Telefon
zaczął dzwonić.
Rozchyliłam
delikatnie powieki.
Więcej
nie mogę zrobić. Mam za bardzo spuchnięte oczy.
Przekręciłam
się powoli na bok. Wysunęłam rękę w stronę szafki nocnej.
Jak
to się stało, że nie wyłączyłam dźwięków?
-
Słucham? – zapytałam ledwie słyszalnie. Mocno zacisnęłam oczy.
Cholerny
ból gardła.
-
Hej. – powiedziała słodkim głosem
Daisy. – Mam nadzieję, że cię nie
obudziłam.
-
Nie. – odpowiedziałam prawie bezgłośnie. Mam nadzieję, że usłyszała. Nie wiem,
czy byłabym w stanie to powtórzyć.
-
Um… - zająknęła się. – Dzwonię do ciebie z ciekawą propozycją.
Miałabyś ochotę jechać dzisiaj z nami na imprezę?
Skrzywiłam się.
Zaczęłam kręcić głową.
Nie.
Nie. Nie. Nie. Nie. Nie.
-
Wiem, że balowaliśmy dzisiaj do późna,
ale ostatnio tak mało czasu spędzamy wszyscy razem. – dodała błagalnym
tonem. – Louis zna fajne miejsce i
zaprosił wszystkich, więc pomyślałam, że wezmę cię ze sobą. Oczywiście, jeśli
masz ochotę.
Boże,
nie!
-
Daisy… - mruknęłam.
Żałuję
cholernie tego czynu! Moje gardło!
Złapałam
się za piekące miejsce.
-
Dobrze, nie musisz odpowiadać, śpij
dalej! – zawołała wesoło. – Przyjadę
po ciebie po dziewiętnastej. Cześć!
-
Ej! – mruknęłam.
Za
późno. Rozłączyła się.
Syknęłam.
Pozwoliłam
telefonowi, by wysunął mi się z ręki, a następnie zsunął się na poduszkę.
Przekręciłam się na plecy. Dłońmi zaczęłam przesuwać po swojej twarzy.
Muszę
się z tego wycofać! Nie chcę jechać! Nie po to omijałam przez całą noc
wszystkich dookoła, by dzisiaj znowu z nimi siedzieć!
Ściągnęłam
ręce z twarzy.
Potrzebuję
minimum dwudziestu czterech godzin spokoju na… na pogodzenie się z tym, co się
stało. Nie mogę siedzieć i udawać, że jest wszystko w porządku, bo prędzej czy
później ktoś zauważy, że jest coś nie tak. A nie chcę nikomu psuć imprezy,
nikogo zamartwiać moim problemem. Przecież… przecież nie mogę nikogo zmusić, by
czuł do mnie to, co ja do niego.
Poczułam
ogromny ból w swoim wnętrzu. Zacisnęłam mocno oczy, a usta wykrzywiłam.
Przycisnęłam ręce do klatki piersiowej.
Znowu
boli! Przestań! Proszę!
Pociągnęłam
nosem.
Dobrze,
że mnie ubiegł i powiedział, jak sprawy wyglądają z jego perspektywy. Gdybym ja
mu powiedziała pierwsza, to albo jego twarz przybrałaby zmieszany wyraz
pomieszany ze smutnym i zrobiłoby się niezręcznie albo… mógłby mnie wyśmiać.
Ból
nagle przybrał na sile.
Zacisnęłam
mocno zęby. Obróciłam się lekko na bok. Podkurczyłam nogi. Zaczęło mi dudnić i
szumieć w uszach, jakbym była pod wodą. Słona, ciężka łza spłynęła po moim
policzku.
Proszę Cię, nie katuj się.
Jeśli
od razu zadam sobie cały ból związany z tym, co zaszło wczoraj, to później
będzie to bardziej znośne.
To nie jest dobre ani dla Ciebie, ani dla
Twojego serca.
Moje
serce leży w kałuży własnej krwi na zimnych kafelkach w łazience. Nie wydaje mi
się, by cios w tę czy w tamtą zrobił mu jakąś wielką różnice. I tak się zwija z
bólu.
Przepraszam, chciałam tylko pomóc. Po jego gestach stwierdziłam, że mogłoby coś
z tego wyjść. A okazuje się, że się grubo pomyliłam.
Westchnęłam
z ulgą, czując zmniejszający się ból.
Daisy
sama uważa, że to nie jest tak, jak mi wczoraj przedstawił Justin, a jest z nim
chyba najbliżej ze wszystkich. Trudno. Tak wyszło i trzeba żyć dalej, ale nie
jestem w stanie pogodzić się z tym faktem w przeciągu kilku godzin! Potrzebuję
czasu…
Napiszę
do Daisy, że źle się czuję i nie mogę dzisiaj z nimi jechać.
Zaczęłam
powoli przekręcać się na drugą stronę. Chwyciłam telefon do ręki.
Ale…
Daisy może się tym przejąć i tu przyjechać, by zobaczyć, co się stało. Ledwie
wytrzymałam, udając przed nimi, że wszystko gra. Jednak, jeśli ktoś wprost
zapytałby, czy jest dobrze, to… to od razu bym się pewnie rozkleiła. A ja nie
chcę, by ktoś się tym przejmował. Mną. Znowu.
