piątek, 7 kwietnia 2017

Rozdział 16: ,,Czy jest coś jeszcze, o czym chciałabyś mi powiedzieć?"

               Rzuciłam zaniepokojone spojrzenie Justinowi.
               Stoi i przygląda się kubkom.
               - O czym chciałbyś pogadać? – zapytałam w końcu.
               Zaraz mnie ciśnienie rozniesie!

               Justin gwałtownie przeniósł wzrok na mnie, jakbym wyrwała go z głębokiej zadumy. Kąciki jego ust zaczęły się unosić, malując w ten sposób przyjazny uśmiech.
               - Usiądź. – polecił. Ponownie wlepił wzrok w kilka kubków stojących przed nim. – Długo cię nie było i pewnie mamy sobie wiele do opowiedzenia. – dodał, ale takim jakby nieobecnym głosem. Jakby znowu zaczął nad czymś intensywnie rozmyślać.
               Zmarszczyłam brwi.
               Może i jest teraz łagodny, ale coś… coś tu nie gra.
               - Dobrze. – przytaknęłam niepewnie, po czym podeszłam do kanapy.
               - A może to ty chciałabyś o coś zapytać? – powiedział nagle. – Może chcesz się czegoś dowiedzieć? – Zaczął powoli odwracać się w moim kierunku. Jego twarz w dalszym ciągu zdobi ten miły wyraz.
               Usiadłam.
               - Kawy? Herbaty? – zapytał, a jego głowa przechyliła się a bok.
               - Nie, dziękuję. – zaprzeczyłam.
               Coś tu, kurwa, nie gra!
               Ekspres do kawy wydał z siebie cichy dźwięk.
               Justin odwrócił się.
               - Jak ci się żyło przez ostatnie miesiące? – zapytał.
               Jedna z moich brwi pomknęła wysoko w górę.
               - Um… Zwyczajnie. – moje ramiona delikatnie drgnęły.
               - Poznałaś kogoś ciekawego? Godnego uwagi? – Położył duży nacisk na drugie pytanie.
               Nalał sobie kawy do czarnego kubka.
               - Tylko kilka osób z sąsiedztwa. – odpowiedziałam po chwili.
               - I nikogo więcej?
               - Nie. – zaprzeczyłam.
               Dolał sobie trochę mleka do kawy.
               - A kiedy dokładnie Andrew zaczął wychodzić z domu? – zapytał zaciekawionym tonem.
               Do moich uszu dobiegł dźwięk obijającej się o szklankę łyżeczki.
               - Jakieś dwa tygodnie po wprowadzeniu się.
               Justin odwrócił się z powrotem w moją stronę.
               - Nie zdziwił cię jego szybki powrót do zdrowia? – dopytał, mieszając swoją kawę.
               - Trochę tak, ale uznałam, że jest dorosły i sam dobrze wie, czego mu potrzeba. – przytaknęłam sama sobie. – Poza tym… - zaczęłam, a mój wzrok spadł na podłogę. – Myślałam, że to ty go do tego zmusiłeś. – westchnęłam zawstydzona.
               - Dlaczego ja? – zapytał zaskoczony.
               - Ponieważ uznałam, że jedyne, co może nie pozwolić mu w pełni wrócić do zdrowia, to właśnie jakieś układy z tobą… Mafią… - dodałam ciszej.
               Wstyd mi trochę o tym teraz mówić na głos, ale to była jedyna rozsądna alternatywa. Na tamten moment, oczywiście.
               - Przecież wyraźnie powiedziałem, że pozwalam wam odejść. Nie nauczyłaś się jeszcze tego, że mi można ufać? – Podszedł do kanapy, po czym zajął miejsce niedaleko mnie.
               - A Michael? – podniosłam wzrok na Justina.
               Zaśmiał się cicho i krótko.
               - Chyba ci wytłumaczyłem, że posłałem go, by się upewnić, że adaptujesz się w nowym otoczeniu. – oznajmił spokojnie. – Nie zamierzałem ingerować w twoje życie. Chciałem tylko wiedzieć, czy nie wyrządziłem ci tak ogromnych szkód, byś nie mogła sobie poradzić w normalnych warunkach.
               Powiedzmy, że mu wierzę.
               - To dobrze. Dziękuję. – uśmiechnęłam się delikatnie.
               - Tak właściwie, to też założyłbym, że twój brat mógłby tutaj wrócić. – odchrząknął. – Ale tego nie zrobił. – odpowiedział już nie tak miłym tonem jak chwilę temu. – Moi ludzie uważnie przyglądają się waszemu domowi. Andrew jeszcze nie wie, co mogło ci się przytrafić.
               - To nic dziwnego. – zaprzeczyłam. – Zdarzało mu się już znikać na kilka dni.
               - Nie pytałaś go nigdy, dokąd tak ucieka?
               - Pytałam. – westchnęłam. - Ale zawsze wykręcał się od odpowiedzi. - Zmarszczyłam brwi. - Wiesz… - zaczęłam. Nie wiem, czy to, co mi się wydaje, może być istotne. – Za każdym razem, gdy wracał, był w bardzo dobrym humorze. Możliwe, że kogoś poznał i dlatego się wymyka.
               - I nie powiedziałby ci o tym?
               Przesłuchanie w najczystszej postaci. Trochę jak u psychologa.
               Nie wiem. Mój brat przestał już być moim bratem.
               - Nie wiem. Zmienił się od momentu, gdy widziałam go te kilka lat temu. – Przesunęłam koniuszkiem języka po swoich wargach. – I odnoszę wrażenie, że już wcale go nie znam.
               Justin złapał mnie za dłoń swoją gorącą od kubka z kawą ręką.
               Trzyma Cię za rękę, ogarniasz to?! Trzyma Cię za rękę!!!
               Przyjemne ciarki przebiegły przez całe moje ciało.
               - To z mojego nakazu tu jesteś. – zaczął, a ja mimowolnie podniosłam wzrok na jego brązowe oczy. – Więc zadbam o to, byś się ulokowała w jakimś dogodnym miejscu aż do wyjaśnienia całej sprawy. – posłał mi ciepły uśmiech.
               Odwzajemniłam go.
               Chwyć go za rękę.
               Odwróciłam dłoń wewnętrzną częścią do góry. Delikatnie ścisnęłam rękę Justina, a po chwili on zrobił to samo.
               - Dziękuję. – oznajmiłam, a mój uśmiech automatycznie się poszerzył.
               - Cała przyjemność po mojej stronie. – odparł, a następnie przysunął kubek do swoich warg. Chociaż, jego wzrok nadal tkwi we mnie. Jego usta zaczynają się układać w tej zadziorny uśmiech.
               Brakowało mi go.
               Czyż nie wygląda seksownie z tym uśmieszkiem?
               Oj, tak. Wygląda.
               Justin upił łyk kawy.
               Ładnie wygląda na tych różowych, miękkich wargach.
               Racja. Na innych ustach ten uśmiech już by tak zniewalająco nie wyglądał.
               Justin ponownie oparł rękę z kubkiem o swoje kolano.
               - Czy jest coś jeszcze, o czym chciałabyś mi powiedzieć? – zapytał. W jego głosie można usłyszeć coś… uwodzicielskiego.
               Odpowiedz sobie na bardzo ważne pytanie – czy Justin Ci się podoba?
               Um… Możliwe.
               Więc może nachyl się do jego ucha i mu o tym powiedz… Teraz masz okazję.
               Uśmiechnęłam się iście szeroko.
               Powinnam mu coś powiedzieć…
               Tak, tak, tak.
               - Sądzę, że na chwilę obecną nie ma nic więcej, co mogłabym ci powiedzieć. – zaprzeczyłam.
               CO?!
               - To w porządku. – przytaknął. – W razie czego, wiesz, gdzie mnie szukać. - Mrugnął do mnie lewym okiem, po czym wstał z kanapy.
               JAK MOGŁAŚ MI SIĘ SPRZECIWIĆ W TAK WAŻNYM I PIĘKNYM MOMENCIE?! ZNOWU! MÓGŁ BYĆ NASZ!!!
               Ta scenka dużo mi wyjaśniła, więc łaskawie Ciebie też olśnię.
               Jestem naprawdę wdzięczna Justinowi za wszystko, co dla mnie robi i nie oczekuje niczego w zamian. Oczywiście kiedyś, gdy stanę na własne nogi, postaram się mu zwrócić chociażby część pieniędzy, które mój ojciec jest mu teoretycznie nadal winien. Owszem, uważam, że jest przystojny i pociągający, ale to niemożliwe, byśmy byli razem. Poza tym – po tym, co miało miejsce przed chwilą, jesteś chyba w stanie pojąć, że niczego pomiędzy nami nie ma. On się ze mną tylko droczy. Jak Niall chwilę wcześniej. Także możesz sobie podarować dalsze próby wmówienia mi czegoś, co nie jest prawdą.
               Ty… Ty wcale mnie nie słuchasz…
               Najwidoczniej to, co Ty uważasz za miłość czy też zauroczenie, jest zwykłą wdzięcznością. Im szybciej sobie odpuścisz, tym lepiej i dla Ciebie, i dla mnie.
               O nie, nie, nie. Tak się bawić nie będziemy…
               Uwierz mi. Nie ma szans, byś nagle sprawiła, że zakocham się w Justinie.
               Czyżby? W takim razie, jeszcze się o tym przekonamy.
               Proszę Cię, odpuść sobie.
               Dobrze?
               Cisza.
               W końcu!
               I w sumie mam pytanie.
               - Um… Justin. – zwróciłam się w stronę mężczyzny.
               Zerknął na mnie przez ramię. Trzyma już w ręku klamkę.
               - Tamten facet, który… Który chciał mi coś zrobić. – zamilkłam na moment. – On cię znał… Prawda? – zapytałam niepewnie.
               Justin po chwili zamknął drzwi, które najwidoczniej zdążył delikatnie otworzyć.
               - Owszem. – oznajmił. Trochę oschle. Odwrócił się w moją stronę. Dobry humor chyba zaczyna go opuszczać. – Ale to stara znajomość.
               Skrzywiłam się trochę.
               - Ale jak to możliwe, że z takim człowiekiem…
               - Za gówniarza robiłem wiele rzeczy, z których nie jestem dumny. – przerwał mi. - To samo tyczy się znajomości, które wtedy zawarłem. – odchrząknął. – Ten człowiek nauczył mnie wielu istotnych rzeczy, ale pokazał też to, czego drugi raz widzieć bym nie chciał. Często przekonywał mnie, że człowieczeństwo w nim zanika.
               - Rozumiem. – przytaknęłam. Zrobiło się trochę nieciekawie. – A… - zaczęłam. Zapytam tylko, by się upewnić. – Ten facet już…
               - Zabiłem go. – znowu mi przerwał odpowiedzią zupełnie pozbawioną jakichkolwiek emocji. – Jego śmierci nikt mścić nie będzie, także nie masz się zupełnie czego obawiać. – zaprzeczył.
               Ogarnęło mnie dziwne uczucie. Takiego… niepokoju.   
              
