Martwię się o ciebie! Boję się, że coś ci się stanie lub ktoś ci coś zrobi! Martwię się o ciebie, jesteś to w stanie przyjąć bez dalszej próby wyprowadzenia mnie z równowagi?! – uderzył jeszcze kilka razy dłońmi o biurko i chyba bardziej się z każdą chwilą nachylał, a przynajmniej mnie jego srogie spojrzenie dosłownie położyło na meblu. – Nic nie wiesz! Zupełnie nic! Musiałem wykonywać takie czynności, o jakie nigdy byś nie posądziła człowieka! Widziałem takie rzeczy, których nawet w najstraszniejszych horrorach nie chcieliby umieścić! Ja sobie często sam nie radzę, a gdzie dopiero ty miałabyś dać! Zrozum w końcu, że się o ciebie martwię, bo wiem, jacy ludzie są naprawdę!
               Jego krzyk zdawał się być coraz głośniejszy z każdym wyrazem. Całe biurko drżało, a ja razem z nim. Nie mam odwagi odwrócić wzroku od jego płonących z gniewu oczu. O czym ja mówię, boję się mrugnąć!
               - Ale oczywiście! – syknął, po czym gwałtownie się ode mnie odsunął. – Wmawiaj sobie, co chcesz!
               Odszedł na bezpieczną odległość. Tak mi się wydaje.
               Boże. Co. To. Było
               Uprzedzałam cię. Próbowałam uspokoić. Teraz masz, co chciałaś!
               Mam, co chciałam?! Myślisz, że chciałam, żeby tak wyszło?! Nawet nie umiałam nad tą złością zapanować! Tak po prostu się to we mnie zebrało i… I co ja mogłam powiedzieć?!
               Znowu będziesz się sama przed sobą usprawiedliwiać?
               Tu nie ma czego usprawiedliwiać! Prawda jest taka, że za dużo we mnie siedzi! Nie miałam z kim pogadać, byłam samotna, olewana. W końcu wszystko się skumulowało i wyszło! Wyżyłam się. I to jeszcze na niewłaściwej osobie.
               Przesunęłam bezszelestnie ręką po swojej twarzy.
               Najważniejsze, że rozumiesz swój błąd. Teraz trzeba to jak najszybciej naprawić.
               Co masz na myśli?
               Podejdź i go przeproś.
               Co?! Teraz?! Zwariowałaś! Już zapomniałaś, co było przed chwilą?! Wyrzuci mnie przez te okna, jak do niego podejdę!
               Skoro i tak miałaś dzisiaj umrzeć… to co za różnica, w jaki sposób się to dokona?
               Nie ma to, jak wykorzystać moje słowa przeciwko mnie. Ale coś w tym jest…
               Wzięłam głęboki wdech. Zaczęłam powoli podnosić się z biurka. Dopiero teraz czuję, jak bardzo moje ciało się jeszcze trzęsie. Złapałam się blatu, próbując w miarę stabilnie stanąć na nogach. Podniosłam wzrok na Justina. Stoi przed oknami i patrzy na to, co dzieje się na ulicy. Dostałam ciarek.
               Ruszyłam powoli w stronę chłopaka.
               Nie jestem pewna, czy dobrze robię. Nie jestem.
               - Justin… - zaczęłam niepewnie, gdy znalazłam się może krok od niego. Nie zareagował. Szczerze mu się nie dziwię. – Ja… przepraszam. – powiedziałam trochę głośniej. Znowu nic. Spuściłam głowę. – Nie chciałam na ciebie krzyczeć ani zrzucić winy za to, co się dookoła mnie dzieje. Chociaż nie musiałeś, to…
               - W porządku. – przerwał mi. Podniosłam głowę na odbicie jego twarzy w szybie. – Możesz odejść. – dodał beznamiętnie. Chociaż, może bardziej oschle. Wzroku nawet na mnie nie podniósł.
               Ja… Cóż… To by było na tyle, ale z drugiej strony… na co liczyłam?
               Odwróciłam się na pięcie. Ruszyłam stronę drzwi.