Westchnęłam
zmarnowana.
Powoli
podniosłam się do pozycji siedzącej.
Czyli
nie mam wyjścia i muszę jechać. Zajebiście.
~*~
Daisy
i Niall wybuchli głośnym śmiechem.
Wymusiłam
na moich ustach, by wygięły się w sztuczny uśmiech.
-
No, naprawdę! – zawołał wesoło blondyn. – Gdyby Louis mnie wtedy nie wybronił,
to pewnie wczoraj zeskrobywaliby mnie ze ściany!
Dziewczyna
zatrzymała samochód, ponieważ światło sygnalizacji zmieniło swój kolor na
czerwony. Spojrzała w lusterko. Ostrożnie palcami zaczęła ocierać swoją skórę
pod oczami.
Nie
wiem, czy było to aż tak zabawne, by się z tego powodu popłakać.
Niall
zajął miejsce z tyłu na środku, ale tak się wysunął w naszą stronę, że odnoszę
wrażenie, że siedzi między nami dwiema.
Skoro
chciał rozmawiać z Daisy, to mógł przecież siedzieć z przodu. Nawet mu to
powiedziałam, ale on się uparł, że pójdzie do tyłu. Może rzeczywiście chciał
nas obie wciągnąć do rozmowy. Gdybym ja usiadła z tyłu, to pewnie gadaliby
między sobą. Ale przecież widać po mnie, że…
Oparłam
bok głowy o szybę. Zerknęłam w lusterko.
Nie,
jednak nie widać, że się CZYMŚ przejmowałam. Nawet ten przyklejony uśmiech nie
wygląda jakoś tragicznie. Nikt się o niczym nie dowie, nikomu nie zniszczę
dzisiejszej zabawy.
Samochód
ponownie ruszył.
-
Mam nadzieję, że dzisiaj wreszcie się wyspałaś. – powiedziała głośniej Daisy.
Powoli
odwróciłam głowę.
Niall
patrzy na mnie. Swoje przedramiona położył na oparciach od Daisy i mojego
fotela. Dziewczyna natomiast jest skupiona na drodze.
Nie.
Gdy po 20 minutach po uspokojeniu się i doprowadzeniu do porządku wyszłam z
łazienki, cały wieczór omijałam Justina, co było w cholerę trudne, zważywszy na
to, że byliśmy w jednym apartamencie. Udawałam jak nigdy, że wcale nie ruszyło
mnie to, co powiedział. Moje serce zostawiłam na zimnych kafelkach w łazience,
ponieważ było tak zmasakrowane, że lepiej było mi bez niego. Z przyklejonym uśmiechem
wytrzymałam do końca, choć policzki bolały mnie niemiłosiernie. Gdy ok. 3 w
nocy wszyscy wyszli, usłyszałam cichy, żałosny płacz mojego serca dochodzący z
łazienki. Kontynuowałam okrzyki bólu do godziny szóstej. Potem na prawie trzy
godziny zasnęłam z wycięczenia. Po przebudzeniu czułam się jak kawał brutalnie
potraktowanego mięsa, które kiedyś było ludzkim sercem. I tak czuję się do
teraz.
-
Tak. – przytaknęłam. – Po usłyszeniu prawdy o wiele lepiej mi się śpi.
Mam
ogromną nadzieję, że nie zabrzmiało to sarkastycznie.
-
Widzisz? Nie ma się czym przejmować. Szczera rozmowa zawsze pomaga. – oznajmiła
ciepło.
Tak.
Szczera rozmowa. Zawierająca bolesny fakt. Bardzo pomaga. Chociaż, grunt to się
nie oszukiwać.
-
Wtajemniczycie mnie w temat? – zapytał niewinnie blondyn.
-
Takie tam babskie gadanie. – zbyła go Daisy. – Nie zainteresuje cię to.
-
Czy ja wiem. – zaczął. – Poruszasz takie ciekawe tematy, że bardzo chętnie się
ciebie słucha.
Daisy
zerknęła na blondyna przez ramię. Uśmiechy ich obu momentalnie się powiększyły.
O
Boże… Oni się mają ku sobie. Ale Daisy i ten głupek Niall? Naprawdę?
Policzki
dziewczyny zaczęły się rumienić. Niewinnie spuściła wzrok z chłopaka, po czym
skupiła się na drodze.
Oni
są uroczy. Aż dziwne, że nie zauważyłam tego wcześniej. Chyba, że dopiero od
niedawna zaczęło między nimi iskrzyć.
Niall
zaczął odwracać głowę w moim kierunku. Wbiłam wzrok przed siebie.
Głupio
wyjdzie, jeśli się wyda, że się im przyglądam.
-
Tak w ogóle, to mam dla ciebie fantastyczną wiadomość. – oznajmił. – Harry
dzisiaj będzie z nami!
O
nie…
~*~
Od
ponad pół godziny męczę piwo owocowe. Limonkowe, jeśli się nie mylę. Nie wiem,
wszystko mi już smakuje tak samo.
Jest
dopiero dwudziesta pierwsza, a ludzie już mają taką bombę, by bawić się w
najlepsze. Oczywiście mówię o tych, którzy tańczą na dole. Na piętro mają wstęp
tylko bogaci lub znani. I ja.