~*~

               Drzwi windy otworzyły się. Daisy wyszła pierwsza, a ja zaraz za nią.
               Korytarz poprowadzony na wprost windy i na lewo.
               Dziewczyna ruszyła do przodu. Skierowałam się za nią.
               Bardzo podoba mi się to budownictwo. Ściana po lewej jest z pomarańczowo-brązowych cegieł. Sadząc po brudzie na podłodze ułożonej z długich, drewnianych paneli poukładanych po ukosie, ta ściana jest bardzo stara. Czas jej nie oszczędza, ale to dobrze. Nadaje to doskonałego klimatu całemu pomieszczeniu. Co kawałek znajduje się okno. Wydają się być równie stare i ze szkła, ale – na szczęście – na korytarzu panuje pokojowa temperatura. Tuż przy rurze (która zapewne jest odpowiedzialna za ciepło) znajduje się stary włącznik światła. Jest on podłączony do rzędu nowoczesnych lamp na drewnianym, wysokim suficie. Grube w kształcie prostopadłościanów kawały drewna ustawione w poprzek sufitu bardzo przypominają budownictwo, które można zaobserwować w starych, europejskich domkach, np. w górach. Z kolei ściana po prawej i na wprost jest w kolorze białym, chociaż wydaje się być delikatnie żółta. Może to przez światło lamp. Dwie pary drzwi znajdujące się po prawej (w dużych odstępach od siebie) są w kolorze czarnym, a na górze mają przyczepione liczby pomalowane na brudny, złoty kolor.
               Przeszłyśmy przez przejście. Daisy skręciła w lewo. Podążyłam wiernie za nią.
               Mimo starego i wysokiego budownictwa, echo się nie roznosi, także nikogo nie musi niepokoić dźwięk stukających obcasów Daisy, ponieważ prawie tego nie słychać. Może to przez tę miękką podłogę?
               - To tutaj. – oznajmiła dziewczyna, stanąwszy przy drzwiach na końcu korytarza. – To pierwszy apartament, który sobie kupiłam. Przyjeżdżam tutaj, by sobie odpocząć. Mam nadzieję, że będziesz się w nim dobrze czuła. – odwróciła się w moją stronę, a następnie posłała mi ciepły uśmiech.
               - Na pewno tak będzie. – odwzajemniłam jej uśmiech.

~*~

               - Znajdę cię i zabiję. – oznajmił mężczyzna. W tym momencie po moich plecach przebiegła masa ciarek.
               Oglądam ten film już chyba setny raz, a nadal mnie ta kwestia przeraża. Może to przez akcję oraz wspaniałą grę aktorską? Właściwie nie wiem, czy chciałabym mieć takiego ojca. Z jednej strony – super, że jest ktoś, na kogo można zawsze liczyć, ale z drugiej – problemy innych są spowodowane niecodzienną pracą głowy rodziny.
               Ech, wszystko ma swoje plusy i minusy…
               A skoro już wspomniałaś o plusach, to kiedy JUSTIN wpadnie do nas z wizytą?
               Dzisiaj. Pytasz o to codziennie od dnia, w którym Daisy mnie tutaj przyprowadziła. Justin przyjdzie dzisiaj.
               Ja tylko sprawdzam, czy nadal o tym pamiętasz…
               Jasne, że pamiętam, skoro mnie o to wypytujesz na każdym kroku!
               Przecież ja, jakby nie spojrzeć, jestem częścią Ciebie, więc… to Ty na każdym kroku przypominasz sobie o Justinie.
               Nie odpuścisz sobie, co?
               Póki co, nie zamierzam.
               Westchnęłam zmarnowana.
               Mów sobie, co chcesz.
               Wzięłam do ręki pilot, a następnie wyłączyłam telewizor.
               W końcu i tak Ci się znudzi.

