środa, 16 sierpnia 2017

Rozdział 20: ,,Nie, Ronnie nigdzie nie pójdzie!"

               Delikatnie uniósł kącik ust. Obie ręce zaczął zaciskać na moim pasie. Prawie idealnie przyległam do jego ciała. Zadziałało to na poszerzenie się mojego uśmiechu.
               Ja… ja w ogóle nie jestem w stanie określić tego, co właśnie dzieje się wokół mnie! Zupełnie jak sen, który w każdej chwili może się po prostu skończyć. To… To… to jest tak nierealne! Kilka miesięcy temu chciałam być wszędzie, tylko nie tu. Możliwie najdalej od tych wszystkich ludzi, a zwłaszcza od Justina. A teraz?

               Zaśmiałam się cicho. Oparłam policzek o zgłębienie w szyi Justina. Zamknęłam oczy.
               Jeżeli to jest sen, to mam nadzieję, że zapadłam w śpiączkę i nigdy się nie obudzę. Jakkolwiek naiwnie mogłoby to brzmieć. Tak bardzo nie nadążam za tym, co się dzieje, że nie jestem w stanie nad sobą zapanować. Albo może jestem na tyle szczęśliwa, że wszystko mi jedno, co wyrabia się dookoła, byleby napawać się tą chwilą możliwie najdłużej. Ale czy to stosowne?
               Nie! Nie będę sobie psuć dobrego dnia! Dobrej chwili! Ale… Zawsze jest jakieś „ale”. Mam mieszane uczucia. Jednak jednego jestem pewna – Justin może przytulać mnie już wiecznie!
               Wprawił swoją dłoń w ruch wzdłuż mojego kręgosłupa. Powoli zaczęłam otwierać oczy. Uniosłam wysoko brwi, widząc w drzwiach uśmiechającą się od ucha do ucha Daisy. Sądząc po jej rozczulonej minie, przygląda się nam już od dłuższej chwili. Dziewczyna ułożyła rękę w pięść, a następnie przyłożyła ją do drzwi. Chce dać Justinowi znać o swojej obecności?
               Delikatnie przytaknęłam i w tym też momencie przymknęłam oczy, by mieć pewność, że zauważyła mój gest.
               Zapukała.
               Mięśnie Justina spięły się prawie natychmiast, a ręce mechanicznym ruchem spuścił na moje biodra. Odsunął się trochę ode mnie. Automatycznie ułożyłam swoje ręce na dekolcie. Justin rzucił spojrzenie Daisy przez ramię. Nie sądziłam, że się tego wystraszy.
               – Idę wszystkich zebrać. – wyjaśniła.
               Na to zebranie, tak?
               – Dobrze. – przytaknął.
               Dziewczyna posłała nam obu miły uśmiech. Zniknęła za drzwiami.
               Justin odsunął się, a następnie mnie wyminął. Mruknął coś pod nosem, jednocześnie przesuwając dłońmi po zaspanej twarzy. Stanął przed kluczem leżącym na podłodze. Musiał ześlizgnąć się z biurka. Nawet nie zauważyłam. Podciągnął lekko nogawki, a następnie przyklęknął. Wziął klucz do ręki. Zaczął go obracać między palcami. Jakby się nad czymś zastanawiał. Westchnął ciężko, po czym wstał. Odwrócił się na pięcie w moim kierunku.
               – Powiedziałaś jej? – zapytał łagodnym głosem. Jedna z jego brwi pomknęła wysoko w górę.
               Spuściłam speszona wzrok na podłogę.
               Jak on się… A tak. Daisy w ogóle nie zareagowała…
               – Wiesz… – westchnęłam cicho. Palcami zaczesałam kosmyk włosów za ucho. Podniosłam wzrok na Justina. – Ciężko nie zauważyć, że jestem dzisiaj inna. Bardziej szczęśliwa. – posłałam mu szeroki uśmiech.
               Jego kąciki ust delikatnie drgnęły w górę.
               – Cieszę się. – powiedział cicho, a jego uśmiech momentalnie się poszerzył.
               Przyjemne ciepło rozlało się po mojej klatce piersiowej. Ile satysfakcji potrafi dać sprawienie, że on się uśmiechnie!
               Podrzucił klucz.
               – Zbieramy się. – oznajmił, łapiąc z powrotem przedmiot do ręki.
               Mrugnął do mnie lewym okiem. Zaśmiałam się cicho. Z tym uroczym śmieszkiem wygląda zupełnie jak kilkunastoletni podrywacz. Obróciłam się zgrabnie. Wyszłam na korytarz.

