wtorek, 20 października 2015

Rozdział 1: ,,Już nie udawaj, że Ci na nich zależało!"

                     To wszystko było tak dziwne, że wydawało się wręcz niewiarygodne. Jak sen, z którego za wszelką cenę chciałam się obudzić. Jednak głęboko we mnie tkwiła myśl: „A co, jeżeli to mi się nie zdawało? Co się ze mną wtedy stanie?”. Wiedziałam, że w końcu kiedyś będę musiała otworzyć oczy i sprostać temu, co na mnie czeka. Są dwa wyjścia, więc nie jest tak źle. Albo moje życie będzie się toczyć starym trybem, jak dotychczas albo… hm… no właśnie! Albo co? Człowiek boi się tego, co nieznane i jednocześnie bardzo pragnie poznania czegoś, co może odmienić jego życie. Moje odmieni na pewno. Jeśli ojciec naprawdę mnie sprzedał, to co się ze mną teraz będzie dziać?

                     Moje ciało nagle delikatnie podskoczyło. To mnie zbudziło z głębokiego snu. Jakby ktoś złapał za nogi łóżka i mnie na nim podrzucił. Do tego jeszcze coś twardego znajduje się pod poduszką. Wsunęłam pod nią rękę, by usunąć niechciany przedmiot. Natknęłam się palcami na materiał. Pod nim było coś twardego, ale w miękkiej osłonce. I na dodatek jest strasznie uparte, nie chce się wysunąć spod poduszki. Pchnęłam kilka razy ręką intruza.
                     - Czy ty mnie macasz? – usłyszałam nad głową męski, rozbawiony głos. Może słyszałam gościa tylko w paru kwestiach, ale rozpoznałabym go wszędzie.
                     Otworzyłam szeroko oczy. Uniosłam się gwałtownie do pozycji siedzącej i jeszcze dodatkowo odetchnęłam się trochę nogami, aż coś, co było za mną, uniemożliwiło mi dalsze wycofywanie się.
                     Serce wali w piersi jak oszalałe. Ledwie łapię kolejny oddech. Mierzyłam chłopaka wzrokiem z góry na dół. Nie mogłam uwierzyć w to, co widzę. Spałam na kolanach u blondyna, któremu zostałam sprzedana. I Bóg jeden wie, co on jeszcze ze mną robił!
                     - Ej! Najpierw mnie macasz, a potem uciekasz? – uniósł brwi, po czym zaczął się śmiać. – Jesteś bardzo niegrzeczna, tak się nie robi. – pogroził mi palcem.
                     Świnia…
                     Poczułam, jak siła grawitacji wgniata mnie w ścianę. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, w którym byłam. Biała, skórzana kanapa, która ciągnie się ode mnie po kole przy ścianach. Tylko po mojej prawej, kawałek dalej był wolny odcinek. Jak się domyślam, to właśnie tam są drzwi. Matko, jestem w samochodzie. Wywozi mnie! To się dzieje! I nie wiem, co robić!
                     - Dobra, stara limuzyna. – zaczął, rozkładając ręce na oparciu kanapy. – Teraz już takich nie robią. – zaprzeczył, kierując wzrok i życzliwy uśmiech w moją stronę. – Rozsiądź się. Zobacz, jak tu wygodnie.
                     - Dokąd mnie wieziesz? – mruknęłam, a w moim głosie można już było usłyszeć cichą rozpacz. To z niemocy.
                     Blondyn uniósł zdziwiony brwi. Odwrócił głowę. Nacisnął jakiś guzik, który spowodował, że zaciemnione z szyb zaczęło znikać. Zaraz potem znowu skierował swoją uwagę na mnie. Patrzyłam martwym wzrokiem na mijające nas z dużą szybkością drzewa. Słabo mi się robi.
                     - Do lasu.
                     Dzięki, sama w życiu bym nie zgadła. Posłałam blondynowi złowrogie spojrzenie, po czym odwróciłam głowę. Czułam, że łzy napływają mi do oczu, a tak bardzo nie chciałam, by widział, że mnie złamał. Nie mogę okazać słabości, nie teraz!
                     - Dlaczego nie krzyczysz? – spytał cicho. Zerknęłam kątem oka na jego ciekawskie spojrzenie. Bo nie lubię.
                     Nie odpowiedziałam i ponownie odkleiłam wzrok od mężczyzny.
                     - Byłem już kilka razy na takiej akcji. Wszyscy się bali i wiem, że ty też się boi. Ale inni próbowali wołać o pomoc. Dlaczego ty tego nie robisz? – kontynuował, a wiercił mi tym dziurę w brzuchu. Kogo mam wołać? Kogo prosić o pomoc? Ojca? Sam? Lisę? A może drzewa, bo tylko one mogą mnie teraz usłyszeć? Zresztą po co?
                     - Nie chcesz pomocy? – dopytywał dalej. Skrzyżowałam w końcu ręce na klatce piersiowej.
                     - Możesz przestać? – zapytałam szeptem, byleby tylko nie usłyszał, że załamuje mi się głos. Nie wiem, po co to zrobiłam. Ściana łez już przysłoniła mi wszystko dookoła. Pierwsza łza spłynie za 3, 2, 1…
                     - Chcesz jechać dalej ze mną?
                     Zaprzeczyłam ruchem głowy, przymykając mokre powieki na moment.
                     - Chcesz wrócić do domu?
                     Po usłyszeniu tego pytania zawahałam się. Prawdę mówiąc, nie jestem pewna, czy chcę wrócić do domu.
Boże, jakie to jest cholernie smutne, że się nie chce wracać do własnej rodziny!
                     - Proszę. – powiedział łagodnie. Odwróciwszy głowę, zauważyłam wyciągniętą rękę blondyna. Podawał mi chusteczkę. A pieprzyć wszystko. Wzięłam ją.
                     - Dzięki. – szepnęłam cicho i zaczęłam ocierać oczy z łez zmieszanych z resztkami tuszu.
                     - Wiem, co przeżywasz. To było siedem lat temu, gdy byłem jeszcze szczeniakiem. Rodzice sprzedali mnie, bo zachciało się im rocznej dostawy narkotyków. Też nie chciałem do nich wracać. I nie żałuję. – zaprzeczył. Na jego twarzy cały czas gościł uśmiech. Niezwykle wesoły facet. Nawet przy tak tragicznym temacie.