~*~

               - Stary! – zawołał Zayn. – To, co ta dziwka wyprawiała z moimi jajami, jest nie do opisania! Przysięgam! – Kilka razy uderzył otwartą ręką w swoją klatkę piersiową.
               Liam, Niall oraz Louis wydali z siebie taki charakterystyczny męski okrzyk, który ma zapewne być czymś w rodzaju zachwytu na samą myśl o tym, czym od pół godziny ekscytuje się Zayn.
               A dokładniej – opowiada o swoich przeżyciach z burdelem, który ostatnio… nabył? Nie wiem, sam to tak nazwał. Tak czy tak, „pracownice” bardzo go polubiły i… jego ostatnie dni były pełne wrażeń.
               Najwidoczniej Diana była tylko jedną z wielu koleżanek. A wyglądali razem na silną parę.
               - Musisz mi odpalić kilka tych swoich koleżanek! – odezwał się Niall.
               - Jak mi załatwisz to, co lubię, to zostawię ci je wszystkie na 24 godziny! – zaśmiał się Zayn.
               Okrzyk ponownie rozniósł się po całym apartamencie.
               Zaśmiałam się cicho.
               To okropne, ale jednocześnie bawią mnie ich reakcje.
               Szkoda, że Robin, Harry i Daisy nie mogli przyjść. Są zajęci. Z tego, co mówił Justin, wszyscy mają teraz wiele na głowie, ponieważ wprowadzają w życie pełno zmian i powiększają swoją „działalność”. I tak jestem pod ogromnym wrażeniem, że tutaj przyszli.
               Usłyszałam dźwięk otwierających się drzwi.
               Justin! Justin! Justin!
               Ciarki przebiegły po moich plecach.
               Wzdrygnęłam się.
               Możesz przestać?!
               Tam idzie Justin!
               I co w związku z tym?
               I CO W ZWIĄ… DZIEWCZYNO, PAMIĘTASZ, W CZYM ON TU DZISIAJ PRZYSZEDŁ?!
               Odwróciłam gwałtownie głowę.
               W stronę kanapy, na której siedzę, idzie wolnym krokiem Justin ubrany z czarną, śliską koszulę, która nie dość, że opina go z każdej strony, to jeszcze pod odpowiednim kątem padania światła materiał staje się prześwitujący i wszystko doskonale widać.
               On to ubrał specjalnie!
               Nieważne! Zamknij się i jaraj się tym widokiem razem ze mną!
               Justin usiadł tuż przy mnie. W tym też momencie uderzył we mnie nieziemski zapach jego wody kolońskiej.
               Chyba kupił nowe perfumy, bo tych jeszcze od niego nie czułam.
               Mógłby się tak teraz na nas położyć i przygniatać nas do kanapy tym zapachem.
               Oj, mógłby… Czekaj. CO?!
               Co?
               Zmarszczyłam brwi.
               Nie prowokuj mnie do takich myśli!
               Nie mogę się powstrzymać. Wybacz mi.
               Poczułam, jak ciepła dłoń pociera moje ramię. Dostałam dreszczy.
               - Ronnie, mógłbym dostać z powrotem moją szklaneczkę? – zapytał Justin.
               Spojrzałam na mężczyznę.
               - Um… - mruknęłam cicho pod nosem. – Tak, tak. – wysunęłam w jego kierunku szklankę z whiskey z… Nie wiem, czego on sobie tam jeszcze dolał.
               Odebrał ją.
               - Dziękuję. – posłał mi wdzięczny uśmiech.
               - To nowe perfumy? – zapytałam cicho.
               Justin uniósł zdumiony brwi.
               - Tak. – przytaknął niepewnie. – Jesteś pierwszą osobą, która to zauważyła.
               Uu… Ronnie. Widzę, że zarobiłaś sobie u kogoś dużego plusa.
               Daj spokój.
               - Przykładam wagę do takich szczegółów. – uśmiechnęłam się delikatnie, po czym odwróciłam głowę.
               Moje policzki zaczynają być coraz cieplejsze. To nie oznacza nic dobrego. Dzięki wielkie…
               I wleciały kolejne plusy.
               Przestań! Faceci nie mają u siebie plusów i minusów!
               Wierz, w co chcesz.
               Justin położył rękę na oparciu, a dłoń luźno spuścił nad moim ramieniem. Zerknęłam na nią ukradkiem. Czuję, jak jego ciało się do mnie przysuwa.
               Serce zaczyna trochę szybciej bić.
               - Zayn opowiada, jak to wzbogaciło się jego życie seksualne? – zapytał Justin. Jest blisko mojego ucha.
               - Tak. – przytaknęłam nerwowo. – Opowiada. Bardzo szczegółowo.
               - Wiesz… - zaczął. – Z tego, co mi wiadomo, Zayn ma też w zanadrzu męskie prostytutki, więc… - mruknął. – Jeśli kiedyś chciałabyś spróbować, to myślę, że mógłby ci też kogoś podsunąć.
               Jedna z moich brwi pomknęła wysoko w górę. Zaczęłam powoli odwracać głowę w stronę Justina.
               Na jego twarzy widnieje ten znajomy, zadziorny uśmiech.
               To dobrze, że się tylko ze mną droczy, bo już myślałam, że mówi poważnie.
               - Dziękuję za troskę, ale nie potrzebuję takich usług. – zaprzeczyłam i jednocześnie uniosłam delikatnie oba kąciki ust.
               - Jesteś pewna? Zawsze możesz spróbować. Jeśli ci się nie spodoba, to więcej nie skorzystasz. – Uniósł brwi i ramiona jednocześnie, po czym zaczął się cicho śmiać.
               - Nie. – zaprzeczyłam ponownie. – Nie interesują mnie takie… - przeciągnęłam ostatni wyraz. Jakby to nazwać? – Przelotne romanse.
               - Nie? – zapytał z zaskoczeniem, ale takim… troszkę udawanym. – To bardzo dobrze o tobie świadczy. – przytaknął. – Podziwiam taką postawę.
               Nie wiem, czy mam to wziąć na serio czy nie.
               - Dziękuję. – oznajmiłam cicho.
               - Więc czekasz na kogoś odpowiedniego? – zapytał niższym głosem.
               - Tak. – przytaknęłam niepewnie. – Dokładnie.
               Czego on chce?
               - To dobrze. – oparł się o kanapę. – Trzymaj się tego i nie wchodź w układy na jedną noc. – zaprzeczył, po czym upił łyka trunku. – To tylko uzależnia i wcale nie jest takie super, jak się wszystkim dookoła wydaje. – zaprzeczył.
               Uniosłam wysoko obie brwi.
               Oo…
               Dobra, to było dziwne. Miłe. Ale dziwne.
               Czyżby chciał Ci coś tym zasugerować?
               Przypuszczam, że wątpię.
               Tylko pytałam, by poznać Twoje zdanie na ten temat. Nic więcej.
               Jasne.
               - Czy ty mnie słuchasz? – Usłyszałam nieco zniecierpliwiony głos Justina.
               Oj…
               Poniosłam na niego swój wzrok.
               - Przepraszam. Od jakiegoś czasu mam problem ze skupieniem uwagi. – westchnęłam cicho. – Możesz powtórzyć?
               Justin zmierzył mnie wzrokiem, po czym westchnął głęboko.
               - Rozumiem. – przytaknął, po czym przełknął ślinę. – Mówiłem, że po twoim bracie nie ma śladu, dlatego będziesz musiała zostać tu trochę dłużej niż przewidywałem. – odchrząknął.
               O Boże, Andrew! Przez ten tydzień mogłam wreszcie się odstresować i zupełnie o nim zapomniałam. Jak ja mogłam zapomnieć o moim bracie… Ja… Jeju, jakby przez te trzy miesiące zniechęcał mnie do siebie.
               Co ja pierdolę?
               - Mamy teraz bardzo dużo na głowie i jednocześnie nie chciałbym cię znowu mieszać w bieganie ze mną z miejsca na miejsce, więc pozostawię cię tutaj i… - przeciągnął. Skierował na moment swój wzrok na wiszący na ścianie kalendarz. – Załóżmy, że przez najbliższy czas co dwa tygodnie będziemy robić sobie wolny wieczór i przyjedziemy tu do ciebie. – z powrotem skupił na mnie swoją uwagę. – Oczywiście, jeśli będziesz tego chciała.
               TAK!
               - Jeżeli nie sprawię tym nikomu kłopotów, to bardzo chętnie wejdę w taki układ. – uśmiechnęłam się.
               - Dobrze. W razie czego, bądź pod telefonem.