~*~

               – Panie przodem. – oznajmił trochę niższym głosem niż zazwyczaj. Zabrzmiał bardziej szarmancko i… trochę jak Harry.
               Ułożyłam dłoń na swoim dekolcie.
               – Bardzo panu dziękuję. – dygnęłam, patrząc przelotnie w ciemne oczy Justina, po czym przeszłam przez próg pokoju.
               Pomieszczenie jest spore. Wygląda trochę jak sala lekcyjna. Może to przez biurko i stare, żółte panele. Czarne krzesła, wyglądające trochę jak te z poczekalni u dentysty, stoją przy ścianach dookoła.
               Podeszłam do biurka, a następnie oparłam się o nie tyłem.
               Justin zostawił przymknięte drzwi. Zapewne po to, by wszyscy wiedzieli, że mogą od razu wejść do środka. Złapałam za biurko po obu moich stronach. Mężczyzna wsunął dłonie do kieszeni, jak zwykle, czarnych spodni. Ruszył wolno w moim kierunku. Wygląda jak bardzo ważna osoba z tym zaspanym, ale mimo wszystko pewnym siebie wyrazem twarzy.
               Westchnęłam cicho.
               Musiał bardzo wiele dzisiaj zrobić, skoro teraz trochę telepie się na boki. Mam cichą nadzieję, że po tym całym zebraniu dostanie chociaż dwie godziny wolnego, by móc się zdrzemnąć.
               – Nie patrz na mnie z taką litością. Jeszcze sam zacznę siebie żałować. – zaprzeczył, ale na jego twarzy od razu zagościł ten zadziorny uśmiech.
               Zaśmiałam się cicho, spuszczając głowę.
               – Przecież nie patrzę na ciebie z litością!
               W zasięgu mojego wzroku pojawiły się czubki eleganckich, męskich butów. Uniosłam głowę, od razu kierując wzrok na twarz Justina.
               – Musisz dzisiaj jeszcze coś zrobić?
               Justin wziął głęboki wdech, jednocześnie kierując wzrok ku górze. Jego policzki stały się nabrzmiałe, a z ust zaczęło ulatywać zebrane powietrze.
               – Wydaje mi się, że nie. – zaprzeczył, spuszczając wzrok na mnie. – Ale o nowych zadaniach dowiaduję się chwilę przed ich nastąpieniem, więc trudno mi powiedzieć. – Wzruszył kilkakrotnie ramionami.
               – Mhm… – przytaknęłam cicho.
               To może być rzeczywiście ciężko z wypoczęciem.
               – A to wszystko jest na tyle ważne, że nie możesz tego przełożyć o jakieś dwie godziny? – Uniosłam lekko ramiona. Zaczęłam uważnie lustrować twarz mężczyzny.
               Zdaję sobie sprawę, że w tej branży wszystko musi być przygotowane najlepiej na wczoraj i moje pytanie jest trochę głupie. Jednak Justinowi potrzeba chociaż odrobiny przerwy, bo padnie albo popełni jakiś błąd. Szczerze nie wiem, która z tych opcji jest gorsza.
               Posłał mi jednoznaczne spojrzenie.
               – Obiecuję, że jak tylko się ze wszystkim uporam, to będziesz mnie miała dla siebie na dłużej niż dwie godziny. – Przez jego twarz przebiegł nieprzyzwoity uśmiech.
               Pokręciłam głową, śmiejąc się.
               On jest niemożliwy!
               – Nie o to chodzi!
               – Ależ oczywiście, że nie. – oznajmił w taki sposób, jakby próbował mnie przedrzeźniać. Wywrócił przy tym w zabawny sposób oczami.
               – Powinieneś się przespać, Justin. – Skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej.
               – Przespać. – prychnął. – Sen jest dla leszczy. – Wzruszył ramionami.
               A gdyby tak…
               – Skoro chcesz, żebym przestała na ciebie patrzeć z litością, to może krótka drzemka byłaby dobrym pomysłem? – Również wzruszyłam ramionami, wykręcając jednocześnie usta w coś podobnego do zadziornego uśmiechu Justina.
               Rozchylił usta, chcąc coś powiedzieć, jednak uniósł wysoko jeden z kącików ust oraz obie brwi.
               – Cholera, brakuje mi argumentów. – zaśmiał się, kierując wzrok na bok.
               Czy to znaczy, że w jakiś sposób go zgasiłam?
               Uśmiechnęłam się zwycięsko.
               – Chyba rzeczywiście powinienem się przespać. – przyznał, z powrotem skupiając swoją uwagę na mnie.
               – Też tak uważam. – przytaknęłam kilkakrotnie.
               Justin wykonał krok w przód, tym samym stając między moimi nogami. Przez moje ciało przeszły dziwne ciarki, które wymusiły na moich rękach, by ponownie złapały się biurka. Wbiłam w nie paznokcie. Zaczyna narastać we mnie dziwna presja. Justin wyciągnął dłonie z kieszeni.
               Odwróciłam wzrok.
               – Wiesz, że gdybyś nie miał na sobie garnituru, to wyglądalibyśmy jak para zakochanych nastolatków? – wypaliłam nagle, czując, że moje serce zaczyna coraz szybciej bić.
               Boże, skąd nagle we mnie taki niepokój?
               – Ale mam go na sobie. – oznajmił niższym głosem, układając dłonie tuż przy moich.
               Odruchowo usiadłam na biurku i odsunęłam się trochę. Justin nachylił się. Wraz z delikatnym powietrzem napłynął do mnie zapach tych jego cholernych perfum. Przylgnął ustami do mojego ucha.
               ­– I wyglądamy, jak nauczyciel dobierający się do zadziornej uczennicy. – mruknął.
               Przymknęłam oczy. Wzdrygnęłam się pod wpływem potężnej fali dreszczy przechodzącej przez moje ciało. On zwariował! Czuję, że się uśmiecha… To idzie w złym kierunku!
               Odwróciłam głowę. Moje wargi napotkały jeden z uniesionych kącików ust Justina.
               – Ja jednak wolę parę zakochanych nastolatków. – oznajmiłam cicho uroczym głosem.
               Justin odrobinę cofnął głowę, a następnie odwrócił ją tak, by być naprzeciwko mnie.
               – Nie chcesz być sekretem seksownego pedagoga? – szepnął.
               Bardzo interesujące pytanie.
               – To brzmi jak kwestia z porno. – zachichotałam, otwierając oczy.
               Mam nadzieję, że się nie obrazi, ale niekoniecznie o coś takiego mi chodzi… Tak ogólnie, oczywiście.
               – Coś nie tak? – Ściągnął brwi. Zaczął biegać wzrokiem po mojej twarzy.
               – Nie, nie. – Pokręciłam głową. – Po prostu – Westchnęłam. Spuściłam wzrok. Zdjęłam jedną z rąk z biurka. Położyłam wskazujący palec na zewnętrznej części dłoni Justina. – nie do końca dociera do mnie to, co się dzieje. Nie jestem pewna, co czuję. Oczywiście poza tym, że bardzo się cieszę. – Zaczęłam rysować opuszkiem różne wzory na jego skórze.