                     - Przykro mi. – szepnęłam smutno, zgniatając już w dłoniach chusteczkę.
                     - Niepotrzebnie. Po miesiącu mózgi im wysiadły. Może i lepiej, nie byli zbyt dobrymi ludźmi. – wzruszył ramionami.
                     - Dlaczego opowiadasz mi o swoim życiu? – zapytałam, gdy nastąpiła niezręczna cisza, co w towarzystwie porywacza zdawało mi się być jeszcze bardziej krępujące. Tym bardziej, że mi się wygadał.
                     - Myślałem, że będzie ci łatwiej to przeboleć, jeśli się dowiesz, że nie tylko ciebie rodzice oddali. – zaczął powoli opuszczać ręce po oparciu na siedzenia. Przy okazji sunął uważnie wzrokiem za swoimi dłońmi. – Poza tym, skoro zabierzesz to ze sobą do grobu, to jest mi wszystko jedno.
                     - Co?! – na moment serce mi stanęło, ale się uspokoiłam po usłyszeniu zadziornego śmiechu.
                     - Żartowałem! – oznajmił wesoło. Szkoda, że mi nie było jakoś do śmiechu. – Skoro chce cię sam Joker, to tak szybko z tego świata nie zejdziesz.
                     Znowu kilkusekundowy zawał. Przełknęłam głośno ślinę.
                     - Co masz na myśli?
                     - Nie mogę powiedzieć. – zaprzeczył, zaciskając usta w cienki pasek. – Dowiesz się od niego, gdy będziemy na miejscu.
                     - Zajebiście. – syknęłam cicho pod nosem. Odchyliłam głowę do tyłu.
                     Bomba. Nie muszę mieć skończonych drogich studiów, by wiedzieć, że będę tylko do ruchania po nocach. Bo w końcu po co mafiozo chciałby jakąś dziewczynę? Miałam większe ambicje niż zostać jedną z wielu pań do posuwania przez mordercę. Kurwa, pieprzony ojciec!
                     - Widzę, że się niecierpliwisz. Spokojnie, już dojechaliśmy. – oznajmił blondyn. Pocieszające.
                     Odwróciłam głowę, by zerknąć przez okno. Widok mnie dosłownie zatkał. Odwróciłam się bokiem, by mieć idealny widok po obu stronach. Wjeżdżaliśmy pod górę po drodze, która była włożona drobnymi kamyczkami w kolorze piasku. Nie wyczuwało się nieregularności. Zupełnie, jakbyśmy sunęli po idealnie gładkiej jezdni. Po lewej stronie było jezioro, które wydawało się nie mieć końca. W jego tafli odbijało się bezchmurne, popołudniowe niebo, jednak woda zdawała się lepiej ukazywać fiolet, róż, pomarańcz oraz delikatny błękit. Piękny zachód słońca. Bardzo długo byłam nieprzytomna. Z kolei po prawej znajdował się ogromny ogród z przystrzyżonymi roślinami w różnych kształtach. Po sztucznie zielonej trafie przechadzały się małe zwierzątka. Nie jestem pewna, ale chyba to króliki. Jakie urocze. Cały ogród rozciągał się od muru przy lesie aż po samą górę przy willi, która tez robiła ogromne wrażenie. Sporych rozmiarów budynek w kolorze kawy z mlekiem i z ogromnymi oknami weneckimi. Nie sądziłam, że mafia też lubi piękno. Gdyby jeszcze w środku było tak ładnie, jak jest na zewnątrz, to może nawet mogłabym raz na jakiś czas chętniej pożyczać Jokerowi swoje ciało... Ronnie, skończ pieprzyć!
                     - Robi wrażenie za każdym razem, gdy tu jestem. – powiedział, a zaraz potem dodał – Jestem Niall.
                     Spojrzałam na niego z delikatnie zmarszczonym czołem.
                     - Niall? – zapytałam, bo nie jestem pewna, czy dobrze zrozumiałam.
                     - Niall Horan. – przytaknął. – Ale wystarczy Niall.– posłał mi życzliwy uśmiech, a następnie wyciągnął prawą dłoń. Bratam się z wrogiem, ale skoro już tu zostaję…
                     - Ronnie. – delikatnie ścisnęłam chłodną dłoń blondyna.
                     W tym momencie samochód się zatrzymał. A ja znowu poczułam, że serce mi zaraz wysiądzie.
                     - No, jesteśmy na miejscu. – zawołał Niall. Wstał z kanapy i przykurczony podszedł do drzwi. Otworzył je. – Chodź, bo cię szofer porwie do garażu, a stamtąd nie ma ucieczki. – puścił mi oczko i wyszedł z samochodu.
                     Można mu się tak spoufalać z porwanymi? W końcu mafia, oni mogą wszyscy. Nie chciałam się przekonać, czy mówi prawdę z tym garażem, więc szybko znalazłam się na dworze.
                     Wzięłam głęboki wdech w płuca. O tak, chłodne, świeże powietrze na pewno dobrze mi zrobi. Może w końcu zacznę racjonalniej myśleć i wynegocjuję uczciwe godziny użyczania swojego ciała. Znowu gadam od rzeczy.
                     Samochód pojechał dalej. Mogłam się teraz uważnie przyjrzeć całemu widokowi z góry. Taka niesamowita posiadłość w samym środku lasu. Bogaci żyją inaczej.
                     - Ronnie… - szepnął Niall. Gdy się odwróciłam, chłopak wydawał się być poważniejszy. Żarty i pogaduszki się skończyły. Teraz nowa, brutalna rzeczywistość. Kiwnął głową w stronę drzwi. Posłusznie ruszyłam za nim. – Po imieniu zwracać się do mnie możesz tylko, gdy będziemy wśród swoich. Jeżeli chociaż jedna osoba nie będzie z naszego kręgu lub będziesz chciała zapytać o mnie kogokolwiek, to mów White. Tylko nie zapomnij. – jego głos stał się niższy. Jak w moim domu. Znowu będzie mnie gnieść zaniepokojenie.