~*~

               Otworzyłam czerwony marker. Wzięłam w kółeczko dzisiejszą datę.
               Tak się cieszysz z dzisiejszej wizyty, że aż ją oznaczyłaś w kalendarzu?
               Co? Nie… Po prostu…
               Po prostu?
               Po prostu zaznaczam datę co dwa tygodnie, by nie zapomnieć, kiedy widzę się z Justinem.
               I resztą.
               Z Justinem i resztą, powiadasz?
               Tak, dokładnie.
               Oznaczyłam kółeczkiem kolejny dzień.
               Jeżeli dobrze pamiętam, to dwa tygodnie temu wytknęłaś mi, że przypominam Ci o spotkaniu codziennie, więc nie masz jak zapomnieć. Z kolei tydzień temu podsunęłam Ci pomysł, byś zakreśliła dni w kalendarzu, a Ty stwierdziłaś, że to głupie. Więc… Twoje dzisiejsze słowa nijak pokrywają się z tym, co mówiłaś wcześniej. Co się z Tobą dzieje?
               No, jeju. Czepiasz się. Po prostu przemyślałam Twoje słowa i stwierdziłam, że to nie są wcale takie złe pomysły, jak mi się wydawało. Tyle.
               Czyli uważasz, że mogę mieć rację?
               W niektórych sprawach i owszem.
               Więc może… Twoje uczucie do Justina…
               Nie zaczynaj znowu!
               Może też to przemyśl…
               Nie! Zresztą… Myślę o nim non stop, ponieważ ciągle zaczynasz temat od nowa! Nie mogę się skupić na ważnych sprawach przez Ciebie!
               Ważnych sprawach? Błagam, a niby co nią jest dla Ciebie? Andrew?
               Zalała mnie fala nieprzyjemnego zimna.
               O mój Boże, Andrew… Znowu… Znowu o nim zapomniałam…
               Oparłam się bokiem o ścianę, a następnie powoli zsunęłam się po niej na podłogę. Wsunęłam palce między swoje włosy.
               Boże, jak ja mogę się nie przejmować tym, co się dzieje z moim bratem?
               Mm, niech no się zastanowię. Może dlatego, że sobie na to zasłużył?
               Zmarszczyłam brwi.
               O czym Ty teraz do mnie mówisz? Jak sobie zasłużył? Czym niby?!
               Tym, że ma Cię dosłownie w dupie! Czy odkąd zamieszkaliście znowu razem, kiedykolwiek się Tobą zainteresował?! Zapytał, co u Ciebie albo jak się czujesz z tym całym gównem, które – jakby nie spojrzeć – sam Wam obu zafundował?
               Jak możesz tak mówić?!
               ZAPYTAŁ?!
               - No… - mruknęłam cicho. Wyciągnęłam rękę spomiędzy włosów, a wzrok spuściłam na podłogę tuż przed sobą. – No nie…
               Właśnie!
               Ale to i tak nie jest powód, bym się nim nie interesowała!
               Wracał cały z tych swoich „wypraw”?
               Wywróciłam oczami.
               Tak, wracał.
               Informował Cię kiedykolwiek, dokąd się wybiera?
               Nie.
               Widzisz?! Gdziekolwiek teraz jest, zapewne bardzo dobrze się bawi! Też to powinnaś zrobić!
               Ale…
               Ronnie, on jest dorosły! Potrafi sam o siebie zadbać!
               Ale ja się o niego martwię, rozumiesz?!
               GÓWNO PRAWDA! GDYBYM CI O NIM NIE PRZYPOMNIAŁA, TO W OGÓLE BYŚ O NIM NIE PAMIĘTAŁA!
               NIE PAMIĘTAŁAM, BO NON STOP PIERDOLISZ MI O JUSTINIE!
               PIERDOLĘ CI O NIM, BO JEST JEDNĄ Z NIELICZNYCH OSÓB, KTÓRE RZECZYWIŚCIE SIĘ TOBĄ INTERESUJĄ! CHCESZ WRÓCIĆ DO BRATA, KTÓRY TRAKTOWAŁ CIĘ JAK WSPÓŁLOKATORKĘ A NIE JAK SIOSTRĘ, CZY WOLISZ ZOSTAĆ TUTAJ – Z LUDŹMI, KTÓRZY NIE UWAŻAJĄ CIĘ ZA MNIEJ WAŻNĄ OD NICH SAMYCH?! DOTRZE TO WRESZCIE DO CIEBIE, ŻE JESTEŚ W MIEJSCU, W KTÓRYM INNI SIĘ Z TOBĄ LICZĄ?! SAMA STWIERDZIŁAŚ, ŻE CHCESZ STANĄĆ NA WŁASNE NOGI! NAPRAWDĘ SĄDZISZ, ŻE OSIĄGNĘŁABYŚ TO PRZY ANDREW?! ŻE WIECZNA NIEPEWNOŚĆ POZWOLIŁABY CI NA TO?! PRZESTAŃ SIĘ OSZUKIWAĆ, ŻE RODZINA JEST NAJWAŻNIEJSZA, SKORO WIDAĆ, ŻE JEDYNE, CO WAS WSZYSTKICH ŁĄCZY OD ŚMIERCI TWOJEJ MAMY, TO GENY! SKOŃCZ MYŚLEĆ O WSZYSTKICH DOOKOŁA I ZAJMIJ SIĘ SOBĄ, PÓKI MASZ OKAZJĘ! POMYŚL O SOBIE!
               Przymknęłam powieki. Westchnęłam głęboko.
               - Nienawidzę, gdy mnie gasisz. – szepnęłam cicho.
               O, czyli jednak uważasz, że mam rację?
               Spojrzałam kątem oka na ścianę. Przez moje usta przemknął grymas niezadowolenia.
               Ta…
               Słucham? Możesz powiedzieć to głośno, wyraźnie i całym zdaniem? Tutaj jest echo i nijako cokolwiek słychać.
               Wywróciłam teatralnie oczami.
               - Tak, uważam, że masz rację. – powiedziałam lekceważąco.
               Świetnie. TO TERAZ PRZYZNAJ, ŻE JESTEŚ ZAKOCHANA W JUSTINIE!
               SKOŃCZ W KOŃCU O NIM GADAĆ!
               NIGDY!