               On nie na to czekał po tak długiej rozłące.
               Masz rację.
               Stanęłam krok za biurkiem. Zwróciłam się w stronę Justina.
               - Brakowało mi ciebie. – oznajmiłam.
               Po dłuższej chwili Justin zaczął przekręcać głowę w moją stronę. Rzucił mi podejrzliwe spojrzenie, a jednocześnie mówiące „kontynuuj”. Uśmiechnęłam się w duchu.
               - Jakby nie spojrzeć, traktowaliście mnie lepiej niż moja rodzina. Nie oczekiwałeś ode mnie niczego w zamian. Nie próbowałeś na mnie wywrzeć poczucia winy za sam fakt, że żyję. Robiliście dla mnie tak wiele. Przez te kilka dni te parę miesięcy temu zdążyłam się do was bardzo przywiązać. Przez ten cały czas brakowało mi takiej przyjaznej atmosfery. Brakowało mi was. Brakowało mi ciebie. – rzekłam możliwie najmilej, jak tylko umiałam. Nawet nie wiem, w którym momencie zdążyłam się tak szeroko uśmiechnąć.
               Wow.
               Justin odwrócił się do mnie i prawie od razu ruszył. Jego spojrzenie z każdym centymetrem zdaje się być coraz bardziej łagodne. Może trochę smutne. Zaczęło mi się coś przewracać w brzuchu. Justin wyciągnął dłonie, a następnie ujął w nie moją twarz. Wbiłam wzrok w jego oczy wpatrzone wprost we mnie.
               - Proszę cię, nie czuj się przeze mnie więziona. Możesz żyć tak, jak tylko pragniesz. – szepnął. – Ja tylko nie chcę, by spotkało cię coś złego.
               Złapałam delikatnie jego nadgarstki.
               - Dziękuję. – posłała mu wdzięczny uśmiech. Odwzajemnił go.
               Fala przyjemnych, ciepłych dreszczy zalała moje ciało. Justin oderwał ręce od moich policzków, a ja od jego nadgarstków. Objął mnie szczelnie w pasie, a ja owinęłam ręce wokół jego szyi. Naszło mnie dziwne uczucie. Takiego… spokoju. Uśmiechnęłam się szeroko, po czym zacisnęłam trochę mocniej swoje ręce. Justin nie pozostał mi dłużny.
               I widzisz? Trzeba było od razu mnie posłuchać!
               Tak. Trzeba było.
               Chociaż, muszę przyznać, że mnie pozytywnie zaskoczyłaś z tymi słowami do Justina. No. To teraz odwróć głowę. Zrobimy coś jeszcze.
               Przekręciłam głowę na bok. Moje usta w tym też momencie zdążyły otrzeć się o skórę szyi Justina.
               Pocałuj go. Tu. W tym miejscu.
               Dob… NIE! CO?!
               Cofnęłam głowę od jego szyi.
               Czemu nie?! Dlaczego tego nie zrobiłaś?!
               Dlaczego nakazujesz mi to zrobić?!
               - Wszystko dobrze? – zapytał Justin, posyłając mi zdezorientowane spojrzenie.
               No tak. To dziwne, gdy przytulana osoba nagle odchyla głowę i patrzy z przerażeniem na szyję osoby przez nią przytulanej. Nawet nie chcę wiedzieć, co mu przeszło przez myśl.
               - Tak. – przytaknęłam. – Zachciało mi się kichać.
               Ale wymyśliłam…
               Kiepsko kłamiesz pod presją.
               Co ty nie powiesz…
               Justin cicho się zaśmiał.
               Ktoś zapukał do drzwi. Odwróciłam się w ich stronę. Nie czekając na zgodę, drzwi otworzyły się, a w nich stanął Michael z przejętą miną.
               - Szefie… - zaczął, rzucając Justinowi poważne spojrzenie.
               - Masz coś? – zapytał.
               - Powinien szef to zobaczyć. – przytaknął Michael, po czym odszedł, zostawiając otwarte drzwi.