                     Stanęliśmy tuż przy dużych, ciemnych drzwiach. Ostatnia szansa, by spróbować uciec, ale gdzie ja będę się pałętać sama po lesie? Czyli… teraz nastąpi mój koniec. Niall pchnął drzwi i razem weszliśmy do wili.
                     W środku bardzo dużo przestrzeni. Wyglądało trochę jak w Galerii Handlowej. Pod względem wyglądu oraz ilości ludzi. Korytarz był ogromny, a sufit wysoki. Ściany oklejone tapetą w białe i czarne paski. Na jednym i drugim piętrze było pełno drzwi w białym kolorze i ze złotymi klamkami. Białe schody po obu stronach przy wejściu prowadziły na pierwsze piętro. Jasne kolumny oraz barierki biegnące po całym drugim piętrze przypominały trochę styl ze starożytnej Grecji. Najbardziej zdziwił mnie tłum osób, który się tu przedzierał. Każdy trzymał plik papierów lub tablet i szedł w jakąś stronę. Wyglądali, jak ludzie w biurze.
                     - White! W samą porę! Idealne wyczucie czasu. Wszystko, jak w zegarku! – zawołał chłopak o krwiście czerwonych włosach i naprawdę miłym uśmiechu. – Za pięć minut zaczyna się konferencja, brakuje już tylko ciebie. – dwa razy stuknął palcem w szkło zegarka na lewej ręce.
                     - Zawsze przychodzę na czas. – mruknął. Położył ręce na moich ramionach. Wzdrygnęłam się. – Joker jest?
                     - Tak, przyjechał szybciej. Od dwóch godzin siedzi u siebie. – przytaknął Czerwonowłosy. Ten kolor zabija żywym odcieniem.
                     - Dopilnuj, by przesyłka dotarła na miejsce. – oznajmił sucho. Ładnie mnie nazwał. „Przesyłka”. Po chwili poczułam jego wargi przy swoim uchu. Poczułam się strasznie nieswojo. – Muszę dbać o reputację. – po tonie jego głosu czułam, że się uśmiecha. – Gdybyś kiedyś potrzebowała lub chciała spróbować proszków, to zgłoś się bezpośrednio do mnie. Znajdę coś, co ci nie zaszkodzi. – napomknął, a zaraz potem zniknął w tłumie.
                     Rodzice sprzedali go za narkotyki, a teraz on mi je oferuje? Fuj.
                     - Veronica Travis, czy tak? – zapytał Czerwonowłosy. Uniosłam brwi. Znana jestem.
                     - Ronnie. – przytaknęłam.
                     Chłopak delikatnie chwycił mnie za nadgarstek, a potem pociągnął schodami do góry. Oczywiście posłusznie ruszyłam za nim.
                     - Joker nie lubi niepotrzebnie czekać. Jest cierpliwy, ale u niego jest to bardzo droga cecha, więc sama rozumiesz. – mówił, zerkając na mnie od czasu do czasu przez ramię.
                     Super, dobrze wiedzieć.
                     Bardzo szybko znaleźliśmy się na piętrze. Przeszliśmy kawałek prosto, a potem skręciliśmy w wąski, ciemny korytarz, na końcu którego były drzwi. Dopiero tu zrobiło się cicho. Jakbym przygłuchła, a jedyne, co mogłam usłyszeć, to głośne tłuczenie mojego serca. Chłopak zatrzymał się kawałek przed wejściem i odwrócił się w moją stronę. Puścił moją rękę.
                     - Powodzenia. – powiedział, łapiąc klamkę.
                     Co?! To już?! Ale czekaj, tak teraz?! Ja nie mogę tam wejść. Nie przygotowałam się psychicznie na coś takiego! Jeszcze parę godzin temu był ranek, byłam u Lisy po udanej imprezie. Żegnałam się z nią, a potem z Axelem, jej bratem. Dopiero wróciłam do domu i zaczął się ten koszmar! To wszystko dzieje się tak szybko. To dla mnie za dużo! Teraz mam rozmawiać z mordercą? Nie dam rady!
                     Chłopak zapukał, a potem otworzył drzwi. Strach mnie sparaliżował. Trzęsłam się ze strachu jak (przepraszam za wyrażenie) gówno na sznurku. Spojrzałam na chłopaka już ze łzami w oczach, błagając, by nie kazał mi tam wchodzić. Nie teraz. Nie samej. Sam patrzył na mnie smutnym wzrokiem. Nie wyglądał na twardziela, któremu jest obojętna ludzka krzywda. Westchnął smutno.
                     - Nie będzie źle, obiecuję. – złapał mnie nad łokciem, a potem pociągnął do siebie. Opornie, ale podeszłam. – Poczekam tu na ciebie. – dodał z uroczym uśmiechem.
                     Nie wiem, jak to zrobił, ale dodał mi trochę otuchy. Nie na tyle, bym się uspokoiła, ale na tyle, bym uwierzyła, że stamtąd w jednym kawałku wyjdę.
                     Przytaknęłam. Z drobną pomocą chłopaka weszłam do pokoju. W pomieszczeniu było jasno. Na prawej ścianie było kilka ogromnych okien od sufitu do podłogi. Był stąd cudowny widok na jezioro oraz kawałek ogrodu i cały las. W seledynowym pokoju było jeszcze kilka ciemnych szaf z książkami i innymi dokumentami. Przed oknami stało ciemne biurko. Duży fotel za nim oraz mniejszy przed. Dopiero po chwili zobaczyłam, że za biurkiem siedzi mężczyzna i podpisuje jakieś papiery. Serce zaczęło mi podchodzić do gardła. Nagle drzwi zamknęły się z hukiem. Tak się wystraszyłam, że odskoczyłam na bok. Zaraz puszczą mi zwieracze. Zza drzwi usłyszałam ciche „Przepraszam” Czerwonowłosego. Uniosłam delikatnie kącik ust do góry. Co taki niewinny chłopak tu robi? Może to samo, co ja?
                     - Usiądź. – oznajmił niskim tonem mężczyzna. Odkleiłam wzrok od drzwi. Nie siedział już na fotelu, ale stał przy oknie, tyłem do mnie. Ręce miał wsunięte głęboko w kieszeniach granatowych spodniach od garnituru.
                     Nie wiem, jak on zdążył tak bezszelestnie przejść z fotela pod okno. By go nie denerwować, posłusznie i po cichu podeszłam do mniejszego fotela przed biurkiem. Usiadłam na nim. Czułam, jak porusza się razem ze mną. Fotel przesiąknął moim strachem i boi się razem ze mną. Zawsze raźniej.