~*~

               Podsunęłam szklankę Daisy.
               - Proszę! – oznajmiłam dość głośno, próbując w ten sposób przekrzyczeć muzykę. Posłałam dziewczynie szeroki uśmiech.
               - Dzięki! – odpowiedziała entuzjastycznie.
               Ustawiła naczynie w wolnym miejscu na tacy.
               - Zaraz powiem, żeby trochę ściszyli muzykę! – powiedziała prawie krzykiem. Wzięła tacę, po czym skierowała się w stronę drzwi.
               A widzisz? Mówiłam Ci, że te drinki to będzie hit. A Ty się jeszcze chciałaś opierać!
               Racja. Nie sądziłam, że będą komuś tak bardzo smakować.
               - Oj… - mruknęła speszona Daisy.
               Spojrzałam w jej kierunku. Ktoś chciał wejść w momencie, w którym Daisy miała wychodzić.
               Zaśmiała się cicho.
               - Uwaga. – powiedział radośnie Justin.
               JUSTIN W ZASIĘGU WZROKU, SŁUCHU I PEWNIE ZARAZ TEŻ RĄK!
               Idzie tu?
               ZACHOWAJ SPOKÓJ!
               Przecież ja jestem spokojna!
               CO MÓWISZ? NIC NIE SŁYSZĘ, TWOJE SERCE ZACZĘŁO GŁOŚNO I SZYBKO BIĆ!
               Gdy tylko Daisy zniknęła za drzwiami, do kuchni wszedł Justin.
               Dzisiaj wyjątkowo ani nie postawił włosów, ani ich nie zaczesał do tyłu. Zostawił luźno leżącą grzywkę. W tej fryzurze też mu dobrze.
               A czy on kiedykolwiek źle wyglądał?
               Westchnęłam.
               Nie przypominam sobie.
               - Wiedziałem, że cię tu znajdę! – powiedział, a na jego twarzy od razu pojawił się szeroki uśmiech. Widać, że już sporo wypił.
               Uśmiechnęłam się pod nosem.
               To urocze.
               - Mógłbym prosić o jeszcze jednego? – Postawił szklankę na blacie. – Ale tylko jednego. – zapewnił, wystawiając wskazujący palec w górę.
               - Pewnie! Nie ma problemu. - zaśmiałam się cicho. Przysunęłam do siebie naczynie.
               - Powiedz mi, jak to możliwe, że taka Ronnie potrafi robić takie drinki? – zaśmiał się.
               Oparł swoje ciało o krawędź blatu.
               - Tata mnie tego nauczył.
               Muzyka zaczęła być coraz bardziej cicha.
               No dobra…

               „Niebieska butelka, potem zielona i po niemiecku podpisana,
               na koniec czerwona i już drink gotowy do podania.”