               – Czujesz się zakłopotana przez to, co powiedziałem?
               – Um… – mruknęłam.
               Może niekoniecznie zakłopotana, ale… czuję, że to nie powinno tak wyglądać. Jeszcze nie teraz. Ponownie wlepiłam swój wzrok w twarz Justina. Wydaje się, że trochę się zmartwił. Chyba źle to wszystko ujmuję.
               – Mówiłeś mi podobne rzeczy wiele razy, więc powiedzmy, że zdążyłam się już przyzwyczaić. – Posłałam mu delikatny uśmiech. – Sęk w tym, że nie chcę, by to poszło w złym kierunku. – wyjaśniłam, przy czym moje ramiona lekko drgnęły. – Tylko tyle.
               Spuścił powoli powietrze nosem. Jego oczy stały się nieco większe i bardziej okrągłe. Jak u małego chłopca, do którego dotarło, że zrobił coś złego. Uśmiech momentalnie zniknął z mojej twarzy. Nie wiedziałam, że tak potrafi… Nieważne! Nie o taki efekt mi chodziło!
                – Nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało. – zaprzeczył.
               Dlaczego ja nie mogę otwarcie powiedzieć, jak sprawy wyglądają, tylko na chama owijam to w bawełnę?! Justin to nie jest mój ojciec, ani Sam, ani Lisa, ani nawet Andrew! Przecież z nim mogę normalnie pogadać! Cholera, no!
               – Ja…
               – Też nie mogę uwierzyć w to, co sobie wyznaliśmy. – przerwał mi wyjątkowo łagodnym głosem. Zacisnął usta w cienki pasek. – I także to do mnie nie dociera, a jednocześnie nie ma już we mnie obawy, że mogłabyś źle odebrać mój gest lub go odepchnąć i… Um… – Westchnął cicho. Wbił tępe spojrzenie w nadruk na mojej koszulce. – I znowu mogę mieć problem z kontrolowaniem się. – przytaknął. Na jego twarzy zaczął pojawiać się uśmiech. Spojrzał z powrotem na mnie. – Zwłaszcza, gdy jestem zmęczony.
               Uniosłam oba kąciki ust w górę. Nie wiem, czy to odpowiedź na jego uśmiech czy na to, że motylki w moim brzuchu dają o sobie znowu znać. Nie przyzwyczaję się do takiego Justina. Nie chcę się do tego przyzwyczajać! Nie chcę, by jego zwierzanie się stało się dla mnie czymś normalnym. To jest tak cholernie urocze!
               – Dlatego może nie spieszmy się z niczym? – Uniosłam ramiona. – Nie musisz się kontrolować. Lubię, gdy jesteś czasem zadziorny. To dodaje ci wiele uroku. – Przechyliłam głowę na bok. Poszerzyłam swój uśmiech, wpatrując się uważnie śledzącego każdy mój ruch Justina.
               – Muszę się trzymać ustalonych norm. W przeciwnym razie zamknąłbym się z tobą w pokoju i pod wieloma względami nie liczyłbym się z twoim zdaniem, ale sądzę, że nie miałabyś nic przeciwko temu. – Posłał mi zadziorny uśmiech. Mrugnął do mnie lewym okiem w wyjątkowo zalotny sposób.
               Zaśmialiśmy się cicho oboje.
               Jakoś udało się z tego wyjść. Chyba pierwszy raz od razu doszliśmy do porozumienia. Jest progres!
               – Naprawdę ciężko ci się oprzeć. – wyznał niskim głosem, a jego zadziorny uśmiech jakby przybrał na sile.
               Tym bursztynowym oczom wpatrzonym we mnie oraz temu cholernemu uśmieszkowi także niewiele byłabym w stanie odmówić.
               Poczułam przeszywający ból dolnej wargi. Drgnęłam lekko, z trudem wyciągając obolałą skórę spomiędzy zębów. Nawet nie wiem, kiedy zdążyłam ją przygryźć! Chyba też powinnam się w końcu zacząć kontrolować!
               Usłyszałam cichy śmiech Justina. Nie wiem, czy zdaje sobie sprawę, jak już w tak wczesnym stadium na mnie działa. Chociaż… nie, oczywiście, że wie, jak działać na kobiety! Justin by nie wiedział? Serio, dziewczyno? Ale… czy to w jakiś sposób działa w drugą stronę?
               – Możemy na początek zawrzeć pewien mały układ? – zapytałam, splątując palce obu dłoni ze sobą. Ułożyłam je na swoich udach.
               Justin uniósł wysoko jedną brew, będąc widocznie zaciekawiony moim pytaniem. Odepchnął się rękami od biurka. Wyprostował swoje ciało.
               – Chcesz mi stawiać warunki? – mruknął poważnym głosem. Jakby rozmawiał ze mną o bardzo ważnych interesach. – Możesz spróbować, ale uprzedzam, że twardy ze mnie negocjator. – Skrzyżował ręce na klatce piersiowej i napiął swoje ciało jeszcze trochę bardziej, przez co wizualnie stał się wyższy. Niestety uśmiechnięta mina nie chce współpracować z resztą ciała.
               Zachichotałam.
               – Zdążyłam to zauważyć. – przytaknęłam kilka razy.
               Wyminęłam Justina jedną nogą, a następnie nałożyłam ją na swoją drugą. Otuliłam kolano koszyczkiem z palców. Skoro mogą to rzeczywiście być ciężkie negocjacje, to chociaż będę wyglądać na profesjonalistkę.
               – W takim razie, zamieniam się w słuch. – oznajmił w taki sposób, jakby chciał dać mi do zrozumienia, że jest już trochę zniecierpliwiony.
               Odetchnęłam, a następnie spojrzałam w jego ciemne oczy.
               – Wolałabym, żebyś zamiast kontrolować się w stosunku do mnie, kontrolował się do swoich przyjaciół. – powiedziałam powoli, zwracając uwagę na każde słowo.
               Oczy Justina stały się większe.
               – Słucham? – zapytał cicho.
               Chyba nie do końca jest pewny tego, co powiedziałam. To może być ciężkie… Ale spokojnie. Byleby nie owijać w bawełnę.
               – Prosiłabym, żebyś był trochę bardziej ludzki dla swoich przyjaciół. Oczywiście na tyle, na ile możesz. – uśmiechnęłam się do niego ciepło.
               Nie wiem, czy to coś da, ale spróbować mogę. Właściwie czuję taką powinność.
               Odwrócił głowę. Zapewne próbując zebrać myśli.
               – Ronnie. – westchnął. Prawie karcąco. – Jeśli nie będę zaznaczał swojej władzy, to wejdą mi na…
               – Oni nie są twoimi podwładnymi. – zaprzeczyłam. Zwróciłam tym uwagę Justina. Nie mogę mu dać dokończyć, bo będzie się próbował wymigać! – Proszę tylko, byś był czasem trochę bardziej delikatny. Nie musisz cały czas wypominać, na jak ważnym stanowisku jesteś. Wszyscy szanują twoje decyzje i bez tego.
               Justin posłał mi niekonieczne zadowolone spojrzenie. Zaczął wyginać swoje usta. Przesunął palcami po swojej brodzie.
               – A co ja będę z tego miał? – Jego twarz ponownie przybrała zaciekawiony wyraz.