                     Przyglądałam się uważnie mężczyźnie. Jego twarz odbijała się w szybie okna. Patrzył w dół, jakby próbował zebrać myśli, zanim się do mnie odezwie. Jego rozłożyste ramiona uniosły się. Zaraz potem usłyszałam westchnięcie.
                     - Jak to jest być córką tchórza, dla którego liczy się bardziej życie własne niż swojego dziecka? Jest głupi. Chciał za dużo. Musiał od początku mieć plan awaryjny. Jeszcze zanim go dorwałem. Już od dwóch lat wiedział, że się ciebie z domu pozbędzie. Powiedz mi, jak się z tym czujesz? Ja bym się chyba wkurwił. - prychnął. Odbił się delikatnie z jednej nogi na drugą, a potem odwrócił się w moją stronę. Jego czekoladowe spojrzenie spotkało się z moim, ale tylko na moment. Wzrokiem zaczęłam sunąć po jego idealnie zarysowanej szczęce. Różowych ustach. Ciemnych brwiach. Brązowych włosach zaczesanych do tyłu. Umięśnionych ramionach, które mimo wszystko było widać nawet w garniturze. Nigdy… nigdy w życiu bym nie przypuszczała, że tyran może wyglądać tak dobrze. On jest cholernie przystojny.
                     - Ale obiecałem, że się tobą należycie zajmę. – podszedł powoli do fotela. Złapała za oparcie. – Więc tak zrobię. – szepnął. Kątem oka spojrzał na mnie, a na jego twarzy pojawił się łobuzerski uśmiech. Może ze strachu nie jestem w stanie racjonalnie myśleć, ale czy on się ze mną drażni? – Masz ogromne szczęście. Byle kogo nie przyjąłbym w zamian za półtora miliona.
                     Ta liczba mnie przydusiła. Boże, ile ojciec pożyczył? Powinnam czuć się przedmiotowo, więc czuję się jak ogromny diament. Tyle jestem warta?
                     - Powinnaś mi podziękować. – rzucił mi zadziorne i pewne siebie spojrzenie.
                     - C-co? – wydusiłam cicho z siebie. Podziękować? Tobie? Za co człowieku mam ci dziękować?
                     - Uwolniłem cię od tego pieprzonego tchórza oraz jego szmaty. Podziękowania i szacunek byłyby na miejscu. – pyszny uśmiech pojawił się na jego twarzy, gdy siadał z powrotem na fotelu. Mam mu dziękować, że mnie kupił? Chyba jest śmieszny.
                     - Nie wiesz jeszcze? – uniósł brwi, udając zdziwienie. Rękoma oparł się o podłokietniki, a palce obu dłoni ułożył w namiot. Zmarszczyłam brwi. – Nikt ci nie powiedział, że zwłoki Richarda oraz Samanthy Travis zostały znalezione w spalonym mieszkaniu? Kości obojgu były w fatalnym stanie. Moje kondolencje. – położył prawą dłoń na klatce piersiowej, gdzie u zwykłego człowieka powinno znajdować się serce. Uśmiechnął się złowrogo.
                     Wbiło mnie w fotel. Nie, on nie mówi poważnie. To niemożliwe. Przecież on nie mógł tego zrobić. Ojciec był świnią, ale nie zasługiwał na coś takiego. Sam też nie. Jezu…
                     Koszyczkiem z dłoni zasłoniłam swój nos oraz usta i brodę. Grube, gorzkie łzy zaczęły spływać po moich policzkach. On jest skończonym potworem!
                     - Już nie udawaj, że ci na nich zależało! – wywrócił teatralnie oczami. – Oboje wiemy, że chciałaś być jak najdalej od nich. Tylko ja zrozumiałem to bardziej dogłębnie. – delikatnie drgnęły mu ramiona oraz jedna z brwi. Ten perfidny uśmieszek zaczął mnie już naprawdę drażnić.
                     - Tu nie chodzi o mnie. – mruknęłam, zsunąwszy dłonie z twarzy. – Nie byli dobrymi ludźmi, ale nie musieli ginąć. – wymamrotałam drżącym głosem..
                     - Oo, przemówiłaś. A już myślałem, że się nie doczekam odzewu. – zaśmiał się cicho. Jakby to jeszcze było najbardziej zabawne. Osunął nieco swoje ciało z fotela. Zaczął się bawić swoimi palcami i temu zajęciu poświęcił teraz całą swoją uwagę. – Musieli, nie musieli. Co to za różnica i tak już ich nie ma. – wzruszył ramionami od niechcenia.
                     Co z niego jest za człowiek? Co z nim nie tak?! Widzi, że cierpię, że wyrządził mi ogromną krzywdę i jeszcze traktuje to jak jakąś drobną błahostkę. Jakbym była dzieckiem i płakała dlatego, że ukradł mi lizaka. On zabił moich bliskich! Znienawidzonych co prawda, ale jedynych, jakich miałam! Zostałam sama. Zupełnie sama!
                     - Mnie też zabijesz? – spytałam celowo głośniej, by usłyszał moją niemoc i dotarło do niego, by się ogarnął.
                     Uśmiechnął się szeroko. Dopiero po dłuższej chwili podniósł na mnie wzrok.
                     - Nie prowokuj, kicia. – zaczął w zalotny sposób poruszać brwiami.
                     Nie mam słów. Nie będę go nawet wyzywać, bo to nie ma sensu. On ma to w dupie. Ma gdzieś uczucia innych. Zresztą sam nie ma żadnych ludzkich odruchów. Potwór.
                     Westchnął. Otworzył szufladę w biurku. Wyciągnął z niej fioletowy kartonik z chusteczkami. Położył go na biurku tuż przede mną.
                     - Dlaczego miałbym cię zabić? Niczego złego nie zrobiłaś, a za nic nie będę ci robił krzywdy. To byłoby niezgodne z moimi zasadami. – zaprzeczył jednym, delikatnym ruchem głowy.
                     Ty i zasady. Dowaliłeś, zwijam się ze śmiechu. Tylko robię to wewnętrznie i niekoniecznie z rozbawienia.