               Zachichotałam pod nosem.
               Co jak co, ale ojciec miał głowę do wymyślania zabawnych wierszyków. Twierdził, że tak można lepiej wszystko zapamiętać.
               - Proszę bardzo. – oznajmiłam pogodnie.
               - Dziękuję bardzo. – odpowiedział mężczyzna, sięgając po szklankę. – Chodź. – odchrząknął, po czym odbił się swoim ciałem od blatu. – Pójdziemy do reszty.
               - Um…
               NIE!
               Dlaczego?
               Ponieważ w pokoju nie będziesz go mogła mieć dla siebie, tak? Nie jest jeszcze a tyle pijany, by nic jutro nie pamiętać, więc możesz mu zadać jedno z tych pytań, które Ci podsunęłam przed jego przyjściem.
               Ale po co?
               Żeby pokazać mu, że Cię interesuje!
               Ale…
               PYTAJ!
               Syknęłam pod nosem.
               - Justin. – zaczęłam. Chłopak spojrzał na mnie przez ramię. – Um… Wiesz, tak się ostatnio zastanawiałam… - jęknęłam cicho, wykrzywiając jednocześnie usta w pyzę.
               - Nad czym? – uniósł brwi. Odwrócił się w moją stronę.
               To będzie brzmieć jak kiepska gadka na podryw.
               Pytaj, nie myśl za dużo!
               - Skąd się właściwie wzięła nazwa „Joker”? – złączyłam palce obu rąk ze sobą.
               - Rzeczywiście, było się nad czym zastanawiać. – oznajmił rozbawiony. Oparł się bokiem o szafki. Zerknął do swojej szklanki. – W pewnym małym miasteczku żył sobie kiedyś chłopak o imieniu Jamie. Jamie-Fajtłapa. – zaśmiał się cicho. Ładne podsumowanie. – Uwielbiał się przyglądać, jak jego ojciec gra ze swoimi kolegami w karty. Jako, że wszyscy uważali chłopaka za niedojdę, pozwalali mu przyglądać się temu, jak oszukują siebie nawzajem w najróżniejszych rozgrywkach. Jednak wszystko się zmieniło, gdy Jamie dostał na urodziny swoje własne karty. Po wielu latach obserwacji był tak dobry, że w wieku dwudziestu pięciu lat ograł właściciela starego baru, w którym grywali mężczyźni z okolicy. Wieść o młodym, zdolnym chłopaku rozniosła się do większych miast i wielu śmiałków przybywało do baru w małym miasteczku, by spróbować zmierzyć się z Jamie’m. Wygrał tyle pieniędzy, że postanowił przerobić bar, na coś w rodzaju kasyna. Ludzie zaczęli nazywać go „Legendarnym Jokerem”, ponieważ był nie do pokonania w grach, w których właśnie Jokery odkrywają ważne role. – upił łyka ze szklanki. Zmarszczył brwi. – Niestety, nie powiem Ci, jakie to są gry, ponieważ się na nich nie znam. – Przesunął językiem pomiędzy swoimi wargami. – To nieistotne. – zaprzeczył. – Jamie miał piątkę dzieci, jednak najstarszy syn – James, dostał w spadku „Królestwo Legendarnego Jokera”, z którego następnie zrobił zwyczajne kasyno. Niestety, James odziedziczył po ojcu tylko smykałkę do pokera, więc ograniczono do minimum wszelkie rozgrywki. Początkowo syna Jamie’go nazywano po prostu „Synem Jokera”. To się zmieniło, gdy ludzie, którzy przegrywali, nie byli w stanie lub też nie chcieli spłacić swojego długu. Sam Jamie był wyrozumiałym człowiekiem, jednak James to zupełnie inna para kaloszy. Nie pozwalał sobie w kaszę dmuchać, więc sprawy z dłużnikami zostawały szybko i po cichu załatwiane. Potem pracownicy i ludzie z miast zaczęli prosić Jamesa o pożyczki i różne przysługi w zamian za to, co go najbardziej interesowało. Na przestrzeni następnych lat i kolejnych spadkobierców, Joker opuścił kasyno, by zająć się czymś, co przynosi nie tylko ogromne zyski, ale i rozrywkę oraz… - przerwał na moment. Przeniósł wzrok na lodówkę, stojącą pod ścianą. – Poczucie władzy i postrachu wśród ludzi. – oznajmił z dumą. – Z gazet jakoś tak się po drodze przyjęło, że Joker jest głową mafii, która trzęsie krajem. Skoro ludziom odpowiada taka wersja, to my nie mamy nic przeciwko. – wzruszył ramionami.
               Uniosłam zdumiona brwi. Zaczęłam powoli potakiwać.
               Ciekawa historia. I pomyśleć, że myślałam, że to dziadek Justina to wszystko zapoczątkował.
               - Wiesz… - zaczął znowu. Przymrużył oczy. – James nie pozwalał, by ktokolwiek się marnował. Pracowali dla niego wszyscy – jego rodzina, rodzina żony i najbliżsi kumple. Wszędzie miał jakieś znajomości. Rządził twardą ręką, ale zawsze starał się poświęcać czas żonie i dziewiątce dzieci. Uważał, że jeśli każdy dostanie określoną pracę i odpowiednie wynagrodzenie, to nikt nie będzie próbował go oszukać. Nie przewidział tego, że jego dzieci będą ze sobą rywalizować o stanowisko. Cała ósemka spiskowała przeciwko sobie, aż doszło do tego, że wybili siebie nawzajem. – upił łyka. – Ostatecznie wszystko dostał najmłodszy, ale jego rządzenie… - skrzywił się. – To już nie było to. Dla wszystkich następców liczyły się tylko pieniądze, dziwki i to, by się napierdolić jak świnia. Zresztą, to były już czasy II wojny, więc sama rozumiesz. – odchrząknął. – Wtedy ludzie zapomnieli o Jokerze. Dopiero dziadek na nowo przejął się tym, co dostał w spadku. Od zawsze fascynował go James i Jamie, dlatego nie znam imion innych Jokerów. – zaśmiał się krótko. – Ponieważ dziadek bał się, że mógłbym zapamiętać wszystkich, tylko nie tych najważniejszych.
               Wzrok Justina ponownie spoczął na mnie. Mężczyzna uśmiechnął się ciepło.
               - Przynudzam, co? – jedna z jego brwi pomknęła wysoko w górę.
               - Nie. – zaprzeczyłam, a przez moje usta przemknął przyjazny uśmiech. Oparłam się o blat. – To było bardzo ciekawe.
               - Może i tak, ale… - urwał. Spojrzał przez swoje ramię w kierunku drzwi. – Siedzisz w tym mieszkaniu sama, a ja cię tu jeszcze trzymam. – mruknął. Z powrotem przeniósł wzrok na mnie. Ruchem nadgarstka zaczął mieszać zawartość szklanki. – Dopiję to i możemy wrócić do pokoju.
               - Dobrze. – przytaknęłam.
               Mężczyzna wykonał ostatni ruch nadgarstka, po czym przyłożył krawędź szklanki do swoich ust. Przechylił naczynie. Część drinka spłynęła po policzku i szyi Justina wprost na jego białą koszulę.
               Zakryłam szybko ręką swoje usta, bo czuję, że zaczynają się układać w uśmiech.
               Justin spojrzał po sobie z niesmakiem.
               - Wszystko mi się dzisiaj wymyka. – stwierdził wyjątkowo spokojnie. Pokręcił głową.
               - Znaleźć ci jakąś koszulkę? – zapytałam rozbawiona.
               Trudno, nie jestem w stanie się powstrzymać. To potworne, ale dobrze jest go widzieć takiego… ludzkiego i bezradnego.