               No tak… Sądząc po jego nastawieniu, to proszę o dużo, dlatego wydaje mi się, że wdzięczność całej grupy oraz mój życzliwy uśmiech to będzie trochę (a nawet bardzo) za mało.
               Wypuściłam powietrze nosem.
               No dobra. Mam tylko nadzieję, że nie przypłacę tego życiem. Albo dupskiem.
               – W zamian dostaniesz ode mnie coś, czego chcesz. – przytaknęłam.
               Zainteresowanie na twarzy Justina stało się nie tyle bardziej wyraziste, ale i przybrało nawet trochę nieprzyzwoitą formę.
               Otworzyłam szerzej oczy, czując dziwne dreszcze przechodzące po plecach.
               To źle zabrzmiało! To bardzo źle zabrzmiało!
               – W granicach rozsądku. – dodałam szybko. Odchrząknęłam. – Takie są moje warunki. – oznajmiłam, chociaż głos mi się trochę załamał w połowie zdania.
               – Chcesz się poświęcić dla osób, których tak właściwie nie znasz? – zapytał podejrzliwie. W jego uśmiechu kryje się coś złowieszczego.
               Czy ich nie znam... Możliwe, że nie wiem o nich najwięcej, ale to jedyni znajomi, jakich mam. Ugh, przestaję wierzyć w powodzenie tej akcji…
               – Powiedziałeś, że nie zrobisz mi krzywdy, więc sądzę, że źle nie będzie. – odpowiedziałam. Nie do końca jestem pewna własnych słów.
               – Dobrze. – przytaknął, ale jakby od niechcenia.
               Uniosłam brwi.
               Zaraz, co?
               – Co?
               – Możemy spróbować. – przytaknął znowu, jednak tym razem pewniejszym ruchem.
               Nie wierzę. Nie. On coś kręci.
               – Naprawdę? – zapytałam, posyłając mu podejrzliwe spojrzenie.
               – Pewnie. – Rozłożył ręce na boki. Po chwili wsunął je do kieszeni spodni. Westchnął ciężko. Podszedł do biurka. Zajął miejsce obok mnie. – Jeśli tego chcesz, to możemy spróbować, ale niczego nie obiecuję. – podkreślił ostatnią część zdania.
               – Rozumiem. – przytaknęłam. On się naprawdę zgodził! – To miłe. Dziękuję. – Owinęłam dłońmi jego rękę, a głowę położyłam mu na ramieniu.
               Idzie coraz lepiej, a dzień się jeszcze nie skończył. Już dawno nie było tak dobrze. To aż nierealne!
               – Dałabyś się gdzieś zaprosić jutro pod wieczór? – zapytał zachęcająco.
               Uniosłam lekko jedną brew. Tak we dwoje? Sam na sam? Głupie pytanie.
               – To zależy. – odpowiedziałam obojętnie. Przekręciłam głowę tak, by móc spojrzeć na Justina. – Dokąd chciałbyś mnie zabrać?
               – Pójdę ci na rękę i pozwolę wybrać miejsce. – uśmiechnął się cwaniacko.
               – Chodźmy gdzieś, gdzie nie obowiązuje strój formalny. – powiedziałam, łapiąc palcami za rękaw garnituru.
               Justin uniósł wzrok w zamyśleniu. Skierował głowę przed siebie.
               – W miejsce dla zakochanej pary nastolatków? – zaśmiał się cicho.
               Odpowiedziałam tym samym.
               Wyjątkowo błyskotliwe wyjście z sytuacji.
               – Tak. – przytaknęłam. – Coś takiego.
               Usta Justina wykręciły się w dumny uśmiech. Przekręcił głowę w moją stronę.
               – Coś wymyślę, ale potrzebuję do tego drobnej zachęty. – Nachylił się do mnie.
               Kąciki moich ust zaczęły się mimowolnie unosić. Cwaniak.
               – W jakiej postaci? – mruknęłam zadziornie.
               – Małej. – przyznał skromnie. – Chociaż czymś większym też nie pogardzę. – dodał, przybliżając swoją twarz.
               Mogłabym się z nim jeszcze trochę podroczyć, ale nie chcę.
               Wysunęłam się w jego kierunku. Musnął czule moje usta. Zostałam tym zmuszona do walki z kącikami moich ust, by nie uniosły się do tego stopnia, by przerwać tę krótką, uroczą chwilę.
               Po pokoju rozległ się dźwięk pukania do drzwi.
               Odkleiliśmy się od siebie. Tak właściwie zrobił to Justin, ja się tylko odsunęłam. Może i nie mówiliśmy o tym sobie głośno, ale chyba oboje nie chcemy, by za dużo osób wiedziało, jak sprawy między nami wyglądają. Przynajmniej na razie.
               Drzwi zaczęły się otwierać, a w nich ukazała się kobieta w długich, ciemnych włosach. Dobry humor momentalnie mnie opuścił, gdy dostrzegłam tę wiecznie niezadowoloną twarz.
               – Ojej, przepraszam, że tak wtargnęłam. – oznajmiła z udawanym przejęciem, unosząc jednocześnie dłonie w geście kapitulacji. – Myślałam, że zebranie już się zaczęło. Że też ostatnio wszystko musi się przeciągać. – dodała, przekraczając próg pokoju.
               Droga Kim dzisiaj zaszczyciła wszystkich przyjściem w białej koszulce z krótkim rękawem i dekoltem w serek. Trochę wystaje koronkowy, beżowy stanik, który – sądząc po wysokości cycków – jest typu push-up. Czarna spódnica, zaczynająca się tuż pod linią biustu i sięgającą przed kolana, mocno opina delikatny zarys kobiecych kształtów. Do tego czarne buty na bardzo wysokim obcasie. Nie spodziewałam się, że akurat ją mogłabym dzisiaj zobaczyć.
               Zajęła miejsce na jednym z krzeseł pod ścianą po naszej lewej stronie.
               – Nie przeszkodziłam wam w niczym, prawda? – zapytała, nawet nie racząc na nas spojrzeć. Całą uwagę poświęciła przyglądaniu się temu, czy odpowiednio zajęła miejsce.
               Nałożyła w końcu nogę na nogę. Zaczęła poprawiać swoją spódnicę.
               – Absolutnie w niczym. – westchnął znudzony Justin. Najwidoczniej także nie cieszy się z jej towarzystwa.
               – Justinie, – zaczęła, układając ostatecznie obie dłonie przed swoim kolanem. Obdarzyła nas swoim spojrzeniem. – mam nadzieję, że nie twoja przyjaciółka – Przeniosła swój wzrok na mnie. Zmrużyła delikatnie oczy. – Um… – mruknęła, robiąc z ust delikatny dzióbek.
               Przełknęłam głośno ślinę.
               Nagle nie wie, jak się nazywam?
               – Ronnie. – odpowiedzieliśmy jednocześnie z Justinem.
               – Tak, właśnie. – przytaknęła, wyginając jednocześnie usta w szyderczy uśmiech. Naprawdę nie mogłaby zachowywać się normalnie? – Nie zostanie z nami. – Poruszyła porozumiewawczo brwiami, a wzrok skupiła na Justinie.
               Dlaczego niby nie mogłabym tutaj być?