Tutaj
wokół każdego stolika jest wygodna kanapa dla nawet kilkunastu osób. Dużo
miejsca do tańczenia i ogromny bar z wyjątkowo miłą obsługą. Można też bez
problemu podejść do DJ’a, który widać (a raczej słychać), że zna się na rzeczy.
Piętro niżej znajduje się niezbyt duży parkiet i kilka stolików. Każdy z nich
jest zajęty i nikt nie chce od niego odejść. Pewnie ze strachu, że ktoś inny
mógłby zająć jego miejsce. Nie wiem, jaka obsługa jest w tamtym barze, ale co
chwilę jakiś klient się awanturuje. Do tego cały czas ludzie chodzą gromadami
do łazienek. Cieszę się, że piętro ma swoje ubikacje.
Powiem
tak, wiele razy bawiłam się w gronie takich ludzi, jak ci tam na dole, ale
gdybym teraz dostała możliwość zejścia do nich – nie skorzystałabym. Zawsze
sądziłam, że bogaci ludzi to snoby, tylko obgadują innych i robią przekręty,
gdzie popadnie. Jednak tutaj jest zachowana większa kultura niż tam na dole.
Mogłabym wskazać palcem wszystkich cwaniaczków, którzy najpierw mamią
dziewczyny, stawiają im drinki, by je potem zaciągnąć do… nawet nie do łóżka, a
do ubikacji. To jest po prostu straszne. Jak zwierzęta.
Przy
„moim” stoliku jest bardzo wesoło. Nikt nie jest nawalony, ale wszyscy są
radośni, jednak nie przez wpływ alkoholu. Wszystkich cieszy to, co osiągnęli.
No, prawie wszyscy. Daisy, Niall, Louis, Liam, Zayn i jakaś dziewczyna.
Przedstawiała mi się, ale nie pamiętam jej imienia. Niby przyszła z Zaynem, ale
Liam się do niej przystawia. A może Zayn przyprowadził ją dla Liama? Nie wiem.
-
Zaraz przyjdzie Justin i wtedy zobaczymy, kto ma rację! – zawołał Louis do
Liama. Obejrzał się za siebie. – O, już nawet idzie!
Po
moim kręgosłupie przebiegł nieprzyjemny prąd.
Nie,
nie! Obok mnie są wolne miejsca, więc pewnie usiądzie tutaj. Nie chcę obok
niego siedzieć! Ale… Jak na moment stąd pójdę, to wszyscy się pewnie przesuną i
potem znajdę sobie inne miejsce. Ale jak stąd wyjść? Pierdolę.
Stanęłam
ostrożnie na kanapie. Przełożyłam przez oparcie jedną nogę.
-
A ty dokąd idziesz? – zapytał Zayn.
Zerknęłam
na niego. Kątem oka dostrzegłam wpatrzone we mnie również oczy Daisy.
No
tak. Dokąd mogę iść?
-
Po piwo. – odparłam. Przełożyłam drugą nogę.
-
Przecież masz jeszcze. – powiedział Niall, biorąc moją butelkę do ręki.
-
Um… - zająknęłam się i przy okazji przygryzłam na moment zębami dolną wargę.
Wyciągnęłam
butelkę z dłoni blondyna.
-
Zrobiło się ciepłe i jest niedobre. – zaprzeczyłam, po czym szybko się
odwróciłam.
Ruszyłam
w stronę baru.
Oby
mnie tylko nikt nie zaczepił.
-
Veronica! – usłyszałam dobrze mi znany miły, męski głos.
Zaczęłam
się rozglądać.
Gdzie
jest Harry? Proszę, niech tu nie podchodzi!
Spojrzałam
znowu przed siebie. Stanęłam gwałtownie, gdy przede mną znikąd wyrósł wysoki
mężczyzna z życzliwym uśmiechem przyklejonym do twarzy.
-
Moja Droga Veronico! – zaczął entuzjastycznie. Rozłożył ręce, a następnie mocno
mnie nimi objął. – Nawet nie wyobrażasz sobie, jak bardzo mi ciebie brakowało!
Nie
przytulę go! Nie chcę go przytulać! Ja… Ten zapach. Te ramiona. I uścisk.
Poddaję
się.
Owinęłam
Harry’ego rękoma w pasie, po czym mocno się do niego przytuliłam. Przymknęłam
na moment oczy, gdy mój policzek spoczął przy ramieniu mężczyzny.
Tego
mi brakowało przez całą noc. Kogoś, kto bez słowa mnie przytuli. Tylko tyle.
Czuję… ulgę.
Przez
moje usta przemknął nikły uśmiech.
O
Boże.
Zacisnęłam
mocniej ręce.
Jest
mi lepiej.
Zaczęłam
powoli otwierać powieki.
Widzę
Justina. Zdaje się patrzeć w tym kierunku.
Wzdrygnęłam
się.
-
Harry, możesz mnie puścić? – zapytałam szybko.
Wygląda,
jakby chciał iść w naszą stronę. Nie chcę z nim gadać. Jeszcze nie teraz!
-
Nie chciałbym cię tak szybko wypuszczać. – odpowiedział niskim głosem.
To
urocze, ale proszę, nie w tej chwili!
Justin
ruszył w naszym kierunku.
Uniosłam
głowę.