               - Nie, nie trzeba. – pokręcił głową. – W pokoju mam marynarkę, a to niedługo wyschnie.
               Złapał pierwszy z góry guzik w dwa palce.
               - Dobrze. – wzruszyłam odruchowo ramionami. Justin zaczął rozpinać wszystkie guziki od koszuli. – Skoro tak uw… - przerwałam wraz z momentem, w którym koszula została całkiem rozpięta.
               O kurwa.
               Już kilka razy mogłam zobaczyć Justina bez koszulki. Wiele razy się o niego ocierałam. Bywało też, że mogłam się przytulić, ale dopiero teraz… nie mogę oderwać od niego wzroku.
               Westchnęłam ciężko.
               Ale tu się gorąco zrobiło!
               - Coś nie tak? – zapytał zdziwiony Justin.
               - Um… - zająknęłam się.
               Stoję i gapię się jak sroka w gnat!
               Wcale nie, dobrze!
               Spojrzałam za siebie. Chwyciłam ręcznik w blatu.
               - To można wytrzeć! – rzuciłam po drodze do Justina.
               Stanęłam tuż przed nim. Zaczęłam powoli ocierać mokry tors.
               Co ty robisz?
               Z nerwów wycieram resztki drinku z jego ciała! Problem?
               Nie, nie! Przeciwnie! Dziewczyno, jesteś geniuszem! Rób tak dalej!
               Zmarszczyłam brwi.
               Co?
               - Dobrze. – usłyszałam nad głową zdezorientowany głos Justina.
               Boże, co ja robię?!
               Oparłam rękę o… O GORĄCY BRZUCH JUSTINA.
               Wbiłam wzrok w swoją dłoń.
               Ostrożnie wprawiłam kciuk w ruch. Uważnie wzrokiem zaczęłam śledzić mój palec.
               Dotykasz go.
               Wiem.
               I jak?
               Żałuję, że nie zrobiłam tego wcześniej.
               Unieś głowę. O kilka stopni.
               Żałuję, że nie zrobiłam tego za każdym razem, gdy miała okazję.
               Ronnie, unieś głowę.
               Do mojej skroni przyległ ciepły policzek Justina, co spowodowało, że delikatnie przekręciłam głowę.
               Zamknęłam oczy.
               Pamiętasz, co się stało kilka nocy przed Twoim wyjazdem? Gdy miałaś Justina tylko dla siebie?
               Wtedy też trochę wypiliśmy, jednak ja więcej.
               Przyjemnie było tak sobie leżeć.
               Bardzo przyjemnie.
               Można byłoby to powtórzyć.
               Można byłoby.
               Justin położył dłonie u dołu moich pleców.
               Chcesz tego?
               Docisnął moje ciało do siebie.
               Wypuściłam głośno powietrze przez nos.
               Chciałabym.
               Będzie tak, jak wtedy. Obiecuję. Tylko mu pozwól.
               Pozwól?
               Pozwól mu na to.
               Znowu móc z nim być… Tak po prostu.
               Poczułam przeszywający ból dolnej wargi.
               JA JĄ…
               Otworzyłam szeroko oczy.
               Nie! Nie! Nie!
               Uniosłam głowę.
               Justin patrzy na mnie nieprzytomnym wzrokiem.
               Ronnie, spokojnie! Przecież chcesz tego!
               Chcę…?
               - Ja… - zająknęłam się. On ma minę zbitego psa. - Ja przyniosę ci tę marynarkę. – oznajmiłam, po czym odsunęłam się.
               Ręce Justina zwyczajne się ze mnie zsunęły. Wyminęłam mężczyznę. Wybiegłam z kuchni. Uderzyła we mnie muzyka i zapach papierosów.
               Oparłam się plecami o drzwi. Próbuję jakoś złapać oddech.
               Czuję się jak po przebiegnięciu maratonu.
               Co do… WRACAJ TAM! ALE W TEJ CHWILI!
               Nie mogę!
               Dlaczego?!
               Bo… No… Nie wiem!
               Westchnęłam ciężko. Zamknęłam oczy, po czym powoli spuściłam głowę.
               Muszę to przemyśleć.
               JAKIE PRZEMYŚLEĆ, DZIEWCZYNO?!
               Zebrać myśli.
               ŻADNE MYŚLI! WRACAJ TAM I RZUĆ MU SIĘ NA SZYJĘ!
               Odepchnęłam się od drzwi. Ruszyłam wolno przed siebie.
               To nie miało tak wyjść.
               Takie rzeczy nigdy nie są planowane!
               Zaczęłam ocierać twarz dłońmi.
               To przez panującą dookoła sytuację.
               Słucham?!
               To przez alkohol. Nie myślimy trzeźwo.
               Sama jesteś alkohol! JAK MOGŁAŚ ZNISZCZYĆ TAK PIĘKNĄ CHWILĘ?! CO CI ZNOWU NIE PASUJE?! WSZYSTKO POTRAFISZ ZNISZCZYĆ!
               - Przestań się na mnie wydzierać! – syknęłam, kierując wzrok w lewo.
               Wzięłam kilka głębszych wdechów.
               - Ale ty musisz mieć fazę, żeby sama do siebie gadać. – usłyszałam znajomy głos, który cudem przedarł się przez muzykę.
               Spojrzałam przed siebie. Na kanapie siedzi Liam i trzyma w palcach… to nie jest papieros. To raczej skręt.
               Zmarszczyłam brwi.
               Nie mówię do siebie.
               Wcale.
               Zamknij się!
               - Widziałeś to, Roger? – powiedział Liam, po czym skupił wzrok na ścianie. Zaczął potakiwać. – Masz rację. – przyznał. – Szalona ta nasza Veronica. – zaśmiał się. Wsunął skręta między wargi.
               Uniosłam brew.
               Dobra… To było troszeczkę niepokojące.
               Przełknęłam głośno ślinę.
               - Będę tańczył, suki! – krzyknął Niall, po czym niezdarnie wdrapał się na stolik.
               Wzrok wszystkich skupił się na blondynie z zielonymi okularami na nosie i różowym boa dookoła szyi, który zaczął bardzo pokracznie się wyginać.
               Po pokoju rozniosły się wesołe okrzyki. Dołączyłam się.
               - Tańcz, dziwko! – wykrzyknął Louis. Zamachnął się, a następnie rzucił drobniakami w Nialla.
               Blondyn stanął. Zsunął okulary na czubek swojego nosa.
               - Za ten złom to mogę ci najwyżej pół dupy pokazać! – wybuchł śmiechem. Ponownie zaczął tańczyć.
               Zaśmiałam się.
               Przed moimi oczami ukazał się mój telefon.
               Cofnęłam głowę.
               Co to…
               - Zapomniałaś czegoś z kuchni.
               Spojrzałam przez ramię.
               To Justin.
               - Tak. – przytaknęłam speszona. Wzięłam telefon. – Dziękuję.
               - Próbowałem wejść, ale masz dobre zabezpieczenia. – zaczął się śmiać. – I wiesz… Nie rób już dzisiaj tych swoich drinków. W nadmiarze zaczynają szkodzić. – mrugnął do mnie lewym okiem.