               – Mówiłam ci wczoraj, że mój tata zaprosił kilka osób, które chętnie wysłuchają, co masz do powiedzenia o obecnej sytuacji. Twój także wspomniał, że się zjawi. – oznajmiła to takim głosem, jakby chciała postawić Justina w złym świetle.
               Drgnął lekko. Zerknęłam kątem oka w jego stronę. Ma zwieszoną głowę i rozbiegany wzrok. Jego klatka piersiowa porusza się coraz bardziej nieregularnie.
               Moje serce drgnęło.
               Boże, on naprawdę zapomniał. Ale… no Joker i ta cała reszta…
               – Pamiętasz? – dopytała.
               Spojrzałam w jej stronę. Nie patrzy na nas, ale za to przygląda się swoim długim, zapewne hybrydowym paznokciom. Jednak sądzę, że tylko czeka, aż Justin przyzna, że nie. Jestem pewna, że gdzieś napomknęła mu tę wiadomość między innym, mniej ważnymi informacjami, by zadziałać na jego niekorzyść, ale… po co? Zresztą, czy była dziewczyna musi mieć powód, by dogryźć swojemu byłemu?
               Przez otwarte drzwi do pokoju dostały się dźwięki czyjejś rozmowy. Nie słyszę, kto to, ponieważ wszystko rozlało się wraz z dalszym echem.
               – Naturalnie. – usłyszałam poważny głos Justina.
               Odwróciłam głowę w kierunku mężczyzny. Przybrał ten oschły i pozbawiony emocji wyraz. Dobrze, że nie pozwoli, by Kim mu weszła teraz na głowę, ale czy to wystarczy? Zaczął przeszukiwać swoją kieszeń. Wyciągnął z niej klucz z numerem B512. Podał mi go.
               – W jednej z szuflad jest tablet. – szepnął.
               Wolałabym zostać tu i go wspierać. Jakoś… Chciałabym cokolwiek zrobić.
               Rozmowy na korytarzu zdają się być coraz bliżej. Wzięłam klucz do ręki.
               – Poradzisz sobie. – szepnęłam. Mam nadzieję, że Kim tego nie usłyszała.
               Zeszłam z biurka. Od razu ruszyłam ku wyjściu. Zerknęłam kątem oka na bawiącą się swoimi paznokciami dziewczynę. Chciałabym, żebyśmy żyły w neutralnych stosunkach, ale ona z jakiegoś powodu tworzy sobie wrogów. To nigdy nie wychodzi na dobre. Wiem, bo mieszkałam z takim człowiekiem.
               Wyszłam na korytarz.
               – Ronnie! – zawołał Niall.
               Podniosłam głowę. Uśmiechnęłam się szeroko, widząc same znajome twarze. Z tego wszystkiego zupełnie nie poznałam ich głosów.
               Liam szturchnął blondyna w ramię, a następnie posłał mu karcące spojrzenie. Rzeczywiście krzyknął trochę za głośno, ale i tak cieszę się, że już mu lepiej. Zayn prawie z szybkością światła przesuwa palcem po ekranie telefonu. Z kolei Daisy razem z Harrym i Louisem rozmawiają na jakiś przyjemny temat. Stwierdzam to po zadowoleniu wypisanym na ich twarzach. Pewnie ich entuzjazm za parę minut zgaśnie.
               Westchnęłam cicho. Może powinnam ich jakoś ostrzec?
               Stanęłam tak, by być mniej więcej przed nimi wszystkimi. Uniosłam lekko rękę.
               – Um, przepraszam… – powiedziałam niezbyt głośno.
               Boski sposób na zwrócenie wszystkich uwagi. Pogratulować…
               Daisy zmarszczyła brwi.
               – Nie idziesz z nami? – zapytała, zatrzymując się, a przy tym również Louisa i Harry’ego.
               Zerknęłam na nich, a zaraz potem przeniosłam wzrok na Nialla, Liama oraz Zayna, którzy również się zatrzymali. Może jednak to nie był taki zły pomysł, jak przypuszczałam. Wyciągnęłam ręce w stronę obu grup, a następnie palcami dałam im znać, by podeszli do mnie. Wszyscy rzucili sobie lekko zdziwione spojrzenia, ale jednak podeszli.
               – Jak możemy ci pomóc, moja droga? – zapytał szarmancko Harry.
               Westchnęłam cicho. Splątałam swoje palce ze sobą.
               – Sprawa nie dotyczy mnie. – zaprzeczyłam ściszonym głosem. Może lepiej niech nikt tego nie słyszy spoza tego okręgu. – Kim powiedziała, że na tym zebraniu będzie jej tata, Joker i jeszcze kilka osób, którym Justin ma opowiedzieć o – Zmarszczyłam brwi. Jak ona to powiedziała? – obecnej sytuacji. – dokończyłam niepewnie. Jakoś tak to było.
               Cała szóstka ponownie posłała sobie porozumiewawcze spojrzenia, jednak tym razem wygląda to poważniej. Chyba wiedzą, o co chodzi.
               – Jasny gwint… – mruknął pod nosem Zayn, przenosząc wzrok za swoje ramię.
               – Justin nie mógł nam powiedzieć? – zapytał niezbyt miłym tonem Liam, patrząc ostrym wzrokiem na Daisy.
               Dziewczyna posłała mu zdezorientowane spojrzenie. Także nie rozumiem, dlaczego akurat ją obaczył winą.
               – Sam zapomniał. – odpowiedziałam. Zaczęłam nerwowo bawić się palcami. – Wydaje mi się, że może mieć przez to niemały problem.
               – Ktoś coś wie na ten temat? – zapytał Louis.
               Wszyscy zaczęli się krzywić.
               – Niewiele. – odpowiedział cicho Niall.
               – Same ogóły, nic szczególnego. – zaprzeczył Liam.
               Cmoknął Louis.
               – To pozamiatane.
               – Może nie. – wtrąciła Daisy, zwracając tym uwagę nas wszystkich. – Musimy zapytać Justina, jak to widzi. Zresztą, tyle się ostatnio dzieje, że można to poprzeplatać innymi tematami. Poradzimy sobie z tym. – przytaknęła.
               Również kiwnęłam głową. Mam nadzieję, że wiedzą, co robią i nikt na tym nie ucierpi. Rozbrzmiały ciche słowa zgody.
               – Serdecznie dziękujemy za tę jakże istotną informację, Veronico. – oznajmił nagle Harry ciepłym głosem.
               Spojrzałam w jego stronę. Odpowiedziałam życzliwym uśmiechem.
               – Dokładnie. – przytaknął Liam. – Lepiej późno niż wcale.
               – I chociaż ktoś nas w coś łaskawie wtajemniczył. – dodał Zayn, a następnie razem z Liamem minęli mnie.
               – Mówiłem, że byłby z ciebie dobry szpieg. – zachichotał Niall, również mnie mijając.
               – Ej, to nie byłby zły pomysł. – odparł Louis. – Przydałaby się taka niewinna wtyka.
               – Ronnie – oznajmiła cicho Daisy, łapiąc mnie za ramię. Spojrzałam w jej stronę. – Jakoś sobie poradzimy, dzięki. – uśmiechnęła się do mnie szeroko, po czym odwróciła się, by dogonić resztę.
               Zaczęłam się powoli odwracać.
               Pochwalili mnie.
               Uśmiechnęłam się, a przyjemne ciepło rozeszło się po moim ciele.