                     Wbiłam wzrok w pudełko. Może przez chwilę nawet chciałam jedną wziąć, ale przypomniałam sobie, z jakiego powodu faceci mają przy miejscu pracy chusteczki.
                     - Poza tym, jakbym zabił ciebie, to musiałbym zabić jeszcze twojego brata, bo by pewnie nie dał mi spokoju, a to będzie tylko niepotrzebna robota. – gestykulował rękoma podczas swojej wypowiedzi oraz kilkakrotnie wywracał oczami.
                     - Andrew żyje? – zapytałam od razu, bez większego zastanowienia. Joker przeniósł na mnie znudzone spojrzenie.
                     - No. – przytaknął. – Jak będziesz grzeczna, to będę cię mógł nawet do niego zabrać.
                     Promyk nadziei na nowo się we mnie zapalił. Mój brat żyje, ma się dobrze, nie jestem sama. Więcej mi w tej chwili do szczęścia nie potrzeba. Chociaż jakaś dobra wiadomość dzisiaj.
                     Oparłam się w końcu rozluźniona o fotel. Przesunęłam dłonią po swojej zapłakanej twarzy i odetchnęłam z cichą ulgą.
                     - Skoro wszystko sobie wyjaśniliśmy, to możemy przejść do konkretów? – zapytał poważnym, głębokim tonem. Zabrałam rękę z twarzy i od razu spojrzałam na mężczyznę. Nie ukrywam, że się trochę znowu zaniepokoiłam. – Za półtorej godziny będzie stał na dole samochód. Mam nadzieję, że do tego czasu wyrobisz się ze wszystkim. Cenię sobie punktualność, więc i dzisiaj nie chciałbym się spóźnić. – oznajmił, ponownie układając palce w namiot.
                     Zmarszczyłam brwi z niezrozumienia.
                     - Przepraszam, ale chyba nie rozumiem. – powiedziałam prawie szeptem.
                     - Jestem umówiony na spotkanie, a ciebie zabieram ze sobą. – jedna z jego brwi pomknęła wysoko w górę.
                     Jakie spotkanie? Jakie półtorej godziny? I co ja mam ze sobą zrobić? Ja… Co?!
                     - Ale…
                     - Mizza zaprowadzi cię tam, gdzie trzeba. – wciął mi się słowo.
                     Zanim zdążyłam jakkolwiek zareagować, drzwi do pokoju otworzyły się.
                     - Jasne, szefie. Nie ma problemu! – zawołał Czerwonowłosy.
                     Joker spojrzał srogo w stronę drzwi, a potem zerknął na mnie.
                     - Do zobaczenia w samochodzie, Ronnie. – mruknął i delikatnie uniósł kącik ust.
                     To chyba oznacza, że mogę się stąd ewakuować. I dobrze. Podniosłam ciało z fotela i skierowałam się do wyjścia, gdzie czekał na mnie… Mizza? To imię czy coś źle zrozumiałam?
                     Wyszłam z pomieszczenia, a Czerwonowłosy zamknął za mną drzwi. Nie miałam zamiaru się żegnać z tym złym człowiekiem. Nie zasługiwał na to od nikogo.
                     - Nie było chyba tak strasznie, co? – zapytał chłopak, uśmiechając się delikatnie. Powoli ruszyliśmy wzdłuż ciemnego korytarza.
                     - Było jeszcze gorzej. – szepnęłam. Objęłam się rękoma, a głowę spuściłam smutno.
                     - Rozumiem. Śmierć bliskich nie jest niczym przyjemnym.
                     Gdy wyszliśmy z korytarza, ruszyłam za chłopakiem wzdłuż pierwszego piętra. Nikogo już nie było. Panowała cisza. Tylko czasem dało usłyszeć się czyjś głos, dobiegający z jednego z pokoi.
                     Zatrzymaliśmy się przed białymi drzwiami ze złotą literką „D” u góry.
                     - Tu tutaj. – oznajmił chłopak, stając tuż przede mną. Wsunął dłonie do przednich kieszeni czarnych spodni.
                     Teraz miałam okazję, by się mu dobrze przyjrzeć. Z twarzy wygląda na bardzo miłą osobę. Naprawdę. Osoba o tak ładnych, niebieskich oczach nie może być przecież zła. Chociaż po czerwonych włosach, kolczyku w brwi, w uszach, tatuażach na rękach i punkrockowym stylu można stwierdzić, że chociaż jest miły, to nie da sobie w kaszę dmuchać.
                     - Dziękuję, M… - westchnęłam ciężko. Kurczę, zapomniałam.
                     - Mizza. – zaśmiał się cicho. – To połączenie dwóch rzeczy, które uwielbiam – myszy komputerowej i pizzy. Taki pierwszy pomysł. – podrapał się po karku, nadal cicho podśmiechując. – Ale wystarczy Mickey, jeżeli nie zapamiętasz.
                     - Teraz już zapamiętam, że jesteś informatykiem od pizzy. – uśmiechnęłam się ciepło do chłopaka. Tylko on dzisiaj na to zasługiwał.
                     - Hakerem od pizzy. – uśmiechnął się szeroko, a grzbiet jego nosa delikatnie się przy tym zmarszczył.
                     Czyli jednak jest zły, ale miły. To mi wystarczy.
                     - Dzięki. – przytaknęłam.
                     - Drobiazg. - Mickey minął mnie i ruszył powoli dalej. Żebym na więcej takich osób trafiła…
                     Mój kolejny cel - przejść przez drzwi oznaczone literką „D”. Nic gorszego niż Joker nie może mnie spotkać, więc delikatnie zapukałam, a potem uchyliłam drzwi.
                     Pierwsze, co zobaczyłam, to ogromne różowe łóżko, a którym leżała drobna dziewczyna. Miała gęste, jasnobrązowe włosy, szary, krótki top, ciemne jeansy oraz szpilki. Leżała i ciemnymi oczami oglądała coś na tablecie. Leniwie oderwała wzrok od ekranu, gdy się zorientowała, że nie jest już sama. Gdy nasze spojrzenia się spotkały, dziewczyna usiadła.