               Posłałam mu wymuszony uśmiech.

9 komentarzy:

  1. Jakie to jest dobre aaaaa

    OdpowiedzUsuń
  2. Shh. Czy oni kiedyś w końcu ten tego? Czekam i czekam!Ta część Ronnie, która nie chce przyznać się że podoba jej się Justin, jest naprawdę denerwująca XD Kocham to opowiadanie! Trzyma w napięciu i nadziei, że wreszcie między nimi coś się wydarzy, a tu nagle Ronnie idzie po jego marynarkę -,- Z niecierpliwością czekam na następny, mam nadzieję, że równie "zaskakujący" rozdział. Pozdrawiam! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zobaczymy, jak to będzie 😏
      Omg, ja wiem. Zdaję sobie sprawę z tego, że Ronnie jest troszkę denerwująca, ale bądźmy dobrej myśli 😂
      Nie będę spojlerować, więc również pozdrawiam i do następnego rozdziału! 😄

      Usuń
  3. AGEN JUDI BOLATANGKAS ONLINE TERPERCAYA
    TANGKASNET dan 88TANGKAS !

    Segera Bergabung Bersama Kami, Hanya di www.agentangkas.co
    WA: 0812-2222-995 !
    BBM : BOLAVITA
    WeChat : BOLAVITA
    Line : cs_bolavita

    klik ==>> EREK EREK 4D

    OdpowiedzUsuń