-
Harry, proszę! – rzuciłam błagalnie, patrząc w zielone oczy mężczyzny.
Westchnął
smutno. Poluzował uścisk.
-
Czyżbym zrobił coś nie tak? – zapytał niepewnie.
Niech
on na mnie nie patrzy takim wzrokiem. To mi nie pomaga!
-
Nie, nie. – zaprzeczyłam. – Ja… - zaczęłam, ale westchnęłam po chwili
zmarnowana. To bez sensu. – To nie twoja wina. Przepraszam cię. Zaraz przyjdę.
– oznajmiłam, po czym wyminęłam Harry’ego. Ruszyłam w stronę baru.
Usiadłam
na stołku. Ustawiłam butelkę na ladzie. Oparłam się łokciami o blat, po czym
schowałam twarz w swoich dłoniach.
Czy
to wszystko musi być takie trudne i wywierać na mnie negatywne emocje?!
Odrobina spokoju, bym mogła pomyśleć. Proszę tylko o tyle!
-
Ronnie. – zaczęła jakaś kobieta. Złapała mnie za ramię, a następnie pociągnęła
lekko.
Odwróciłam
się. Uniosłam brwi, widząc znajomą twarz.
Robin?
-
Słuchaj, mogłabyś się troszeczkę ogarnąć? – zaczęła niezbyt miłym tonem.
Zmarszczyłam
brwi.
-
Ale o co chodzi? – zapytałam niepewnie.
-
To, że masz jakieś fochy, nie oznacza, że musisz wyżywać się na Harrym, który z
niewiadomych przyczyn bardzo się tobą przejmuje. – burknęła, po czym zmierzyła
mnie ostrym wzrokiem.
Otworzyłam
szeroko oczy.
Wy-w-wyżywać
się? Na Harrym?! Co?!
-
W życiu bym się na nim nie wyżyła! – zaprzeczyłam. – Jest najcieplejszą osobą,
jaką znam. Nie byłabym w stanie mu tego zrobić!
-
Tak? – Brew Robin wyraźnie drgnęła w górę. – A to przed chwilą, to co?
Skrzywiłam
się.
No…
-
Justin powiedział mi wczoraj kilka słów za dużo i tak jakby przed nim uciekam.
– westchnęłam.
Zdaje
się, że moje słowa znacznie uspokoiły Robin.
-
Aha. – przytaknęła, a wzrok spuściła na chwilę na stołek, na którym siedzę. –
Czyli nie ma to nic wspólnego z Harrym? – Ponownie spojrzała na mnie.
-
Oczywiście, że nie.
-
Rozumiem. – przytaknęła. Jej mina sugeruje, że jest nieco zmieszana. Odepchnęła
się ręką od lady, po czym zniknęła w tłumie.
A
jej co odbiło? Niech mnie jeszcze wbije w poczucie winy! No oczywiście.
Odwróciłam
się z powrotem w stronę baru. Zmarszczyłam brwi.
Gdzie
moje piwo?
-
Nie smakowało? – odezwał się barman.
Zerknęłam
na umięśnionego mężczyznę z wytatuowanymi ramionami.
-
Słucham? – zapytałam niepewnie.
-
Piwo, które tu postawiłaś. – Wskazał palcem w dół. – Nie przypadło ci do gustu?
– zapytał. Zaczął uważnie wzrokiem lustrować moją twarz.
-
Nie w tym rzecz. – zaprzeczyłam. – Było… - zająknęłam się. – Za słabe.
Barman
uniósł brwi, a na jego twarzy wyrósł szeroki uśmiech.
-
Za słabe? Na co? Na upicie się? Poprawienie nastroju?
Oparłam
się przedramionami o zaokrągloną krawędź lady.
-
Na złamane serce. – odrzekłam.
Mruknął,
jednocześnie potakując.
-
Na taką przypadłość takie piwo to rzeczywiście za mało. – powiedział jakby w
zamyśleniu. – Poczekaj chwilę. – oznajmił, po czym odwrócił się.
W
porządku.
Zerknęłam
przez ramię. Nie widzę nikogo znajomego, chociaż parkiet w zaskakującym tempie
zaczyna wypełniać coraz większa liczba osób.
-
Proszę. – powiedział barman.
Do
moich uszy dobiegł dźwięk stawiania czegoś szklanego na gładkiej oraz zimnej
ladzie.
Odwróciłam
się. Wbiłam wzrok w znajdującą się przede mną szklaneczkę wypełnioną do połowy
płynem o intensywnym czerwonym kolorze.
-
Co to jest?
Głupie
pytanie. A co to może być?
-
Nie wyleczę ci tym serca, ale mi zawsze pomaga w trudnych chwilach. – oznajmił
ciepło mężczyzna. Sięgnął ręką pod ladę. – Śmiało. – oznajmił, po czym odwrócił
się i ze szmatą w ręku ruszył do innego klienta.
Przysunęłam
szklaneczkę bliżej, po czym zerknęłam do środka.
Nie
wiem, czy coś o tak intensywnym kolorze jest zdatne do wypicia. Chociaż, czy
mam coś do stracenia?
Wzięłam
szklaneczkę do ręki.
Raz
się żyje!
Upiłam
trochę czerwonego płynu.