                     - Veronica? – zapytała, patrząc na mnie smutnym wzrokiem. Westchnęłam ciężko, po czym weszłam do pokoju. Zamknęłam za sobą drzwi.
                     - Tak, to ja. – odpowiedziałam półszeptem.
                     Dziewczyna odłożyła sprzęt na pościel. Zeszła z łóżka, a potem zgrabnym krokiem podeszła do mnie. Wyciągnęła prawdą dłoń w moją stronę.
                     - Cześć, jestem Daisy. – uśmiechnęła się delikatnie. Już wiem, co oznacza „D” na drzwiach.
                     - Ronnie. – uścisnęłam jej drobną dłoń.
                     - Jesteśmy w jednym składzie, więc mam nadzieję, że się polubimy. – oznajmiła wesoło, puściwszy moją rękę. – Na początek chyba się trochę odświeżysz. – przyjrzała mi się łagodnym wzrokiem. Odwróciła się na pięcie. Weszła do drzwi po lewej.
                     W między czasie ja przyglądałam się biało-różowemu pokojowi. Bardzo przytulnie i niezwykle dziewczęco. Pełno pluszaków i uroczych ozdób. Podeszłam do toaletki, naprzeciwko łóżka, by zobaczyć, czy wyglądam, jakby płakała. Żałuję swojej decyzji. Nabrzmiałe powieki, podpuchnięte policzki i w ogóle cała twarz czerwona. Wyglądam jak siedem nieszczęść.
                     - Jezus… - szepnęłam cicho, odsunąwszy się od lustra. Już wiem, czemu ludzie są dla mnie tacy mili. To z litości.
                     - Nie miałam tego mówić, ale bardzo mi przykro z powodu twoich rodziców, Ronnie. – usłyszałam cichy głos dziewczyny, która akurat weszła do pokoju z czarną walizką. – Nie wiem, co Justinowi odbiło.
                     - Komu? – spytałam niepewnie. Daisy uśmiechnęła się.
                     - Joker ma na imię Justin. Nie wiedziałaś?
                     - Nie.
                     - Czyli jeszcze nie odstawiał całego pokazu z przedstawianiem się? – zaśmiała się cicho. Nie wiem, co ma na myśli, ale nie, nie wiedziałam, że Joker to Justin. Jakoś w ogóle nie sądziłam, że on mógłby mieć imię. – Dobra. – powiedziała, otwierając walizkę. Wyciągnęła z niej dwie maszynki, szczoteczkę do zębów oraz majtki. – To twój cały zestaw na chwilę obecną. Niebieski ręcznik i szlafrok są też do twojej dyspozycji. Poza tym, użyj tego, czego potrzebujesz. Mam nadzieję, że 30-45 minut powinno ci wystarczyć, bo musisz jeszcze zjeść i ubrać się w coś eleganckiego. – oznajmiła z uśmiechem.
                     Podeszłam powoli. Wzięłam od niej maszynki, szczoteczkę oraz bieliznę, które są nawet w moim rozmiarze. Daisy wskazała ręką łazienkę.
                     - Dziękuję. – uśmiechnęłam się wdzięcznie, po czym weszłam do pomieszczenia.
                     Łazienka bardzo nowoczesna w srebrnych i białych barwach. Tak, jak mówiła, niebieski szlafrok i ręcznik wiszą na wieszaku. Wezmę prysznic, żeby było szybciej.
                     - Ronnie? – Daisy wysunęła głowę spomiędzy drzwi. – Brudne rzeczy razem z butami wrzuć do kosza, nie będą potrzebne. I nie zrób sobie krzywdy, dobrze? – uśmiechnęła się życzliwie, po czym zamknęła drzwi.
                     Nie zrób sobie krzywdy? Kusząca propozycja, ale nawet na to nie wpadłam. Przecież nie stchórzę. No nic. Wzięłam szybki prysznic, razem z dokładną depilacją. Ciekawe, dla czyjej wygody mam być gładka… Nie chcę o tym myśleć. Wytarłam się puszystym ręcznikiem. Dopieściłam włosy suszą i gorącem (że też muszę je tak katować). Nie znalazłam żadnych kosmetyków, więc pewnie o makijaż będę się martwić później. Odziana w niebieski szlafrok, majtki, które okazały się być stringami oraz japonki (sądzę, że je też mogła wziąć, skoro są niebieskie i były na podłodze pod szlafrokiem i ręcznikiem) wyszłam z łazienki. W pokoju unosiła się słodka woń naleśników. Jak się przyjrzałam, to właśnie na łóżku był talerz z trzema naleśnikami. Zaburczało mi w brzuchu tak głośno i boleśnie, że aż mnie zgięło. Dopiero teraz poczułam, jak bardzo jestem głodna.
                     Z drzwi po drugiej stronie wyszła Daisy. Już wiem, co kryje się w tamtym pomieszczeniu – obszerna garderoba.
                     - Nie wiem, co lubisz, więc zrobiłam ci naleśniki. Mam nadzieję, że będą dobre, już dawno ich nie robiłam. – skrzywiła się.
                     - Aktualnie zjem wszystko. – wymusiłam delikatny uśmiech. Usiadłam na łóżku. Zaczęłam jeść naleśniki. Starałam się nie wyglądać przy tym jak zwierze.
                     - Nie musisz się spieszyć. Mamy jeszcze dużo czasu. Szukam sukienki dla ciebie. Masz swój ulubiony krój lub kolor? Czy jest ci wszystko jedno? – zapytała, siadając obok. Przełknęłam głośno kęs.
                     - To zależy, gdzie idę. – odpowiedziałam, kończąc prawie drugi naleśnik.
                     - Na spotkanie z alfonsem. – szepnęłam, drapiąc pudrowymi paznokciami policzek.
                     Naleśnik stanął mi w gardle, ale odkaszlnęłam. Przełknęłam boleśnie ślinę.
                     - Słucham? – zapytałam trochę głośniej niż rzeczywiście chciałam.
                     - Joker chce podpisać papiery z kilkoma ludźmi, bo są mu potrzebni. Będzie jeździł i wszystko osobiście załatwiał, bo chce, by pracowali bezpośrednio z nim. – wzruszyła ramionami. Weszła z łóżka. Podeszła do szafki.
                     - Skąd wiesz? – zapytałam niepewnie, próbując odkaszleć coś, co pewnie jeszcze zalega w moim gardle.