               Wszyscy. Jakoś im pomogłam. Im. Wszystkim. Naprawdę się przydałam. W końcu. Komuś. Po… naprawdę długim czasie. Niesamowite uczucie! A jednak dzisiaj jest mój dobry dzień!
               Obróciłam się. Zaczęłam rękoma przesuwać po kieszeniach moich spodni.
               Gdzie ja upchnęłam ten…
               – Ronnie? – po korytarzu rozniósł kobiecy głos.
               Spojrzałam przed siebie. Tuż przede mną mknie Robin ubrana w elegancki, ale jednocześnie luźny strój.
               Westchnęłam cicho. Akurat jej dzisiaj także nie chciałam widzieć. Niby Daisy mi dzisiaj wytłumaczyła, jak to bywa z Robin, ale… potrzeba czasu, bym nabrała do tego dystansu. Jakkolwiek zaskoczyła mnie swoim zachowaniem. Rozumiem, że teraz będzie chciała drążyć temat?
               – Wszyscy są już w środku? – zapytała, wskazując mniej więcej miejsce zebrania.
               A jednak nie chce drążyć…
               – Jeszcze nie. – zaprzeczyłam. Brakuje gości honorowych.
               – Świetnie. – przytaknęła pospiesznie.
               Zatem będziemy udawać, że nic się wczoraj nie stało? Dobrze. Mi to właściwie obojętnie. Nie przebywamy ze sobą zbyt często. Neutralne stosunki z Robin w pełni mi wystarczą.
                Minęłyśmy się.
               Może to i lepiej?
               – Wiesz… – zaczęła całkiem głośno.
               Zacisnęłam usta w cienki pasek, jednocześnie zatrzymując się. Czyli jednak porozmawiamy na ten temat...
               Odwróciłam się w kierunku kobiety.
               – Przyznam szczerze – przytaknęła, rozkładając ręce na boki. – miałam wczoraj gorszy dzień, wieczorem trochę popiłam, a potem wyżyłam się na pierwszej osobie, która się napatoczyła.
               Jedna z moich brwi drgnęła.
               Cóż, grunt to szczerze i z przekonaniem oraz krótko i na temat.
               – To nie było nic osobistego. – przyznała.
               Nie wyglądało to na „nic osobistego” i myślę, że bardziej na miejscu byłoby zwykłe „przepraszam”, ale dobrze. Nie chcę się kłócić.
               – Rozumiem. – westchnęłam.
               Tak naprawdę nie wiem, co powinnam na to odpowiedzieć.
               Westchnęła ciężko. Przechyliła głowę, a następnie palcami przeczesała swoje ciemne krótkie, ciemne włosy.
               – Nie chciałam, żeby tak wyszło i przykro mi, że akurat tobie się dostało. – dodała, ale trochę z takim wyrzutem oraz niechęcią. Naprawdę aż tak trudno było jej się przyznać do błędu?
               – Znalazłam się w złym miejscu o niewłaściwym czasie. – Wzruszyłam ramionami. – Tak się czasem zdarza.
               – Możliwe. – przytaknęła, spuszczając wzrok. Przejechała zębami po swojej dolnej wardze. – Sądzę, że nasza znajomość trochę źle się zaczęła. – oznajmiła, składając razem ręce. – Z każdą osobą tutaj budowałam relacje na spotkaniach w cztery oczy. Lub na treningach. – dodała, śmiejąc się cicho. – I to jest, moim zdaniem, jedyna możliwość, by się lepiej poznać. Dlatego, jeśli będziesz miała kiedyś czas, to możemy umówić na kawę i jakieś ciastko. – Zaczęła gestykulować rękoma, jakby chciała sobie tym pomóc w wypowiedzi. – Bo skoro jednak tu jesteś, to byłoby dobrze, gdybyśmy wiedziały, na ile nas stać i w jakim stopniu możemy na sobie polegać.
               Uniosłam lekko brwi.
               Prawdziwie strategiczne podejście do sprawy. Co prawda, nie jestem przekonana, czy udałoby się nam nawiązać rozmowę między kawą i… ciastkami? Trochę jej sobie nie wyobrażam w aż takiej luźnej wersji. Nie wiem. Zobaczymy, jak sprawy się potoczą.
               – Dobrze. Zapamiętam. – Przytaknęłam, posyłając jej jednocześnie delikatny uśmiech.
               – Świetnie. – Również przytaknęła. – Czyli między nami jest dobrze, więc mogę już lecieć. Do zobaczenia. – pomachała mi, po czym obróciła się na pięcie i ruszyła dalej.
               Było to trochę sztuczne. I dziwne, ale może ona już taka jest.
               Westchnęłam cicho, ponownie kierując się w swoją stronę – schodów.
               Dzisiejszy dzień jest pełen wrażeń i mimo, że dopiero popołudnie, to odczuwam ogromne zmęczenie. Może to nie jest taki zły pomysł, bym została na trochę sama. Wszystko sobie poukładam, żeby znowu nie dostać kręćka.
               Skręciłam w prawo. Stanęłam na pierwszy stopniu.
               Zaczęły dochodzić coraz głośniejsze rozmowy mężczyzn z piętra niżej. Zmarszczyłam brwi. Pospiesznie zaczęłam się wdrapywać po kolejnych stopniach na półpiętro. Przykucnęłam za poręczami schodów prowadzących na kolejne piętro.
               To Joker i jeszcze siedmiu innych mężczyzn. W tym gronie zapewne jest jeszcze ojciec Kim, pan Everdeen. Dobrze, że nie zlekceważyłam dźwięku ich rozmowy. Ostatni z mężczyzn zniknął za rogiem. Zaczęłam powoli schodzić po kolejnych stopniach. Zerknęłam na schody prowadzącej jeszcze niżej. Chyba nikt póki co nimi nie przyjdzie. Mam nadzieję.
               Ostrożnie wychyliłam głowę zza rogu.
               Wierzę, że Justin coś wymyśli albo ktokolwiek w jakiś sposób postara się mu pomóc. W końcu chodzi o nich wszystkich. Pewnie wychodzili cało z gorszych sytuacji, a ja tylko niepotrzebnie się teraz martwię.
               Wszyscy mężczyźni weszli do pokoju. Zmarszczyłam brwi, dostrzegając specyficzny znak na drzwiach naprzeciwko. Łazienka.
               Zostanie tutaj i czekanie, aż zebranie się skończy, nie jest najlepszym pomysłem. Nie wiem, dokąd rozejdą się ci mężczyźni, a nie chciałabym na nich trafić. Ale jakbym poczekała w tamtej łazience, to na nikogo niechcianego bym nie wpadła. To zawsze jakaś myśl. Gdyby coś się stało, to wreszcie nie byłabym osobą, która dowiedziałaby się o tym gdzieś przypadkiem.
               Ja… nie wiem. Może to przez sentyment albo przez fakt, że nie mam nikogo innego, ale czuję się do nich przywiązana. Myślę, że oni do mnie także, chociaż może to być naiwne. Chyba mogę powiedzieć, że większość się chociażby do mnie przyzwyczaiła i jako, że staram się nikomu nie przeszkadzać, to mnie tolerują. Na nic więcej nie liczę.
               Może dość gdybania. Posiedzę trochę w łazience i na nich poczekam. Chociaż raz dowiem się czegoś na czas. Nie jest mi na rękę to wieczne życie w niewiedzy.
               Ale najpierw pójdę po tablet.