To
jest…
Mlasnęłam
cicho kilka razy.
Troszeczkę
słodkie. Czuć whisky. Albo może wódkę. Ma też w sobie coś orzeźwiającego.
Dobre
jest.
Ponownie
upiłam trunku, jednak tym razem znacznie więcej.
Naprawdę
dobre. Muszę zapytać tego faceta, jak to się nazywa.
Uważaj!
Co?
Na co?
-
A więc tutaj jesteś.
Na
ułamek sekundy napięły się wszystkie moje mięśnie. Zaraz po tym zalała mnie
zimna fala dreszczy.
Wzdrygnęłam
się.
Zerknęłam
przez ramię. Prześledziłam Justina aż stanął przy mnie. Oparł się jednym z
łokci o ladę.
Flanelowa,
granatowa koszula w kratę. Biała koszulka. Ciemne, marszczone spodnie z
opuszczonym krokiem. Sportowe buty. Miła odmiana od sztywnego garniaka.
-
Dlaczego siedzisz tutaj sama? – zapytał, ale takim… dziwnym tonem.
Jakby się martwił.
Tak,
dokładnie. Jakby się martwił.
Nie.
To pewnie przez głośną muzykę. Tylko mi się wydaje.
Podniosłam
wzrok na twarz Justina.
Wpatruje
się we mnie.
Odwróciłam
głowę, a wzrok wbiłam w szklankę.
-
Przyszłam tylko po… - zająknęłam się. Musi mnie stawiać w tak niezręcznej
sytuacji? – Po coś do picia. – westchnęłam cicho.
Kątem
oka dostrzegłam, że oparł się również drugim łokciem.
-
Wszystko w porządku?
Wbiłam
paznokcie w swoje dłonie. Wessałam usta do środka, a następnie przygryzłam je
zębami. Spuściłam głowę, by włosy całkiem zakryły moją twarz.
Ty
się jeszcze masz czelność pytać, czy wszystko w porządku? Nie, nie jest!
Ale
się o tym nie dowiesz.
Wypuściłam
usta, a następnie wymusiłam na nich wygięcie się w szeroki uśmiech. Odwróciłam
się w stronę Justina, jednocześnie ruchem głowy pozbyłam się włosów z twarzy.
-
Tak. Wszystko gra. – przytaknęłam.
Kąciki
ust Justina delikatnie drgnęły w górę.
-
Cieszę się. – odpowiedział.
Nie
sądziłam, że tak łatwo w to uwierzy. Nic w tym dziwnego, przecież nie zna mnie
tak dobrze. Nikt mnie nie zna. Nikt nic nie wie i o niczym się nie dowie.
-
A co dla ciebie? – odezwał się barman, który pojawił się znikąd.
Zerknęłam
na mężczyznę. Justin również skierował na niego swoją uwagę.
-
Um… - mruknął. – Poproszę to samo. – Wskazał ruchem ręki na mój trunek.
Przez
usta barmana przemknął życzliwy uśmiech.
-
A co, też masz złamane serce? – zapytał.
Wbiłam
mordercze spojrzenie w mężczyznę. Uśmiech nagle zniknął z mojej twarzy.
Jak
on mógł?!
-
Złamane serce? – powtórzył Justin. Jakby nie zrozumiał, o co właśnie został
zapytany. Odwrócił głowę w moją stronę.
Pierdolę,
nie zostaję tu!
Obróciłam
się na stołku, po czym zeskoczyłam z niego. Wcisnęłam się w tłum ocierających
się o siebie ludzi.
-
Ronnie! – usłyszałam za sobą.
Nie.
Nie mam zamiaru ci się teraz tłumaczyć.
Przyspieszyłam
trochę przedzieranie się.
Ale
nie mogę też cały wieczór się z nim mijać. W końcu mnie złapie i będzie chciał
pogadać.
Zacisnęłam
usta.
Dobra,
jakoś się z tego wytłumaczę, ale nie teraz! Zawsze muszę być stawiana w tak
trudnych sytuacjach?
Swoją
drogą, idzie za mną?
Zerknęłam
przez swoje ramię.
Nie
wydaje mi…
Uderzyłam
w czyjeś ciało, a następnie lekko się od niego odbiłam. Odwróciłam się
momentalnie.
Tak
to jest, gdy lezie się na oślep!
Do
mojego nosa naleciał znajomy zapach męskich perfum.
O
nie…
Mężczyzna,
od którego się odbiłam, zaczął się odwracać.
-
Ronnie? – zapytał nieco zaskoczony Liam.
-
A-ale… - mruknęłam. To jak ja zakręcałam, że trafiłam do naszego stolika?!
Liam
przeniósł wzrok nade mnie.
-
Znalazłem twoją zgubę. – oznajmił donośniej.
Nie.
On nie może mówić do…
Poczułam
ciepłą dłoń na swoim ramieniu. Przymknęłam powieki. Na moich ustach pojawił się
grymas niezadowolenia.
Do
Justina.
-
Dziękuję. – odparł.
Zaczęłam
powoli otwierać oczy. Skierowałam swoją uwagę na dłoń leżącą na moim ramieniu.
-
Chodź ze mną. – dodał po chwili Justin, po czym wymusił ręką na moim ciele, by
ruszyło za nim.