                     - Od tego tu jestem. – wyciągnęła z szafki małą butelkę wody. Odwróciła się. – By wszystko o wszystkim i wszystkich wiedzieć. – uśmiechnęła się. Podeszła z powrotem do łóżka, podając mi w między czasie butelkę. Odkręciłam ją i wypiłam parę łyków. Zaraz lepiej.
                     – Jeżeli masz jakieś pytania, to przyjdź z nimi do mnie.
                     - Mogę pytać o wszystko?
                     - Teoretycznie tak, ale nie mów nikomu, że ci o tym mówiłam. Czasami mam trochę za długi język. – skwasiła minkę.
                     - White’a naprawdę rodzice sprzedali za narkotyki? – złapałam ząbkami ostatniego naleśnika.
                     - Nialla? Tak, w wieku 13 lat. Teraz jest dilerem. Czasami też coś bierze, ale takie mało szkodliwe. – wzięła do ręki kitka i zaczęła się nim bawić.
                     Czyli mnie nie okłamał i pewnie był trochę na haju, gdy mi mówił o swoim życiu.
                     - Justin celowo wybrał Nialla i Michaela na tych, z którymi będziesz miała pierwszą styczność, ponieważ są to najmilsi chłopacy z najbliższego kręgu. Zapewne nie chciał, byś się a samym początku męczyła.
                     Uniosłam zdumiona brwi.
                     - Zadbał o moją wygodę? Joker ma ludzkie odruchy?
                     Daisy rozchyliła usta, jakby miała zamiar coś powiedzieć, ale się powstrzymała, nie wiedzieć czemu. Zamiast tego uśmiechnęła się po prostu. To chyba znaczy, że jednak coś tam w sobie ma. I tak jest potworem. Zjadłam naleśnika. Daisy zabrała talerz i widelec jeszcze zanim zdążyłam cokolwiek zrobić.
                     - Możesz już iść do garderoby. Tam czeka na ciebie Stacy. Pomoże ci coś wybrać. Ja muszę jeszcze parę spraw załatwić. – powiedziała w biegu, a potem wyszła z pokoju.
                     Zdziwiłam się, że w garderobie może ktoś być, przecież żaden dźwięk stamtąd nie dobiegał. Poszłam do drugiego pomieszczenia. Już przy samym wejściu były ubrania. Same płaszcze, marynarki i kurtki. Im dalej szłam, tym przestrzeż była większa i więcej ubrań dookoła. Trochę wygląda tu jak w bogatym sklepie z ciuchami. Są nawet przebieralnie.
                     - Lubisz czarny? – usłyszałam kobiecy, zachrypnięty głos z… właściwie znikąd.
                     - Może… może być. – wzruszyłam ramionami, rozglądając się dokoła.
                     Nagle spomiędzy sukienek wyłoniła się dziewczyna z długimi, brązowymi włosami. Miała na sobie podarte ogrodniczki i zwykłą, białą koszulkę pod tym. Z dłoniach trzymała wieszak z czarną, długą sukienką oraz stanik do kompletu.
                     - Chyba dobrze trafiłam z rozmiarem. Przymierz. – przyjrzała mi się jeszcze niebieskimi oczami, a potem podała sukienkę i stanik.
                     Przytaknęłam, po czym bez zastanowienia udałam się do przebieralni. Ściągnęłam szlafrok. Ubrałam na siebie kolejno stanik i bardzo dopasowaną sukienkę na grubych ramiączkach i wycięciami po bokach. Dodatkowo u dołu były wcięcia po obu stronach. Seksownie. Nie powiem, że nie.
                     - W szpilkach chodzić potrafisz? – usłyszałam głos Stacy.
                     - Potrafię.
                     - Dobra, to wychodź.
                     Odsłoniłam zasłonę i pokazałam się dziewczynie z każdej strony.
                     - Może być. – mruknęła pod nosem. – Ubieraj buty i idziemy cię umalować. – powiedziała jakby do siebie, po czym przeszła przez drzwi kawałek od przymierzalni.
                     Wydaje się być trochę obrażona. No cóż, nie wszyscy muszą być mili. Ubrałam szpilki. Weszłam do małej, chłodnej sali. Nie ma tu nic poza rzędem luster z toaletką przy ścianie. Przy jednym z foteli stała Stacy. Czekała na mnie. Westchnęłam cicho i podeszłam do fotela, na którym zajęłam miejsce. Dziewczyna nakryła mnie materiałem.
                     - Prostowałaś włosy? – zapytałam sucho, szukając czegoś wzrokiem.
                     - Musiałam.
                     - To dobrze. Czyli tylko cię wymaluję.
                     Wymaluję to za dużo powiedziane. Nie zrobiła nic specjalnego. Nałożyła tylko podkład, trochę pudru, eyeliner, delikatną szminkę i to wszystko. Nie powiem, ładnie wyszło, ale nie narobiła się tyle, by mieć tak naburmuszoną minę w odbiciu.
                     - Proszę. – odpowiedziała z łaską, a fotel skierowała w stronę białych drzwi ze złotą klamką. Teraz do wyjścia.
                     - Dzięki.
                     Wyszłam z pokoju. Całe szczęście. Nie wiem, zrobiłam jej coś, że była taka oschła? Przy barierkach już czekała na mnie Daisy z promiennym uśmiechem. Otworzyła szeroko oczy na mój widok.
                     - Wow, Ronnie. Wyglądasz super! – uniosła ręce. – Stacy zawsze mnie zaskakuje czymś nowym.
                     - Ale już jej chyba nie przypadłam do gustu. – wzruszyłam ramionami. Udałyśmy się powoli w stronę najbliższych schodów.
                     - Nie. – zaprzeczyła. – Ona jest taka do wszystkich, ale tylko na początku.
                     Mało pocieszający fakt. Zsunęłyśmy się powoli po schodach ku drzwiom wyjściowym.
                     - Ronnie. – powiedziała Daisy, gdy znalazłyśmy się już na zewnątrz. Patrzyła na mnie poważny wzrokiem. – Powodzenia.