~*~

               Od chyba pół godziny wszyscy stoją wokół Michaela, który pokazuje coraz to nowe strony na komputerze. Ja zostałam odesłana na krzesełko. Dla mnie lepiej. I tak nie wiem, o co chodzi. A jeśli chodzi o sprawy związane z mafią, to wolałabym, by tak zostało.
               Widzę, że Mike zna się na rzeczy. O cokolwiek by ktoś go nie zapytał, to w kilka minut potrafi to znaleźć. A przynajmniej tak wnioskuję.
               Od dłuższej chwili wszyscy patrzą w skupieniu na ekran. Słychać tylko pstrykanie myszką lub klikanie na guziki na keyboardzie. Nic poza tym.
               Oczy Justina tak ładnie iskrzą od tych przerzucanych na ekranie monitora stron.
               Coś w tym jest… A skoro już tu jesteś – CO CI ODBIŁO?!
               Nie wiem, o czym mówisz.
               Po jakiego grzyba miałam go pocałować?!
               Od tego się zaczyna. Od czułych, drobnych gestów.
               Zmarszczyłam brwi.
               Co się zaczyna?
               Okazywanie drugiej osobie tego, że się nam podoba.
               A niby skąd pomysł, że Justin mi się podoba i, co ciekawsze, że chcę mu to okazać?!
               Błagam cię… Gdyby tak nie było, to bym się nie pojawiła.
               Skoro już musisz siedzieć w mojej głowie, to mogłybyśmy ustalać razem i wcześniej ustalać to, co mam ewentualnie zrobić.
               Niech się zastanowię… Nie.
               Niby dlaczego?
               Ponieważ, zanim się pojawiłam, nie zgodziłaś się na nic, co ci proponowałam. A z tego, co jakąś godzinę temu same zauważyłyśmy, beze mnie idzie ci co najmniej słabo.
               Możesz mi przypomnieć, kim jesteś i jakim prawem mam wykonywać twoje polecenia? Bo chyba mi to umknęło.
               Jestem twoją Chęcią Miłości. I będziesz robić to, co ci mówię, bo jesteś zakochana.
               Nie jestem zakochana.
               Jesteś, Moja Droga. Wypieraniem niczego nie zmienisz.
               Staram się myśleć racjonalnie i informuję cię, że nie jestem zakochana w Justinie. Może to tylko zauroczenie, bo wiele dla mnie zrobił. Nic poza tym!
               Czyżby? To dlaczego od początku naszej rozmowy wpatrujesz się w Justina? Zwykłym zauroczeniem bym tego nie nazwała. Nie po tym, co się dzisiaj stało.
               Ja nie… kurwa!
               Spuściłam wzrok na ziemię.
               Podpuszczasz mnie!
               Tak. Przyzwyczajaj się do tego.
               Nie powinnyśmy przypadkiem grać w jednej drużynie?
               I gramy. Tylko ty z niewiadomych przyczyn stawiasz opór.
               - Ronnie? – usłyszałam cichy głos Daisy, a zaraz potem poczułam jej rękę na swoim ramieniu. Spojrzałam w jej stronę. – Dobrze się czujesz? – zapytała niepewnie.
               - Tak. Wszystko dobrze. – przytaknęłam kilka razy. – Czemu pytasz?
               - Miałaś taką minę, jakby coś cię bolało. Wolałam się upewnić. – uśmiechnęła się delikatnie.
               - Trochę biję się z myślami. To wszystko. – westchnęłam. Muszę zacząć nad sobą bardziej panować.
               - Daisy? – zapytał Justin. Nie oderwał wzroku od monitora. – Możesz tu podejść?
               - Przepraszam cię na chwilę. – szepnęła do mnie, po czym wróciła do tej gromady.
               - Spójrz. – wskazał palcem Justin. – A teraz zobacz to.
               Daisy zrobiła duże oczy.
               - Ale przecież… - urwała nagle.
               - Co to ma z czymkolwiek wspólnego? – zapytał Zayn, marszcząc całą twarz przy okazji.
               - Justinie, wiedziałeś coś o tym? – zapytał zaniepokojonym głosem Harry.
               - Nie. – odpowiedział po dłuższej chwili.
               - Ja mam dość. – oznajmił Louis, unosząc dłonie na wysokości swojej głowy. Ruszył w moją stronę. – Nie na moje nerwy to całe szukanie. – zaprzeczył. Wziął krzesło, a następnie postawił je obok mojego. Usiadł wygodnie. Zerknął na zegarek, po czym skrzyżował ręce na klatce piersiowej. Spojrzał w moją stronę. – Późno już. – stwierdził. – Twój brat się nie martwi, że jeszcze cię nie ma?
               Właśnie, Andrew…
               - Ja… - zaczęłam i jednocześnie rękoma zaczęłam macać swoje kieszenie. – Gdzie jest mój telefon? – zapytałam jakby sama siebie.
               - Tu go mam. – oznajmił Michael. Aż dziwne, że w tym skupieniu usłyszał, co powiedziałam. – Jeden i drugi. – dodał, ale wcale nie oderwał wzroku od ekranu.
               - Dostałam jakąś wiadomość od Andrew? – zapytałam.
               - Nikt do ciebie nie pisał ani nie dzwonił. – odpowiedział, ale takim mechanicznym tonem. Niczym robot.
               W sumie… to nic dziwnego, że się nie odezwał. Zresztą, może dobrze by mu zrobiło, gdyby nie zastał mnie w domu i musiał się o mnie martwić tak, jak ja za każdym razem o niego.
               - Nie dziwi cię, że twój brat się o ciebie nie martwi? – zapytał nagle Louis.
               - Nie. – zaprzeczyłam po dłuższym namyśle. – Pewnie nawet nie wie, że nie ma mnie w domu. – wzruszyłam odruchowo ramionami.
               - Jak to nie wie, że cię nie ma w domu? – odezwał się głośniej zszokowany Louis. – Przecież pewnie podajesz mu czasem wodę czy pomagasz wstać do łazienki. Nie może nie zauważyć, że nikt nie reaguje na jego krzyki o pomoc. – wywinął ręką w powietrzu.
               - Andrew mnie już od dawna nie potrzebuje. – zaprzeczyłam i jednocześnie zmarszczyłam brwi. – Wyszedł dzisiaj, gdy spałam i pewnie jeszcze nie wrócił.
               - Wyszedł?! – zawołał zdziwiony Justin.
               Uniosłam na niego wzrok.
               - Tak. – przytaknęłam. – Jakoś dwa tygodnie po tym, gdy tu zamieszkaliśmy, już zaczął zachowywać się tak, jakby nic mu się nie stało. – zamilkłam. Wiedziałam, że to dziwne!
               - Po jakich dwóch tygodniach? – Justin przymrużył oczy. – Przecież on na nogi powinien stawać dopiero teraz…
               - Szefie! – zawołał Michael. Skrzywił się, gdy zdał sobie sprawę z tego, że powiedział to zdecydowanie za głośno. Spojrzał z dołu na Justina. – Znalazłem.
               Justin odwrócił się i z powrotem wlepił wzrok w ekran. Louis wstał i również podszedł zobaczyć, co się dzieje.
               Mam dziwne wrażenie, że też powinnam tam podejść. Jednak… jest też coś, co mnie blokuje przed tym.
               - Dobra. Możesz pokazać. – oznajmił pewnym głosem Justin.
               Mike nacisnął jakiś guzik na keyboardzie. Wszyscy zamarli w bezruchu i znów zapadła cisza.
               Jednak… ich wyrazy twarzy. Zupełnie tak, jakby nie wierzyli w to, co właśnie czytają.
               Wszyscy kolejno zaczęli odwracać głowy w moją stronę. Wszyscy poza Michaelem i Justinem.
               Przez moje ciało przebiegł nieprzyjemny dreszcz.