Zmarszczyłam
brwi i jednocześnie otworzyłam szeroko oczy.
Nie
chcę nigdzie z nim iść!
-
Nie. – zaprzeczyłam od razu.
Rzucił
mi ostre spojrzenie przez ramię.
Przełknęłam
głośno ślinę.
To
nie było zbyt dobre posunięcie.
-
Nie przypominam sobie, bym zadał ci pytanie. – odparł wyjątkowo poważnym tonem.
Ściągnął dłoń z mojego ramienia.
Nie,
nie! Ja nie chcę!
-
Rozumiem, ale nie lepiej zostać? Tak mało czasu spędzamy wszyscy razem. -
powiedziałam błagalnie.
Brew
Justina pomknęła wysoko w górę. Podszedł do kanapy. Nachylił się nad Niallem.
-
Poratujesz? – zapytał.
Blondyn
oparł głowę o kanapę, po czym spojrzał na Justina.
-
A co jest? – Zmarszczył brwi.
Justin
wskazał ruchem głowy na mnie. Niall odwrócił głowę zgodnie z poleconym
kierunkiem. Jego twarz od razu przybrała nieprzyzwoity wyraz, gdy nasze
spojrzenia się spotkały.
Zmarszczyłam
brwi.
O
co mu chodzi?
Blondyn
delikatnie uniósł swoje ciało. Usiadł z powrotem, a następnie podał Justinowi
klucz.
Co
to za klucz? I po co?
-
Justin. – mruknęła Daisy, posyłając jednocześnie srogie spojrzenie mężczyźnie.
-
Widzę, że jest zmęczona. – odpowiedział beznamiętnie, po czym skierował się w
moją stronę. – Nie będę siedzieć i patrzeć, jak się męczy. – dodał.
-
Nie, nie. Wszystko w porządku. – zapewniłam. – Nie jestem… - przerwałam, czując,
że ciepła dłoń Justina ociera się o wierzch mojej.
Spojrzałam
w dół.
Po
kilku otarciach udało mu się złapać moją rękę.
Ogarnęło
mnie przyjemne ciepło.
Nikły
uśmiech przemknął przez moje usta.
Pociągnął
mnie za sobą.
~*~
Otworzył
przede mną drzwi do ciemnego pomieszczenia. Weszłam do środka. Odruchowo ręką
zaczęłam szukać po ścianie włącznika.
Chyba
zgłupiałam, ale nie mogę go znaleźć.
Justin
zamknął za sobą drzwi. Nastała ciemność. Mężczyzna klasnął dwukrotnie. Kawałek
przed nami zapaliło się światło. Nie jest ono jednak w stanie oświetlić całego
pomieszczenia. Lampa wisi nad wysepką kuchenną, która oddziela niezbyt duży
salon od jeszcze mniejszej kuchni.
Justin
westchnął głośno.
Przez
całą drogę tutaj nawet się nie odezwał. Właściwie to dobrze, jakoś przywykłam
do jego towarzystwa.
Spuścił
głowę, po czym dłońmi przesunął po swojej twarzy.
-
Chciałabyś się czegoś napić? – zapytał w końcu, po czym ruszył przed siebie.
-
Nie, dziękuję. – zaprzeczyłam.
Justin
stanął na końcu wysepki, tuż pod lampą. Jedną dłoń schował do kieszeni, z kolei
drugą położył na blacie.
-
Dlaczego mnie tutaj przywiozłeś? – zapytałam niepewnie.
Nie
wiem, jak mam się zachować. Jest mi bardzo niezręcznie, ale po tym, jak trzymał
mnie za rękę już mi chociaż nie jest smutno. Narobiłam sobie tym jakiejś
nadziei? Naprawdę?
Cmoknął.
-
Usiądź. – oznajmił, po czym poklepał wyznaczone miejsce.
Wykonałam
niepewny krok na przód.
Podniósł
na mnie wzrok.
-
Chodź. Pogadamy jeszcze raz, a potem wyjdę, bo widzę, że masz mnie dość. –
pospieszył mnie.
Mam
go dość?
-
To nie tak. – zaprzeczyłam. – Po prostu…
-
Możesz usiąść? – zapytał zirytowany. – Chcę dzisiaj ostatecznie zamknąć cały
ten temat, a muszę mieć pewność, że wszystko sobie wyjaśnimy, by znowu do tego
nie wracać. Dlatego proszę, byś tutaj wreszcie usiadła. – Uderzył mocniej w
blat.
Wzdrygnęłam
się.
-
Dobrze. – przytaknęłam.
Podeszłam
pospiesznie do Justina, po czym usiadłam na miejscu, które mi wyznaczył.
Westchnął,
po czym odsunął się kawałek. Przesunął językiem po swoich wargach.
-
Nie znoszę przeprowadzać takich rozmów. – prychnął. – Nie potrafię mówić o… -
Przesunął kciukiem po opuszkach pozostałych czterech palców. – O swoich
uczuciach. – westchnął, po czym spuścił wzrok na podłogę. – Boję się o nich
mówić. – szepnął.
On
naprawdę chce dalej ciągnąć ten temat? Zrozumiałam raz.