~*~


                     Powiedzmy, że końcówka mi się nie podoba, ale jakoś trzeba było przeboleć tę próbę. Mam tylko nadzieję, że nikogo tym nie zraziłam. Przepraszam też, że dodaję tak późno pierwszy rozdział, ale wcześniej nie mogłam. Postaram się raz na tydzień dodawać cokolwiek, o ile będę miała taką możliwość. Tak więc, ask do bloga już powstał, w najbliższym czasie dodam do strony „Polecane blogi” opowiadania, które polecam oraz zaktualizowałam stronę „Bohaterowie”. Byłabym wdzięczna za opinie. Dziękuję!



Madam Le`Bieber

27 komentarzy:

  1. Świetny rozdział �� ohh skończyłś go w bardzo ciekawym momęcie i już nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału ����

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ciekawy i długi jak na pierwszy rodział :)
    Czekam na więcej ♥
    Zapraszam do siebie ♥
    http://you-love-shouldnt-be-this-hard.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam, gdy ktoś kończy rozdział w najbardziej ciekawym momencie. Muszę szczerze przyznać, że Twoje odpowiadanie przypadło mi do gust i będę je regularnie czytać oraz komentować. Masz super pomysł i świetny styl pisania co nie zdarza się zbyt często. Życzę powodzenia w pisaniu i czekam zniecierpliwiona na kolejny rozdział ♥
    ~Paula~

    OdpowiedzUsuń
  4. Wow, pierwszy rozdział a taki ciekawy ♥ Czekam na nn. I zapraszam do siebie ;)
    http://the-perfect-crime-fanfiction.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Dopiero pierwszy rozdział, a już zachęcił do czytania i muszę Ci powiedzieć, że masz talent. Naprawdę. Powodzenia w dalszym pisaniu i czekam na kolejny :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie powiem ale koleżanko bardzo mnie zaintrygowalo to ff, takie tajemnicze └(^o^)┘

    Jara mnie wiec dawaj następny. :*

    OdpowiedzUsuń
  7. No mi też się bardzo podoba opowiadanie czekam na kolejne rozdziały

    OdpowiedzUsuń
  8. No mi też się bardzo podoba opowiadanie czekam na kolejne rozdziały

    OdpowiedzUsuń
  9. wow!
    Początek rozdziału był na prawdę niesamowity!
    Niestety część z dialogiem wyszła trochę, może za luźno? Nie zrozum mnie źle, ponieważ dawno nie czytałam coś tak dobrze napisanego ale gdyby np. w dialogach (Joker) użyć trochę więcej takiej formalności i dojrzałości? W końcu do ojciec mafii :)
    Mam nadzieję, że weźmiesz to sobie pod uwagę
    Dzięki za bardzo dobry rozdział :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właściwie o to mi chodziło, by na początku do Ronnie zwracał się... nawet trochę lekceważąco. Tak wiesz, jakby sobie nic z niczego nie robił. On się jeszcze rozkręci, ale dziękuję za opinię. :D

      Usuń
  10. Boże dawno tak fajnego czegoś nie czytałam !

    OdpowiedzUsuń
  11. Boże dawno tak fajnego czegoś nie czytałam !

    OdpowiedzUsuń
  12. Proszę mogłabyś mnie informować na twitterze?? Mój nick to @WeronikaCiecho1 Świetny rozdział czekam na następpny.

    OdpowiedzUsuń
  13. IDEALNY!
    ZAKOCHAŁAM SIĘ
    nie każ mi długo czekać na kolejny :') Mam wrażenie, że Ronnie jest strasznie pewna siebie, a to świetnie!
    Mam też pytanie :) Będziesz pisała też coś z perspektywy Jokera? Zabiłabyś mnie tym wtedy :D

    zapraszam do siebie :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Wszystko super , na prawdę zaciekawiło mnie to opowiadanie i na pewno będę go śledzić ;) ale zrób coś dla mnie , zmień czcionkę i kolor tekstu dla wersji mobilnej bo jak czytam to aż mi sie mieni i oczy bolą ! Proszę ! ;) poza tym wszystko swietnie ,dodaje bloga do ulubionych i na pewno będę stała czytelniczka :D powodzenia i weny życzę ! Xoxo

    OdpowiedzUsuń
  15. Wielkie wow! Masz talent, dziewczyno!
    Jestem bardzo ciekawa jak potoczy się dalej akcja. :3
    Weny życzę! ♥

    OdpowiedzUsuń
  16. Świetny.
    Jestem ciekawa co dalej będzie.
    Weny :*
    I zapraszam do siebie na:
    http://sorry-what-do-you-mean-baby.blogspot.com/
    Oraz:
    http://lovemeharder-justin.blogspot.com
    ( Oba są o Justinie Bieberze )

    OdpowiedzUsuń
  17. To będzie świetne! Na 100% ♥

    OdpowiedzUsuń
  18. Myślałam na początku że Joker będzie wrednym dupkiem, a tu takie miłe zaskoczenie:)
    Czekam na nn/supreme

    OdpowiedzUsuń