~*~

               Przesunęłam palcem po tablecie, omijając kolejnego, znanego mi mema. Minęło dopiero półtorej godziny, czyżbym zdążyła już zwiedzić cały Internet? Niemożliwe, żebym obczaiła już wszystko, co mogłoby mnie w jakiś sposób uspokoić lub trzymać moje myśli z daleka od tego, co dzieje się na zebraniu. Chociaż, póki jeszcze nikt nie wyleciał, to już nikt tego nie zrobi.
               Coś mi się przewróciło w brzuchu. Zgięłam się machinalnie, jednocześnie łapiąc się za bolące miejsce i marszcząc pół twarzy. Westchnęłam cicho. Cholerny skurcz. Cholerny stres. Powoli zaczęłam się prostować. Odetchnęłam i ponownie oparłam się bokiem o chłodną ścianę.
               Wyłączyłam przeglądarkę oraz opcję Wi-Fi. Poprawiłam sobie tablet na kolanach. To nic już nie da. Siedzą tam tak długo, że jedyne, co mogłoby mi w tej chwili pomóc, to dłuższe posiedzenie na toalecie, chociaż i w to rozwiązanie także wątpię.
               Oparłam głowę o róg ściany. Mój policzek musnął delikatny powiew wieczornego wiatru.
               Po korytarzu rozniósł się hałas rozmowy. Wbiłam wzrok w lekko uchylone drzwi. Poczułam narastający, nieprzyjemny ból podbrzusza. Przełknęłam głośno ślinę. Położyłam tablet na kafelki obok, po czym podniosłam się z niskiego parapetu. Podeszłam powoli do drzwi. Oparłam się ostrożnie o ramę.
                – Jak to, o czym mówię?! – zapytał prawie prześmiewczo jakiś mężczyzna. Jego głos zaczął się roznosić po korytarzu. – Twój syn ma gadane, dobrze go wyszkoliłeś! – pochwalił.
               – Nie musisz być taki skromny. – odezwał się inny. Wydaje się być dużo starszy od swojego poprzednika. – Gdyby moi synowie byli choć w połowie tacy opanowani i pewni tego, co mówią, to już dawno przeszedłbym na emeryturę.
               Uśmiechnęłam się delikatnie. Odetchnęłam z ulgą, a moje serce zaczęło odrobinę szybciej bić.
               Jakoś z tego wyszli. Że też w ogóle mogło mi przejść przez myśl, że mogłoby być inaczej!
               Zaśmiałam się cicho.          
               – Zgoda. – przytaknął dobrze mi znany głos.
               Ktoś zamknął drzwi.
               – Jednak samą przemową za dużo nie zdziała. – westchnął Joker.
               Zaczęli odchodzić, ponieważ słychać dźwięki kroków.
               – Odpuść mu trochę. – odezwał się jeszcze inny mężczyzna. – To dobry chłopak. Widać, że się przykłada.
               – W tym biznesie potrzebny jest mężczyzna, nie chłopak. – mruknął surowo Joker.
               Jak zwykle niezadowolony…
               – Poza tym – wtrącił mężczyzna, którego głos wydaje mi się znajomy. Czy to… ojciec Kim? Nie jestem pewna. – same starania to za mało.
               Zmarszczyłam brwi.
               No tak. Z jednej strony próbuje Justina udupić Kim, a z drugiej jej ojciec. Kto by się spodziewał.
               Wygięłam ironicznie usta. Pchnęłam ostrożnie ręką drzwi. Wychyliłam głowę, by móc spojrzeć na korytarz. Mężczyźni schodzą na dół, pozostawiając za sobą niewyraźne dźwięki. Zaraz za nim podąża Kim. Nie widzę stąd jej twarzy, ale mam nadzieję, że nie jest zadowolona.
               Cofnęłam się. Podeszłam do parapetu. Zgarnęłam z niego tablet.
               O tym pogadamy później. Uśmiechnęłam się. Teraz czas pójść i pocieszyć się razem z resztą.
               Odwróciłam się napięcie. Wyszłam z łazienki. Pospiesznie pomknęłam w stronę pokoju, w którym cała reszta w dalszym ciągu przebywa.
               Właściwie nie do końca to przemyślałam. Nie zdziwią się, gdy tak nagle się tam zjawię? W końcu miałam być w pokoju i… Ale dlaczego niby miałabym w każdej jednej kwestii słuchać Justina? Skoro nie narozrabiałam, to mogłam przebywać wszędzie. Z dwojga złego – wolałam siedzieć w tej czystej, jasnej i przewietrzonej łazience niż w tej ciemnej, ciasnej klitce.
               Zachichotałam cicho. Trochę jak za czasów szkoły, gdy siedziałam z Lisą w łazience, gdy przyszłyśmy po dzwonku i nie chciałyśmy wchodzić na chemię, żeby nauczycielka nas nie wzięła do odpowiedzi.
               Złapałam za klamkę.
               – Nie, Ronnie nigdzie nie pójdzie! – krzyknął Justin.
               Przez moje ciało przeszły nieprzyjemne dreszcze. Wbiłam wzrok w drzwi.
               – Ale dlaczego ty się zaraz wściekasz? – zapytał Liam.
               – To była tylko sugestia. – wytłumaczył z wyrzutem Zayn. – Przecież nikt jej nie wysyła na poligon.
               – Nie puszczę jej! – zaprzeczył donośnie Justin.
               W pokoju rozbrzmiało kilka prychnięć i czegoś podobnego do klepnięcia.
               Nie rozumiem, o co chodzi.
               – I tu właśnie leży problem! – zawołał Louis.
               – Obchodzisz się z nią tak delikatnie, jakby srała złotem. – wtrącił Niall.
               Zayn, Liam oraz Robin przytaknęli.
               – Zgadzam się z naszym towarzyszem, jednakże ja ubrałbym to w inne słowa. – zabrał głos Harry, wyraźnie podkreślając drugą część zdania.
               – Można byłoby spróbować. – oznajmiła miłym tonem Daisy. – Razem z Louisem mogliby tworzyć zgraną parę. Lub ze mną.
               – Oczywiście. – przytaknął Louis. – Co prawda, może jest trochę niezdarna-
               – Ale to kwestia praktyki. – wcięła się Robin. – Wszystkiego można się nauczyć.
               Justin prychnął. Po całym pokoju rozniósł się szmer.
               – Wy naprawdę sądzicie, że można byłoby powierzyć Ronnie takie zadanie? – zapytał Justin. – Naprawdę widzicie ją, jak stoi w tłumie tych wszystkich sukinsynów i udaje, że jest z ich świata? Ona sobie ledwo radzi z tą rzeczywistością, która ją otacza! – Uderzył o coś drewnianego. Pewnie biurko.
               Spuściłam wzrok. Całe szczęście ze mnie uleciało.
               – Justinie, sądzę, że przesadzasz. – zaprzeczył Harry.
               Zdaje się, że wszyscy w pokoju mu przytaknęli.    
               – Nie przesadzam. – odpowiedział sucho Justin.
               – Wystarczyłoby dać jej możliwość – zaczął Zayn.
               – A może okazałaby się dużo lepsza niż ci się wydaje. – dokończył Liam.
               – Niż mi się wydaje? – zapytał ironicznie Justin. – Widzieliśmy wiele razy, jak wiele rzeczy potrafi robić bezmyślnie.
               Wbiłam wzrok w podłogę. Cofnęłam rękę z klamki.
               – Justin! – zawołała Daisy, nie wierząc w to, co słyszy.
               – Przyjacielu, wszyscy popełniamy błędy. – wtrącił lekko oburzony Harry.
               – Ale nie takie. – odpowiedział ciszej Justin.
               – Jus…
               – Nawet nie próbujcie mnie przekonywać! – zaprzeczył Justin. – Ona się nie nadaje do naszego świata! Jest najcieplejszą osobą, jaką znam, ale tutaj to nie przejdzie! Jest jak moja mama! Jak mały kotek, który tak bardzo wierzy w ludzką dobroć, że co rusz wpada w jakieś kłopoty!
               Poczułam bardzo nieprzyjemne ukłucie w sercu. Zamknęłam oczy. On… naprawdę mnie tak postrzega?
               – Proszę bardzo – odezwał się znowu. – wyprowadźcie mnie z błędu, jeśli się mylę! – nakazał. – Znam ją na tyle długo, by stwierdzić, że jest potulna jak baranek i nie poradziłaby sobie w tej dżungli! Najlepiej będzie, jeśli zostanie tutaj, w bezpiecznym miejscu. Mam za dużo na głowie, by dołożyć do tego jeszcze zamartwianie się, czy aby ktoś jej nie katuje słowem!
               Nie mogę tego słuchać!
               Zacisnęłam mocno oczy, czując narastający smutek i żal. Zaczęłam się cofać.
               Tym jestem w jego oczach? Nieporadną dziewczyną, którą trzeba zamknąć w domu, by nie zrobiła sobie krzywdy?
               Westchnęłam ciężko, przy czym szczęka zaczęła mi charakterystycznie drgać. Obiłam się lekko pośladkami o ścianę. Ja przecież taka nie jestem…
               Spojrzałam przez ramię, na miasto skąpane w różowym blasku zachodzącego słońca, próbując jakoś powstrzymać chęć popłakania się. Obróciłam się. Odłożyłam tablet na parapet. Otuliłam jedną ręką swój brzuch. Na dłoni oparłam drugi łokieć. Przeniosłam wzrok na swoje odbicie w szybie. Widzę dziewczynę z drżącą wargą, dużymi oczami, które lada moment zakryje ściana łez i ogólnie beznadziejnie smutną miną.
               Kurwa!
               Prychnęłam, wykręcając usta w pyzę. Zakryłam palcami swoje oczy.
               Kogo ja próbuję oszukać?! Jak zwykle wszyscy wszystko widzą, tylko ja jak głupia muszę się upierać, że jest inaczej! Dlaczego tak? Żeby się nie załamać? Co to da? Tylko tyle, że uchodzę za nieporadne i nieprzygotowane do życia zwierzątko domowe!
               Justin ma rację. Wpadam w każde jedno gówno, wiele rzeczy robię bez namysłu i jestem potulna jak baranek…
               Ściągnęłam rękę z twarzy. Co się ze mną, kurwa, stało? Zawsze umiałam sobie jakoś radzić. Może i mój ojciec skutecznie blokował każdą moją próbę postawienia mu się, ale odkąd musiałam liczyć tylko na siebie, to nigdy się w nic nie pakowałam. Może dlatego, że wystarczało mi narzekanie mojego ojca na to, że żyję i musi mnie utrzymywać. I bez dodatkowych pretensji czułam się jak gówno, więc co by było, gdyby o coś jeszcze próbował się mnie czepiać? Pewnie stałabym się tym, kim jestem teraz. Małym, niegroźnym kotkiem…
               Ludzie się naprawdę nade mną litują… Wcale nie muszę mieć rozmazanego makijażu. I już nawet wiadomo, dlaczego Kim zachowuje się w stosunku do mnie tak, a nie inaczej!
               Zacisnęłam mocno oczy, czując, że napływają mi do nich łzy.
               O nie! Nie, kurwa, tym razem! Znowu wszyscy zaczną nade mną skakać i się litować.
               Zacisnęłam mocno kości szczęki. Otworzyłam oczy. Posłałam sobie srogie spojrzenie. Zawsze umiałam sobie poradzić, bo byłam zdana tylko na siebie. Nikt nie musiał mnie pilnować, ani za mną biegać. Ale…
               Skrzywiłam się.
               Ale wtedy to była inna sytuacja! Ale co to ma za znaczenie?! Mam tę cholerną świadomość, że cokolwiek by się nie stało, to ktoś przyjdzie i mi pomoże! Dlatego nie jestem w stanie nawet przypilnować tel…
               Ogarnęło mnie dziwne uczucie. Ręką powoli zaczęłam zjeżdżać na swoją prawą kieszeń. Nic w niej nie ma. Zamknęłam ponownie oczy, czując narastające zażenowanie.
               Nawet nie jestem w stanie upilnować tego cholernego telefonu! Ja…
               Drzwi otworzyły się. Przechodzące przez moje ciało dreszcze zmusiły mnie do gwałtownego odwrócenia się. Posłałam przerażone spojrzenie Louisowi. Na jego twarzy maluje się zdziwienie.
               – Ronnie? – zapytał, marszcząc brwi. Jak to żałośnie brzmi. – A co ty tutaj robisz?
               Rozchyliłam usta, jednak po chwili je zamknęłam. Wzięłam głęboki wdech, by się uspokoić i ogarnąć.
               – Czekam. – odpowiedziałam cicho. – Ile można siedzieć w tej klitce? – Wzruszyłam ramionami.
               Zaśmiał się cicho.
               – Masz rację. Cześć. – Kiwnął do mnie głową, po czym wsunął ręce do kieszeni eleganckich spodni i ruszył w swoją stronę.
               Cała reszta również zaczęła się zbierać do wyjścia. Wszyscy poza Daisy i Justinem, którzy stoją przy biurku i zaciekle o czymś rozmawiają.
               Skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej. Żadna z twarzy nie jest w stanie mi powiedzieć, jak dalej potoczyła się rozmowa. Może to i lepiej. Nie chcę wiedzieć.
               Zaczęli się rozchodzić. Nikt, poza Louisem, nie zwrócił na mnie uwagi. Niespecjalnie mi to przeszkadza.
               Przed oczami przebiegła mi twarz Robin. Skupiłam wzrok na jej uśmiechu, który właśnie posłała Harry’emu. Chciała się ze mną umówić na kawę i ciastka, bo trudno o to, żeby z niegroźnym stworzeniem pójść nad staw strzelać do kaczek. W oczach wszystkich uchodzę za nieporadną. Jakie to jest, kurwa, żałosne.
               Prychnęłam cicho.
               Ale zaraz… Strzelać do kaczek…
               Zmarszczyłam brwi. Przecież Robin nauczyła Daisy… strzelać. Otworzyłam szeroko oczy. No przecież!
               Odbiłam się od parapetu.
               – Robin. – powiedziałam głośniej, kierując się w stronę zakochanej pary.