–
Mój ojciec – zaczął. – od zawsze sądził, że jestem słaby. Że łatwo można mną
manipulować, bo czasem za bardzo daję się ponieść emocjom. Gdy w końcu zdałem
sobie sprawę z powagi tych słów, było już za późno. Postanowiłem, że nigdy
więcej nie pozwolę, by uczucia przejęły nade mną władzę.
Zamilkł.
Spuściłam
wzrok.
To,
że jego ojciec ma o nim nijakie zdanie, to już zdążyłam zauważyć. Jednak Justin
nie jest już taki.
-
Byłeś wtedy młody i nie potrafiłeś sobie radzić z uczuciami. Ale już przecież
taki nie jesteś. – zaprzeczyłam. – Stałeś się silniejszy.
–
Tak. Stałem się silniejszy. – przytaknął. – Ale wtedy na mojej drodze stanęłaś
ty. – Spojrzał na mnie kątem oka.
Przełknęłam
głośno ślinę.
-
Próbowałem sobie wmówić, że nie jesteś dla mnie odpowiednia. Że to nie ma prawa
się udać. Czego bym nie zrobił, to każda próba odepchnięcia cię ode mnie
kończyła się fiaskiem. – Przesunął dłonią po swoich ustach. – Nie umiem
powiedzieć, czym mnie do siebie przyciągasz, ale mam takie durne przeczucie, że
nie poradzisz sobie beze mnie. – wziął głęboki wdech. – A ja bez ciebie. –
dodał po dłuższej chwili. – Ja ciebie trzymam z daleka od złych ludzi, a ty
mnie od tego całego gówna, które mnie otacza. – Zarysował ręką w powietrzu
okrąg.
Czuję,
że łzy zaczynają mi napływać do oczu.
Wczoraj
wydłubałeś mi dziurę w sercu, a teraz o czym ty, kurwa, mówisz?
-
Ale w momentach, które mogły być dla mnie najważniejsze, okazałem się
najsłabszy. Bałem się, że znowu mógłbym stracić nad sobą kontrolę. Potem dałaś
mi jasno do zrozumienia, że to nie działa w obie strony. – westchnął smutno. –
Może, gdybym wtedy nie próbował na siłę ze sobą walczyć, to wszystko
potoczyłoby się inaczej. Nie chciałem na tobie niczego wymuszać. Uznałem, że
tylko mi się to wszystko wydaje, dlatego wczoraj powiedziałem… – zatrzymał się
na moment. – To, co powiedziałem. – dodał trochę ciszej.
Pierwsza
łza spłynęła po moim policzku.
–
Miałem ogromną nadzieję, że jeżeli to powiem, to odpuszczę. Ale potem zdarzyło
się coś, czego się nie spodziewałem. – pokręcił głową. – Wyszłaś z pokoju, więc
poszedłem cię szukać. Idąc do pokoju na górze, usłyszałem, jak cicho płaczesz w
łazience. – oznajmił to tak, jakby czuł się temu winien.
Kolejne
łzy puściły mi się po policzkach.
Ból
powrócił, ale w trochę innej formie.
Jak
cicho płaczę w łazience, powiadasz?
-
Poczułem się wtedy jak tchórz. – Przesunął dłonią od swojego karku aż po
policzek.
Zacisnęłam
mocno zęby, po czym spuściłam głowę.
-
Potem…
-
Wiesz, czemu płakałam? – zapytałam głośno, by mieć pewność, że mnie usłyszy.
Mruknął
coś pod nosem. Pewnie dlatego, że mu weszłam w słowo.
-
Nie. – zaprzeczył krótko.
-
Ponieważ najpierw mnie w sobie rozkochałeś, a potem prawie wprost powiedziałeś,
że niczego do mnie nie czujesz. – ostatnią część zdania powiedziałam szeptem,
gdyż poczułam narastający w sobie ból.
-
Słucham? – zapytał zaskoczony.
Gdzie
jesteś? I gdzie jesteś, kurwa, teraz? Nie ma Cię, gdy naprawdę jesteś
potrzebna! Ronnie. Przecież ja to Ty…
Byłaś
przy mnie tyle czasu! Tyle czasu pakowałaś mi do głowy tej durnej paplaniny, że
coś do niego czuję i nie możesz znowu nagle się pojawić, by spróbować mną
pokierować?!
Nie muszę. Przyjdę, gdy będę potrzebna.
Teraz mów. Powiedz mu.
-
Co zrobiłem? – usłyszałam jego głos bliżej.
Teraz,
gdy najbardziej potrzebuję pomocy, to zostałam sama. Jak zwykle. Gdy będziesz
potrzebna? A pieprzę to!
-
Nie zauważyłeś, jak w ostatnim czasie kleiłam się do ciebie? – uniosłam głowę.
Cofnęłam ją delikatnie, widząc Justina tuż przed sobą. – Wiesz, jak długo
musiałam tłuc się z myślami, by w końcu do mnie doszło, że nie jestem ci już
tylko wdzięczna za wszystko, co dla mnie zrobiłeś? Doprowadziłeś mnie do
jakiegoś cholernego załamania! – powiedziałam dużo głośniej niż rzeczywiście
planowałam. Nieważne. Wszystko mi jedno.
Oparł
się rękoma o blat po obu moich stronach.
-
O czym ty mówisz?
-
O tym, że jesteś pierwszym, który w tak bolesny sposób złamał mi serce. –
syknęłam.