               O co chodzi?




~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

Dzisiaj niestety bez gifów. Jutro idę na studniówkę (drugi rok z rzędu ^^) i jeszcze nie mam połowy uzgodnione, więc wszystko mi się miesza i o większości zapominiałam, a chciałam akurat dzisiaj dodać rozdział. Zmieniałam go dosłownie co chwilę, non stop mi się coś w nim nie podobało. Napisałam go wczoraj, że tak powiem, na dupościsku i wstawiłam go, póki jeszcze mi się jako-tako podoba. Tak więc, dzisiaj gifów nie będzie. Jeśli nie zapomnę, to dodam je przy następnej okazji. Dzisiaj, w ramach rekompensaty, dodam to:
Tak, pamiętam, że pisałam pod ostatnim rozdziałem coś na temat strony o Dżoksie. Niestety, nie mam czasu, by się z nią zmagać. Oczywiście, staram się nad nią zapanować, ale nie zawsze mam wystarczająco dużo czasu. Ona powstanie, ale w późniejszym czasie. Najbardziej prawdopodobne, że gdzieś w luty, ponieważ wtedy będę już po egzaminach na studiach i będę miała trochę oddechu. Między innymi, też przez studia nie mogę za bardzo siedzieć nad pisaniem.
Na chwilę obecną to chyba wszystko ode mnie. W razie czego - piszcie. :D

13 komentarzy:

  1. Kolejny genialny rozdział,najlepsze opowiadanie,czekam z niecierpliwością na więcej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Proszę Cię. Jest dużo lepszych Fanfików 🙊
      Tak czy tak, dziękuję ❤

      Usuń
  2. Super rozdział :) uwielbiam Twoje opowiadanie ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Czekam na następny :) błagam pisz szybko uwielbiam dżokera :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za szybko nic nie dodam, bo mam egzaminy na studiach i chciałabym się do nich przygotować 😳
      Jednak zrobię wszystko, co w mojej mocy, by możliwie najszybciej dodać coś zaraz po nich. 🙊

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
  4. Wchodzę codziennie czy nie dodałaś czegoś nowego :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam. Miałam sesję na studiach i zajęłam się tylko nimi.
      Jednak nowy rozdział już piszę, więc niedługo powinien się pojawić. ^^

      Usuń
  5. Uwielbiam to! Czekam na,next ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. AGEN JUDI BOLATANGKAS ONLINE TERPERCAYA
    TANGKASNET dan 88TANGKAS !

    Segera Bergabung Bersama Kami, Hanya di www.agentangkas.co
    WA: 0812-2222-995 !
    BBM : BOLAVITA
    WeChat : BOLAVITA
    Line : cs_bolavita

    klik ==>> EREK EREK 4D

    OdpowiedzUsuń