~*~*~*~*~*~*~*~*~

Jeżeli macie mindfuck w głowie, to oznacza, że ta część wyszła tak, jak miała wyjść XD
               Z góry chciałabym uprzedzić, że większość rozdziału nie została nawet ogarnięta wzrokiem, ponieważ zmieniłam wszystko w ostatniej chwili, gdyż postanowiłam więcej tutaj zawrzeć i zakończyć w bardziej dogodnym miejscu. Też się trochę boję, że gdybym przeczytała, to znowu chciałabym coś innego napisać, więc dodaję to tak, jak jest. Najwyżej będę się z tym męczyć podczas korekty.
               Jak zwykle – coś musiało się zjebać, ale czy tak właściwie źle? Zobaczymy.

               Pamiętacie jeszcze ankietę, którą ostatnio mogliście wypełnić? Za chwilę dodam rozdział, w którym się do niej odniosę. Będą tam ogólne statystyki, odpowiedzi na pytania oraz odniosę się do tego, co wyszło na jaw, więc jeśli ktoś wypełniał ankietę i/lub jest ciekawy wyników, to gorąco zapraszam.

2 komentarze:

  1. Brak mi słów żeby opisać ten rozdział napisze tylko jest: GENIALNY ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. AGEN JUDI BOLATANGKAS ONLINE TERPERCAYA
    TANGKASNET dan 88TANGKAS !

    Segera Bergabung Bersama Kami, Hanya di www.agentangkas.co
    WA: 0812-2222-995 !
    BBM : BOLAVITA
    WeChat : BOLAVITA
    Line : cs_bolavita

    klik ==>> EREK EREK 4D

    OdpowiedzUsuń