Nachylił
się nade mną tak, że nie widzę niczego poza jego ciemnymi oczami.
-
Przecież powiedziałaś, że nie jesteś mną zauroczona. – powiedział powoli,
niskim głosem.
-
Nie jestem. – zaprzeczyłam delikatnie.
Jego
twarz zaczęła się powoli do mnie przysuwać.
-
Ja… Ja cię… - zająknęłam się.
Spuściłam
wzrok na jego miękkie usta, które zbliżają się do mnie coraz bardziej. Słyszę
coraz szybsze bicie mojego zranionego serca.
-
Kocham cię, Justin. – szepnęłam.
Pocałował
mnie, a ja automatycznie zamknęłam oczy.
-
A ja kocham ciebie, Ronnie. – odszepnął, po czym ponownie złączyliśmy nasze
usta w pocałunku.
O
BOŻE, TAK!
Fala
przyjemnych dreszczy zalała moje ciało, niosąc przy tym dodatkowo dużo ciepła.
Ujęłam policzki Justina w swoje dłonie. Palcami zaczęłam drażnić skórę jego
szyi. Z kolei on objął mnie szczelnie w pasie rękoma i docisnął moje ciało do
swojego. Otuliłam jego biodra nogami.. Jego
pocałunki stają się coraz bardziej zachłanne. Z trudem przychodzi mi łapanie
kolejnego wdechu, ale nie mam zamiaru się od niego nawet na moment odsunąć.
Zsunęłam jedną rękę. Zacisnęłam w palcach skrawek jego koszuli, próbując
przyciągnąć go do siebie jeszcze bliżej.
W
pokoju rozległ się głośny dźwięk wibracji.
Justin
powoli i trochę niechętnie odsunął się ode mnie. Powoli uniosłam na niego
smutny wzrok. Sięgnął do kieszeni po wibrujący telefon.
Kimkolwiek
jesteś, osobo dzwoniąca – SZCZERZE CIĘ NIENAWIDZĘ!
Wykrzywił
usta w grymas. Położył telefon na blacie obok. Na ekranie widnieje napis TATA.
Przeszły
mnie nieprzyjemne ciarki.
Z
tą nienawiścią to tylko tak mi się pomyślało. Nie, żeby coś…
-
Obowiązki mnie wzywają. – westchnął.
-
Widzę.
Justin
ujął w swoje ciepłe dłonie moje policzki. Spojrzałam na jego twarz. Wprawił
kciuki w ruch, jakby próbował zetrzeć ślady moich łez, czemu też poświęcił
swoją uwagę. Jego oczy wydają się być smutne. Skrzywił się, po czym lekko
opuścił głowę.
-
Przepraszam cię. – westchnął. – Jestem skończonym idiotą.
Tak,
jesteś. Ale ja czasem nie bywam nic lepsza.
-
Nie zaprzeczę. – oznajmiłam cicho.
Zaśmiał
się krótko. Uniósł głowę. Złożył ciepły pocałunek na moim czole.
Uśmiechnęłam
się. Przytuliłam się Justina, a on nie pozostał mi dłużny. Docisnął mnie do
siebie, a następnie uniósł. Złapałam się jego ramion. Nie wiem, czemu. Taki
odruch.
Przeniósł
mnie do małego, ciemnego pokoiku. Ostrożnie posadził na miękkim łóżku.
-
Wrócę do ciebie rano. – szepnął.
Cmoknął
delikatnie moje usta, po czym wyszedł z pokoju. Zniknął mi z oczu.
Usłyszałam
dźwięk zamykanych drzwi. Wyszedł.
Powiedział,
że mnie kocha.
Uśmiechnęłam
się.
Kocha
mnie.
Mój
uśmiech momentalnie się poszerzył. Zaczęłam się cicho śmiać. Położyłam się, a
ręce ułożyłam luźno wokół swojej głowy.
-
Justin powiedział, że mnie kocha! – zachichotałam radośnie.
~*~*~*~*~*~*~*~
Uprzejmie informuję, że za nowy rozdział zamierzam zabrać się pod koniec czerwca, ponieważ zaczynają się kolokwia oraz sesje na studiach, więc muszę spiąć dupsko i zacząć się w końcu uczyć.
swietny rozdział. czekam niecierpliwie do konca twoich szkolnych tortur xd
OdpowiedzUsuńIdealny rozdział 👌😍
OdpowiedzUsuńTAK TAK TAK!!! NARESZCIE 😁😁😁 W końcu Justin się ogarnąłeś. Cudowny rozdział. Powodzenia na studiach, życzę zdania wszystkich kolokwii oraz sesji, wiem jak to jest niestety...
OdpowiedzUsuńJESTEM W NIEBIE! ❤❤❤❤ RONNIE I JUSTIN W KOŃCU!!!
OdpowiedzUsuńAGEN JUDI BOLATANGKAS ONLINE TERPERCAYA
OdpowiedzUsuńTANGKASNET dan 88TANGKAS !
Segera Bergabung Bersama Kami, Hanya di www.agentangkas.co
WA: 0812-2222-995 !
BBM : BOLAVITA
WeChat : BOLAVITA
Line : cs_bolavita
klik ==>> EREK EREK 4D